W domu polskiej malarki w Podkowie Leśnej
Jej pełne emocji i energii obrazy wypełnione są tulipanami. Polami, bukietami, małymi wiązankami kwiatów. Mówi o nich jak o ludziach: że łagodne, wdzięczne, miłe, nie to co agresywne, kolczaste róże. Może dlatego głównie nimi otacza się w swoim domu i pracowni w Podkowie Leśnej.
Kim ona jest?
Beata Murawska - malarka, urodzona w 1963 roku w Warszawie. Studiowała na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom z wyróżnieniem w pracowni prof. Stefana Gierowskiego w 1988 roku. W 2008 roku została sklasyfikowana przez kompassztuki.pl na 50. pozycji w rankingu najlepszych polskich współczesnych artystów. Wystawia swoje obrazy m. in. w Galerii Art w Warszawie. Ma na koncie 13 wystaw indywidualnych. Jej prace znajdują się w zbiorach prywatnych w Austrii, Danii, Francji, Hiszpani, Holandii, Hongkongu, Irlandii, Kanadzie, Korei Południowej, Luksemburgu, Niemczech, Nowej Zelandii, Polsce, Portugalii, Szwecji, USA, Wielkiej Brytanii.
Życie ze sztuką
Zaczęło się od miłości. Głębokie lata 80., połowa stycznia, wokół szara rzeczywistość PRL. Beata Murawska, piękna, wysoka blondynka jest studentką malarstwa na warszawskiej ASP. - Tęskniłam za kolorowym światem, marzyłam o barwnych obrazach, a na akademii wymagano ode mnie czego innego. Wszyscy malowali "brudnymi sosami", szarościami - opowiada.
Pewnego dnia znajomy, zakochany w niej holenderski dyplomata przynosi na spotkanie bukiet ze stu czerwonych tulipanów. - Skąd on wytrzasnął w środku zimy w Polsce tulipany?! Musiał sprowadzić je specjalnie z Holandii - wspomina. To oczywiście zrobiło na niej wielkie wrażenie. - Po pewnym czasie latający Holender odpłynął, przestał mi się podobać, ale zauroczenie tulipanami zostało - śmieje się. O kwiatach mówi jak o ludziach: łagodne, wdzięczne, nie agresywne jak na przykład kolczaste róże. Tulipanów nie zaczęła malować pod wpływem impulsu, musiały poczekać kilka lat, ale nie dały o sobie zapomnieć. - W tym czasie przewinęłam się przez różne pracownie na akademii, ciężko było mi się wyswobodzić z narzuconego przez profesorów ciężkiego, szarego, trochę męskiego malarstwa - mówi. W końcu trafiła do pracowni prof. Stefana Gierowskiego, wybitnego kolorysty. - Poczułam wiatr w żaglach. Wreszcie mogłam sobie pozwolić na kolory! - opowiada. - Niczego mi nie narzucał, nie mieszał się do moich pomysłów, to u niego zrobiłam dyplom. Z wyróżnieniem.
Malarstwo - sposób na życie
Po studiach postanowiła żyć z malarstwa i do dziś jej się to udaje. Wystawia głównie w warszawskiej galerii Art, prowadzonej przez Wojciecha Tuleję, który jest nie tylko marszandem, ale także przyjacielem ("Jesteśmy jak bliźniacy, urodziliśmy się tego samego dnia i roku" - mówi Beata). Czasem trudno jej się rozstać z obrazami. - Wszystkie lubię na swój sposób. Są takie, które mam od czasu studiów i wiem, że ze mną zostaną, nie sprzedam ich. Z innymi żegnam się bez problemu. Bo ja maluję dla ludzi, chcę się dzielić moimi pracami, nie należę do tych artystów, którzy tworzą wyłącznie dla sztuki i boją się pokazać światu swoje dzieła.
Pracuję zwykle rano. Nigdy nie udało mi się narzucić sobie ośmiu godzin przy sztalugach. Niektórzy malarze uważają, że tak właśnie trzeba pracować, ale ja nie umiem. Moje malarstwo nie wymaga zresztą aż takiej dyscypliny. To jest emocjonalne, trochę impulsywne malowanie. Zdarza się, że nad jednym obrazem pracuję przez miesiąc, muszę do niego codziennie wracać, a czasem w ciągu trzech dni powstaje coś, co natychmiast się sprzedaje. Prawda jest taka: by stworzyć jeden dobry obraz, trzeba wcześniej namalować wiele innych, gorszych. To zresztą zasada wschodniego, japońskiego malarstwa: doskonały szkic wymaga dziesiątek prób, ćwiczeń - tłumaczy.
Fot. Ignacy Śmigielski
Małe radości
Wychowała się na dziełach niemieckich i francuskich impresjonistów, jako nastolatka była zafascynowana van Goghiem. Lubi malarstwo amerykańskie, zwłaszcza abstrakcję Jacksona Pollocka. Wśród współczesnych nie ma mistrzów. Swoje malarstwo trak- tuje jak sposób na dobre życie. - Poza nim trzeba mieć jeszcze inne radości. Mnóstwo czasu zabiera mi ogród, który wygląda trochę jak przerzedzony las, jak to w Podkowie Leśnej. Każdej wiosny zakwita w nim ponad 500 tulipanów. Ciągle coś jest tu do zrobienia. Są też małe przyjemności, np. fitness - codziennie chodzę na crossfit. Taki wycisk sprawia mi satysfakcję. Kiedyś chciałam trenować rzut kulą i oszczepem (śmiech). Poza tym kocham podróże, zwiedzanie muzeów... - opowiada o Wiedniu, Florencji, Madrycie i o Japonii, którą jest zachwycona. Jej prace trafiają coraz częściej do najlepszych galerii w Stanach Zjednoczonych, Holandii, Francji, Niemczech. Ostatnio zaczęła malować pejzaże, w swoim stylu. Bliżej im do abstrakcji, ale podobnie jak kwiaty kipią intensywnymi kolorami, niekoniecznie w ciepłej palecie. - Ale ja muszę malować tulipany! - mówi tonem, jakim daje się zwykle do zrozumienia, że jesteśmy na coś skazani i że to jednak miłość.
W pracowni znanej ilustratorki
Paweł Kowalewski: Całe życie jest sztuką
W pracowni legendarnego ilustratora i plakacisty
Klasyczne wnętrza z nutą szaleństwa
Podwarszawski dom miłośników Kuby
Nowojorski loft pełen uroku
Stodoła przerobiona na dom - tu tworzy polska artystka
Eklektyczne wnętrza w dawnej leśniczówce