Ogród wśród ostróżek i róż
Kiedyś do samej drogi rosły kalafiory i kapusta. Właścicielka tego ogrodu pod Wolsztynem zastąpiła je lekkim kwiatowo-owocowym koktajlem.
Do ogrodu Anny Sławińskiej wchodzi się jak do domu. Zamiast tradycyjnej bramy - lazurowe drzwi z maleńkim okienkiem ozdobionym koronkową firanką. Potrząsam mosiężnym dzwonkiem. "Zapraszam" - w drzwiach pojawia się pogodna właścicielka.
Rabaty odcinają się miękką linią od trawnika jak kleksy farb na palecie. Kiedyś Anna malowała pastelami, dziś maluje kwiatami.
Tysiące pomysłów
Nastoletnia Ania, patrząc na Annę dorosłą, nie kryłaby zdziwienia: "Pracujesz w ogrodzie? Nie wierzę! Ty, z łopatą i grabiami, dłubiąca w ziemi!?". Anna jest rodowitą poznanianką. Miała dziesiątki pomysłów na życie, ale żaden nie wiązał się z ogrodnictwem. Obdarzona talentem plastycznym od zawsze malowała i rysowała. Myślała też o karierze sportowej. Skończyła pomaturalną szkołę budowlaną. Potem przez rok pracowała w szpitalu i marzyła o akademii medycznej. Nie została jednak ani budowlańcem, ani lekarką.
Wyszła za mąż za absolwenta poznańskiej Akademii Rolniczej. W 1981 r. wyjechali na wieś pod Wolsztyn, gdzie postanowili założyć nowoczesne gospodarstwo. Kupili 5 ha pod pszenicę i buraki, znaleźli stary wiejski dom. Mąż uprawiał jarzyny, a Anna wychowywała trójkę dzieci.
Anna-projektantka
20 lat temu o malowniczym ogrodzie nie było mowy. Zagony kapusty i kalafiorów zaczynały się pod samym domem. Z tyłu rósł (i rośnie do dziś) rozłożysty dąb. Trzech ludzi nie wystarczy, by go objąć. "Ten dąb mnie przerażał. Gubił liście, a ja non stop chodziłam i grabiłam" - wspomina Anna. Kwiatów nie było. Nie miała wówczas nawet roślin doniczkowych w domu.
Któregoś dnia koleżanka zapytała: "Aniu, dlaczego ty nie lubisz kwiatów?" To pytanie dało Annie do myślenia. Czy rzeczywiście ich nie lubi? Dzieci podrosły, zastanawiała się, co dalej robić z życiem. I jakby chcąc udowodnić znajomej i sobie samej, że rośliny są jej bliskie - poświęciła się uprawie i sprzedaży gatunków i odmian do ogrodów. Wiedzę czerpała z podręczników. Rozmnażała i sprzedawała żywotniki zachodnie 'Smaragd', wrzosy, wrzośce, rododendrony, płożące jałowce... Klienci pytali: "Jak ja to mam posadzić? W cieniu czy w słońcu? Pod domem czy pod płotem?", więc Anna zaczęła jeździć od ogrodu do ogrodu i doradzać.
Za płotami widziała najczęściej ten sam obrazek: skoszona murawa otoczona szpalerem iglaków plus małe oczko wodne. Początek lat 90. nie był dobrym czasem dla ogrodów. Anna zajęła się więc ich projektowaniem, żeby przełamać sztampę. Weszła w ten zawód miękko, bez przygotowania, trochę z przypadku. Wykorzystała doświadczenie z malowania obrazów.
Laboratorium za domem
Wkrótce projektowanie zieleni stało się głównym zajęciem Anny. Kapusta trafiła do beczek, kalafior poszedł na zupę, a mierząca 2 tys. m2 działka za domem stała się poligonem doświadczalnym i laboratorium plastyczno-ogrodniczych badań.
Tu Anna sprawdza m.in. oddziaływanie barw kwiatów na nastrój. Zauważyła, że czerwień jej nie służy, więc w tym roku pozbyła się wszystkich czerwonych maków, w ich miejsce posadziła różowe. Żółty toleruje wyłącznie wiosną, kiedy chce sobie dodać energii. Cieszy ją dywan kwitnących mniszków na polanie za ogrodzeniem i kilka krzewów forsycji wśród rabat.
