Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Dom na Czerniakowie - jak mały Belweder

Tekst Liliana Jampolska, zdjęcia Włodzimierz Okoński

To losy właścicieli przydają domowi wartości. Szkoda, że historie polskich domów są często tak dramatyczne, jak ta opowiedziana poniżej. Może kolejne lata dworku na Czerniakowie będą w końcu spokojniejsze?

Historia domu zaczyna się w roku 1925, kiedy dziadkowie pani Kasi - Anna i jej mąż Przemysław Podgórski, za swoje rozliczne zasługi odznaczony krzyżem Virtuti Militari oraz Polonia Restituta - zakupili na ówczesnych peryferiach Warszawy działkę o powierzchni 700 m2, aby zbudować na niej rodzinny dom.

Znany architekt Władysław Borawski poproszony o zaprojektowanie budynku nawiązał do najlepszych wzorów budownictwa polskiego. Kierując się przekonaniem, że architektura Mazowsza powinna pasować do nizinnego krajobrazu i jednocześnie pełnić funkcje reprezentacyjne, zaproponował dom stylizowany na dworek polski, ale o zwartej bryle, z łamanym dachem.

Przewrót majowy

Budynek stanął już w 1926 roku, jednak gospodarze nie zdążyli się nim dobrze nacieszyć, kiedy go stracili - dom został ostrzelany, a następnie zburzony prawie do fundamentów podczas pamiętnych wydarzeń majowych. Właściciele nie załamali się tym i tak szybko, jak to było możliwe, odbudowali rodzinne gniazdo według pierwotnych planów. Dom stanął po raz drugi.

Wkrótce sprowadziła się tutaj matka pani Katarzyny - Maria - oraz trójka jej rodzeństwa. Nastąpiło kilka szczęśliwych i w miarę spokojnych lat. Jednym z większych wydarzeń w życiu rodziny stał się ślub Marii z Tomaszem Piskorskim (w roku 1927). Wiąże się z nim zabawna historia utrwalona nawet w zapiskach prasowych. Wybranek pani Marii piastował w tamtym okresie funkcję komendanta Głównej Komendy ZHP, więc jego podkomendni zgotowali młodej parze nie lada przyjęcie - ustawieni w szpaler wzdłuż ulicy Książęcej wiwatowali, wznosząc okrzyki - Komendant jedzie! Zamieszanie zmyliło przechodniów, którzy myśląc, że chodzi o marszałka Piłsudskiego, zbiegli się tak tłumnie, że musiała interweniować policja.

Wybuch wojny

Wkrótce państwu Piskorskim urodziły się dwie córki. Jedna z nich to pani Katarzyna - obecna właścicielka domu.

Od najmłodszych lat obie dziewczynki wiele czasu spędzały u dziadków na Czerniakowie; były świadkami i uczestniczkami kolejnych dramatycznych wydarzeń w życiu domu. Już w pierwszych dniach II wojny światowej willa dziadków została zbombardowana i ostrzelana przez wojska niemieckie. Zapadł się wtedy narożnik budynku i cała ściana frontowa. Jak mówi rodzinna opowieść, jeden z pocisków wpadł do pokoju jadalnego, przeleciał wzdłuż, uderzył w rozsuwane drzwi między salonem i jadalnią, rykoszetem odbił się w salonie od marmurowego stołu, przy którym podobno siedział kiedyś Napoleon Bonaparte (stół pochodził z dawnego majątku pod Warką), a w końcu wpadł do łazienki i "utopił się" w wannie. Pamiątką po tamtych zdarzeniach są zachowane do dziś drzwi, uszkodzone wówczas przez buszujący po domu niewybuch.

Czas okupacji

Dziadkowie z dużym trudem wyremontowali zrujnowany dom, w którym wkrótce znalazło schronienie wielu członków bliższej i dalszej rodziny. Wśród nich znalazła się też Maria z córkami. Jednak ciężkie wojenne doświadczenia miały dopiero nadejść.

Najpierw dom opuścił ukrywający się przed Niemcami dziadek. Potem w roku 1940 zginął zastrzelony przez Rosjan w Charkowie ojciec pani Kasi - Tomasz Piskorski. Wkrótce na Majdanku został spalony żywcem wuj pani Kasi - Jurek. Drugi wuj, również prześladowany przez Niemców, cudem przeżył wojnę; mąż ciotki - Janek - przeszedł przez Pawiak, a potem został zamknięty w obozie dla cudzoziemców. W 1941 roku aresztowano babcię pani Kasi - Annę Podgórską. Spędziła sześć strasznych miesięcy na Pawiaku.

Powstanie Warszawskie

Dramatyczne wypadki nie załamały członków rodziny - pani Katarzyna opowiada, że nawet siostra i ona - dwie kilkuletnie dziewczynki - uczestniczyły w działaniach "małego sabotażu", licząc Niemców na posterunkach. Nic więc dziwnego, że wszyscy w domu z nadzieją czekali na wybuch planowanego Powstania. Małoletnia Kasia, wychowywana przez dziadków i rodziców - harcerzy i patriotów - cieszyła się, wołając: - Babciu, nareszcie będziemy się bić!

Kiedy żołnierze AK zwrócili się z prośbą o udostępnienie budynku na potrzeby Sztabu Czerniaków oraz punktu sanitarnego i obserwacyjnego (z okien widoczne były: Solec, Powiśle, Jeziorko Czerniakowskie, Wisła oraz teren po kościół św. Katarzyny i Królikarnię), nikt z rodziny się nie wahał. Matka pani Kasi, łączniczka Powstania, aktywnie uczestniczyła w walkach ulicznych. Trzaskały drzwi, ciągle ktoś wchodził i wychodził. Z budynku widać było walki na barykadach i płonącą Warszawę.

