Życie na kółkach
Mieszkają w vanach. Można je spotkać na zjazdach hipisów z całego świata - Rainbow. Tym razem w Bośni
A może zamieszkać w jaskini, kontenerze lub na barce?
Guenda i prezent od Brunella. Ona - romantyczka. On - skromny jak domek na działce.
Guenda urodziła się w Toskanii, w średniowiecznym mieście Barga. Dzieciństwo spędziła, włócząc się po okolicznych górach. Gdy miała 19 lat, umarł jej tata. Zostały same z mamą i siostrą. Guenda jako starsza poszła na hotelarstwo i gastronomię. - Kuchnia włoska jest łatwa, smaczna i popularna na całym świecie, z takim fachem będę mogła pracować wszędzie - kalkulowała. - Na studiach wytrzymałam trzy lata, nie znoszę mieć dnia zaplanowanego od a do zet - opowiada. - Po szkole pracowałam w restauracji. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, ale nie potrafię wypełniać głupich poleceń szefa. Zawsze miałam taki sam stosunek do wszystkich klientów, a szef kazał mi się mizdrzyć do tych z kasą. W żadnej knajpie nie byłam dłużej niż trzy miesiące. Aż zrozumiała, że wcale nie musi zarabiać u kogoś. Zajęła się wyrobem lamp i ozdób z nasion, sprzedawała je w miejscach turystycznych. Zawsze marzyła o podróżowaniu, ale wydawało jej się to zbyt kosztowne. Jeździła trochę po Europie, ale zawsze wracała do rodzinnego domu w Bardze. Zła, bo mama całe wieczory spędzała przed telewizorem i ciężko z nią było się dogadać. Dwa lata temu dowiedziała się, że coroczne spotkanie hipisów z całego świata (Rainbow) odbędzie się we Włoszech. - Poznałam cudownych ludzi, od tej pory wszystko się zmieniło - Guenda się rozpromienia. - Zamieszkałam z nimi w kamperze. Nauczyli mnie, że można żyć zgodnie z marzeniami i że do tego wcale nie potrzeba wielkich pieniędzy.
Podróżując z nowymi znajomymi, uszyła sobie strój klauna, spódniczkę baleriny i zaczęła występować na ulicy, śpiewając i grając na akordeonie.
- Mam serce klauna. Zawsze pokazywałam emocje, nie wstydzę się płaczu. Konflikty biorą się właśnie stąd, że ludzie chowają emocje - tłumaczy, uważnie dobierając słowa.
Dwa miesiące temu jej największe marzenie się spełniło. Kuzyn ojca - Brunello - kupił jej vana. - Ma dużo kasy, dla niego to żaden wydatek, dla mnie - dom i swoboda poruszania.
Guenda załadowała najważniejsze rzeczy z domu mamy do bagażnika, zatknęła kwiatki zrobione z pestek dyni i słonecznika za deskę rozdzielczą, wokół okien zawiesiła buddyjskie chorągiewki modlitewne. - Nie jestem buddystką, chciałam, żeby było bardziej kolorowo - wyjaśnia. - Nie zamierzam już w nim nic więcej zmieniać.
Danijela i 200AC. Ona - energiczna, skaner w oczach.On - kolorowa apteka. Wszystko na swoim miejscu: książki w bibliotece, garnki w szafkach, przyprawy na półkach.
Danijela na pytania odpowiada z precyzją, z jaką odkłada pieprz między tymianek i bazylię.
- Moje życie ulega ciągłym zmianom, tylko żonglowanie i podróżowanie są w nim stałe. Wyprowadziłam się z domu, gdy miałam 19 lat, wyjechałam do Lublany studiować historię sztuki. Skończyłam drugi rok, trzeci powtarzałam dwa razy, aż dotarło do mnie, że robię to z wygody, dla statusu studenta. Rzuciłam studia i postanowiłam podróżować. Nadal mieszkałam w Lublanie, wyjeżdżałam do Tajlandii, Laosu. Pracowałam w biurze, informacji telefonicznej, jako kelnerka. I cały czas zastanawiałam się, co ze sobą zrobić. Trochę żonglowałam, ale byłam leniwa, więc nie było żadnych postępów. Aż trafiłam na swój pierwszy europejski konwent żonglerski, gdzie wpadłam w wir. Od tamtej pory zaczęłam ćwiczyć systematycznie. Nie osiem-dziewięć godzin jak profesjonalni żonglerzy, ale tyle, że mogłam zacząć występować na ulicach. Żeby nie tracić mobilizacji, Danijela pojechała na festiwal sztuki ulicznej do Chorwacji. Stamtąd zabrała się vanem do Francji na winobranie. Pracy nie dostała, ale cały czas żonglowała, odwiedzała szkoły cyrkowe. - Żonglowanie stało się dla mnie medytacją, sposobem na relaks.
