Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

W pracowni: Tomasz Urbanowicz

Ewa Maciąg, stylizacja Basia Dereń-Marzec

W Parlamencie Europejskim stoi jego kula ?Zjednoczony świat?. W zjawiskowej Operze Podlaskiej zawiesił szklane kompozycje z zapisem muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Jego prace trzykrotnie reprezentowały Polskę na wystawach EXPO. Najlepszy polski szklarz wśród architektów. Tomasz Urbanowicz.

Decyzje podejmuję błyskawicznie. Dlatego śmieję się, że mógłbym być premierem - mówi. Jego interesuje tylko wielka skala. Należy do tych artystów, którzy pracują szybko, nie zawodzą się na swojej intuicji i nie przywiązują się do własnych dzieł. Tomasz Urbanowicz jest architektem z wykształcenia, ale poświęcił się wielkiemu szkłu. - Nigdy nie pociągały mnie małe dzieła przecudnej urody wystawiane na cokołach w galeriach. Dla mnie to bez sensu. Myślę dużymi formatami dla konkretnego miejsca i odbiorcy. Wśród ostatnich jego prac są przepiękne tafle, które zawisły we foyer nowej Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Urbanowicz odcisnął na nich zapisy nutowe m.in. Krzysztofa Pendereckiego i Stanisława Moniuszki. Ci, którzy choć raz pracowali z Pendereckim i widzieli jego enigmatyczne zapiski, wiedzą, jakiej miary było to wyzwanie. - Udało mi się dotrzeć do notatek kompozytora. Nie wyglądają jak wersja na pięciolinii, tylko jak obraz złożony ze szkiców - opowiada Tomasz. - Próbowałem się w nie wczuć, robiąc formę do szkła. Tam, gdzie Penderecki mocniej nacisnął i postawił akcent, robiłem głębszy relief. Profesor Marek Budzyński, główny autor projektu Opery, powiedział mi, że moje tafle kreują ducha muzyki - dodaje. To dla Urbanowicza największa nagroda. Muzycy mówią, że z jego tafli można grać jak z nut.

Artysta żartuje, że na swoje szkło daje trzy tysiące lat gwarancji.W trakcie dwuletnich prac w Operze nic mu się nie stłukło ani nie obiło, choć wykonał ponad 300 elementów, główne o wymiarach 180 na 300 cm i wadze ok. 300 kg. Wielkie szklane kompozycje jego autorstwa trzykrotnie reprezentowały Polskę na światowych wystawach EXPO. Najsłynniejsza z nich „Dusza fortepianu”, inspirowana oczywiście Chopinem, była artefaktem polskiego pawilonu w Japonii w 2005 roku. - Wiele razy odwiedzał go pan Toyoda, właściciel Toyoty. Był zachwycony szkłem, wypytywał o Polskę, zasmakował w pierogach. Tak się złożyło, że niedługo potem wybudował w Świdnicy fabrykę części zamiennych. Dzięki temu kilka tysięcy ludzi ma pracę. Kto wie, może moja sztuka się do tego przyczyniła? - opowiada.

Jego kula „Zjednoczony świat” jest centralnym elementem agory Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Trafiła na listę 100 najwybitniejszych dzieł ze szkła opublikowaną przez prestiżowy „New Glass Review 21”. - „Zjednoczony świat” to za mało, powstał więc „Wielki wybuch” na dziedzińcu nowego kampusu Uniwersytetu w Białymstoku - śmieje się Tomasz. Teraz pracuje nad podświetlanym jajem wysokości ponad 5 metrów, które stanie w barokowym wejściu głównym Uniwersytetu Wrocławskiego.