"Zanim zaprojektuję komuś ogród - wyjaśnia - najpierw długo z nim rozmawiam. Czerwień jest dobra dla kogoś, kto ma spokojną pracę, więc po powrocie do domu potrzebuje bodźców. Dla zabieganych, zestresowanych kompresem na nerwy jest lekka biel, senny błękit i delikatny róż. Bez kontrastów".
W laboratorium za domem Anna "waży" też rośliny. Te ciemne, z gęstymi liśćmi należą do ciężkich. Te ażurowe i smukłe są "lekkie". W kompozycjach nie można zestawiać ze sobą skrajności. Kalina np. nie powinna rosnąć obok brzozy, bo doda jej zbędnych kilogramów. Anna stawia na lekkość. Z cięższych roślin wstęp do jej ogrodu zyskała tylko grupa różaneczników. A zbita grupa cieniolubnych cisów przed domem wkrótce zostanie rozsadzona.
Drzewa z osobowością
Anna nie odcięła się od otoczenia solidnym parkanem. Granice ogrodu zaznaczają szpalery drzew - z jednej strony świerków syberyjskich, z drugiej - wiśni (owoce rodzina zjada prosto z gałęzi). Przed domem stanęły sztachetki, pomiędzy które wmontowano znalezione na strychu skrzydło wiekowych drzwi z malutkim okienkiem. Gości witają trzy drzewa, które Anna dobrała do charakteru swoich dzieci. Jodła kalifornijska (Abies concolor) - pełna wdzięku, uparta, silna - reprezentuje Olgę, studentkę agroturystyki. Cyprysik nutkajski (Chamaecyparis nootkatensis) to syn Piotr, właściciel firmy ogrodniczej. Ma miękkie igły, sprawia wrażenie łagodnego i delikatnego, ale i jemu nie brakuje wyrazistości. Najdłużej Anna szukała drzewa dla najmłodszej córki Bogny, studentki szkoły wizażu. W Austrii trafiła na sosnę himalajską (Pinus wallichiana). I jedna, i druga mają w sobie coś wyniosłego, a zarazem harmonijnego i delikatnego. V z krzywych brzóz
W kształtowaniu zieleni Anna jest samoukiem. Na kurs ogrodniczy zapisała się już jako doświadczona projektantka. Kiedyś wykładowca rozdał słuchaczom kartki z planem domu (na oko pokaźnej willi), wokół którego mieli zaplanować ogród. Anna nakreśliła wijące się linie, kolorowe przenikające się plamy. "Gdy skończyłam, zdałam sobie sprawę, że na moim rysunku nie ma ani jednego kąta prostego" - wspomina. Inspiruje ją baśniowa architektura, dzieła Hundertwassera, Gaudiego, ogrody Gertrudy Jekyll.
Łagodne łuki są jej znakiem rozpoznawczym. Podobnie jak krzywe brzozy sadzone we wspólnym dołku, rozrastające się później w kształt litery V. Sadzi je w projektowanych ogrodach, to jakby jej podpis. Kiedy sąsiad skończy się budować, grupa brzóz pojawi się na granicy obu ogrodów.
Kobieco i trochę dziko
Dziś ogród Anny tonie w kwiatach. Jej dewiza brzmi: "Ma być barwnie, pachnąco, kobieco i trochę dziko". Na rabatach wśród bylin i kwiatów jednorocznych posadziła różane krzewy. Kocha ostróżki, szczepione krzewiaste piwonie, tamaryszki. Sadzi orliki, szałwie, jeżówki, zawilce i floksy. Jej najnowsze odkrycie to irysy bródkowe i kwitnący na błękitno len. W maju dom napełnia się zapachem rosnącego pod oknami bzu.
W głębi ogrodu wyrosła ażurowa altana. Pojawiło się miejsce na grill i wygodne meble wyszukane na targach staroci. Na ławce z kutymi oparciami chętnie ucina sobie drzemkę lord Lucas - śnieżnobiały kocur z charakterem. Na skraju ogrodu stanęła łukowata bramka, którą z czasem porosną róże. Widać przez nią dziką polanę i gąszcz iglaków - wspomnienie po dawnej choinkowej szkółce. Niepostrzeżenie, krok po kroku, laboratorium projektantki przekształciło się w zielony buduar. Tu pani domu spotyka się z przyjaciółmi, organizuje sobie plenery malarskie, korzysta ze spokojnych, samotnych chwil. W ciepłe letnie poranki Anna boso wychodzi do ogrodu. Siada na zawieszonej na sędziwym dębie huśtawce, pije kawę. "Wtedy staje mi przed oczami całe dzieciństwo - wyznaje.
