W pracowni: Monika Osiecka
Monika Osiecka rzeźbi głównie kobiece akty, stopy, ale też abstrakcyjne formy. Pracuje właśnie nad wielkim pomnikiem pokoju w Normandii. Jest też fotografką i pisarką. Wydała ?Fragmenty lustra? - dziennik zilustrowany rzeźbami.
W pracowni: Monika Osiecka
Czy nadal piszesz dziennik?
Tak, ciągle zapisuję. To jest jak rozmowa z kimś bardzo bliskim, ale też dialog ze sobą samą. Przelewam na kartkę emocje, te skrajne, i pozytywne, i negatywne, tak jak przychodzą. Piszę na przykład o moim synu - rzeźbiarzu i muzyku. Jest już dorosły, nie mogę do niego dzwonić, gdy mam przypływ uczuć i się wygłupiać przez telefon (śmiech), więc notuję...
Dziennik w czymś pomaga?
Porządkuje myśli. Zapisuję różne przeżycia, czasem zaczyna się od nich, a kończy na wypunktowaniu spraw do załatwienia. Często piszę, kiedy... rzeźbię. Czuję, że muszę zrobić sobie przerwę, odkładam narzędzia, odchodzę, przyglądam się rzeźbie i wtedy myśli same mi się formułują, napierają. To chyba takie momenty euforii twórczej. Intensywniej wtedy widzę kolory, otoczenie, światło, wszystko jest nagle harmonijne i pełne. Zapisuję szybko i nigdy tych tekstów nie poprawiam. Raz napisane, są skończone. Rzeźby to co innego.
Poprawiasz je bez końca?
Nie wszystkie. Z rzeźbą w kamieniu jest jak z pisaniem. Przychodzi taki moment, gdy polewam pracę wodą i czuję, że jest skończona. Już nic nie powinnam zmieniać, bo jest tak, jak powinno być. Inne rzeźby, z gliny, z brązu, mogę doskonalić bez końca. Rzeźbę z gliny trzeba "przełożyć" na odlew, pozytyw na negatyw i znów na pozytyw. To nigdy nie wychodzi idealne, więc poprawiam, i często rozpędzam się i "przerzeźbiam" całość jeszcze raz.
KIM ONA JEST?
Rzeźbiarka, pisarka, fotografka. Studiowała filologię włoską i perską na UW, ale dyplom zrobiła w ASP w Pracowni Rzeźby Grzegorza Kowalskiego. W 2011 r. wydała książkę pt. "Fragmenty lustra" (wyd. Słowo/Obraz Terytoria). Ma formę dziennika, są w niej osobiste zapiski od czasów studenckich, zdjęcia rzeźb oraz fotografie artystyczne. Ma w dorobku wiele wystaw: w 2013 r. aż cztery w Szwajcarii i jedną w Nowym Jorku. W tym roku wygrała konkurs i przygotowuje w Normandii pomnik z okazji 70. rocznicy bitwy o Normandię, walk o Mont-Ormel I Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Odsłonięcie 22 sierpnia.
W pracowni: Monika Osiecka
Jesteś perfekcjonistką?
W pracy tak, ale w życiu wręcz przeciwnie. Bałaganię, nienawidzę idealnego porządku.
W pracowni widać jednak estetyczną dyscyplinę, ład. Lubię ją. Prosta betonowa podłoga, płytki z lastryko, duże przymglone okna, neutralne ściany... Na tym tle stary kredens oskrobany z dawnej politury, prosty stół-rajzbret. Lubię takie połączenie starego z "industrialem". Odnajduję się w tej estetycznej mieszance.
Tak jest też w twoim domu?
Najważniejsze, by było dużo przestrzeni, światła, miejsca na rozrzucanie rzeczy (śmiech). Okna bez zasłon plus naturalne kolory. To mnie wprawia w dobry nastrój.
A ulubione detale?
Nie jestem gadżeciarą, nie gromadzę przedmiotów. Zachowuję tylko te, które mają wartość sentymentalną. Mam na przykład kupione kiedyś na Kole szklanki sprzed wojny. Kalejdoskop z Wenecji, odcisk dłoni w glinie, zasuszony oset, cukiernicę z pozłacaną łyżeczką z pożydowskiego starego domu, który kiedyś wynajmowałam. Z Japonii, z podróży poślubnej, przywiozłam miedziane puszki na herbatę, idealnie hermetyczne. Na targu w Arezzo kupiłam zwiniętą nietypową małą trąbkę, jest zepsuta, ale bardzo ją lubię. Na takiej grał kiedyś na Jazz Jamboree Don Cherry, a ja kocham jazz. O, albo dwie książki z odręczną dedykacją Edwarda Stachury, prezent od Grzegorza Przemyka. Mam kilka kartonów takich rzeczy, śmieję się, że nie potrzebuję nowych przedmiotów, ale nowego wnętrza.
Praca pt. "Żółta pusta", wysokość, 40 cm. oraz gipsowy odlew stóp ojca artystki. Stopy to jeden z jej ulubionych tematów. Nie tylko je rzeźbi, ale również fotografuje. Inspirują ją też martwe natury, pejzaże, cienie...
W pracowni: Monika Osiecka
Nie gromadzisz dzieł sztuki?
Nie, nie inwestuję w drogie dzieła. Gdybym jednak mogła, chętnie sypialnię urządziłabym tak: mały skromny pastel Modiglianiego na ścianie i więcej nic, wygodne łóżko. Albo malowane na desce arcydziełko Fra Angelico z kościoła św. Marka we Florencji. Lubię sztukę z różnych okresów, mam ukochanych malarzy w każdej epoce. A w sztuce współczesnej fascynują mnie odważne pomysły formalne, nowe materiały, pogranicza dyscyplin.
