Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Ulica Woźna

Mateusz Marczewski

Zawsze była nietypowa. Na Woźnej mieszkał kat, tu znajdowały się najpopularniejsze burdele Poznania. W latach 70. stała się pasażem artystów rzemieślników. Co oznaczało w tamtych latach powstanie takiej ulicy? Przecież to byli prywaciarze

Przyjęcie w latach 70. Dominują marynarki, kilka osób w swetrach. Jedna z kobiet w futrzanej czapie. Płaszcz zdjęła, czapa została - taka moda. Toast wznoszony jest literatkami. Zawartości szkła na fotografii nie widać, widać za to krosna tkackie w tle. Z wielkiej drewnianej konstrukcji zwisają kawałki wełny, jakby dopiero co zakończono na nich pracę. Jedna kobieta wyróżnia się z tłumu. Wzorzysta spódnica, sznury korali. Od razu wiadomo: artystka. To Krystyna Fintzel.

Kilka miesięcy wcześniej zaskoczyła ówczesnego wiceprezydenta Poznania Andrzeja Wituskiego. Z ulicy weszła do magistratu, niezapowiedziana zapukała do drzwi jego gabinetu: - Witam. Właśnie wracam z Paryża. Czy pan był w Paryżu? Piękne miasto. Jestem artystką, zajmuję się gobelinem artystycznym. Mam dla Poznania propozycję. Znam języki obce, podróżowałam po Europie. Otwórzcie mi pracownię, a za to, kiedy Poznań odwiedzać będą zagraniczne delegacje, będziecie pokazywali im mój warsztat. Żeby wiadomo było, że w Poznaniu rzemiosło ma się dobrze.

Wiceprezydent się zgodził i przedstawił pomysł współpracownikom: stworzymy naturalne przedłużenie Jarmarku Świętojańskiego. Z ulicy Woźnej zrobimy stały pasaż artystów rzemieślników.

Jerzy Goździk, ówczesny wicedyrektor wydziału przemysłu i handlu: - Czy pan sobie potrafi wyobrazić, co oznaczało w tamtych latach powstanie takiej ulicy? Przecież to byli prywaciarze. Komitet Wojewódzki robił nam problemy. Kłody leciały pod nogi. Czasami myślałem, że polecą głowy. Z czasem jednak jakoś wszystko się uspokoiło, rozeszło po kościach. Po dwóch latach ci sami sekretarze, oprowadzając gości po mieście, odwiedzali Woźną. Chwalili się.

Woźna zaczęła żyć. Przeniesione zostają sklepy, które z rzemiosłem nie mają nic wspólnego. Znikają między innymi Spółdzielnia Pracy 'Wenus' i sklep z magazynem Polsport. Pojawia się za to warsztat perukarski. Prowadzą go Stanisław i Halina Cichoniowie. Słynie z peruk wykonywanych dla teatrów. Te peruki to dzieła sztuki - mówią charakteryzatorzy. Dzisiaj prowadzą go Teresa i Adam (syn pierwszych właścicieli) Cichoniowie.

Jest i pracownia kapeluszy Jadwigi Baranowskiej. Odbiorcy - także teatry. Dzisiaj prowadzi go Czesława Baranowska-Andrzejewska, córka.

Iwona Dobrzyńska miała szczęście. Jako studentka Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu dorabiała w latach 1982-87 w pracowni ceramiki artystycznej na Woźnej u Ewy Urbanowicz. Potem przeszła na cały etat. W roku 2004 przejęła zakład i do dziś go prowadzi. Stanisław Juszczak ma na Woźnej pracownię konserwacji zabytków, odnawia stare ramy.

Jest też piekarnia-cukiernia Adama Nowaka. Otwarta w 1954 roku, po siedmiu latach istnienia piekarni Nowaków w Lwówku Wielkopolskim, gdzie interes nie szedł najlepiej, bo mieszkańcy mieli tak mało pieniędzy, że nawet pieczywa nie kupowali. Interes założył Mieczysław Nowak, ojciec Adama. Syna nigdy nie namawiał do zawodu. To ciężki kawałek chleba. Ale ojciec umarł. - Nie byłem czeladnikiem, nie miałem praktyki, ale miałem rodzinę - opowiada Adam Nowak. Wyroby piekarni nagradzane były wielokrotnie. Oprócz piekarni na Woźnej Adam Nowak prowadzi Nasz Klub - kawiarnię i restaurację. Jarosław Jakubowski ma na Woźnej pracownię grawerską. Medale, odznaki, plakietki, miniatury odznaczeń państwowych. Jedyny wówczas warsztat w Polsce, który wprowadził miniatury odznaczeń wojskowych do ubrań cywilnych dla kombatantów. Firma istnieje od roku 1945.

Powstaje też sklep z biżuterią Wojciecha Kruka, który w 1974 roku przejął najstarszą polską firmę jubilerską. Leon Skrzetuski, legendarny założyciel firmy, pierwszą pracownię miał na ulicy obok - na Wodnej 12. Tam wykonywał i naprawiał sprzęty liturgiczne.

