W starym ogrodzie
W Polsce prywatne nieduże ogrody, które mają kilkadziesiąt lat, to naprawdę rzadkość.
Nie ma w nim krótko przystrzyżonego trawnika, równiutkich ścieżek, regularnych w kształcie rabat. Jest za to dorodna, dojrzała roślinność i klimat, którego próżno szukać w jakimkolwiek niedawno założonym ogrodzie.
Kiedy pani Krystyna kupiła w 1949 roku od Związku Młodzieży Wiejskiej dom i kilka hektarów ziemi, drewniany budynek nie był jeszcze zelektryfikowany, a jego otoczenie było bardzo zaniedbane.
- Pierwsze wakacje spędziłam na oczyszczaniu terenu ze szkła i śmieci. Powoli, jak się tylko dawało w tamtych trudnych czasach, zaczęliśmy z mężem wprowadzać tu trochę cywilizacji - wspomina właścicielka.
Najpierw nowi gospodarze przyjeżdżali tylko na lato. Z czasem tak pokochali to miejsce, że w 1960 roku postanowili wyprowadzić się z Warszawy i z pięciorgiem dzieci zamieszkać w nim na stałe. Było to nie lada wyzwanie zwłaszcza dla pani Krystyny. By pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła uprawiać pole oraz prowadzić fermę kur. Choć pracy przy dzieciach i gospodarstwie było moc, znalazła siły i czas do założenia wokół domu niewielkiego ogrodu ozdobnego.
Trudne początki
Właściciele rozpoczęli od zadbania o drzewa, które - jak się dowiedzieli - były posadzone około 1910 roku wokół nowo wybudowanego wówczas domu. Zdecydowali się wyciąć tylko to, co było konieczne - starą akację wrastającą w narożnik budynku, drzewa chore oraz liczne samosiejki. W ten sposób wyeksponowano piękne lipy, kasztanowce, sosnę wejmutkę i świerki. To właśnie te drzewa przykuły uwagę pani Krystyny, kiedy pierwszy raz zobaczyła to siedlisko. Bez nich nie wyobrażała sobie przyszłego ogrodu.
Urządzania ogrodu uczyła się jak każdy amator - po prostu na własnych, licznych błędach. Wspomina, jak najpierw na środku działki przed domem usypała niewielkie górki oraz założyła okrągły klomb, który obsadziła petuniami.
- Niby było ładnie, ale czułam, że coś jest nie tak. Ogrodowi brakowało klimatu i stylu. Dlatego następne lata poświęciłam nauce - mówi pani Krystyna.
Zaczęła często odwiedzać warszawski ogród botaniczny, czyniąc szczegółowe zapiski, jakie rośliny jej się podobają i kiedy kwitną. Informacje, jak je uprawiać, wyszukiwała w literaturze fachowej. Oglądała też ogrody w książkach i w naturze, nawiązując liczne kontakty z bardziej doświadczonymi ogrodnikami.
Ziemna niecka z kolekcją roślin
Zanim jednak właścicielka poczuła się pewniej w dziedzinie ogrodnictwa, poprosiła o pomoc w zagospodarowaniu miejsca po nieudanym klombie pana Majewskiego, projektanta zieleni przy warszawskim Pałacu Kultury. Był on wtedy dla niej autorytetem i wiedziała, że może mu zaufać w kwestii tak dla niej ważnej. Pan Majewski przyjechał, popatrzył i zaopiniował, że lepszym rozwiązaniem od, jak to nazwał: "usypywania miniatury Karpat", będzie utworzenie rozległego zagłębienia. Naszkicował je na papierze, pozostawiając realizację właścicielce.
Ten zaskakujący pomysł spodobał się pani Krystynie. Wykonano zagłębienie mniej więcej o średnicy 6 metrów i głębokości do 1,2 m. Płaskie dno wgłębnika otoczono tarasami o nieregularnym kształcie, których uskoki podparto łupanymi kamieniami polnymi. Potem macierzyste ubogie podłoże użyźniono dowiezioną urodzajną glebą.
