Mieszkanie pasjonatki designu
Zapisany w meblach przegląd wzornictwa XX wieku, a za oknem kopuły XIX-wiecznej cerkwi. Tak wygląda petersburskie mieszkanie Liny Perlovej - kobiety, która przewietrzyła rosyjski design.
- Kto tu mieszka? Lina Perlova, pasjonatka wzornictwa, założycielka Galerii Designu/Bulthaup, z mężem Fadiejem.
- Gdzie? W centrum Petersburga.
- Metraż: ok. 180 m2.
Sława talentu i fantazji Liny Perlovej sięga daleko poza granice Sankt Petersburga. Jej opinię cenią sobie właściciele i spadkobiercy rodzinnych firm meblowych, które przez dziesięciolecia wyrosły na szanowane globalne marki, a projektanci o światowej renomie, przy okazji targów i pokazów, chętnie ucinają sobie z nią pogawędkę. Inicjatywy, które sama obmyśla, a później z energią wciela w życie, zwykle zbierają entuzjastyczne recenzje. A ośrodek designu, jaki stworzyła w samym sercu Petersburga, przy pasażu Bolszaja Koniuszennaja, tuż nad rzeką, turyści polecają sobie w internecie jako „Mekkę dla wnętrzarskich fashion victims”. Oceny: wyłącznie najwyższe - excellent! Bo Lina, jeśli coś robi, robi to z całej duszy, a wzornictwo jest jej wielką namiętnością.
Wszystko zaczęło się od... języka. Nie tego anatomicznego, choć efekt łańcucha wydarzeń okaże się mieć wiele wspólnego z podniebieniem. To właśnie miłość do języka Goethego i Kanta doprowadziła Linę Perlovą do dzisiejszej pozycji niekoronowanej królowej rosyjskich trendforecasterów w dziedzinie aranżacji wnętrz. Kiedy jako młoda absolwentka matematyki stosowanej, biegając między jednym a drugim etatem, postanowiła porwać się jeszcze na wieczorową germanistykę, nie podejrzewała dokąd ją ta decyzja zaprowadzi. Szybko dostała propozycję przystąpienia do spółki importującej z Niemiec urządzenia techniki sanitarnej i kuchennej. - Już pół roku później otwieraliśmy z mężem, Fadiejem wzorowany na zachodnioeuropejskich i jeden z pierwszych w Petersburgu showroom, a ja z zapałem nowicjuszki udzielałam telewizyjnych wywiadów i krzepłam w nowej roli - opowiada Lina. I dodaje - Dopóki nie wpadł mi w ręce katalog Bulthaup.
Bawarska marka kuchenna, z którą ostatecznie związała się zawodowo, słynie z wyrafinowanej prostoty. - To było odkrycie; nagle zrozumiałam, że zajmuję się nie tym, czym powinnam. Miałam przed sobą zupełnie nową, splecioną z matematyką filozofię przestrzeni. Ale Fadiej nie chciał o tym słyszeć: daj spokój Lina, nikt nie kupi od ciebie filozofii! Jednak mnie już ogarnęła gorączka. Napisałam do niemieckiej centrali firmy list, który był bardziej listem miłosnym niż służbowym - śmieje się Perlova.
Jego treść musiała być wymowna, bo wkrótce, w 1995 roku, otwierała razem z holenderskim partnerem pierwszy petersburski salon Bulthaup. Początki nie były łatwe; Linę oskarżano o narzucanie Rosjanom obcych kulturowo wzorców estetycznych. Nie poddawała się i z uporem przekształcała elegancki sklep w centrum wzornicze z prawdziwego zdarzenia. Spontanicznie, bez biznesplanu: potrzebne były dodatki, więc jechała na międzynarodową imprezę, gdzie zjednywała sobie kolejne „wielkie metki”. W ten sposób pojawiły się nad Newą Riedel i Rosenthal, później Wittmann, ClassiCon i Cecotti, wreszcie Ligne Roset. A zaglądający do salonu rodacy coraz częściej pod wpływem spotkania z właścicielką i jej aranżacyjnym światem, zmieniali projekty swoich kuchni i salonów. - Pamiętam przypadki, gdy na moich oczach rezygnowali z gotowego kominka w różyczki i zamawiali zupełnie nowy projekt - wspomina ze śmiechem.
Dziś Design Gallery/Bulthaup to 12 showroomów, w nich ponad setka szacownych marek, a także centrum wystawowe, księgarnia i wydawnictwo. Miejsce tętni życiem. Lina z Fadiejem mieszkają tuż obok, w tej samej kamienicy, tylko wyżej. Z okien oglądają panoramę petersburskich dachów i kolorowe czapy Cerkwi na Krwi - soboru wzniesionego w miejscu mordu cara Aleksandra II na polecenie jego syna. Patrzą na nie z perspektywy XX wieku, bo ich mieszkanie wygląda jak meblowe archiwum minionego stulecia. Architektura kamienicy, jak większości domów w sercu miasta, mocno klasycyzuje, ale wnętrza mają raczej urok berlińskiego Kreuzberga: zdarte tynki, łukowe stropy Kleina, żadnych zdobień i reliefów. Nic nie zdradza rodowodu budynku, który mógł być kiedyś siedzibą bogatego arystokraty lub kupca. Ślady czasu i miejsca zostały zatarte; jesteśmy po prostu w królestwie świetnie zaprojektowanych, frapujących przedmiotów.
Lina showroom ma w pracy, dlatego nie chce go w domu. Lubi kiedy meble żyją i pracują. To pomaga jej określić właściwe proporcje, ustalić relacje sprzętów w taki sposób, by nie zdusiły przestrzeni. - Design potrzebuje miejsca - mówi. W wysokim salonie, połączonym z otwartą kuchnią, meble przycupnęły „w parterze”. Ich niskie rozłożyste bryły kuszą obietnicą relaksu i nie zasłaniają dużych, pozbawionych zasłon okien. Nawet w najpochmurniejsze petersburskie dni jest tu jasno, a w białe noce... ech!
Wystrój wnętrz nie jest wbrew pozorom autorskim dziełem pani domu. - To był warunek Fadieja: miałam się nie wtrącać. W przeciwnym wypadku urządzanie domu ciągnęłoby się w nieskończoność - przyznaje ze śmiechem Lina. Mąż zgodził się, żeby zdecydowała o liczbie i układzie pomieszczeń. I to wszystko. - Właściwie dostałam mieszkanie w prezencie - mówi. Mieszkanie i fortepian, bo muzyka, to po designie i matematyce kolejna pasja Liny. Jeśli na stole brakuje miejsca, wieko instrumentu bywa wykorzystywane jako dodatkowa powierzchnia robocza. Tak to jest, kiedy życie nierozerwalnie łączy się z pracą. A gdy przed przyjęciem zabraknie krzeseł, wystarczy zejść do galerii kilka pięter niżej.
Skomentuj:
Mieszkanie pasjonatki designu