Rododendrony, różaneczniki. Arboretum w Wojsławicach
Może gdyby pewien astmatyk nie spadł przed dwustu laty z alpejskiego urwiska wprost na krzak różanecznika, nie byłoby dziś wojsławickiego arboretum z największą w Polsce kolekcją rododendronów
1 z 6
2 z 6
3 z 6
4 z 6
5 z 6
6 z 6
Fritz von Oheimb jako jedyny z braci z zacnej ziemiańskiej rodziny nie skończył szkoły oficerskiej. Wątły, od dziecka słaby i chorowity, był regularnie wysyłany na podkurowanie astmy do szwajcarskich uzdrowisk. Któregoś dnia podczas górskiej wędrówki spadł ze ściany na krzew różanecznika alpejskiego. Od tego czasu powtarzał, że właśnie tym roślinom zawdzięcza życie. Fascynacji rododendronami dopełniły podróże po ogrodach Europy; pierwsze okazy 30-letni Fritz przywiózł z Holandii i Anglii. To był początek pasji, z której w 1890 r. zaczął rodzić się bajeczny ogród. Kilka tysięcy azalii i różaneczników w 470 gatunkach i odmianach to dziś największa taka kolekcja w Polsce.
Łagodne wzgórza, zaciszne cieniste wąwozy i kilka stawów połączonych strumieniem tworzy mikroklimat, który, w połączeniu z żyzną lessową glebą, wyjątkowo służy wymagającym rododendronom.
- Są trudne w uprawie. Pochodzą z Himalajów, więc lubią pochyłości, najlepiej północne, półcień i dużą wilgotność. Nie znoszą natomiast stagnującej wody; na płaskim, zalewowym terenie momentalnie giną - mówi Hanna Grzeszczak-Nowak kierująca arboretum.
Pyszne wielobarwne azalie, które gubią liście na zimę, i różaneczniki o skórzastych, zawsze zielonych liściach, kwitnące przede wszystkim w odcieniach fioletu, okalają kręte alejki wytyczone jeszcze przez Fritza. Pozostały po nim m.in. stuletnie, najstarsze w Polsce krzewy różaneczników rasy łużyckiej, wysokie na kilka metrów; Wojsławice chlubią się także największym (ponad sto odmian) zbiorem azalii gandawskich - najstarszych w Europie!
Pan na wojsławickich włościach był tak naprawdę zainteresowany nie tyle doglądaniem swojego majątku, ile komponowaniem parku. Współzałożyciel Niemieckiego Towarzystwa Dendrologicznego, autor artykułów w pismach ogrodniczych dobierał rośliny nie tylko wedle korzystnych dla nich siedlisk, ale również zgodnie z względami estetycznymi.
Z malarskim zacięciem operował ich kolorystyką, kształtem, fakturą. Sosny, daglezje, choiny kanadyjskie, srebrne świerki i inne iglaki rosnące w głębi nie tylko służą za parawan chroniący przed dotkliwymi zimowymi wiatrami, ale również pogłębiają perspektywę i tworzą ciemne tło, na którym pysznią się pięknie przebarwiające się jesienią graby, klony czy winorośl japońska oraz rododendrony o jaskrawych, czasem wręcz landrynkowych kolorach.
- Ogród Oheimba w okresie międzywojennym był tak sławny w Niemczech jak wspaniały ogród malarki i projektantki ogrodów Gertrude Jekyll w Anglii - opowiada Hanna Grzeszczak-Nowak. - Miał nie tylko oko artysty i solidną wiedzę ogrodnika, ale także intuicję, dzięki której udało mu się aklimatyzować różaneczniki na Śląsku. Był prekursorem ich uprawy na tym terenie, za co hodowcy nagrodzili go, nazywając jedną z fioletowych odmian różanecznika jego imieniem 'Von Oheimb Woislowitz'.
Po śmierci twórcy arboretum w 1928 r. księżna Hermine von Bismarck, miłośniczka roślin, której wielokrotnie udzielał porad, przysłała z Holandii dąb z prośbą o posadzenie go przy grobie przyjaciela. Rośnie do tej pory przy granitowym nagrobku w głębi arboretum - między różanecznikami, gdzie hrabia kazał się pochować. Po wojnie, z której park wyszedł bez szwanku, Oheimbowie wyjechali do Niemiec. Gunhild von Oheimb, wnuczka Fritza wciąż koresponduje z panią Hanną: opowiada o dziadku, wspomina ogromną wejmutkę, którą przewróciła wichura, tka gobeliny z przedwojennymi widokami wojsławickiego dworu.
