Dom na Saskiej Kępie po latach
O tym, jaki powinien być prawdziwy dom, i o zwycięskiej prywatnej wojnie z komunizmem z Tomkiem Rudkiewiczem, projektantem lamp, i jego córką Weroniką rozmawia Małgorzata Tomczyk.
Czy zawsze mieszkaliście tak swobodnie?
Weronika: Z dzieciństwa pamiętam, że nasze mieszkania były inne niż wszystkie dookoła, zarówno w Polsce, jak i w Finlandii. Rodzice sami robili rzeczy, których nie można było kupić albo nie było ich na nie stać. Coś zbudować, coś uszyć - to nie był dla nich problem. W Polsce w latach 80. wszyscy mieszkali wśród mniej więcej takich samych meblościanek, a my mieliśmy sprzęty z wyobraźnią. Dobre światło, ładne kolory, mama [graficzka - przyp. red.] kładła na ściany piękne tapety własnego pomysłu i produkcji. Nasze domy były takie... twórcze, często coś powstawało z niczego, spontanicznie, pod wpływem nastroju. W Finlandii rodzice też kupowali niedrogie rzeczy i przerabiali je, zyskiwały wtedy inny wymiar. Tymi umiejętnościami i zaradnością zawsze mi imponowali.
Dlaczego wybraliście Saską Kępę?
Tomasz: Mieszkałem tu od dziecka, tylko na innej ulicy. Wiele razy wracałem wspomnieniami do tej dzielnicy. W czasach mojego dzieciństwa miała naprawdę ekskluzywny charakter i artystyczną atmosferę - żyli tu ludzie specjalni, grono wybitnych architektów, plastyków. Na przekór komunizmowi tutaj wciąż mówiło się o sztuce modernistycznej lat 30. i o nowoczesnej architekturze. Wiele przyjaźni zawartych w tamtych latach przetrwało do dziś. To właśnie od kolegi z ławki w podstawówce, Józia Kozińskiego, kupiłem tę kamienicę, zaprojektowaną przez jego ojca, architekta Stefana Kozińskiego.
W jakim stanie był dom?
Tomasz: Bardzo zniszczony. W czasie wojny ucierpiał podczas bombardowania. Okazało się jednak, że ma mocne strony, np. świetną podmurówkę, dzięki której nawet gwałtowne ulewy nie zalewają piwnicy. Oczywiście wnętrza zostały przerobione: uwolniliśmy przestrzeń, bo pierwotnie była ciasno zaprojektowana. Tylko ogromny taras pozostawiliśmy bez zmian - cieszą się nim moje wnuczki, Ronia i Emma. Lubi go także zięć Paul, rodem z Australii, bo dzięki niemu może żyć tak jak w ojczystym kraju, doświadczając przenikania się życia wewnątrz i na zewnątrz.
Co według was jest w domu najważniejsze?
Tomasz: Nie inwestujemy w kosztowne meble i dzieła sztuki, nie zbieramy bibelotów. Nie mamy tego w zwyczaju. Bardzo cenimy sobie wygodę i rozwiązania, które sprawiają, że w domu jest przytulnie, miło i jasno. Liczy się dobre światło. Ważne, żeby meble były "uniesione", a przestrzeń niezagracona - wtedy łatwo utrzymać czystość. Pamiętam, jak wypucowane były domy moich dziadków: ten w Nowym Sączu i ten w kieleckiej wsi. To zobowiązuje. Często je wspominam i myślę, że wiele zwyczajów przechodzi z pokolenia na pokolenia. Mój ojciec miał bzika na punkcie lśniących czystością podłóg! Zawsze byliśmy też sentymentalni, w domu jest mnóstwo pamiątek rodzinnych, albumów ze zdjęciami, autoportret mojej już nieżyjącej żony Ani, tablica ze zdjęciami dzieci i wnuków.
Weronika: Dla mnie najważniejsze jest ciepło, światło i naturalne materiały. Nie cierpię zimnych podłóg, przeciągu ze starej wentylacji i nieszczelnych okien. Nasz dom po remoncie jest fantastycznie ciepły. Mamy rekuperację, dobre okna i nawet nie trzeba było ocieplać starych murów z zewnątrz. Bardzo mnie to cieszy, bo nie podobał mi się pomysł okładania cegły styropianem. Na ścianach naturalny tradycyjny tynk, na podłogach odratowana klepka dębowa, zabezpieczona olejem lnianym. Nasze mieszkanie jest bardzo jasne i słoneczne, co też w nim uwielbiam.
Świetnie zestawiacie dawne meble z nowoczesnymi sprzętami. Jaki jest Wasz klucz do tych połączeń?
Weronika: Nie ma klucza. Przedmioty, które lubię, dopasowuję na oko. Mama miała absolutne poczucie piękna (tak jak się ma słuch absolutny). Ja tego nie odziedziczyłam, ale nauczyłam się, że nie należy niczego robić według reguł. Piękno trzeba tworzyć lub go szukać. W domu - niewielkim - mebli jest mało. Nie mamy miejsca na natłok przedmiotów i stylów. Paul uwielbia japoński minimalizm, ja mam słabość do cygańskich kolorów, staramy się to łączyć.
Osiedliście już na stałe?
Tomasz: Nie, ja wciąż jestem w locie.
Weronika: A ja chciałabym mieć jeszcze dom w Australii.
Tomek Rudkiewicz od początku lat 80. zajmuje się projektowaniem lamp. Współwłaściciel studia projektowego NC.ART. W 1986 roku wyjechał do Finlandii, gdzie pracował w Ed-Design, największym wówczas studiu projektowym w Skandynawii, projektując m.in. pierwsze telefony Nokii. W 2008 roku mianowany Designerem Roku przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego. Córka Weronika jest szefem marketingu w firmie TAR, produkującej lampy projektu ojca.
- Postanowiłem, że rozświetlę komunizm lampami. To była moja prywatna wojna z systemem. Wygrana! Po moje lampy, tak inne od wszechobecnych w polskich domach ponurych zwisów sufitowych, przychodzili do sklepu przy ul. Ogrodowej wszyscy: i członek Komitetu Centralnego z żoną, i artyści, i działacze sportowi. Lampy Reflex wisiały w restauracjach, w salach koncertowych - wszędzie! Można je również zobaczyć w filmach Krzysztofa Kieślowskiego i Stanisława Barei.
- mówi artysta.
Skomentuj:
Dom na Saskiej Kępie po latach