Po powrocie wiedziała dwie rzeczy: że chce zarabiać żonglowaniem i mieszkać w vanie.
- Znalazłam ogłoszenie, kolega pojechał obejrzeć samochód i powiedział: 'Jeśli poważnie myślisz o vanie, kup ten'. Kupiłam go za akcje, które dostaliśmy od państwa po uzyskaniu niepodległości. Były warte 3 tys. euro, dokładnie tyle, ile potrzebowałam na samochód.
Kolega, który pracuje przy remontach kamperów, wywalił siedzenia z tyłu i zrobił izolację na dachu. Sufit i kuchnię obili płytą drewnopodobną. Potem zrobili łóżko, a pod nim skrzynie, w których Danijela trzyma cały swój dobytek.
- Kuchnia i łóżko to podstawa. Łazienki nie potrzebuję. Zazwyczaj zatrzymuję się koło jeziora albo rzeki. Gdy w pobliżu nie ma wody, biorę butelkę i robię sobie prysznic na dworze. Zamierzam jeszcze powiększyć akumulator i zamontować transformator, żeby móc podłączyć komputer i ładowarkę do komórki.
W zeszłym roku przez dwa miesiące jeździła ze swoim chłopakiem Narą po Chorwacji. On grał na bębnie, ona żonglowała i robiła pokazy ognia. W jeden wieczór zarabiali 100-150 euro. Danijela sprzedaje też kadzidełka i książki przywiezione z Indii oraz biżuterię i ubrania autorstwa swojej siostry.
- Często podróżuję z Narą, ale van jest mój. Po pierwsze, kupiłam go podczas przerwy w naszym związku, a po drugie, lubię wiedzieć, że w każdej chwili mogę pojechać sama.
Początkowo rodzice nie byli zadowoleni, szczególnie z przerwania studiów. Przekonali się, gdy zobaczyli, że Danijela zarabia pieniądze i prowadzi zupełnie normalne życie. Teraz z dumą opowiadają: Danijela pojechała do Indii, Danijela pojechała do Grecji.
Nora i rocznik 1974. Ona - bezpośrednia, uwielbia onomatopeje. On - unikat w stylu punk.
Nad siedzeniem kierowcy tabliczka z napisem 'Frauen', czyli kobiety. - W Austrii policjanci nie mogli uwierzyć, że potrafię prowadzić duży samochód, sprawdzali moje papiery z pół godziny. A ja mam prawko nawet na ciężarówkę, mimo że moje dziwadło zalicza się jeszcze do samochodów osobowych.
W mercedesie Nory 20 lat temu ktoś w miejsce plandeki zamontował aluminiowy prostopadłościan, w który wcisnął nawet prysznic i kibelek. - Czasem, gdy podjeżdżam pod górę, słyszę okropne 'grzrzrzyy' - tu Nora trzęsie się i rzęzi. - Aluminiowe pudełko wystaje sporo za tylne koła i ociera się o asfalt. Kiedyś, gdy musiałam zjeżdżać tyłem, bałam się, że mi pół domu odleci. 'Co? Mamy naprawiać takiego grata? Lepiej zrobisz, jak go spalisz!' - słyszała od mechaników w Austrii, skąd pochodzi. Ale po trzech latach ma już zaprzyjaźnione warsztaty, przeglądy techniczne robi na wsi. - Tam ludzie przyzwyczajeni są do traktorów i zawsze mi wydają zaświadczenie - śmieje się Nora. - Kiedyś podniosłam gumowy dywanik pod siedzeniem kierowcy, a tam... dziura. Trzeba było dorobić podłogę. Gdy wracałam z Bułgarii, przejechałam 400 km do Austrii w zasadzie bez hamulca. Przyzwyczaiłam się do stanu bycia na krawędzi katastrofy. Mercedes to drugi dom na kółkach w życiu Nory. Pierwszy kupiła ze swoją dziewczyną, gdy miała 19 lat. Zrezygnowały z wynajmowanych mieszkań, kupiły grata z 1967 roku, który nie przeszedłby przeglądu nawet w Pakistanie, i pojechały do Hiszpanii. Ponieważ zepsuł im się w okolicach Barcelony, zostały tam na dłużej. Wróciły po dwóch latach. - Niestety, tamten van odszedł wraz dziewczyną - śmieje się Nora. - Po roku stwierdziłam, że jednak muszę mieć ruchomy dom. Trafiłam na to cudo i kupiłam je za 1,2 tys. euro od kolesia, któremu urodziły się bliźniaki i musiał przenieść się do czegoś większego.