A mała Anna już się nie dziwi Annie dorosłej.
Rabaty odcinają się miękką linią od trawnika jak kleksy farb na palecie. Kiedyś Anna malowała pastelami, dziś maluje kwiatami.
Tysiące pomysłów
Nastoletnia Ania, patrząc na Annę dorosłą, nie kryłaby zdziwienia: "Pracujesz w ogrodzie? Nie wierzę! Ty, z łopatą i grabiami, dłubiąca w ziemi!?". Anna jest rodowitą poznanianką. Miała dziesiątki pomysłów na życie, ale żaden nie wiązał się z ogrodnictwem. Obdarzona talentem plastycznym od zawsze malowała i rysowała. Myślała też o karierze sportowej. Skończyła pomaturalną szkołę budowlaną. Potem przez rok pracowała w szpitalu i marzyła o akademii medycznej. Nie została jednak ani budowlańcem, ani lekarką.
Wyszła za mąż za absolwenta poznańskiej Akademii Rolniczej. W 1981 r. wyjechali na wieś pod Wolsztyn, gdzie postanowili założyć nowoczesne gospodarstwo. Kupili 5 ha pod pszenicę i buraki, znaleźli stary wiejski dom. Mąż uprawiał jarzyny, a Anna wychowywała trójkę dzieci.
Anna-projektantka
20 lat temu o malowniczym ogrodzie nie było mowy. Zagony kapusty i kalafiorów zaczynały się pod samym domem. Z tyłu rósł (i rośnie do dziś) rozłożysty dąb. Trzech ludzi nie wystarczy, by go objąć. "Ten dąb mnie przerażał. Gubił liście, a ja non stop chodziłam i grabiłam" - wspomina Anna. Kwiatów nie było. Nie miała wówczas nawet roślin doniczkowych w domu.
Któregoś dnia koleżanka zapytała: "Aniu, dlaczego ty nie lubisz kwiatów?" To pytanie dało Annie do myślenia. Czy rzeczywiście ich nie lubi? Dzieci podrosły, zastanawiała się, co dalej robić z życiem. I jakby chcąc udowodnić znajomej i sobie samej, że rośliny są jej bliskie - poświęciła się uprawie i sprzedaży gatunków i odmian do ogrodów. Wiedzę czerpała z podręczników. Rozmnażała i sprzedawała żywotniki zachodnie 'Smaragd', wrzosy, wrzośce, rododendrony, płożące jałowce... Klienci pytali: "Jak ja to mam posadzić? W cieniu czy w słońcu? Pod domem czy pod płotem?", więc Anna zaczęła jeździć od ogrodu do ogrodu i doradzać.
Za płotami widziała najczęściej ten sam obrazek: skoszona murawa otoczona szpalerem iglaków plus małe oczko wodne. Początek lat 90. nie był dobrym czasem dla ogrodów. Anna zajęła się więc ich projektowaniem, żeby przełamać sztampę. Weszła w ten zawód miękko, bez przygotowania, trochę z przypadku. Wykorzystała doświadczenie z malowania obrazów.
Laboratorium za domem
Wkrótce projektowanie zieleni stało się głównym zajęciem Anny. Kapusta trafiła do beczek, kalafior poszedł na zupę, a mierząca 2 tys. m2 działka za domem stała się poligonem doświadczalnym i laboratorium plastyczno-ogrodniczych badań.
Tu Anna sprawdza m.in. oddziaływanie barw kwiatów na nastrój. Zauważyła, że czerwień jej nie służy, więc w tym roku pozbyła się wszystkich czerwonych maków, w ich miejsce posadziła różowe. Żółty toleruje wyłącznie wiosną, kiedy chce sobie dodać energii. Cieszy ją dywan kwitnących mniszków na polanie za ogrodzeniem i kilka krzewów forsycji wśród rabat.
"Zanim zaprojektuję komuś ogród - wyjaśnia - najpierw długo z nim rozmawiam. Czerwień jest dobra dla kogoś, kto ma spokojną pracę, więc po powrocie do domu potrzebuje bodźców. Dla zabieganych, zestresowanych kompresem na nerwy jest lekka biel, senny błękit i delikatny róż. Bez kontrastów".
