Hobby: opiekują się nami anioły
Akwarele i fotografie nie tylko zdobią to mieszkanie, ale dokumentują kolejne etapy życia jego gospodarzy. figurki aniołów strzegą ich bezpieczeństwa. A honorowe miejsce w domu zajmuje wiekowy kredens.
1 z 9
2 z 9
3 z 9
4 z 9
5 z 9
6 z 9
7 z 9
8 z 9
9 z 9
Gospodarze wychowali się, jak mówią, w domach z kredensami. W kuchni u babci Agnieszki stał niegdyś tradycyjny śląski byfyj - bielusieńki, z szybkami z mrożonego szkła ozdobionego wygrawerowanymi winogronami. W rodzinnym domu Bartosza stał gdański kredens, który przechodził z pokolenia na pokolenie. To był kawał mebla: ponad dwa metry wysokości, bogato dekorowany, podobno kiedyś była w nim nawet tajna skrytka. W przepastnych wnętrzach kredensów babcie trzymały zastawę stołową, szklanki, kieliszki, a nawet garnki. Oni także chcieli w swoim mieszkaniu mieć kredens z prawdziwego zdarzenia.
W 2005 roku Agnieszka i Bartosz wyjechali do Berlina (Bartosz został korespondentem "Gazety Wyborczej"). Pewnego dnia trafili do Detlefa, starego antykwariusza handlującego antycznymi meblami w Berlinie-Charlottenburgu. Wśród wielu zakurzonych mebli w jego sklepie odkryli... swój kredens. - Wystarczyło spojrzenie i wiedzieliśmy, że to właśnie ten - opowiadają. Detlef na szczęście nie żądał za niego bajońskich sum. O dziwo, Niemcy (przynajmniej ci, których poznali) na antyki patrzą bez specjalnego entuzjazmu. Na ogół wolą nowe meble.
Agnieszka i Bartosz Wielińscy o swoich kolekcjach
Nie znoszą pustych ścian. Akwarele zaczęli zbierać jeszcze kiedy mieszkali oddzielnie, a gdy zamieszkali razem, połączyli zbiory. Okazy do kolekcji przywożą z miejsc, które odwiedzają.
- To takie nasze pamiątki z różnych stron świata. W Tybindze, gdzie pojechałem na wywiad, wypatrzyłem w galerii akwarelkę z widokiem miasta. W Grecji kupiliśmy obrazek od malarza sprzedającego swoje prace na ulicy, podobnie w Sandomierzu - wspomina Bartosz. Kłopot jest wtedy, gdy zachwycą się jakimś malowniczym miejscem, a w okolicy nikt nie sprzedaje wpadających w oko pejzaży. Wtedy po powrocie proszą znajomego malarza, aby namalował obraz na podstawie zdjęcia. Na ścianie w przedpokoju wiszą też liczne fotografie. - Kiedy mieszkaliśmy w Berlinie, ozdobiliśmy ściany zdjęciami z naszego rodzinnego Śląska: kamienic z Katowic, ceglanych familoków z Nikiszowca, hut i wież ciśnień w Zabrzu - opowiada Agnieszka. - Gdy wróciliśmy do Polski, kolekcję uzupełniły zdjęcia z Niemiec. To berlińskie impresje: plac, przy którym mieszkaliśmy, ulica, na której robiliśmy zakupy, pałac w Charlottenburgu, parkowe rzeźby. Ot tak, żeby przystanąć na chwilę i powspominać - tam przecież żyliśmy, kupowaliśmy dobrą kawę, chodziliśmy na długie spacery.
Są pewni, że gdy los znowu ich gdzieś rzuci, zbiory się rozrosną.
W 2005 roku Agnieszka i Bartosz wyjechali do Berlina (Bartosz został korespondentem "Gazety Wyborczej"). Pewnego dnia trafili do Detlefa, starego antykwariusza handlującego antycznymi meblami w Berlinie-Charlottenburgu. Wśród wielu zakurzonych mebli w jego sklepie odkryli... swój kredens. - Wystarczyło spojrzenie i wiedzieliśmy, że to właśnie ten - opowiadają. Detlef na szczęście nie żądał za niego bajońskich sum. O dziwo, Niemcy (przynajmniej ci, których poznali) na antyki patrzą bez specjalnego entuzjazmu. Na ogół wolą nowe meble.
Agnieszka i Bartosz Wielińscy o swoich kolekcjach
Nie znoszą pustych ścian. Akwarele zaczęli zbierać jeszcze kiedy mieszkali oddzielnie, a gdy zamieszkali razem, połączyli zbiory. Okazy do kolekcji przywożą z miejsc, które odwiedzają.
- To takie nasze pamiątki z różnych stron świata. W Tybindze, gdzie pojechałem na wywiad, wypatrzyłem w galerii akwarelkę z widokiem miasta. W Grecji kupiliśmy obrazek od malarza sprzedającego swoje prace na ulicy, podobnie w Sandomierzu - wspomina Bartosz. Kłopot jest wtedy, gdy zachwycą się jakimś malowniczym miejscem, a w okolicy nikt nie sprzedaje wpadających w oko pejzaży. Wtedy po powrocie proszą znajomego malarza, aby namalował obraz na podstawie zdjęcia. Na ścianie w przedpokoju wiszą też liczne fotografie. - Kiedy mieszkaliśmy w Berlinie, ozdobiliśmy ściany zdjęciami z naszego rodzinnego Śląska: kamienic z Katowic, ceglanych familoków z Nikiszowca, hut i wież ciśnień w Zabrzu - opowiada Agnieszka. - Gdy wróciliśmy do Polski, kolekcję uzupełniły zdjęcia z Niemiec. To berlińskie impresje: plac, przy którym mieszkaliśmy, ulica, na której robiliśmy zakupy, pałac w Charlottenburgu, parkowe rzeźby. Ot tak, żeby przystanąć na chwilę i powspominać - tam przecież żyliśmy, kupowaliśmy dobrą kawę, chodziliśmy na długie spacery.
Są pewni, że gdy los znowu ich gdzieś rzuci, zbiory się rozrosną.
Skomentuj:
Hobby: opiekują się nami anioły