Arboretum przeżywa oblężenie w maju, kiedy tysiące ludzi przyjeżdża tu dla rozbuchanych, obficie kwitnących i intensywnie pachnących rododendronów, spośród których najbardziej oszałamiająca jest woń azalii pontyjskiej. Potem jest znacznie spokojniej, choć park wygląda atrakcyjnie niezależnie od pory roku.
Pośród kilku tysięcy drzew i krzewów, m.in. 300-letnich dębów i cisów, ciekawostką jest cedr libański wysoki na 20 metrów, liczący pół wieku - najstarszy i najbardziej okazały w Polsce, pierwszy, który udało się u nas aklimatyzować. Do wojsławickich osobliwości należy także metasekwoja chińska o miękkich, jasnozielonych igłach opadających na zimę, głowocis japoński, kaningamia chińska przypominająca araukarię, cedrzyniec kalifornijski (pachnie podobnie jak cedr, stąd nazwa), mamutowiec olbrzymi o wykręconych konarach przypominających kły mamuta (gatunek wpisany na Światową Czerwoną Listę Roślin Zagrożonych, w naturze występuje tylko na małym obszarze w górach Sierra Nevada w Kalifornii) czy posadzona jeszcze przez Oheimba unikatowa sośnica japońska, którą ściągał z Azji.
- Od kilku lat intensywnie przebudowujemy nasze roślinne kolekcje - mówi Hanna Grzeszczak-Nowak. - Chcemy zmienić opinię, że do Wojsławic przyjeżdża się tylko na kwitnienie różaneczników.
Pierwsza barwna fala przychodzi w maju, kiedy oprócz rododendronów pojawiają się także żółte i bordowe piwonie oraz magnolie w 60. odmianach.
W czerwcu dominują róże, czereśnie i funkie o wielobarwnych liściach. Lipiec jest we władaniu liliowców. Te "kwiaty jednego dnia" krótki żywot nadrabiają wielością i intensywnością. - W miesiącu, w którym brakuje kwietnych barw, u nas pojawia się istna eksplozja kolorów - opowiada pani kierownik. - W naturze liliowce występowały tylko w skromnej gamie żółci i pomarańczy; krzyżując je, człowiek poszerzył paletę o niemal wszystkie barwy i niezliczone odcienie, łącznie z prawie czarnym. Te najbardziej wyszukane potrafią osiągać cenę tysięcy dolarów za sztukę.
W Wojsławicach rośnie 1600 odmian liliowców. Nie ma drugiej takiej kolekcji w Polsce: znajdziemy tu odmiany miniaturowe, pełnokwiatowe o płatkach falbaniastych albo w misterne kryzy, "pająki" o smukłych, wydłużonych płatkach... - Mówi się, że to kwiaty dla leniwych ogrodników - śmieje się pani Hanna. - Rzeczywiście, są mało wymagające, rosną bez problemów.
W sierpniu zakwitają floksy, a także hortensje w 250 odmianach (również największa kolekcja w kraju), do których pani Hanna ma słabość. - Przez lata zapomniana, hortensja wróciła do łask - opowiada. - Wręcza nastała na nią moda, i to nie tylko na białe czy niebieskie kule, ale i na te wiechowate o gigantycznych, stożkowych kwiatostanach, i na drobnolistne, drzewiaste czy włochate.
We wrześniu ogród mieni się barwami buków, klonów i srebrzysto-purpurowych miskantów.
Stary Fritz pozostawił po sobie pięć hektarów parku; w ubiegłym roku teren dla gości powiększył się trzykrotnie.
"Autostrada liliowców", czyli dwustumetrowa szeroka ścieżka obsadzona po obu stronach wielobarwnymi kwiatami, rozcina na dwie części sad czereśniowy. - To stare, historyczne odmiany czereśni; w czerwcu zapraszamy gości na owocobranie - pani Hanna prowadzi po rozległym, łagodnie nachylonym stoku. - Sprowadzam też z Rosji kolekcję jadalnych jarzębin wyhodowanych jeszcze przez Miczurina. Także jarzęboaronię, gruszkojarzębinę czy dereń ukraiński, którego owoce nadają się nie tylko na wyśmienite nalewki i soki, ale także do kiszenia, podobnie jak oliwki.
Tuż przy sadzie stanęły ławy i stoły idealne na piknik, w otoczeniu róż, w pobliżu alei leszczynowej i kilku monochromatycznych kwater. Niebieską wypełniają tojady, goryczki, mikołajki, irysy i budleje, różową - hibiskusy i floksy, a białą - ubiorki, pięciorniki, len i czosnek.