Piotr Mikołajczak prowadzi na Woźnej pracownię naprawy starych zegarów (od roku 1980 do 1990 opiekował się także poznańskimi koziołkami, bo zdarzało się, że koziołki zacinały się w trakcie występów w południe; zadaniem Piotra Mikołajczaka było do tego nie dopuścić).

Był jeszcze artysta, który wytwarzał ze skóry fantastyczne rzeczy. Nikt na Woźnej nie pamięta jednak jego imienia ani nazwiska. Nikt nie wie, gdzie się przeprowadził.

W 1972 roku Jerzy Waldorff na łamach 'Polityki' drwi z władz Poznania, które uparły się, by słynną w Europie pracownię lutniczą Niewczyków mieszczącą się przy ulicy Dąbrowskiego 41 przenieść do sutereny. Jedna z urzędniczek na miejscu pracowni widzi punkt spółdzielni pralniczej Świt.

Niewczykowie to zawodowcy. W roku 1906 jeden z klientów zachwycony ich umiejętnościami pisze: 'Fabrykantowi instrumentów panu Franciszkowi Niewczykowi z Poznania poświadczam, że instrumenty jego pod każdym względem przewyższają wyroby renomowanych i słynnych fabryk niemieckich'. 'Cześć dla rodziny Niewczyków' - powiedział podczas pobytu w Poznaniu Yehudi Menuhin, legendarny skrzypek i dyrygent.

Ataki Waldorffa zwróciły uwagę na pracownię Niewczyków. Prezydent Wituski zaprasza lutników na Woźną.

Każdy nowo powstały zakład otrzymał szyld. Ciężki, metalowy nawiązywał do architektury zabytkowych kamienic. Rzemieślnicy wspominają: 'Byliśmy jak jedna wielka rodzina'.

Woźna zawsze była nietypowa. Kiedyś nazywała się Butelska, od fonetycznego spolszczenia 'der Büttel' - woźny miejski, kat. To na tej ulicy w baszcie muru obronnego okalającego niegdyś dzisiejsze centrum Poznania miał swoją siedzibę kat. Kata omijało się z daleka, więc i Woźna była ulicą omijaną. Tą, na którą bez potrzeby się nie idzie.

No i ten zapach. Kiedy odbywał się na Starym Rynku cotygodniowy targ rybny, wszystkie nieczystości spychano Woźną do Warty. Była rynsztokiem do końca XIX wieku, choć wówczas ten rynsztok miał już murowaną oprawę.

I burdele. Do początku XX wieku znajdowały się tu najpopularniejsze domy publiczne Poznania. Już w 1554 roku kronikarz miejski odnotował: 'Włoch o imieniu Paweł pokłócił się z jedną z kobiet, która wziąwszy pieniądze od gościa, nie chciała woli jego uczynić ani zwrócić pieniędzy, wtedy ów Włoch uderzył ją szablą i zaraz jęto z góry ciskać i wołać: bij! zabij! A on też rozgniewawszy się, dobył szabli i jął zaraz siec jako pijany i ranił kilka kobiet i jedną zabił'. Sława ulicy rozniosła się na tyle, że konkurencją dla 'tych z Butelskiej' zaczęły być kurtyzany przyjeżdżające aż z Wrocławia i Berlina.

Zmieniły się władze miasta, zmieniła się polityka wobec rzemieślników z Woźnej.

Iwona Dobrzyńska: - Przynajmniej w czasie trwania Jarmarku Świętojańskiego nasza ulica powinna żyć. Ale jakoś tak się stało, że wlot na ulicę akurat zastawiony jest sceną, na której odbywają się koncerty. Kto z gości spacerujących po Starym Rynku wpadnie na pomysł, że za sceną jest ulica rzemieślników?

Adam Nowak: - Być może na kształt i charakter dzisiejszej ulicy miał wpływ koniec komunizmu?

Jerzy Goździk: - Czynsze zostały uwolnione. Niektórzy właściciele kamienic woleli mieć co innego na parterze. Bardziej dochodowego.

Dzisiaj biżuterię od Kruka można kupić w wielu punktach Poznania, ale nie na Woźnej.

Grawer Jarosław Jakubowski działa nadal, ale na osiedlu Warszawskim.

Piotr Mikołajczak przeniósł naprawę starych zegarów na Roosevelta.

W pracowni Krystyny Fintzel na ścianach wiszą olejne obrazy. Niedrogie. Kwiaty w doniczce, okręt na morzu, widok na pola i las w oddali. Gobeliny już nie idą. Ale Krystyna Fintzel ma ciągle swój srebrny widelec do ubijania nitek wełny na krosnach.

Na Woźną przyszła śmierć. Śmierć była tu za czasów kata i jakoś tak się stało, że wróciła. Od strony Garbar w kierunku Starego Rynku jeden po drugim usadowiły się zakłady pogrzebowe. Kompleksowa obsługa. W Poznaniu, jeśli umrze ktoś bliski, jedzie się na Woźną

    Więcej o:

Skomentuj:

Ulica Woźna