Dom na emeryturę
Dumy i radości z posiadania własnego domu nie da się porównać z żadnym innym uczuciem. Warto się pomęczyć, by móc stanąć na progu nowo wybudowanego domu i powiedzieć sobie: udało się.
Tak mieszkałem
Całe nasze małżeńskie życie spędziliśmy w mieszkaniu na warszawskim Bemowie. Nie było może specjalnie obszerne, ale też nie cierpieliśmy jakiejś szczególnej ciasnoty - było po prostu w sam raz. Lubiliśmy je i wydawało się nam, że będziemy w nim mieszkać już zawsze. Tu rosły i wychowywały się nasze dzieci. Kiedy poszły w świat, w domu zrobiło się pusto i smutno. Brakowało ruchu, emocji, nowych wyzwań. Jeszcze trudniej zaczęło być na emeryturze. Dni zaczęły się ciągnąć, a człowiek nie miał pomysłu, co robić z czasem.
Jedynym jasnym punktem stały się wyprawy na działkę, którą z wielkim zapałem uprawialiśmy od wielu już lat. W ogrodzie, na świeżym powietrzu, wszystko wyglądało lepiej i weselej. I na dodatek zawsze mieliśmy tu co robić. Dlatego coraz trudniej było nam wracać do warszawskiego mieszkania. Chyba właśnie te trudne powroty do domu zasiały w nas myśl o przenosinach pod miasto na stałe...
Droga do domu
Działka, którą uprawialiśmy od lat, nie nadawała się pod budowę domu z prawdziwego zdarzenia, zresztą i pieniędzy zawsze brakowało na taką poważną inwestycję. Kiedy jednak usłyszałem od znajomych, że w pobliskiej okolicy jest ziemia na sprzedaż, zdecydowałem się na oględziny. Narożna działka na skrzyżowaniu dwóch polnych dróg spodobała mi się od pierwszego wejrzenia, wokół było pusto i cicho, ale wiedziałem, że właściciele okolicznych parceli już szykują się do budowania... Poczułem, ze staje przed mną nowe, fascynujące wyzwanie... No i nie mogłem się powstrzymać. Wróciłem do domu, usiadłem z żoną przy stole i po gruntowym przeliczeniu wszystkich przez lata zbieranych pieniędzy, do których dołożyłem jeszcze właśnie otrzymaną odprawę emerytalną, postanowiliśmy kupić ziemię i rozpocząć budowę.
Pieniądze nie takie straszne
Jestem od lat wiernym czytelnikiem miesięcznika ŁADNY DOM i tam między innymi szukałem projektu swojego przyszłego domu. W końcu zdecydowałem się na kupno niedrogiego projektu gotowego z pracowni Pawła Boducha. Nasz przyszły dom miał być parterowy, wolno stojący i nieduży - ot taki, który wystarczy małżeństwu na emeryturze i da schronienie przyjeżdżającym w gościnę wnukom. Zależało mi na tym, by miał garaż i ładne, wyraziste wejście. Wiedziałem, jak bardzo na koszty budowy i eksploatacji budynku wpływa prostota konstrukcji. Dlatego nasz dom ma nieskomplikowaną linię ścian i dachu - nie chciałem żadnych niepotrzebnych załamań muru, wykuszy czy lukarn. Miało być ładnie, ale możliwie prosto i tanio. Ze względu na konieczność usytuowania budynku blisko tylnej granicy działki, zrezygnowaliśmy z urządzania tarasu przy pokoju dziennym, a okna balkonowe zastąpiliśmy zwykłymi - i tak nikt by nie korzystał z tarasu niemal wciśniętego w ogrodzenie. Mniejsze, ale porządne okna dają też znacznie lepsze zabezpieczenie budynku przed utratą ciepła. Dzięki rezygnacji z portfenetrów zyskaliśmy więc również parę złotych na kosztach ogrzewania budynku. Za radą specjalistów z ŁADNEGO DOMU zrezygnowałem też ze wznoszenia wiatrołapu - po przekroczeniu progu wchodzi się od razu do obszernego holu.
Środków na budowę nie było dużo, więc starałem się oszczędzać na każdym kroku. Ponieważ miałem czas, dokładnie sprawdzałem ceny w hurtowniach, targowałem się, gdzie mogłem i namawiałem sprzedawców na upusty. Do budowy domu zatrudniałem miejscowych fachowców z uprawnieniami - cena za robociznę była znacznie niższa, niż ta, jakiej żądały wyspecjalizowane firmy. ŁADNY DOM czytam od pierwszych numerów, więc starałem się w miarę wnikliwie kontrolować, co się dzieje na budowie i interweniowałem, gdy coś mnie niepokoiło.