W tym roku dla gości zostanie udostępniony folwark z pierwszej połowy XIX w. - z głównym wejściem do ogrodu, kawiarnią, skansenem wsi dolnośląskiej i kuźnią (na rok 2011 zaplanowano tu światowy festiwal kowali). Wiosną przy arboretum, jak zwykle, ruszy szkółka. Hanna Grzeszczak-Nowak: - Ludzie podglądają nasze kompozycje, najchętniej kupują to, co akurat kwitnie. Cieszy nas, że kopiują nasze wzory.
Łagodne wzgórza, zaciszne cieniste wąwozy i kilka stawów połączonych strumieniem tworzy mikroklimat, który, w połączeniu z żyzną lessową glebą, wyjątkowo służy wymagającym rododendronom.
- Są trudne w uprawie. Pochodzą z Himalajów, więc lubią pochyłości, najlepiej północne, półcień i dużą wilgotność. Nie znoszą natomiast stagnującej wody; na płaskim, zalewowym terenie momentalnie giną - mówi Hanna Grzeszczak-Nowak kierująca arboretum.
Pyszne wielobarwne azalie, które gubią liście na zimę, i różaneczniki o skórzastych, zawsze zielonych liściach, kwitnące przede wszystkim w odcieniach fioletu, okalają kręte alejki wytyczone jeszcze przez Fritza. Pozostały po nim m.in. stuletnie, najstarsze w Polsce krzewy różaneczników rasy łużyckiej, wysokie na kilka metrów; Wojsławice chlubią się także największym (ponad sto odmian) zbiorem azalii gandawskich - najstarszych w Europie!
Pan na wojsławickich włościach był tak naprawdę zainteresowany nie tyle doglądaniem swojego majątku, ile komponowaniem parku. Współzałożyciel Niemieckiego Towarzystwa Dendrologicznego, autor artykułów w pismach ogrodniczych dobierał rośliny nie tylko wedle korzystnych dla nich siedlisk, ale również zgodnie z względami estetycznymi.
Z malarskim zacięciem operował ich kolorystyką, kształtem, fakturą. Sosny, daglezje, choiny kanadyjskie, srebrne świerki i inne iglaki rosnące w głębi nie tylko służą za parawan chroniący przed dotkliwymi zimowymi wiatrami, ale również pogłębiają perspektywę i tworzą ciemne tło, na którym pysznią się pięknie przebarwiające się jesienią graby, klony czy winorośl japońska oraz rododendrony o jaskrawych, czasem wręcz landrynkowych kolorach.
- Ogród Oheimba w okresie międzywojennym był tak sławny w Niemczech jak wspaniały ogród malarki i projektantki ogrodów Gertrude Jekyll w Anglii - opowiada Hanna Grzeszczak-Nowak. - Miał nie tylko oko artysty i solidną wiedzę ogrodnika, ale także intuicję, dzięki której udało mu się aklimatyzować różaneczniki na Śląsku. Był prekursorem ich uprawy na tym terenie, za co hodowcy nagrodzili go, nazywając jedną z fioletowych odmian różanecznika jego imieniem 'Von Oheimb Woislowitz'.
Po śmierci twórcy arboretum w 1928 r. księżna Hermine von Bismarck, miłośniczka roślin, której wielokrotnie udzielał porad, przysłała z Holandii dąb z prośbą o posadzenie go przy grobie przyjaciela. Rośnie do tej pory przy granitowym nagrobku w głębi arboretum - między różanecznikami, gdzie hrabia kazał się pochować. Po wojnie, z której park wyszedł bez szwanku, Oheimbowie wyjechali do Niemiec. Gunhild von Oheimb, wnuczka Fritza wciąż koresponduje z panią Hanną: opowiada o dziadku, wspomina ogromną wejmutkę, którą przewróciła wichura, tka gobeliny z przedwojennymi widokami wojsławickiego dworu.
Arboretum przeżywa oblężenie w maju, kiedy tysiące ludzi przyjeżdża tu dla rozbuchanych, obficie kwitnących i intensywnie pachnących rododendronów, spośród których najbardziej oszałamiająca jest woń azalii pontyjskiej. Potem jest znacznie spokojniej, choć park wygląda atrakcyjnie niezależnie od pory roku.
