Wśród pól i łąk. Tradycyjny dom w nowoczesnej bryle
Czy można wśród pól i łąk postawić dom, który będzie nawiązywał zarówno do architektury tradycyjnej, jak i nowoczesnej, a jednocześnie świetnie wpisze się w naturalne otoczenie?
Metryka budynku
Projekt: architekt Agnieszka Fałek,
KIVI architektura; kontakt:
http://www.kiviarchitektura.pl
Powierzchnia użytkowa domu: 161,01 m2 + 37,7 m2 garaż
Powierzchnia działki: 800 m2
Mieszkańcy: małżeństwo z dwoma synami
Koszt budowy stanu surowego zamkniętego: 320 tys. zł
Jeszcze niedawno pani Agnieszka i jej mąż byli debiutantami w kategorii „mieszkańcy domu jednorodzinnego”. Oboje bowiem wywodzą się z bloków, a w jednym z nich wspólnie spędzili kilkanaście lat, w trakcie których urodziły im się dzieci. Jednak co nieco na ten temat już wiedzieli. Duże co nieco. Ona jest architektką, współwłaścicielką biura KIVI architektura, z rosnącym portfolio zrealizowanych projektów domów, również jednorodzinnych. On na własnej skórze doświadczył, jak rozmaite obiekty się wznosi, pracuje bowiem jako kierownik budowy. Z takim backgroundem niewątpliwie sprawy inwestycyjne idą łatwiej. Choć potem, gdy zostawia się dawne przyzwyczajenia i zaczyna nowy etap, a ostatnia ciężarówka z przeprowadzki odjeżdża w siną dal, wszystko jest inne, nowe, pełne znaków zapytania. Choćby kwestia: „Czy polubimy bycie kierowcą?”.
Decydujący moment
Gdy siedem lat temu ujrzeli tę działkę, położoną gdzieś między Łodzią a Piotrkowem, wokół niej, w promieniu około 150-200 m nie było w zasadzie nic, same pola, łąki, zagajniki. Brakowało tylko „drogi na Ostrołękę”, choć też nie do końca. Biegła sobie przecież i ona, niedaleko, prosto na Pabianice. Blokers zanudziłby się tu na śmierć, ale naszym bohaterom najwyraźniej co innego w duszach grało.
– To miejsce niezmiernie nas urzekło – wspomina pani Agnieszka.
Oboje postanowili kupić oglądaną parcelę. Nie była szczególnie duża, liczyła 800 m2, jednak ta powierzchnia w zupełności im wystarczała. Zwłaszcza, że początkowo nabytą ziemię traktowali raczej jako lokatę kapitału, bo właśnie zaczynały gwałtownie rosnąć ceny gruntów. Nie myśleli o niej pod kątem stawiania domu albo raczej odsuwali ten kąt w kąt.
– Przyroda, spokój, cisza, własny ogród z dala od hałasu aglomeracji przemawiały za pomysłem budowy – opowiadają. – Główne dylematy polegały jednak na odległości od miasta i od szkoły dla naszych dzieci. W okolicy nie kursowała komunikacja, więc nieuniknionym następstwem decyzji o wzniesieniu domu byłoby stanie się „wiecznym kierowcą”.
Czas mijał, a życie toczyło się zwyczajnie, dzień po dniu. Do czasu, aż dotarło do nich, że to chyba już.
– Teraz! Budujemy! – postanowili. – Później dzieci staną się duże i nie będą ani potrzebowały, ani chciały biegać po trawie czy skakać na trampolinie… A jeśli będziemy jeszcze dłużej zwlekać, to pójdą na studia i dom stanie się dla nich tylko weekendową przystanią.
Zagrać z otoczeniem
Gdy ogląda się realizacje biura KIVI architektura, zwraca uwagę kilka spraw. Po pierwsze, w większości są to domy jednorodzinne, wzniesione jeszcze przed opisywaną inwestycją. Kłania się więc wspomniane doświadczenie, najwyraźniej nabywane w boju. Po drugie, zaprojektowane bryły zdają się jakże często wychodzić od tradycyjnej, czworokątnej formy na planie prostokąta, przykrytej dwuspadowym dachem, aby jednak ulec następnie rozmaitym wariacjom. W efekcie mamy to wcinający się między cegłę a drewno ultranowoczesny szklany moduł, a to ucięty narożnik sprawiający z określonej perspektywy wrażenie, jakby dom za chwilę stracił równowagę. Po trzecie, w realizacjach tych co rusz widzimy efektowne łamanie murowanych elewacji całymi sekwencjami drewna, trochę na podobieństwo architektury skandynawskiej. Ciekawe kontrasty w dobrze dobranych proporcjach. Po czwarte wreszcie – blaszane dachy. Wszystko to odnajdujemy w różnym stopniu w projekcie, który stworzyła pani architekt dla siebie, męża i dwóch synów.
