Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Strefa smaku: Restauracja Norma

Ewa Maciąg

Klimat modnych loftowych knajpek, intrygujący wystrój, autorska kuchnia polsko-włosko-azjatycka... Design jest tu równie bezpretensjonalny i zredukowany do sedna jak karta dań. Ponad normę wybija się dobry smak.

Poniedziałkowe wczesne popołudnie. Na warszawskim placu Teatralnym kręci się tylko kilkoro krakowskich turystów niezrażonych chłodem. Też szukają miejsca na lunch. Jeszcze niedawno mieściły się tu kultowe w minionych dwóch dekadach puby Barbados, Zanzibar i Rabarbar, dziś są nowe restauracje. Norma zajęła wnętrza Rabarbaru i kompletnie zaciera jego wspomnienie - wnętrzarskiego krzykliwego „glamu” z lat 90. Teraz jest tu loftowo, jak w nowojorskich lub londyńskich bistrach.

 fot. materiały prasowe

Wysokie mury mają być sobą: pozbawione tynku stuletnie cegły na jednej ze ścian są tłem półek z winami, przetarty tynk zdradza ślady po części rozmontowanej antresoli, dawne boazeryjne panele pomalowane beżowoszarą farbą miękko komponują się z barwą zaprawy.

Spodobał nam się pomysł architektki Marioli Tomczak, autorki „H 15”, pięknego boutique-hotelu w Warszawie. Nie uległa pokusie, by stworzyć to wnętrze zupełnie od nowa. Zachowała charakterystyczne elementy i na tej bazie stworzyła wystrój, który niczego nie udaje

- mówi  Magda Jagielska, współwłaścicielka Normy, z którą umawiam się na lunch. Jest specjalistką od PR, przez wiele lat pracowała dla polskiej edycji „Playboya”. Norma to teraz jej oczko w głowie, ale gdy pytam, czy gotuje, ścisza głos.

Podzielam zasadę znanego krytyka kulinarnego Macieja Nowaka: „Jeść tak. Gotować nie”.

Zamawia H2O, rezerwuje zupę i opowiada, jak namówiła do współpracy przyjaciela Kubę Woroszylskiego, niepraktykującego prawnika, szczerego bon vivanta i podróżnika. Główna właścicielka Normy i m.in. dawnego Zanzibaru - Anna Rodowicz zaufała ich intuicji. Architektka, dokładnie tak jak chcieli, pogodziła w tym wnętrzu to, co „stare i dobre” z trendami. Nad stolikami i drewnianym barem wiszą na długich kolorowych sznurach modne żarówki- lampki („byLight”), stary parkiet zachował spracowaną ciemną patynę, a na antresoli można przysiąść przy drinku na barowych krzesłach. Nic nie zagraca przestrzeni. Żadnych zbędnych dodatków, kolorów, kinkietów, taniej zieleni. Zostało tylko to, co potrzebne.

 fot. materiały prasowe

Oszczędny w formie i kolorach, prosty wystrój jest idealnym tłem obrazów Waltona Forda.

Uwagę przykuwają za to osobliwe obrazy na ścianach (ciekawy pomysł). Na nich zdradzony łoś, zraniony flaming, intrygująca małpa... Warto się dobrze przyjrzeć. To reprodukcje akwareli Waltona Forda, amerykańskiego artysty, którym dopiero od niedawna interesują się światowe galerie. Każda z prac aż kipi od żartobliwych aluzji i symboli doskonale czytelnych antyglobalistom czy ekologom. Wszyscy zawieszają na nich oko, a oczytani mają pierwszorzędną zabawę w odkodowywaniu zakamuflowanych treści albo tylko tego, co je udaje. W każdym razie jest tu o czym pogadać przy kolacji, i nie trzeba być znawcą sztuki.

Można też długo o pieczonej kaszance podanej z konfiturą z czerwonej cebuli, aronią i malinami. O żołądkach z esencją z gęsi, pasternaku z wędzonym tofu, półgęsku z tagliatelle czy krokiecikach z jagnięciną, szafranem i musem z bryndzy. Albo pierożkach won ton z polskimi maślakami. Prawdziwy miks kulinarnych kultur, którym nikt tu się specjalnie nie chwali. Menu jest prostą kartą spisaną na zwykłej kartce A3 bez jednego przymiotnika i przysłówków (ceny też przystępne, od 16 do 49 zł). Bezpretensjonalne, choć nie zapowiada finezji zawartości talerza. A to jest dziełem młodego kucharza Kuby Korczaka, wiernego zasadom slow food. Wybiera lokalne, tradycyjne produkty, łączy je z włoskimi i azjatyckimi smakami. Robi to z fantazją, a także, co podziwiam przy deserze, z aptekarskim umiarem. Obok dwóch kulek waniliowego kremu na oryginalnym owalnym talerzu dostaję kreskę gruszkowej konfitury i dużą kroplę niezłej oliwy... Smak zapada w pamięć i - co za ulga - od tej porcji się nie tyje.

Obok stałej karty jest jeszcze lunchowe menu, które zmienia się codziennie. Za 22 zł można zjeść np. zupę z soczewicy, kotlety schabowe w ziołach, ziemniaczane purée z groszkiem i miętą, sałatkę z pieczonej marchewki z pomarańczami. Na deser gorąca czekolada. Deser już zjadłam, ale daję się jeszcze namówić na zupę z soczewicy. Skropiona sokiem z cytryny, pachnąca kolendrą, doprawiona czerwoną cebulą i chilli... Zmiksowana rustykalnie, nie na gładko. Trochę ostra, trochę słodka, w sam raz wytrawna. Pyszna.

 fot. serwis prasowy

Współwłaściciele: Magda Jagielska, Kuba Woroszylski  i Anna Rodowicz.

- Nie pytasz skąd nazwa Norma - mówi Magda. Miałam zapytać, ale w końcu wydało mi się to oczywiste. Bliskość teatru, imienniczka ze słynnej opery... I jeszcze kilka mniej lub bardziej celnych skojarzeń. - Tak, jest wiele tropów i konotacji - zgadza się Magda. I dorzuca jeszcze... Marilyn Monroe. - Ale chyba najważniejsze, żeby po prostu trzymać poziom, czyli być w normie - śmieje się na koniec.

Restauracja Norma mieści się obok Teatru Wielkiego, przy ulicy Wierzbowej 9/11.

    Więcej o:

Skomentuj:

Strefa smaku: Restauracja Norma