Pośród kilku tysięcy drzew i krzewów, m.in. 300-letnich dębów i cisów, ciekawostką jest cedr libański wysoki na 20 metrów, liczący pół wieku - najstarszy i najbardziej okazały w Polsce, pierwszy, który udało się u nas aklimatyzować. Do wojsławickich osobliwości należy także metasekwoja chińska o miękkich, jasnozielonych igłach opadających na zimę, głowocis japoński, kaningamia chińska przypominająca araukarię, cedrzyniec kalifornijski (pachnie podobnie jak cedr, stąd nazwa), mamutowiec olbrzymi o wykręconych konarach przypominających kły mamuta (gatunek wpisany na Światową Czerwoną Listę Roślin Zagrożonych, w naturze występuje tylko na małym obszarze w górach Sierra Nevada w Kalifornii) czy posadzona jeszcze przez Oheimba unikatowa sośnica japońska, którą ściągał z Azji.
- Od kilku lat intensywnie przebudowujemy nasze roślinne kolekcje - mówi Hanna Grzeszczak-Nowak. - Chcemy zmienić opinię, że do Wojsławic przyjeżdża się tylko na kwitnienie różaneczników.
Pierwsza barwna fala przychodzi w maju, kiedy oprócz rododendronów pojawiają się także żółte i bordowe piwonie oraz magnolie w 60. odmianach.
W czerwcu dominują róże, czereśnie i funkie o wielobarwnych liściach. Lipiec jest we władaniu liliowców. Te "kwiaty jednego dnia" krótki żywot nadrabiają wielością i intensywnością. - W miesiącu, w którym brakuje kwietnych barw, u nas pojawia się istna eksplozja kolorów - opowiada pani kierownik. - W naturze liliowce występowały tylko w skromnej gamie żółci i pomarańczy; krzyżując je, człowiek poszerzył paletę o niemal wszystkie barwy i niezliczone odcienie, łącznie z prawie czarnym. Te najbardziej wyszukane potrafią osiągać cenę tysięcy dolarów za sztukę.
W Wojsławicach rośnie 1600 odmian liliowców. Nie ma drugiej takiej kolekcji w Polsce: znajdziemy tu odmiany miniaturowe, pełnokwiatowe o płatkach falbaniastych albo w misterne kryzy, "pająki" o smukłych, wydłużonych płatkach... - Mówi się, że to kwiaty dla leniwych ogrodników - śmieje się pani Hanna. - Rzeczywiście, są mało wymagające, rosną bez problemów.
W sierpniu zakwitają floksy, a także hortensje w 250 odmianach (również największa kolekcja w kraju), do których pani Hanna ma słabość. - Przez lata zapomniana, hortensja wróciła do łask - opowiada. - Wręcza nastała na nią moda, i to nie tylko na białe czy niebieskie kule, ale i na te wiechowate o gigantycznych, stożkowych kwiatostanach, i na drobnolistne, drzewiaste czy włochate.
We wrześniu ogród mieni się barwami buków, klonów i srebrzysto-purpurowych miskantów.
Stary Fritz pozostawił po sobie pięć hektarów parku; w ubiegłym roku teren dla gości powiększył się trzykrotnie.
"Autostrada liliowców", czyli dwustumetrowa szeroka ścieżka obsadzona po obu stronach wielobarwnymi kwiatami, rozcina na dwie części sad czereśniowy. - To stare, historyczne odmiany czereśni; w czerwcu zapraszamy gości na owocobranie - pani Hanna prowadzi po rozległym, łagodnie nachylonym stoku. - Sprowadzam też z Rosji kolekcję jadalnych jarzębin wyhodowanych jeszcze przez Miczurina. Także jarzęboaronię, gruszkojarzębinę czy dereń ukraiński, którego owoce nadają się nie tylko na wyśmienite nalewki i soki, ale także do kiszenia, podobnie jak oliwki.
Tuż przy sadzie stanęły ławy i stoły idealne na piknik, w otoczeniu róż, w pobliżu alei leszczynowej i kilku monochromatycznych kwater. Niebieską wypełniają tojady, goryczki, mikołajki, irysy i budleje, różową - hibiskusy i floksy, a białą - ubiorki, pięciorniki, len i czosnek.
W tym roku dla gości zostanie udostępniony folwark z pierwszej połowy XIX w. - z głównym wejściem do ogrodu, kawiarnią, skansenem wsi dolnośląskiej i kuźnią (na rok 2011 zaplanowano tu światowy festiwal kowali). Wiosną przy arboretum, jak zwykle, ruszy szkółka. Hanna Grzeszczak-Nowak: - Ludzie podglądają nasze kompozycje, najchętniej kupują to, co akurat kwitnie. Cieszy nas, że kopiują nasze wzory.
Skomentuj:
Rododendrony, różaneczniki. Arboretum w Wojsławicach