Po kilku latach nicnierobienia Nora zapisała się na wydział sztuk eksperymentalnych akademii sztuk pięknych w Wiedniu. - Poszłam na studia, bo poczułam, że mój mózg głupieje. Gdybym zdecydowała się na studia od razu, po szkole dostałabym wsparcie finansowe od państwa. Teraz sama muszę na nie zapracować. Wybieram zlecenia płatne 100 euro dziennie, pracuję tydzień non stop, a potem przez jakiś czas mam spokój.
Nora pracuje przy festiwalach sztuki, performance'ach. Ostatnio przez kilka miesięcy robiła tygodniowe warsztaty teatralne w ośrodkach dla narkomanów. - Bardzo to lubię, ale to niezwykle wymagająca praca. Podobnie jak ta pod kliniką aborcyjną, gdzie jestem zatrudniana do wykańczania fanatyków religijnych. Mówię im okropne rzeczy, przekraczam ich granicę prywatności, staję 5 cm od ich twarzy. Robię wszystko, co można, żeby złamać osobę bez łamania prawa - Nora mówi coraz szybciej. 6.30, ktoś wali do drzwi. - Jestem naga, proszę chwilę poczekać - mamrocze Nora. - Wyłaź natychmiast, sąsiedzi dzwonili ze skargą, że pod ich domem stoi autobus prostytutki! - wrzeszczą policjanci. Spokojnie daje im papiery, pokazuje legitymację studencką. - Gdy przekonali się, że nie prowadzę burdelu na kółkach, nawet mnie przeprosili. Ale tak to już jest - jeśli mieszkasz w ciężarówce, musisz się liczyć z tym, że ktoś cię zauważy i zadzwoni na policję - tłumaczy.
Oprócz policji problemem bywa też pogoda. Dwa lata temu zima była tak okropna, że Nora brała śpiwór i nocowała w pomieszczeniu gospodarczym na uniwersytecie. - Miałam dosyć tego, że nie mam swojej łazienki, że każdy może zapukać i chcieć mnie wygonić. Dlatego w zeszłym roku postanowiłam wynająć mieszkanie. Wkurza mnie jednak to, że latem, kiedy mieszkam w ciężarówce, muszę za nie płacić.
Guenda i prezent od Brunella. Ona - romantyczka. On - skromny jak domek na działce.
Guenda urodziła się w Toskanii, w średniowiecznym mieście Barga. Dzieciństwo spędziła, włócząc się po okolicznych górach. Gdy miała 19 lat, umarł jej tata. Zostały same z mamą i siostrą. Guenda jako starsza poszła na hotelarstwo i gastronomię. - Kuchnia włoska jest łatwa, smaczna i popularna na całym świecie, z takim fachem będę mogła pracować wszędzie - kalkulowała. - Na studiach wytrzymałam trzy lata, nie znoszę mieć dnia zaplanowanego od a do zet - opowiada. - Po szkole pracowałam w restauracji. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, ale nie potrafię wypełniać głupich poleceń szefa. Zawsze miałam taki sam stosunek do wszystkich klientów, a szef kazał mi się mizdrzyć do tych z kasą. W żadnej knajpie nie byłam dłużej niż trzy miesiące. Aż zrozumiała, że wcale nie musi zarabiać u kogoś. Zajęła się wyrobem lamp i ozdób z nasion, sprzedawała je w miejscach turystycznych. Zawsze marzyła o podróżowaniu, ale wydawało jej się to zbyt kosztowne. Jeździła trochę po Europie, ale zawsze wracała do rodzinnego domu w Bardze. Zła, bo mama całe wieczory spędzała przed telewizorem i ciężko z nią było się dogadać. Dwa lata temu dowiedziała się, że coroczne spotkanie hipisów z całego świata (Rainbow) odbędzie się we Włoszech. - Poznałam cudownych ludzi, od tej pory wszystko się zmieniło - Guenda się rozpromienia. - Zamieszkałam z nimi w kamperze. Nauczyli mnie, że można żyć zgodnie z marzeniami i że do tego wcale nie potrzeba wielkich pieniędzy.
Podróżując z nowymi znajomymi, uszyła sobie strój klauna, spódniczkę baleriny i zaczęła występować na ulicy, śpiewając i grając na akordeonie.
- Mam serce klauna. Zawsze pokazywałam emocje, nie wstydzę się płaczu. Konflikty biorą się właśnie stąd, że ludzie chowają emocje - tłumaczy, uważnie dobierając słowa.
