Klasyczne wnętrza z nutą szaleństwa
Przez rok szukała stołu do jadalni. - Wszystkie, które oglądałam, były zbyt "trzeźwe" - opowiada. Aż natknęła się na mebel, którego blat opierał się na pniach drzew.
Apetyt na przygody Ashley Stark odziedziczyła po dziadku. Makler z Wall Street, Arthur Stark, lubił jeździć po świecie i z każdej wyprawy wracał z dywanem pod pachą. Po latach pracy na giełdzie nabrał pewności, że od papierów wartościowych bardziej wartościowe i o wiele piękniejsze są wełniane sploty. Z amatora, który nie potrafił odróżnić dywanu od chodnika, przemienił się w profesjonalnego handlarza, a następnie producenta. I to na wielką skalę - zamówił krosna, które pozwalały mu tkać dywany szerokie na 6 metrów. Takich Ameryka dotąd nie widziała. Do sukcesu firmy przyczyniła się nie tylko koniunktura lat 50., ale przede wszystkim przedsiębiorcza żona Nadia, była modelka, potem projektantka kapeluszy i tkanin, a po śmieci Arthura szefowa firmy. Zarządzała koncernem do osiemdziesiątki.
Dywany dla prezydenta
Jak znaczące dywanowe imperium stworzyli świadczy przywilej zaopatrywania Białego Domu. Pierwsze zlecenie przyszło od Johna F. Kennedy’ego i tę tradycję podtrzymali kolejni prezydenci. Ashley w rodzinny biznes wkręciła się jako nastolatka, ba, już jako dziecko wałęsała się z babcią po biurach firmy, bawiła kolorowymi ścinkami, bywała na targach mody i tkanin. Jako studentka była poważnym kontrahentem i jeździła po świecie.
Należy do trzeciego pokolenia zarządzającego Stark Carpet jako dyrektor kreatywna. Uwielbia podróżować do fabryk na całym świecie, podglądać jak powstają inne dywany i wychwytywać niuanse ich produkcji.
Dziś, jako niezależna trzydziestoparolatka, jeszcze mocniej zacisnęła więzy rodzinne - ponownie zamieszkała w kamienicy na Upper East Side, w której się wychowała. Niby przypadkowo. Dwa lata szukała mieszkania na Manhattanie, aż trafiło się to. 280-metrowy apartament należał do syna pierwszego lokatora kamienicy, który mieszkał tam przez kilkadziesiąt lat i, mówiąc oględnie, nie ingerował w wystrój. - Kuchnia składała się z pieca i lodówki z lat 50. oraz pojemnika na chleb - śmieje się Ashley. Zanosiło się więc na solidne porządki i małą korektę przestrzeni. Z pomocą projektanta Philipa Gorrivana uszczknęła kawałek jadalni na rzecz kuchni i powiększyła nieco łazienkę. Aż tyle. - Kto śmiałby mieszać w dziele Rosaria Candeli! - zwierza się. Zamieszkać w domu zaprojektowanym przez słynnego włosko-amerykańskiego architekta to nobilitacja dla każdego nowojorczyka.
Połączenie klasyki i nowoczesności
- Moją estetyką jest ponadczasowa klasyka orzeźwiona nowoczesnością - mówi Ashley. - Faktury cenię bardziej niż wzory. Pokoje muszą być przyjazne i wygodne.
Pozostawiając oryginalne podłogi, drzwi, kominek i przedpokój spróbowała zasiedlić przestrzeń apartamentu tym, co jest jej bliskie. Z jednej strony kusiły odziedziczone rodzinne obiekty i meble o wadze sentymentalnej, a z drugiej własna "menażeria": design, vintage, egzotyka i sporo niestandardowych dzieł sztuki. Była jej zapaloną łowczynią. Zresztą dzieciństwo u boku babki, fascynatki mody, znawczyni sztuki i rzemiosła zrobiło swoje - mała Ashley zabierana była na pokazy, zakupy i wystawy.
O pomoc poprosiła Jamesa Amana i Johna Meeksa. Ten duet designerów i koneserów sztuki doradza w zakupach znamienitym amerykańskim rodom, urządza wnętrza, pomaga łączyć meble ze sztuką. Absolutnie elitarni - mają wąskie grono stałych klientów i "czytają w ich umysłach". Intencje Ashley też odczytali. Przykładem niech będzie konsola, niegdyś honorowy mebel w salonie rodziców. James i John zdarli z niej złotą farbę, co podziałało na mebel jak odmładzający zastrzyk. Na konsoli umieścili zdjęcie mnicha tybetańskiego, a obok postawili tapicerowaną futrem akrylową ławkę. I wszystko do siebie pasuje!
Detale z historią
W każdym pomieszczeniu udało się zaimplantować jakiś ważny dla rodu detal. I tak babcine biurko z czeczotowym blatem tonizuje krzykliwy turkus w garderobie. Nawet wielkie słoje z cukierkami - pomysł Ashley - nie ujęły elegancji klasycznie urządzonej kuchni. A dzięki nim, oprócz tych samych widoków za oknem, mogła zatrzymać jeden z czułych obrazków dzieciństwa.
- Ashley ma nadzwyczaj dojrzały gust jak na swój wiek - przyznają jej dekoratorzy - i zna się na antykach. Ale teraz to jest jej czas zabawy i ryzyka - dodają. Czyżby mieli na myśli spiżową palmę w salonie albo stół jadalny postawiony na pniach?
Skomentuj:
Klasyczne wnętrza z nutą szaleństwa