W domu mieszkamy już drugi rok. Na razie wszystko funkcjonuje niezawodnie. Do Warszawy jeździmy rzadko i niechętnie. Teraz tu jest nasz prawdziwy dom.
Całe nasze małżeńskie życie spędziliśmy w mieszkaniu na warszawskim Bemowie. Nie było może specjalnie obszerne, ale też nie cierpieliśmy jakiejś szczególnej ciasnoty - było po prostu w sam raz. Lubiliśmy je i wydawało się nam, że będziemy w nim mieszkać już zawsze. Tu rosły i wychowywały się nasze dzieci. Kiedy poszły w świat, w domu zrobiło się pusto i smutno. Brakowało ruchu, emocji, nowych wyzwań. Jeszcze trudniej zaczęło być na emeryturze. Dni zaczęły się ciągnąć, a człowiek nie miał pomysłu, co robić z czasem.
Jedynym jasnym punktem stały się wyprawy na działkę, którą z wielkim zapałem uprawialiśmy od wielu już lat. W ogrodzie, na świeżym powietrzu, wszystko wyglądało lepiej i weselej. I na dodatek zawsze mieliśmy tu co robić. Dlatego coraz trudniej było nam wracać do warszawskiego mieszkania. Chyba właśnie te trudne powroty do domu zasiały w nas myśl o przenosinach pod miasto na stałe...
Droga do domu
Działka, którą uprawialiśmy od lat, nie nadawała się pod budowę domu z prawdziwego zdarzenia, zresztą i pieniędzy zawsze brakowało na taką poważną inwestycję. Kiedy jednak usłyszałem od znajomych, że w pobliskiej okolicy jest ziemia na sprzedaż, zdecydowałem się na oględziny. Narożna działka na skrzyżowaniu dwóch polnych dróg spodobała mi się od pierwszego wejrzenia, wokół było pusto i cicho, ale wiedziałem, że właściciele okolicznych parceli już szykują się do budowania... Poczułem, ze staje przed mną nowe, fascynujące wyzwanie... No i nie mogłem się powstrzymać. Wróciłem do domu, usiadłem z żoną przy stole i po gruntowym przeliczeniu wszystkich przez lata zbieranych pieniędzy, do których dołożyłem jeszcze właśnie otrzymaną odprawę emerytalną, postanowiliśmy kupić ziemię i rozpocząć budowę.
Pieniądze nie takie straszne
Jestem od lat wiernym czytelnikiem miesięcznika ŁADNY DOM i tam między innymi szukałem projektu swojego przyszłego domu. W końcu zdecydowałem się na kupno niedrogiego projektu gotowego z pracowni Pawła Boducha. Nasz przyszły dom miał być parterowy, wolno stojący i nieduży - ot taki, który wystarczy małżeństwu na emeryturze i da schronienie przyjeżdżającym w gościnę wnukom. Zależało mi na tym, by miał garaż i ładne, wyraziste wejście. Wiedziałem, jak bardzo na koszty budowy i eksploatacji budynku wpływa prostota konstrukcji. Dlatego nasz dom ma nieskomplikowaną linię ścian i dachu - nie chciałem żadnych niepotrzebnych załamań muru, wykuszy czy lukarn. Miało być ładnie, ale możliwie prosto i tanio. Ze względu na konieczność usytuowania budynku blisko tylnej granicy działki, zrezygnowaliśmy z urządzania tarasu przy pokoju dziennym, a okna balkonowe zastąpiliśmy zwykłymi - i tak nikt by nie korzystał z tarasu niemal wciśniętego w ogrodzenie. Mniejsze, ale porządne okna dają też znacznie lepsze zabezpieczenie budynku przed utratą ciepła. Dzięki rezygnacji z portfenetrów zyskaliśmy więc również parę złotych na kosztach ogrzewania budynku. Za radą specjalistów z ŁADNEGO DOMU zrezygnowałem też ze wznoszenia wiatrołapu - po przekroczeniu progu wchodzi się od razu do obszernego holu.
Środków na budowę nie było dużo, więc starałem się oszczędzać na każdym kroku. Ponieważ miałem czas, dokładnie sprawdzałem ceny w hurtowniach, targowałem się, gdzie mogłem i namawiałem sprzedawców na upusty. Do budowy domu zatrudniałem miejscowych fachowców z uprawnieniami - cena za robociznę była znacznie niższa, niż ta, jakiej żądały wyspecjalizowane firmy. ŁADNY DOM czytam od pierwszych numerów, więc starałem się w miarę wnikliwie kontrolować, co się dzieje na budowie i interweniowałem, gdy coś mnie niepokoiło.
W domu mieszkamy już drugi rok. Na razie wszystko funkcjonuje niezawodnie. Do Warszawy jeździmy rzadko i niechętnie. Teraz tu jest nasz prawdziwy dom.
Skomentuj:
Dom na emeryturę