Niestety, piątego dnia Powstania sąsiad - Niemiec o nazwisku Lange - doniósł, że w domu Podgórskich jest Sztab AK. Niemieccy żołnierze obrócili więc działo stojące w alei Sobieskiego w stronę ich budynku i ostrzelali go. Mieszkańcom udało się schronić w piwnicy, ale zostali zasypani gruzem. Sąsiedzi odkopali ich dopiero na drugi dzień - na szczęście wszyscy byli cali i zdrowi. Poważnie jednak ucierpiał budynek - zniszczony został cały dach, a pod jego ciężarem zarwał się strop nad holem.

Po upadku Powstania rodzina ze względu na swoje bezpieczeństwo musiała opuścić dom. Pani Maria z córkami została oddelegowana przez władze powstańcze na Śląsk, gdzie działała w organizacji "Rodło".

Czasy PRL-u

Zrujnowany budynek na Czerniakowie zajęli dzicy lokatorzy. Właścicielki nie porzuciły jednak myśli o powrocie. Porządkowanie spraw domu (remont po ostatnim bombardowaniu i eksmisję lokatorów) rozpoczęła babcia. W 1946 roku pierwsza wróciła do Warszawy. Pani Maria z córkami pojawiły się w nim rok później, kiedy wreszcie znalazł się dla nich wolny kąt.

Pełen obcych ludzi dom remontowały sposobem gospodarczym - etapami, zaciągając na ten cel pożyczki. Najgorzej wspominają naprawę dachu - żeby dało się ją przeprowadzić, wszyscy mieszkańcy poddasza musieli się zmieścić na parterze. Ciasnota była straszna, ale podczas remontu wydarzyło się też coś radosnego - odnalazło się ukryte na strychu pod dachówkami pudełko z pistoletami, z których wedle przekonania właścicieli "strzelał się" i zginął Puszkin. Ten niezwykły prezent, który Tomasz Piskorski otrzymał przed laty od hrabiego Wodzińskiego, jakimś cudem przetrwał nienaruszony na zrujnowanym i splądrowanym strychu. Nietrudno wyobrazić sobie radość rodziny z odzyskania cennej pamiątki. Dziś pani Kasia przechowuje pistolety w depozycie bankowym jako jedną z najcenniejszych rodzinnych relikwii.

Niechcianych lokatorów rodzina wyprowadzała z domu ponad 30 lat. Ostatnia lokatorka opuściła budynek w 1981 roku.

Jednak kręte losy historii znów nie pozwoliły domownikom prowadzić spokojnego życia. Kiedy ogłoszono stan wojenny, pani Kasia zaangażowała się w działalność solidarnościową. W domu zaczęła pracować drukarenka i odbywały się spotkania ludzi związanych z "Solidarnością". Mieszkańców nie ominęły więc przeszukania i zarekwirowanie sprzętu.

Ostatnie lata

Nadeszły lata 90. Dom, wpisany już na listę zabytków, wymagał poważniejszych napraw. Na domiar złego w piwnicy pojawiła się woda.

W 1993 roku pani Kasia przy wsparciu rodzinnego "sponsora" rozpoczęła generalny remont. Najpierw osuszono istniejące piwnice, które dotąd zajmowały jedną trzecią powierzchni parteru. Potem za namową architekta i po uzyskaniu zgody konserwatora zabytków rozbudowano je tak, by wykorzystać miejsce pod całym budynkiem. Przy okazji sprawdzono stan fundamentów i dolnych odcinków ścian. Były w niezłej kondycji, ale dla zabezpieczenia ich przed wodą poprowadzono wokół domu opaskę drenującą. Nad piwnicami wylano strop żelbetowy. Następnie wyremontowano również drewniany strop nad parterem. W większości pomieszczeń wymieniono podłogi.

Na naprawę czekał jeszcze dach. W końcu pani Kasia zdecydowała się na jego generalny remont, chociaż musiała go już finansować bez wsparcia, z własnej emerytury. Prace ciągnęły się więc blisko trzy lata, ale z jakim efektem! Nie tylko wymieniono krokwie, deskowanie, papę i dachówkę, ale przede wszystkim przywrócono dachowi kształt zgodny z przedwojennym projektem (po wojnie w trakcie prowizorycznego remontu skrócono okapy, co wpłynęło niekorzystnie nie tylko na wygląd budynku, ale i na kondycję murów). Teraz szerokie jak dawniej okapy pozwalają odpływać wodzie daleko poza obręb ścian domu.

W porównaniu z remontem dachu odnowienie elewacji budynku było już tylko zabiegiem kosmetycznym. Pani Kasia zabrała się do tej pracy w roku 2002. Uzupełniono ubytki w tynku, mury pomalowano na beżowy kolor, a gzymsy i obramowania okien - na biało. Dom został też solidnie ocieplony, dzięki czemu nikt nie marznie na poddaszu.

Wpisany do rejestru zabytków znowu wygląda jak Mały Belweder na Czerniakowie.

Zobacz także:

Mały Belweder na Czerniakowie - galeria zdjęć



Zapisz się na NEWSLETTER. Co tydzień najnowsze wiadomości o budowie, remoncie i wykańczaniu wnętrz w Twojej poczcie e-mail: Zobacz przykład

>

    Więcej o:

Skomentuj:

Dom na Czerniakowie - jak mały Belweder