– Ponieważ z oczywistych względów do tego projektu mam bardziej osobisty stosunek niż do innych, staram się go nie klasyfikować w rankingu projektów biura. Nie byłabym obiektywna – śmieje się autorka. – Na pewno jest to stylistyka, która najbardziej mi odpowiada. Forma sama w sobie pozostaje prosta. Dodatki do tej surowej formy, w postaci dużych płaszczyzn drewna, są nieprzypadkowe, nie stanowią wklejek, pełnią określoną funkcję: od strony zachodniej osłaniają i zadaszają taras, a od północy tworzą również element osłony wjazdu do garażu i wejścia do domu.
Dom dobrze koresponduje z naturalnym otoczeniem. Tradycyjna bryła mimo upływu czasu po prostu cały czas świetnie tu pasuje, a wszystkie nowoczesne elementy, które ją wzbogacają, ani trochę nie burzą harmonii z okolicą. Na pewno nie bez znaczenia są naturalne materiały, jakie trafiły na elewacje i taras, z drewnem na czele. Zagrało ono świetnie z otoczeniem, mimo że przybyło naprawdę z daleka.
– Sięgnęliśmy po gatunki egzotyczne – tłumaczą właściciele. – Na tarasie zastosowaliśmy drewno garapa, a na ścianach zewnętrznych okoume.
Nazwy te nieczęsto padają na tych łamach, choć w naszym budownictwie jednorodzinnym zyskują stopniowo popularność. Garapa, zwana ze względu na swój żółtawy kolor „złotym drzewem”, występuje głównie w Ameryce Południowej, a zwłaszcza Brazylii. Jest bardzo twarda, wodo- oraz ognioodporna, nie przepadają za nią również pasożyty, więc nic dziwnego, że świetnie nadaje się na tarasy. Okoume z kolei rośnie w tropikach Afryki Środkowej. Do Europy trafia już od dobrych kilku dekad, gdzie stosowane jest głównie do produkcji sklejki, ale także mebli, drzwi, elementów wyposażenia wnętrz czy właśnie elewacji.
– Decydując się na położenie drewna na elewacji, wiedzieliśmy, że trzeba będzie przy nim trochę popracować, ale też mieliśmy nadzieję, że dzięki zachodzącym w nim procesom starzenia i zmiany barwy również sam dom będzie się interesująco zmieniał – przyznają gospodarze.
Być porządnym
Podobno w stwierdzeniu, że czego nie zrobisz przed wprowadzeniem się do domu, nie zrobisz jeszcze długo potem, jest sto procent racji. Na pewno zgadzają się z tym pani Agnieszka z mężem. Dla postronnego obserwatora może wydawać się, że w tym akurat domu chodzi w sumie o drobiazgi. Jednak dla mieszkańca, zwłaszcza świadomego, a już szczególnie dla autora projektu, wiedzącego, co miało wieńczyć jego koncepcje, właśnie w tych wciąż brakujących detalach tkwi niekiedy ostateczna wartość całości, kropka nad i. Tu i ówdzie pojawią się więc jeszcze grafiki, zawisną brakujące zdjęcia, zajdą jakieś drobne zmiany, których nie zdążono wprowadzić przy gęstym kalendarzu działań mieszkańców, ale przecież to całkowicie normalne – zwłaszcza że życie i tak zawsze modyfikuje wygląd wnętrz. Najważniejsza jest ogólna przewodnia idea, a przede wszystkim – żeby w ogóle była.
– Idea? Lubimy wnętrza bez przepychu, bibelotów, proste – przyznaje architektka. – Zastosowana w naszym domu kolorystyka to są zwyczajnie moje barwy, czyli szary, czarny i biały, plus elementy drewna. Na górze w poszczególnych pomieszczeniach do tej bazy dodane są jeszcze inne kolory, głównie zielenie i żółcie.
