Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Kupiłem dom w budowie

Tekst: Bartosz Gondek

Wyprowadzam się z szuflandii. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że stanę się właścicielem domu, śmiałbym się w głos. A jednak tak się właśnie stało. I teraz już wiem, dlaczego coraz więcej osób bez wahania opuszcza swoje mieszkania i naraża się na trudy związane z budową.

Tak mieszkałem

Jeszcze latem ubiegłego roku w zupełności starczała mi 23-metrowa kawalerka, położona sto metrów od morza. Bo czego mógł chcieć więcej od życia wolny człowiek, który z ręcznikiem i w klapkach startował na plażę, do parkingu strzeżonego miał pięćdziesiąt metrów, a do domu wracał bladym świtem, słuchając porannego przyboju? Nic. No - prawie nic. Ale bezproblemowe życie szybko zmieniło się w koszmar, gdy w domu zaczęło przybywać tzw. gratów, czyli moich rozmaitych znalezisk i nabytków z pchlich targów. Przez parę lat nazbierała się ich całkiem pokaźna kolekcja. Nawet przerobienie piwnicy na podręczny magazyn niewiele pomogło. Pewnego dnia powiedziałem: dosyć! Czas na większe lokum.

Droga do domu

Szybko się okazało, że za rozsądne pieniądze, czyli jakieś 140 tysięcy, w Trójmieście i okolicach nie uświadczysz ciekawego mieszkania. Szukałem i szukałem, aż popadłem w zwątpienie. I nagle, pewnego sierpniowego piątku, trafiłem na ogłoszenie: Sprzedam dom.

Trochę zapuszczony i wymagający przeróbek budynek okazał się być w całkiem niezłym stanie. Częściowo podpiwniczony stał na niewielkiej, 700-metrowej działce - takiej w sam raz. Było tu odpowiednio dużo miejsca na samochody, a po słonecznej stronie - na taras i ogródek. Trawy tyle, żeby się specjalnie nie nabiegać z kosiarką. Wszystko, jak trzeba. Problemem była tylko cena.

Pieniądze nie takie straszne

Kupić nie kupić, potargować można. Na początku nie było łatwo. Ale po kolejnych moich telefonach dotychczasowy właściciel miękł jak wosk. A ja robiłem się coraz bardziej skłonny do ryzyka. Szybko wystawiłem na sprzedaż moją kawalerkę, wyciągnąłem wszystko, co dotąd drzemało bezpiecznie w skarpecie i zacząłem rozglądać się za kredytem.

Zgodnie z przewidywaniami norka nad morzem nie czekała długo na klienta. Wiele osób chciało bladymi świtami słuchać hałasu morskich fal.

Miesiąc zabrała walka o kredyt. I stało się: nie wiedzieć kiedy, zostaliśmy z narzeczoną właścicielami 250-metrowego domu.

Przygody z domem

Poprzedni właściciel miał zupełnie inną wizję mieszkania niż my. Przyszła więc pora na prucie ścian i przeróbki pomieszczeń. Przy okazji wymieniliśmy instalację elektryczną i zerwaliśmy to, co leżało na podłodze. Pierwszy murarz zmarnował tylko cement. Drugi przed robotą się modlił, a w jej trakcie urywał się do swoich podopiecznych (był równocześnie kuratorem społecznym). Kiedy się rozstaliśmy, nastąpił krótki przestój. Wreszcie znaleźliśmy przyzwoitych fachowców. Efekt - dwie ciężarówki gruzu. Ale co tam - teraz mogę cieszyć się kuchnią połączoną z dużym pokojem i porządnym barem.

Kiedy przyszły mrozy, skończyło się burzenie, darcie i usuwanie, zaczęło tworzenie. Dziś jestem za pan brat ze wszystkimi okolicznymi hipermarketami.

Kiedy położymy nowe podłogi i terakotę, uporam się ze źle zamontowaną bramą, wymienię zakleszczone drzwi wejściowe - zaczniemy się wprowadzać. Do tego czasu czeka nas jeszcze wiele nerwów i pracy. Ale warto. Dom to zupełnie co innego niż mieszkanie. To wolność. Kosztowna i wymagająca - ale wolność. Teraz wiem, że rację miał mój przyszły teść. Mieszkanie jest taką większą szufladą. Bez możliwości rozwoju. Dom to nie tylko cztery ściany, dom to także ogród, garaż, strych... Jest dokąd uciec.

Na pewno mieliśmy sporo szczęścia. Można powiedzieć, że wszystko potoczyło się jakby według zapisanego gdzieś scenariusza. Ale to tylko pozory.

Żeby taki film mógł się wydarzyć, trzeba bardzo długo szukać, oglądać, kombinować i oszczędzać. Nic nie robić na hurra. Wtedy cała zabawa ma szansę powodzenia.

    Więcej o:

Skomentuj:

Kupiłem dom w budowie