Dwa miesiące temu jej największe marzenie się spełniło. Kuzyn ojca - Brunello - kupił jej vana. - Ma dużo kasy, dla niego to żaden wydatek, dla mnie - dom i swoboda poruszania.
Guenda załadowała najważniejsze rzeczy z domu mamy do bagażnika, zatknęła kwiatki zrobione z pestek dyni i słonecznika za deskę rozdzielczą, wokół okien zawiesiła buddyjskie chorągiewki modlitewne. - Nie jestem buddystką, chciałam, żeby było bardziej kolorowo - wyjaśnia. - Nie zamierzam już w nim nic więcej zmieniać.
Danijela i 200AC. Ona - energiczna, skaner w oczach.On - kolorowa apteka. Wszystko na swoim miejscu: książki w bibliotece, garnki w szafkach, przyprawy na półkach.
Danijela na pytania odpowiada z precyzją, z jaką odkłada pieprz między tymianek i bazylię.
- Moje życie ulega ciągłym zmianom, tylko żonglowanie i podróżowanie są w nim stałe. Wyprowadziłam się z domu, gdy miałam 19 lat, wyjechałam do Lublany studiować historię sztuki. Skończyłam drugi rok, trzeci powtarzałam dwa razy, aż dotarło do mnie, że robię to z wygody, dla statusu studenta. Rzuciłam studia i postanowiłam podróżować. Nadal mieszkałam w Lublanie, wyjeżdżałam do Tajlandii, Laosu. Pracowałam w biurze, informacji telefonicznej, jako kelnerka. I cały czas zastanawiałam się, co ze sobą zrobić. Trochę żonglowałam, ale byłam leniwa, więc nie było żadnych postępów. Aż trafiłam na swój pierwszy europejski konwent żonglerski, gdzie wpadłam w wir. Od tamtej pory zaczęłam ćwiczyć systematycznie. Nie osiem-dziewięć godzin jak profesjonalni żonglerzy, ale tyle, że mogłam zacząć występować na ulicach. Żeby nie tracić mobilizacji, Danijela pojechała na festiwal sztuki ulicznej do Chorwacji. Stamtąd zabrała się vanem do Francji na winobranie. Pracy nie dostała, ale cały czas żonglowała, odwiedzała szkoły cyrkowe. - Żonglowanie stało się dla mnie medytacją, sposobem na relaks.
Po powrocie wiedziała dwie rzeczy: że chce zarabiać żonglowaniem i mieszkać w vanie.
- Znalazłam ogłoszenie, kolega pojechał obejrzeć samochód i powiedział: 'Jeśli poważnie myślisz o vanie, kup ten'. Kupiłam go za akcje, które dostaliśmy od państwa po uzyskaniu niepodległości. Były warte 3 tys. euro, dokładnie tyle, ile potrzebowałam na samochód.
Kolega, który pracuje przy remontach kamperów, wywalił siedzenia z tyłu i zrobił izolację na dachu. Sufit i kuchnię obili płytą drewnopodobną. Potem zrobili łóżko, a pod nim skrzynie, w których Danijela trzyma cały swój dobytek.
- Kuchnia i łóżko to podstawa. Łazienki nie potrzebuję. Zazwyczaj zatrzymuję się koło jeziora albo rzeki. Gdy w pobliżu nie ma wody, biorę butelkę i robię sobie prysznic na dworze. Zamierzam jeszcze powiększyć akumulator i zamontować transformator, żeby móc podłączyć komputer i ładowarkę do komórki.
W zeszłym roku przez dwa miesiące jeździła ze swoim chłopakiem Narą po Chorwacji. On grał na bębnie, ona żonglowała i robiła pokazy ognia. W jeden wieczór zarabiali 100-150 euro. Danijela sprzedaje też kadzidełka i książki przywiezione z Indii oraz biżuterię i ubrania autorstwa swojej siostry.
- Często podróżuję z Narą, ale van jest mój. Po pierwsze, kupiłam go podczas przerwy w naszym związku, a po drugie, lubię wiedzieć, że w każdej chwili mogę pojechać sama.
Początkowo rodzice nie byli zadowoleni, szczególnie z przerwania studiów. Przekonali się, gdy zobaczyli, że Danijela zarabia pieniądze i prowadzi zupełnie normalne życie. Teraz z dumą opowiadają: Danijela pojechała do Indii, Danijela pojechała do Grecji.
Nora i rocznik 1974. Ona - bezpośrednia, uwielbia onomatopeje. On - unikat w stylu punk.