W poprzednim mieszkaniu właścicieli podstawę dla wyglądu wnętrz stanowiły podobne szarości, czernie, biele i kolory drewna, z tym że tym razem cały ten zestaw udało się świetnie zgrać również z charakterem elewacji. Bryła budynku odbija się na wnętrzach także w najbardziej podstawowy sposób, czyli warunkując rozkład pomieszczeń i funkcji. To oczywiście projektowe abecadło, ale jak pokazuje rzeczywistość, nie wszędzie przestrzegane. Wiadomo, że tam gdzie są lite ściany nośne z małymi przeszkleniami, nie zrobimy salonu, a za wielkimi oknami parteru nie urządzimy (raczej) łazienki, ale drobniejsze, a uciążliwe w eksploatacji, niekonsekwencje zdarzają się dość często, zatruwając potem życie mieszkańcom.
Tutaj było oczywiście o tyle łatwiej, że pani architekt znała od podszewki potrzeby inwestora, odpadało więc żmudne wypracowywanie kompromisów i szukanie wspólnego języka dwóch ledwie znających się stron. Wszystko było jasne od początku. Przede wszystkim – podstawą stało się wyraźne podzielenie domowej przestrzeni na strefę dzienną, czyli dostępną dla gości, i prywatną. Pierwsza zajmuje parter, mniej więcej w połowie wypełniony otwartą, połączoną powierzchnią salonu, kuchni i jadalni, wyposażoną w duże okna. Tarasowe, bo budynek od południa i zachodu obiega duży, częściowo zadaszony taras. Uzupełnienie parteru stanowi nieduży pokój sąsiadujący z klatką schodową oraz pomieszczenia gospodarczo-higieniczne: łazienka, spiżarnia i kotłownia. Pokój, łazienka i spiżarnia usytuowane są przy spajającym tę przestrzeń niedużym ciągu komunikacyjnym, czyli krótkim korytarzu, wiodącym od wejścia do salonu i kuchni.
Strefa prywatna znajduje się na piętrze, a oba światy wyraźnie i zdecydowanie oddziela od siebie „szyb” dwubiegowych schodów. Wychodzi się z niego na podobnie pomyślany jak na parterze korytarz, organizujący wokół siebie metry pokonywane przez mieszkańców, tym razem kierujących się przede wszystkim do trzech sypialni – dwóch przeznaczonych dla synów (ośmio- i jedenastolatka) oraz jednej dla gospodarzy. Pomieszczenia te zaprojektowano z daleko idącym poszanowaniem zasad demokracji, bo wszystkie mają podobne powierzchnie. Różni je oczywiście stylistyka i wyposażenie (według kontrastów na linii dorosłość-dziecięcość) oraz wielkość przypisanej do każdej z nich garderoby. Taka „garderobiana rozrzutność” stanowi rzadkość w rodzimych projektach jednorodzinnych i rodzi podejrzenia, czy nie chodzi aby o swoistą rezerwę przestrzeni na przyszłe, trudne dziś do zdefiniowania, potrzeby…
– Nie, założyliśmy, że tak ma pozostać – mówią właściciele. – Co prawda teoretycznie rezerwa jest. Dwa pokoje dzieci z garderobami dałoby się przearanżować np. na trzy pokoje, ale póki co, nie mamy takich planów. Od początku stanowiły dla nas klucz do utrzymywania porządku w pokojach dziecięcych, bo tworzą naprawdę idealną przestrzeń do magazynowania zabawek, ubrań, a nawet sprzętu.
Garderoba w małżeńskiej sypialni jest w tym zestawie najbardziej oczywista.
– To dla mnie nareszcie swegorodzaju szafa, w którejwidzę, gdzie co mam – śmieje się pani Agnieszka.
Kolejne zaskoczenie na tej kondygnacji niesie ze sobą łazienka. Aż trzy sypialnie i tylko ona jedna? A poranne „walki o ogień”?!
– U nas jest walka, żeby młodzież w ogóle wstała! – oznajmiają gospodarze. – Oznacza to, że jesteśmy w łazience o wiele wcześniej niż synowie, więc problem nie występuje. W dodatku są w niej dwie umywalki, a na dole jest trzecia, co zapobiega ewentualnym zastojom.
Mostkom cieplnym stop!