Z Wrocławiem związany na dobre. Tu się urodził, studiował, tu mieszka z żoną Beatą i trójką dzieci: Anią, Enią i Konradem. Wierzy w swoje dzieci: „że syn Konrad (student architektury na dziekance) dostanie Pritzkera (architektoniczny Pulitzer) przed trzydziestką, że Enia (studentka medycyny) będzie najwspanialszym lekarzem, a Ania (po informatyce i ekonometrii) zawsze osiąga swoje zamierzenia” - mówi dumny tata. Żona Beata jest plastykiem miejskim we Wrocławiu. Studiowali razem na architekturze. Po studiach Tomasz nie chciał pracować w jednym z biur architektonicznych projektujących PRL-owskie bloki. Zainteresował się niszowym witrażem i trafił do jedynej wówczas w Polsce pracowni witraży na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, ukończył też letni Uniwersytet Witraży w Chartres we Francji.

Choć nie miał doświadczenia, odważył się w 1987 r. wziąć udział w konkursie SARP na „element przestrzenny” w krakowskim szpitalu dziecięcym. Za zaliczkę na realizację wybudował swój pierwszy piec. Sześć lat później opracował absolutnie nowatorską technologię, dzięki której postawił tęczę ze szkła dla College de Brassens w Paryżu.W Polsce drogę do kariery otworzyła mu zrobiona w tej samej technologii ogromna tęcza przed Bankiem Peko SA w Lubinie. Po niej posypały się propozycje od innych banków, instytucji, restauracji, w końcu klientów prywatnych. Wtedy zrezygnował z posady asystenta na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej i wraz z żoną otworzyli pracownię szkła do architektury. Stał się niezależny. - Teraz widzę, że w decyzji znów pomogła mi intuicja - mówi. - Był czerwiec, dokładnie 25 lat temu, właśnie zaczynała się polska wolność... - wspomina.

Dobrą passę przerwała powódź stulecia w 1997 roku. - Miałem wtedy dwie pracownie i obie zostały doszczętnie zalane. Od pieców po książki, obrazy, rysunki - opowiada. - Straciłem wszystko. Przez rok się podnosiłem. Pomyślałem, czemu by właśnie teraz nie zrealizować marzenia  o własnym wielkim piecu. Stworzonym do moich potrzeb, w którym mógłbym wypalać w temperaturze 850°C szkła o wysokości trzech metrów - wspomina.  Dotąd musiał łączyć poszczególne elementy i wprowadzać do projektów dodatkowe konstrukcje. Nowy piec wymagał żmudnych studiów, poznania najnowocześniejszych materiałów izolacyjnych, sposobu grzania na podczerwień. - To wspaniałe uczucie, świadomość, że szkło, znane od ponad sześciu tysięcy lat, za moją sprawą może mieć niespotykane wcześniej rozmiary. Udało się, w tym piecu powstały m.in. „białostockie” tafle. Gdy piec działa, czuję spokój, wiem, że coś się rodzi, wszystko będzie dobrze - mówi Tomasz.

Każdy projekt zaczyna się od barwnego rysunku. - Myślę akwarelą. Ona daje nastrój, barwę, jest szybka i jak szkło, jest unikatem. Tak naprawdę ze sztuk najbardziej cenię rysunek, szkic. Uważam, że jest najbliższy duszy. To bezpośredni przekaz - mówi. „Bezpośredni przekaz” brzmi trochę metafizycznie. - Doświadczenie nauczyło mnie, że ten pierwszy szkic jest najlepszy. Gdy udaje mi się w szkle osiągnąć taki efekt jak na akwareli, mam wielką satysfakcję. Ale proszę nie pytać, skąd biorą się pomysły. Nie mam pojęcia, to największa tajemnica twórczości. W ułamku sekundy staje się jasne, co należy zrobić, jak dzieło powinno wyglądać - opowiada. - Wierzę intuicji. Jeszcze przed powstaniem projektu lubię słuchać zamawiającego. To uruchamia wyobraźnię, buduje kontakt. Kiedyś do prywatnego wnętrza zaprojektowałem szklany most. Klient spojrzał na mnie uważnie i zapytał, skąd wiem, że jest inżynierem od mostów? Nie wiedziałem.