Nad siedzeniem kierowcy tabliczka z napisem 'Frauen', czyli kobiety. - W Austrii policjanci nie mogli uwierzyć, że potrafię prowadzić duży samochód, sprawdzali moje papiery z pół godziny. A ja mam prawko nawet na ciężarówkę, mimo że moje dziwadło zalicza się jeszcze do samochodów osobowych.
W mercedesie Nory 20 lat temu ktoś w miejsce plandeki zamontował aluminiowy prostopadłościan, w który wcisnął nawet prysznic i kibelek. - Czasem, gdy podjeżdżam pod górę, słyszę okropne 'grzrzrzyy' - tu Nora trzęsie się i rzęzi. - Aluminiowe pudełko wystaje sporo za tylne koła i ociera się o asfalt. Kiedyś, gdy musiałam zjeżdżać tyłem, bałam się, że mi pół domu odleci. 'Co? Mamy naprawiać takiego grata? Lepiej zrobisz, jak go spalisz!' - słyszała od mechaników w Austrii, skąd pochodzi. Ale po trzech latach ma już zaprzyjaźnione warsztaty, przeglądy techniczne robi na wsi. - Tam ludzie przyzwyczajeni są do traktorów i zawsze mi wydają zaświadczenie - śmieje się Nora. - Kiedyś podniosłam gumowy dywanik pod siedzeniem kierowcy, a tam... dziura. Trzeba było dorobić podłogę. Gdy wracałam z Bułgarii, przejechałam 400 km do Austrii w zasadzie bez hamulca. Przyzwyczaiłam się do stanu bycia na krawędzi katastrofy. Mercedes to drugi dom na kółkach w życiu Nory. Pierwszy kupiła ze swoją dziewczyną, gdy miała 19 lat. Zrezygnowały z wynajmowanych mieszkań, kupiły grata z 1967 roku, który nie przeszedłby przeglądu nawet w Pakistanie, i pojechały do Hiszpanii. Ponieważ zepsuł im się w okolicach Barcelony, zostały tam na dłużej. Wróciły po dwóch latach. - Niestety, tamten van odszedł wraz dziewczyną - śmieje się Nora. - Po roku stwierdziłam, że jednak muszę mieć ruchomy dom. Trafiłam na to cudo i kupiłam je za 1,2 tys. euro od kolesia, któremu urodziły się bliźniaki i musiał przenieść się do czegoś większego.
Po kilku latach nicnierobienia Nora zapisała się na wydział sztuk eksperymentalnych akademii sztuk pięknych w Wiedniu. - Poszłam na studia, bo poczułam, że mój mózg głupieje. Gdybym zdecydowała się na studia od razu, po szkole dostałabym wsparcie finansowe od państwa. Teraz sama muszę na nie zapracować. Wybieram zlecenia płatne 100 euro dziennie, pracuję tydzień non stop, a potem przez jakiś czas mam spokój.
Nora pracuje przy festiwalach sztuki, performance'ach. Ostatnio przez kilka miesięcy robiła tygodniowe warsztaty teatralne w ośrodkach dla narkomanów. - Bardzo to lubię, ale to niezwykle wymagająca praca. Podobnie jak ta pod kliniką aborcyjną, gdzie jestem zatrudniana do wykańczania fanatyków religijnych. Mówię im okropne rzeczy, przekraczam ich granicę prywatności, staję 5 cm od ich twarzy. Robię wszystko, co można, żeby złamać osobę bez łamania prawa - Nora mówi coraz szybciej. 6.30, ktoś wali do drzwi. - Jestem naga, proszę chwilę poczekać - mamrocze Nora. - Wyłaź natychmiast, sąsiedzi dzwonili ze skargą, że pod ich domem stoi autobus prostytutki! - wrzeszczą policjanci. Spokojnie daje im papiery, pokazuje legitymację studencką. - Gdy przekonali się, że nie prowadzę burdelu na kółkach, nawet mnie przeprosili. Ale tak to już jest - jeśli mieszkasz w ciężarówce, musisz się liczyć z tym, że ktoś cię zauważy i zadzwoni na policję - tłumaczy.
Oprócz policji problemem bywa też pogoda. Dwa lata temu zima była tak okropna, że Nora brała śpiwór i nocowała w pomieszczeniu gospodarczym na uniwersytecie. - Miałam dosyć tego, że nie mam swojej łazienki, że każdy może zapukać i chcieć mnie wygonić. Dlatego w zeszłym roku postanowiłam wynająć mieszkanie. Wkurza mnie jednak to, że latem, kiedy mieszkam w ciężarówce, muszę za nie płacić.
Skomentuj:
Życie na kółkach