Ważnym założeniem od początku przyświecającym tej realizacji był też kurs na jak najniższe rachunki, czyli energooszczędność. Dobrym punktem wyjścia jest tu zawsze umiejętne określenie własnych potrzeb, a więc wielkości domu. W tym przypadku „wyliczeniom” sprzyjała powierzchnia parceli, bo wiadomo, że na 800 m2 nikt rozsądny nie będzie stawiał pałacu. W domu naszych gospodarzy nie ma więc zbędnych powierzchni, z którymi nie wiadomo, co zrobić, a ich utrzymanie kosztuje. Co więcej, budynek posadowiono na płycie fundamentowej, dobrze izolującej od podłoża, więc zmniejszającej straty ciepła. W ten sposób upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu, bo płyta niweluje też wpływ niekorzystnych warunków gruntowych.
Aby ograniczyć straty ciepła wynikające potencjalnie z konstrukcji, dom zaprojektowano w formie zwartej bryły na planie prostokąta, z niemal pozbawioną okien ścianą od północy i dużymi przeszkleniami od południa oraz zachodu, pozwalającymi na wykorzystanie światła słonecznego tam, gdzie jest go najwięcej. Kubik garażu, znajdujący się na lewo od wejścia (patrząc od drogi dojazdowej), pozornie stanowiący integralną część całości, w rzeczywistości całkowicie oddzielono od części mieszkalnej warstwą izolacji termicznej. Zadbano oczywiście o jak najlepsze ocieplenie bryły domu, odpowiednią jakość użytych materiałów i solidne wykonanie obiektu od parteru aż po dach – zwłaszcza w miejscach możliwego tworzenia się mostków cieplnych, takich jak obróbki okien czy osadzenie rolet. Wisienką na tym torcie, były – jak zawsze w odniesieniu do domów energooszczędnych – instalacje.
– W całym budynku wykonane jest ogrzewanie podłogowe – mówią właściciele. – Wodę do niego, a także ciepłą wodę użytkową dostarcza nam powietrzna pompa ciepła. Zdecydowaliśmy się również na montaż wentylacji mechanicznej z rekuperacją. Patrząc na rachunki za prąd, którym w zasadzie zasilane jest wszystko, łącznie z kuchnią indukcyjną i automatyką, na którą składają się sterowanie rolet, działanie kamer i funkcjonowanie alarmu, można stwierdzić, że zastosowane rozwiązania sprawdzają się w stu procentach.
Co przychodzi wiosną
Dzieci biegające po trawie, skaczące na trampolinie… Tak miało być, pamiętasz, uważny Czytelniku? I rzeczywiście, trawa już jest, całe jej połacie, ograniczone rzędem tui posadzonych przy ogrodzeniu po zachodniej stronie. Cała reszta czeka jednak w kolejce.
– Ogród to plan na ten rok – przyznaje pani Agnieszka. – Dość długo nie mogłam się zdecydować, co i gdzie ma być. Bogactwo roślin dostępnych na rynku jest tak wielkie, począwszy od traw, przez krzewy do kwiatów, że naprawdę trudno wybrać. Musimy też uwzględniać warunki gruntowe. Mamy na działce ziemię ilastą i w porach mokrych woda po prostu stoi w kałużach… W końcu decyzje zapadły.
– Oprócz rabat z roślinami ozdobnymi powstanie za garażem mały warzywnik i miejsce na grilla – tłumaczą właściciele. – Na niewielkim fragmencie od strony południowej posadzimy drzewka, które dadzą nieco cienia.
Zasadniczo rośliny mają tu jednak raczej ozdabiać, niż osłaniać.
– Chcielibyśmy zachować widoki na łąki – przyznają gospodarze.
Nic dziwnego, to przecież również dla tych łąk kupili posesję, świadomie porzucając dla nich miejski zgiełk. Dziś, półtora roku po przeprowadzce, ani trochę nie żałują. Niczego. Tak, jak przypuszczali, zostali kierowcami, ale w pełni zadowolonymi. I coś jeszcze:
– Wiosnąpod dom przychodzą sarenki – dodają.