Dużo czasu spędzasz we Włoszech.
Tam się urodziłam. Mój syn mówi, że gdy wracam do Włoch, inaczej się zachowuję, patrzę ludziom w oczy, więcej się śmieję. Jestem w domu. Myślę, że choć wyszłam z pracowni Grzegorza Kowalskiego, który zawsze był w opozycji do wszelkich estetyzmów, moja sztuka ciąży ku pewnemu włoskiemu poczuciu harmonii, a przyswoiłam je sobie jako dziecko. Dla Włochów piękno jest bardzo ważne. O nowym samochodzie Polak powie, że ma dobry silnik, a Włoch: "che bella macchina!", jak o kobiecie.
W pracowni: Monika Osiecka
Wśród twoich rzeźb jest wiele niezwykle zmysłowych kobiecych aktów. Kobiecość, feminizm to jest dla ciebie temat?
Jestem taką feministką z urodzenia (ale nie mogłabym raczej przyłączyć się do żadnej grupy). Z domu nie wyniosłam właściwie wzorców na temat kobiety kulturowej. Nigdy się nie malowałam, nie chodziłam na obcasach. Uważałam, że jest coś uwłaczającego w przekonaniu, jakoby kobieta, aby się podobać, powinna "ulepszać" swój wygląd. Teraz się z tego śmieję i, owszem, mogę założyć wieczorem obcasy, ale i tak jest mi bardzo niewygodnie, bo nie nauczyłam się na nich chodzić (śmiech). Kiedyś profesor, oceniając mój projekt rzeźby, zapytał: czy to jest ujęcie kobiece, czy ogólnoludzkie? Zatkało mnie, nigdy tego nie rozgraniczałam. Pierwiastek płci nie był dla mnie kryterium.
Masz mistrzów?
Nie takich, których mogłabym wymienić jednym tchem. W dużej mierze kształtowały mnie sympozja, podczas których spotykałam wielu artystów i inspirowałam się ich pracą. To dzięki temu zajęłam się rzeźbą figuratywną. Ale robię też rzeźby abstrakcyjne. Śmieję się, że figuracja to zbyt absorbujący demon. Tematy i emocje pozostają te same, zmieniam tylko środki wyrazu.
W pracowni: Monika Osiecka
Ale wciąż najbardziej kochasz alabaster.
Jest wyjątkowy. Ciepły, chce się go dotknąć. I te kolory! Koniakowy, brąz prawie czarny, biały, nakrapiany, szary, a wszystkie przepuszczające światło. Jako dziecko mieszkałam w Teheranie, gdzie pracował mój tata. To miasto otoczone gorącą kamienistą pustynią, i to tam po raz pierwszy bloki kamienia zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Ruiny Persepolis, dawnej stolicy króla perskiego Dariusza, które kiedyś pokazali mi rodzice. Wokół szaro-ruda pustynia, upał, skrzeczące cykady... I te przewrócone kolumny, nagrzane słońcem, milczące kamienne płaskorzeźby opowiadające o jakimś tajemniczym życiu sprzed wieków.
Jak zaczynasz i kończysz dzień?
Od kilku dni: włączam na You Tube nagrania kapitalnego gitarzysty Estasa Tonne. Gra na gitarze akustycznej, osobistą mieszankę muzyki klasycznej, flamenco, jeszcze czegoś. Od lat podróżuje z gitarą, gra na ulicach, wygląda jak new age'owy Chrystus, z pięknymi długimi włosami. Gdy wracam wieczorem, też go słucham. Trochę czytam. Ostatnio wróciłam do kanonu. Przeczytałam od deski do deski "Czarodziejską górę" Tomasza Manna. To geniusz. Jak on pisze o czasie, jak potrafi się nim bawić kosztem czytelnika, manipulować! Jak buduje postaci. Lubię też dzienniki Susan Sontag, Anais Nin.
Co jest dla ciebie najważniejsze?
Prywatnie syn, mąż. A generalnie wolność.
A miłość?
Miłość zawsze można znaleźć, wystarczy być otwartym.
W pracowni: Monika Osiecka
Dużo czasu spędzasz z rodziną, gotujesz?
Gdy przychodzi syn z dziewczyną, smażę naleśniki, wtedy robi się tak domowo... Od dwóch lat jestem na prostej diecie. Głównie kasze, ryby, żadnego cukru ani owoców. Lubię kaszę jaglaną i warzywa, polane olejem lnianym, posypane pestkami, orzechami. Pyszne i na tej diecie wyleczyłam zatoki!
Twoja pracownia we Włoszech jest już prawie gotowa, wyjedziesz?
Na stałe nie planuję. Do 14. roku życia żyłam za granicą, więc zawsze czułam się obywatelem świata, wszędzie równie dobrze. Po latach w Warszawie jestem jednak bardziej stąd. Mam słabość do kilku miejsc na ziemi, a szczególną do Nowego Jorku. Gdy tylko mogę, na tydzień lub dwa wynajmuję loft i prowadzę lokalny tryb życia. Zakupy w sklepie na rogu, spacer. Opera, galerie, muzea... Co za energia jest w tym mieście! Wszyscy są przyjezdni, liczy się tylko to, co robisz i kim naprawdę jesteś.
Skomentuj:
W pracowni: Monika Osiecka