Wgłębnik, bo tak fachowo nazywa się taki element ogrodowej architektury, wykorzystano do założenia bogatej kolekcji bylin (w tym bylin skalnych, cieniolubnych i architektonicznych), roślin wrzosowatych (z wrzosami i wrzoścami, azaliami, różanecznikami) oraz karłowych drzew i krzewów. Rośliny mają się tutaj dobrze i rozrastają się na wszystkie strony tak, że coraz trudniej spacerować po ścieżce między nimi. Można je za to wygodnie podziwiać z poziomu otaczającego wgłębnik trawnika, a jeszcze lepiej - z lekko podwyższonego tarasu przy domu. Dodatkowym walorem jest to, że widok na kolekcję roślin zamykają stare dorodne drzewa, a wśród nich lipa szerokolistna (Tilia plathyphyllos) i trzy efektowne świerki serbskie o zwisających pędach (Picea omorica 'Pendula').
Nad wodą
Założenie oczka wodnego było przez wiele lat niespełnionym marzeniem pani Krystyny. Do jego realizacji doszło dopiero w 2000 roku. Wspólnie z zaprzyjaźnionym architektem krajobrazu właścicielka nadała oczku charakter naturalnego zbiornika. Do niecki o głębokości 1,2 m i powierzchni 12 m2, wykończonej betonem i folią, nie wpuszczono ryb, przeznaczając ją tylko do uprawy roślin wodnych, przybrzeżnych i bagiennych. Roślin jest teraz tak dużo, że przysłaniają prawie połowę powierzchni lustra wody, a wśród nich znajduje się wiele kolekcjonerskich okazów. Właścicielka nazywa swoje oczko wodne bagienkiem, ale bynajmniej nie dlatego, że woda jest w nim brudna, lecz ze względu na bogactwo roślin. Z czasem w zbiorniku wytworzyła się równowaga biologiczna i utrzymanie tego stanu wspomaga jedynie zamontowana na dnie pompa, która kieruje wodę na małą kamienną kaskadę.
Naturalny charakter zbiornika podkreślają fragmenty korzeni świerków i sosen wykopane z ziemi i wkomponowane w brzeg oczka. Właścicielka podkreśla, że właśnie korzenie drzew świetnie nadają się do tego typu dekoracji, bo są znacznie trwalsze niż konary.
Pokonując trudności
Trudno uwierzyć, że pani Krystyna założyła tak piękny ogród i utrzymuje go już od blisko 50 lat, pomimo niesprzyjających warunków glebowych. Czyniła wielkie wysiłki, by zapewnić roślinom odpowiednio żyzne i wilgotne podłoże. I tak na przykład dla potrzeb konkretnej rośliny dowoziła po kilka łopat ziemi: z łąki, pola lub lasu. Potem jeszcze ulepszała glebę, dodając do niej nawozy organiczne (kompost, obornik, kurzy nawóz).
Kolejnym problemem, z którym musiała się zmierzyć, było dostarczenie roślinom wody. Okazało się bowiem, że ogród położony jest na terenie, na którym pod cienką warstwą żyźniejszej ziemi znajduje się kilkumetrowa warstwa piasku, przez którą woda błyskawicznie przesiąka. Dlatego podlewanie było długo jedną z największych uciążliwości. Rozwiązanie znaleziono w ostatnich latach dzięki zamontowaniu na rabatach linii kroplujących uruchamianych ręcznie. Wcześniej korzystano z przenośnych zraszaczy, ale ten sposób podlewania szkodził niestety roślinom źle znoszącym długotrwałe moczenie liści i kwiatów.
Aby zapewnić wyszukanym roślinom z kolekcji osłonę przed wiatrami, dookoła ogrodu utworzono parawan z wytrzymałych drzew i krzewów. Pani Krystyna postarała się, żeby ta przesłona była wielobarwna i kolor zielony przeplatał się z innymi. Są więc w niej różne odcienie szarości (jodła kalifornijska, jarząb mączny), żółci (żywotniki, pęcherznice) i czerwieni (ozdobne śliwy, berberysy). Dzięki temu roślinny parawan nie tylko pełni funkcję ochronną, ale stanowi również ozdobę.
Ogród jest dla pani Krystyny wielką miłością. I choć ostatnio brakuje jej już sił, by samodzielnie pielęgnować rośliny, nadal stara się czuwać nad wszystkim. I z melancholią w oczach kończy opowieść:
- Ogród to nie jest obraz, który się namaluje raz i wiesza na ścianie. Ogród trzeba tworzyć ciągle od nowa, bo jedne rośliny się rozrastają, inne obumierają, tak jak zmieniamy się my i świat dookoła...
