Edwardiański dom w nowojorskim stylu
Edwardiański dom z czerwonej cegły ukryty wśród majestatycznej zieleni. Wewnątrz - wszystko na opak. Pulsujące kolory, szaleństwo materiałów i ani jednego lambrekinu. Ależ to prawdziwa rebelia!
Każdy, kto chciałby znaleźć jeden opisujący te wnętrza wyróżnik, byłby w kłopocie. Bo mieszają się tu, jak w tyglu, tworzywa, kształty i konwencje. Idąc tropem epoki Edwarda VII, z której pochodzi budynek, nie zajdziemy daleko. Owszem, są tu antyki, ale przerobione. Jest też monumentalna biblioteka. Udawana. Są sztukateryjne listwy, które pociągnięto szarą farbą, jest "pałacowy" żyrandol wykonany z drutu, a ażurowy ogrodowy bujak wisi w salonie. Nawet witraż - element specyficzny dla architektury powiktoriańskiej - choć tkwi w drzwiach wejściowych od dawien dawna, został wciągnięty do spisku. Dziś łudzi gości obietnicą wnętrz wypełnionych klasyką i dostojeństwem sprzed wieku, przesłaniając zaskakującą prawdę.
Najciekawsze są zwykle mieszkania ludzi o interesujących biografiach, a dom Sue Miller potwierdza tę regułę. Teraz Sue mieszka z rodziną w Londynie, ale młodzieńcze lata spędziła w Nowym Jorku, który w dużo większym stopniu niż brytyjska stolica jest symbolem wolności i multikulturowości. Co tam robiła? To, co na Manhattanie można robić najlepszego: karierę muzyczną.
- Moim zespołem opiekował się ten sam menedżer, który prowadził Bon Jovi. O tak, było intensywnie! A ja byłam zakochana w tym mieście, w jego hałasie i żywiołowości, w tych przejawach cudownej swobody, która sprawia, że możesz wyjść na ulicę w klapkach, szortach i biustonoszu i nie czuć się niewłaściwie - wspomina Sue.
I choć po latach zamieniła gitarę na komputer, zakładając firmę Mad Cow Interiors, która zajmuje się projektowaniem i aranżacją wnętrz, zarówno duch rock'n'roll'a, jak i wspomnienie Manhattanu pozostały w niej żywe. Prowadzone nonkonformistyczną ręką studio MCI, choć działa od niedawna, zdążyło już zyskać sobie reputację szczególnie kreatywnego, a nieszablonowe pomysły jego właścicielki zdobywają coraz szersze grono zwolenników. Pierwszym projektem i jednocześnie poligonem doświadczalnym Sue był jej własny londyński dom.
Duńskie fotele z lat 50. i stolik nawiązujący do słynnego modelu E 1027 Eileen Gray kupiono w sklepie internetowym Ruby in the Dust. Lampę z zielonych koralików właścicielka mieszkania wypatrzyła w lokalnym sklepie.
Kupili go z mężem Peterem trzy lata temu. Następne półtora roku pochłonął remont. Z pomocą wieloosobowej ekipy rzemieślników rozbudowali od strony ogrodu dwie dolne kondygnacje (w sumie jest ich aż cztery), przestawili kilka ścian, wstawili nowe okna i oczyścili wnętrza z nalotu dusznych lat 70. - pozostałości po poprzednich właścicielach. W przyziemiu, w miejscu dawnego garażu i zaplecza technicznego, urządzili strefę odnowy i rekreacji, w której dziś, wspólnie z trójką dzieci - dziesięcioletnim Maxem, o dwa lata młodszą Yaeli i dorosłym już Jackiem - mogą oderwać się od codziennych problemów. Jest tu sala gimnastyczna z dwiema łazienkami, kino domowe i duży pokój gier z ogromnym stołem bilardowym pośrodku.
- Takie proste, oszczędne tło wybrałam specjalnie po to, żeby nasze obrazy i przedmioty przemówiły - mówi właścicielka.
Gdy remont się zakończył i prace weszły w fazę aranżacji, Sue musiała pokonać nie tylko opór materii, ale i barierę ludzkich uprzedzeń. Wykonawcy krzywo patrzyli na projekt, na każdym kroku dając wyraz swojej dezaprobacie. Narzekali na wydumane ich zdaniem pomysły właścicielki, na szorstkość materiałów z odzysku, na ciemne kolory farb.
- Będzie tu pani miała jak w lochu - gderał majster. Ale ona była nieugięta. Wiedziała, jaki efekt chce osiągnąć. - To miał być ekstrakt Manhattanu, moje nowojorskie spełnienie w północnym Londynie - tłumaczy.
Na zdjęciu poniżej niezwykły barokowo-loftowy mariaż. Łoże w stylu Ludwika XV i ażurowy druciany żyrandol - antom kryształowego kandelabru z londyńskiego studia Abigail Ahern. Na ceglanej ścianie kinkiet ze szkła Murano. Biała toaletka pochodzi z lat 60.
Atmosfera domu przypomina trochę tę z nocnego klubu. W kuchni, na ceglanej ścianie wisi nawet neon z wezwaniem "Trust me", kupiony w Rocket St. George, internetowym sklepie ze stylowymi gadżetami. Obok - czarny stalowy komin kuchenki i spięte wiszącym kablem proste lampy z miedzianej blachy. Wszystko to w połączeniu z surowością cegły wygląda jak żywcem przeniesione z ciemnego zaułka nowojorskiego Midtown.
Dom tonie w odcieniach grafitu i gołębiej szarości. W salonie, na poziomie +1, tłem życia rodzinnego jest ściana z surowego betonu z kominkiem obudowanym kamiennymi ciosami, takimi samymi, z jakich buduje się murki oporowe w bajecznych angielskich ogrodach. Obok stoją szafki z chropowatego drewna "po przejściach". Wszędzie szorstko, kostropato. Wszędzie półmrok. A jednak wnętrza nie robią wrażenia ponurej pieczary. Jeśli już upierać się przy geologicznych skojarzeniach, to raczej jaskinia rodzinnej rozrywki - pełna życia i bardzo osobista.
- Uwielbiam kontrastujące zestawienie szorstkich "męskich" materiałów z delikatnymi, kobiecymi dodatkami - mówi Sue. Obok wolno stojącej wanny (BC Designs) zamontowana w posadzce bateria Instinct (Vado).
Różowy taboret z wizerunkiem królowej Elżbiety II pochodzi z kolekcji Royal Mail (The Colour Union).
Baśniowa tapeta Jezioro łabędzie zaprojektowana przez Ninę Campbell dla marki Osborne & Little.
Pokój córeczki Sue, Yaeli: przy biurku krzesło Louis Ghost Philippe'a Starcka.
Rodzina Millerów w swojej "klubowej" kuchni. Zabudowa (Roundhouse) świetnie komponuje się z ceglaną ścianą. Przy barku rzemieślnicze stołki Bienaise na nogach z patynowanego metalu. Miedziane lampy pochodzą z założonej w XIX w. manufaktury Davey Lighting, która zaczynała od produkcji oświetlenia okrętowego.
Hol z zabytkowym witrażem i misternymi sztukateriami. Lampa vintage z bursztynowego szkła przełamuje edwardiański styl.
Zobacz także:
Skomentuj:
Edwardiański dom w nowojorskim stylu