W laboratorium za domem Anna "waży" też rośliny. Te ciemne, z gęstymi liśćmi należą do ciężkich. Te ażurowe i smukłe są "lekkie". W kompozycjach nie można zestawiać ze sobą skrajności. Kalina np. nie powinna rosnąć obok brzozy, bo doda jej zbędnych kilogramów. Anna stawia na lekkość. Z cięższych roślin wstęp do jej ogrodu zyskała tylko grupa różaneczników. A zbita grupa cieniolubnych cisów przed domem wkrótce zostanie rozsadzona.
Drzewa z osobowością
Anna nie odcięła się od otoczenia solidnym parkanem. Granice ogrodu zaznaczają szpalery drzew - z jednej strony świerków syberyjskich, z drugiej - wiśni (owoce rodzina zjada prosto z gałęzi). Przed domem stanęły sztachetki, pomiędzy które wmontowano znalezione na strychu skrzydło wiekowych drzwi z malutkim okienkiem. Gości witają trzy drzewa, które Anna dobrała do charakteru swoich dzieci. Jodła kalifornijska (Abies concolor) - pełna wdzięku, uparta, silna - reprezentuje Olgę, studentkę agroturystyki. Cyprysik nutkajski (Chamaecyparis nootkatensis) to syn Piotr, właściciel firmy ogrodniczej. Ma miękkie igły, sprawia wrażenie łagodnego i delikatnego, ale i jemu nie brakuje wyrazistości. Najdłużej Anna szukała drzewa dla najmłodszej córki Bogny, studentki szkoły wizażu. W Austrii trafiła na sosnę himalajską (Pinus wallichiana). I jedna, i druga mają w sobie coś wyniosłego, a zarazem harmonijnego i delikatnego. V z krzywych brzóz
W kształtowaniu zieleni Anna jest samoukiem. Na kurs ogrodniczy zapisała się już jako doświadczona projektantka. Kiedyś wykładowca rozdał słuchaczom kartki z planem domu (na oko pokaźnej willi), wokół którego mieli zaplanować ogród. Anna nakreśliła wijące się linie, kolorowe przenikające się plamy. "Gdy skończyłam, zdałam sobie sprawę, że na moim rysunku nie ma ani jednego kąta prostego" - wspomina. Inspiruje ją baśniowa architektura, dzieła Hundertwassera, Gaudiego, ogrody Gertrudy Jekyll.
Łagodne łuki są jej znakiem rozpoznawczym. Podobnie jak krzywe brzozy sadzone we wspólnym dołku, rozrastające się później w kształt litery V. Sadzi je w projektowanych ogrodach, to jakby jej podpis. Kiedy sąsiad skończy się budować, grupa brzóz pojawi się na granicy obu ogrodów.
Kobieco i trochę dziko
Dziś ogród Anny tonie w kwiatach. Jej dewiza brzmi: "Ma być barwnie, pachnąco, kobieco i trochę dziko". Na rabatach wśród bylin i kwiatów jednorocznych posadziła różane krzewy. Kocha ostróżki, szczepione krzewiaste piwonie, tamaryszki. Sadzi orliki, szałwie, jeżówki, zawilce i floksy. Jej najnowsze odkrycie to irysy bródkowe i kwitnący na błękitno len. W maju dom napełnia się zapachem rosnącego pod oknami bzu.
W głębi ogrodu wyrosła ażurowa altana. Pojawiło się miejsce na grill i wygodne meble wyszukane na targach staroci. Na ławce z kutymi oparciami chętnie ucina sobie drzemkę lord Lucas - śnieżnobiały kocur z charakterem. Na skraju ogrodu stanęła łukowata bramka, którą z czasem porosną róże. Widać przez nią dziką polanę i gąszcz iglaków - wspomnienie po dawnej choinkowej szkółce. Niepostrzeżenie, krok po kroku, laboratorium projektantki przekształciło się w zielony buduar. Tu pani domu spotyka się z przyjaciółmi, organizuje sobie plenery malarskie, korzysta ze spokojnych, samotnych chwil. W ciepłe letnie poranki Anna boso wychodzi do ogrodu. Siada na zawieszonej na sędziwym dębie huśtawce, pije kawę. "Wtedy staje mi przed oczami całe dzieciństwo - wyznaje.
A mała Anna już się nie dziwi Annie dorosłej.
Skomentuj:
Ogród wśród ostróżek i róż