Kiedy pani Krystyna kupiła w 1949 roku od Związku Młodzieży Wiejskiej dom i kilka hektarów ziemi, drewniany budynek nie był jeszcze zelektryfikowany, a jego otoczenie było bardzo zaniedbane.
- Pierwsze wakacje spędziłam na oczyszczaniu terenu ze szkła i śmieci. Powoli, jak się tylko dawało w tamtych trudnych czasach, zaczęliśmy z mężem wprowadzać tu trochę cywilizacji - wspomina właścicielka.
Najpierw nowi gospodarze przyjeżdżali tylko na lato. Z czasem tak pokochali to miejsce, że w 1960 roku postanowili wyprowadzić się z Warszawy i z pięciorgiem dzieci zamieszkać w nim na stałe. Było to nie lada wyzwanie zwłaszcza dla pani Krystyny. By pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła uprawiać pole oraz prowadzić fermę kur. Choć pracy przy dzieciach i gospodarstwie było moc, znalazła siły i czas do założenia wokół domu niewielkiego ogrodu ozdobnego.
Trudne początki
Właściciele rozpoczęli od zadbania o drzewa, które - jak się dowiedzieli - były posadzone około 1910 roku wokół nowo wybudowanego wówczas domu. Zdecydowali się wyciąć tylko to, co było konieczne - starą akację wrastającą w narożnik budynku, drzewa chore oraz liczne samosiejki. W ten sposób wyeksponowano piękne lipy, kasztanowce, sosnę wejmutkę i świerki. To właśnie te drzewa przykuły uwagę pani Krystyny, kiedy pierwszy raz zobaczyła to siedlisko. Bez nich nie wyobrażała sobie przyszłego ogrodu.
Urządzania ogrodu uczyła się jak każdy amator - po prostu na własnych, licznych błędach. Wspomina, jak najpierw na środku działki przed domem usypała niewielkie górki oraz założyła okrągły klomb, który obsadziła petuniami.
- Niby było ładnie, ale czułam, że coś jest nie tak. Ogrodowi brakowało klimatu i stylu. Dlatego następne lata poświęciłam nauce - mówi pani Krystyna.
Zaczęła często odwiedzać warszawski ogród botaniczny, czyniąc szczegółowe zapiski, jakie rośliny jej się podobają i kiedy kwitną. Informacje, jak je uprawiać, wyszukiwała w literaturze fachowej. Oglądała też ogrody w książkach i w naturze, nawiązując liczne kontakty z bardziej doświadczonymi ogrodnikami.
Ziemna niecka z kolekcją roślin
Zanim jednak właścicielka poczuła się pewniej w dziedzinie ogrodnictwa, poprosiła o pomoc w zagospodarowaniu miejsca po nieudanym klombie pana Majewskiego, projektanta zieleni przy warszawskim Pałacu Kultury. Był on wtedy dla niej autorytetem i wiedziała, że może mu zaufać w kwestii tak dla niej ważnej. Pan Majewski przyjechał, popatrzył i zaopiniował, że lepszym rozwiązaniem od, jak to nazwał: "usypywania miniatury Karpat", będzie utworzenie rozległego zagłębienia. Naszkicował je na papierze, pozostawiając realizację właścicielce.
Ten zaskakujący pomysł spodobał się pani Krystynie. Wykonano zagłębienie mniej więcej o średnicy 6 metrów i głębokości do 1,2 m. Płaskie dno wgłębnika otoczono tarasami o nieregularnym kształcie, których uskoki podparto łupanymi kamieniami polnymi. Potem macierzyste ubogie podłoże użyźniono dowiezioną urodzajną glebą.