Prawdą jest, że nie należy do artystów, którzy zaproponują kilka wersji jednego projektu. Urbanowicz przynosi jedną i zazwyczaj ją realizuje. Zrobił kilkaset form, nigdy nie powtarza tego samego motywu. Bez przerwy eksperymentuje. Jeśli jednak bliżej się przyjrzeć, widać w dziełach powracający motyw wody. Nie tylko w rysunku, także dosłownie: np. dla przyjaciół zaprojektował wodospad do ogrodu.

W przeciwieństwie do kamienia czy drewna szkło ma duszę. - Tworzę bryłę ze szkła i ona żyje. Ma swoją głębię. Nie szlifuję krawędzi,  to jest ranienie szkła, jakby brutalne ingerowanie w żywy organizm - mówi. Do swoich prac się nie przywiązuje. Raz skończone, idą w świat, dlatego woli projektować dla obiektów publicznych. - Ale najbardziej cieszę się, gdy mogę od serca podarować komuś moje dzieło - mówi. Przyjaciele się rewanżują. Ma w domu szkła Barbary Idzikowskiej i Beaty Stankiewicz-Szczerbik, rzeźby Stanisława Wysockiego, obrazy Zbigniewa Chrostka, Leszka Malugi, prof. Dobrosława Czajki. W salonie stoi mnóstwo książek, wśród nich albumy. - Ostatnio kupiłem zbiór siedmiu tomów „Brian Clarke Work”. Wspaniałe! - poleca Tomasz. Są też „Rysunki z całego życia” Wajdy. - Zaraz po EXPO w Japonii architekt polskiego pawilonu, Krzysztof Ingarden, przedstawił mnie Andrzejowi Wajdzie. Zanim zdążyłem się odezwać, reżyser powiedział, że to dla niego zaszczyt poznać mnie... Zaniemówiłem. Myślę, że zawdzięczam tę chwilę duchowi artefaktu „Dusza fortepianu'' - wspomina.

Na ścianach wiszą też akwarele Tomasza, rysunki i szkła oczywiście. - Lubię mieć porządek. Zwłaszcza na stole. Wszystko układam prostopadle i równolegle. Gdybym otworzył kolejną firmę, nazwałbym ją: „Prostopadle/Równolegle” - żartuje. W tym, jak myśli, widać jednak fantazję. - Gdy wymyślam ideę, nie interesują mnie szczegóły. Nie zastanawiam się, czy to da się zrobić. Wiem, że problemy rozwiążę potem. Jestem optymistą i jestem odważny - uśmiecha się. - Gdy patrzę na architekturę Santiago Calatravy, podziwiam go przede wszystkim za odwagę. Zadaję sobie pytania: dlaczego inni nie są tacy? Czy on rozmawia z betonem jak ja ze szkłem?

W samochodzie w kółko słucha Tria Andrzeja Jagodzińskiego, „Chopin. Live at the National Philharmonic”. - Nigdy mi się nie znudzi - mówi. Jedzie, jak co dzień, na basen. - Rocznie przepływam krawlem ponad 365 km - zapewnia. Odpoczywa tylko aktywnie. Narty, windsurfing (znów woda), kitesurfing. - Gdybym nie pracował, to bym podróżował. Na urlop najbardziej lubię jechać w ciemno. Bez rezerwacji. Przed siebie. Wtedy wszystko jest dobrze, nawet jak psuje się samochód, to zaczyna się przygoda.

Bezpośredni, ciepły, skromny - Urbanowicz robi ujmujące wrażenie. Na sakramentalne pytanie o to, co w życiu najważniejsze, odpowiada: Słowo. - Najważniejsze jest dane słowo - powtarza. - Mógłbym nie podpisywać umów. Dla mnie to, co powiedziane, jest już zrealizowane.

Co powiedzielibyście na takiego premiera?

Skomentuj:

W pracowni: Tomasz Urbanowicz