Zdaniem właścicieli
Dom był budowany przez kilka ekip. Inna wznosiła bryłę, wykonywała więźbą dachową i kryła dach, inna robiła instalację sanitarną, inna zajmowała się rekuperacją, a inna pompą ciepła. Wszystkie jednak miały duże doświadczenie i współpracowały wcześniej z mężem na prowadzonych przez niego budowach, więc były dobrze sprawdzone. Do tego oboje dużą uwagę zwracaliśmy na newralgiczne punkty bryły budynku, które przy niedokładnym wykonaniu izolacji mogły okazać się miejscami strat ciepła. W czasie samej budowy nie mieliśmy większych problemów. Oczywiście zdarzały się drobne przestoje czasowe, ale nie były uciążliwe. Po trwającej dwa lata inwestycji mogliśmy się wprowadzać.
Jak nam się tu teraz mieszka? Po prostu super! Oprócz drobnych niedogodności dotyczących dojazdu (bo trzeba przyznać, że droga gminna jest wyboista) czy konieczności odśnieżania podjazdu (ale w tym roku tylko raz), nasz dom to „samograj”. Gdy ma się pompę ciepła, wszystko działa „samo”, więc mieszkamy sobie, nie martwiąc się, że np. rano będzie za zimno, albo za ciepło... Jest świetnie. Z ręką na sercu musimy też przyznać, że na razie nie ma niczego, co byśmy chcieli w naszym domu zmienić. Gdyby na siłę czegoś szukać, to może na górze dorzucilibyśmy drugi prysznic…
Rozwiązania instalacyjne zastosowane w tym domu
Pompa ciepła. Do ogrzewania budynku oraz do przygotowania ciepłej wody użytkowej służy powietrzna pompa ciepła, czyli urządzenie wykorzystujące do tego celu energię słoneczną zgromadzoną w powietrzu atmosferycznym. Właściciele zastanawiali się początkowo nad montażem pompy gruntowej, a więc czerpiącej ciepło z ziemi. Jej plusem jest to, że zużywa do pracy mniej energii elektrycznej przy bardzo niskich temperaturach zewnętrznych. Niestety, jest dużo droższa w zakupie i montażu od wersji powietrznej – trzeba wykonać odwierty i zastosować sondy, co oznacza zatrudnienie wyspecjalizowanej ekipy, bo potencjalne błędy są potem bardzo kosztowne. Wybrano pompę, która do temperatury –15°C nie wymaga włączania grzałek, więc przy naszych, z reguły dość łagodnych zimach, praktycznie radzi sobie bez wspomagania.
Kotłownia. Pomieszczenie gospodarcze znajduje się wprawdzie dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych do budynku, czyli „ściana w ścianę” z przedsionkiem, ale bezpośrednio z domowych wnętrz do niego się nie dostaniemy – droga wiedzie tylko przez garaż. Na zdjęciu widzimy wyposażenie kotłowni: po prawej – jednostka wewnętrzna pompy ciepła (firma Nibe F2040-8, moc 8 kW), po lewej – wiszący rekuperator (firmy Brink, typ Renovent Excellent 400), pod nim – skrzynkę rozdzielaczową do ogrzewania podłogowego, a obok na dole – urządzenie do zmiękczania wody.
Ogniwa fotowoltaiczne. Dzięki zastosowanym rozwiązaniom energooszczędnym właściciele są zadowoleni z wysokości rachunków za utrzymanie budynku, mają jednak świadomość, że prąd będzie coraz droższy, więc rozglądają się za alternatywnymi źródłami energii. W grę wchodziłby montaż paneli fotowoltaicznych, dla których znalazłoby się miejsce na południowej, czyli ogrodowej połaci dachu, oraz na dobrze nasłonecznionym fragmencie płaskiego dachu nad garażem. Biorąc pod uwagę zapotrzebowanie na energię elektryczną dla tej rodziny (oraz obecne stawki za prąd), montaż paneli zwróciłby się za ok. 8 lat. Póki co, gospodarzom trochę jednak szkoda „dziurawienia dachu”, pokrytego elegancką blachą na rąbek stojący.
Rekuperacja. W niemal całym budynku zamontowano wentylację mechaniczną z odzyskiem ciepła – wyjątkiem jest jedynie garaż oraz przyległa do niego kotłownia. Właściciele od początku nie mieli wątpliwości co do sensowności zainstalowania rekuperacji, która przede wszystkim zapewnia ciągłą wymianę powietrza dobrej jakości (oczywiście o ile dba się o czystość filtrów) i o optymalnej temperaturze, co przyczynia się do zmniejszenia rachunków za ogrzewanie.
Skomentuj:
Wśród pól i łąk. Tradycyjny dom w nowoczesnej bryle