Wgłębnik, bo tak fachowo nazywa się taki element ogrodowej architektury, wykorzystano do założenia bogatej kolekcji bylin (w tym bylin skalnych, cieniolubnych i architektonicznych), roślin wrzosowatych (z wrzosami i wrzoścami, azaliami, różanecznikami) oraz karłowych drzew i krzewów. Rośliny mają się tutaj dobrze i rozrastają się na wszystkie strony tak, że coraz trudniej spacerować po ścieżce między nimi. Można je za to wygodnie podziwiać z poziomu otaczającego wgłębnik trawnika, a jeszcze lepiej - z lekko podwyższonego tarasu przy domu. Dodatkowym walorem jest to, że widok na kolekcję roślin zamykają stare dorodne drzewa, a wśród nich lipa szerokolistna (Tilia plathyphyllos) i trzy efektowne świerki serbskie o zwisających pędach (Picea omorica 'Pendula').
Nad wodą
Założenie oczka wodnego było przez wiele lat niespełnionym marzeniem pani Krystyny. Do jego realizacji doszło dopiero w 2000 roku. Wspólnie z zaprzyjaźnionym architektem krajobrazu właścicielka nadała oczku charakter naturalnego zbiornika. Do niecki o głębokości 1,2 m i powierzchni 12 m2, wykończonej betonem i folią, nie wpuszczono ryb, przeznaczając ją tylko do uprawy roślin wodnych, przybrzeżnych i bagiennych. Roślin jest teraz tak dużo, że przysłaniają prawie połowę powierzchni lustra wody, a wśród nich znajduje się wiele kolekcjonerskich okazów. Właścicielka nazywa swoje oczko wodne bagienkiem, ale bynajmniej nie dlatego, że woda jest w nim brudna, lecz ze względu na bogactwo roślin. Z czasem w zbiorniku wytworzyła się równowaga biologiczna i utrzymanie tego stanu wspomaga jedynie zamontowana na dnie pompa, która kieruje wodę na małą kamienną kaskadę.
Naturalny charakter zbiornika podkreślają fragmenty korzeni świerków i sosen wykopane z ziemi i wkomponowane w brzeg oczka. Właścicielka podkreśla, że właśnie korzenie drzew świetnie nadają się do tego typu dekoracji, bo są znacznie trwalsze niż konary.
Pokonując trudności
Trudno uwierzyć, że pani Krystyna założyła tak piękny ogród i utrzymuje go już od blisko 50 lat, pomimo niesprzyjających warunków glebowych. Czyniła wielkie wysiłki, by zapewnić roślinom odpowiednio żyzne i wilgotne podłoże. I tak na przykład dla potrzeb konkretnej rośliny dowoziła po kilka łopat ziemi: z łąki, pola lub lasu. Potem jeszcze ulepszała glebę, dodając do niej nawozy organiczne (kompost, obornik, kurzy nawóz).
Kolejnym problemem, z którym musiała się zmierzyć, było dostarczenie roślinom wody. Okazało się bowiem, że ogród położony jest na terenie, na którym pod cienką warstwą żyźniejszej ziemi znajduje się kilkumetrowa warstwa piasku, przez którą woda błyskawicznie przesiąka. Dlatego podlewanie było długo jedną z największych uciążliwości. Rozwiązanie znaleziono w ostatnich latach dzięki zamontowaniu na rabatach linii kroplujących uruchamianych ręcznie. Wcześniej korzystano z przenośnych zraszaczy, ale ten sposób podlewania szkodził niestety roślinom źle znoszącym długotrwałe moczenie liści i kwiatów.
Aby zapewnić wyszukanym roślinom z kolekcji osłonę przed wiatrami, dookoła ogrodu utworzono parawan z wytrzymałych drzew i krzewów. Pani Krystyna postarała się, żeby ta przesłona była wielobarwna i kolor zielony przeplatał się z innymi. Są więc w niej różne odcienie szarości (jodła kalifornijska, jarząb mączny), żółci (żywotniki, pęcherznice) i czerwieni (ozdobne śliwy, berberysy). Dzięki temu roślinny parawan nie tylko pełni funkcję ochronną, ale stanowi również ozdobę.
Ogród jest dla pani Krystyny wielką miłością. I choć ostatnio brakuje jej już sił, by samodzielnie pielęgnować rośliny, nadal stara się czuwać nad wszystkim. I z melancholią w oczach kończy opowieść:
- Ogród to nie jest obraz, który się namaluje raz i wiesza na ścianie. Ogród trzeba tworzyć ciągle od nowa, bo jedne rośliny się rozrastają, inne obumierają, tak jak zmieniamy się my i świat dookoła...
Skomentuj:
W starym ogrodzie