Dom rozcięty
Jak mówi architekt tego domu, główny pomysł projektowy widać właściwie dopiero od środka. Bryła bowiem ma dwa oblicza. Jedno publiczne, zamknięte – skrzętnie skrywające jej życie wewnętrzne, czyli działania właścicieli i gości, a drugie prywatne, otwarte na wlewające się od góry światło.
Nagroda Roku SARP 2021, w kategorii „budynek mieszkalny jednorodzinny”
Uzasadnienie jury:
„Zespół architektów z biura projektowego PL.architekci postawił sobie za cel, aby na pierwszym miejscu postawić człowieka i jego potrzeby, rodziny mającej zamieszkać w wymarzonym domu. Dlatego też, uwzględniając szczegółowy wywiad z inwestorem, wykorzystali dostępną, ograniczoną przestrzeń i otoczenie, aby sprostać oczekiwaniom inwestora. Jury doceniło niestandardowe podejście do projektu i zaprojektowanie nietuzinkowego rozcięcia, podziału budynku poprzez szeroki świetlik biegnący przez całą bryłę budynku, zapewniając światło dzienne na każdej kondygnacji mieszkalnej. Rozwiązanie to pozwoliło na ograniczenie otworów okiennych od strony ruchliwej ulicy, zapewniając komfort i intymność mieszkańców. Dodatkowo zaprojektowanie komunikacji wewnętrznej w budynku w postaci kładki pozwoliło wyraźnie rozdzielić funkcje budynku, jednocześnie zapewniając komfortową i szybką komunikację pomiędzy właściwymi funkcjami budynku. Świetlik, kładka, bryła budynku oraz okładzina elewacji nadają wyjątkowy charakter budynkowi, któremu zapewnią ponadczasowość. Dom Rozcięty jest interesujący architektonicznie teraz i będzie interesujący za wiele lat.”
Metryka budynku
Projekt architektoniczny: Bartłomiej Bajon i Katarzyna Cynka-Bajon, wraz z zespołem (Agnieszką Jurenko i Moniką Kuszyńską); PL.architekci; www.plarchitekci.pl
Powierzchnia użytkowa domu: 313 m2
Powierzchnia działki: 542 m2
Mieszkańcy: małżeństwo i dwoje nastolatków
Czy mieszkaliście Państwo kiedyś przez kilka lat we współczesnym Bukareszcie? A pani Ania z mężem Markiem, owszem, i kiedy wreszcie wspólnie poczuli, że mają już trochę dość życia w dalekiej metropolii, po której w dodatku trzeba ciągle krążyć z dziećmi, wożąc je do i ze szkoły, postanowili wrócić w rodzinne poznańskie strony. Rozpoczęli więc poszukiwanie działki w stolicy wielkopolski. Chcieli na niej postawić wygodny, nowoczesny, ale niewyróżniający się zbytnio budynek, pod który nie będą ciągnęli „studenci wydziałów architektury”. Ogólnie się udało. Dom stoi. Z resztą gorzej. Wzniesiony dla nich budynek dostał w 2021 r. Nagrodę Roku Stowarzyszenia Architektów Polskich SARP, w kategorii domów jednorodzinnych…
Przyjazne przejęcie
Może powinno ich tknąć coś wcześniej, już na samym początku, kiedy rozglądając się za działkami w okolicy poznańskiego osiedla Grunwald, zobaczyli z oddali szyld przy jednej z nich, oznajmiający, że „Powstanie tutaj willa miejska”. Określenie „willa miejska” brzmi przecież trochę jak z albumu o reprezentacyjnej architekturze swoich czasów i zawiera ukryte ostrzeżenie, że niewykluczone, iż „duch miejsca” zamanifestuje się tu niebanalnym projektem. Lokalizacja była w sam raz. Wystarczająco blisko centrum miasta, z dostępem do publicznej komunikacji i niedaleko międzynarodowej szkoły, którą małżeństwo wybrało dla dwójki swoich dorastających dzieci. Problem jednak w tym, że nie do końca chodziło o ofertę sprzedaży ziemi. – Mąż wykonał telefon na wskazany numer i umówiliśmy się na spotkanie z właścicielem-inwestorem – opowiada pani Anna. – Okazał się on być konkretnym, bardzo obrotnym minideweloperem, który chciał tam budować kilkumieszkaniową willę. W trakcie rozmowy przekonaliśmy go jednak, aby sprzedał nam grunt i postawił na nim dom indywidualny, tylko dla nas. Za jednym zamachem namówili więc właściciela do zmiany pierwotnych planów, a także do odsprzedania im działki i od razu załatwili sobie wykonawcę prac budowlanych. Skuteczność wręcz poznańska!
Ligowe doświadczenia
Oboje mieli na starcie jeszcze jeden bonus. To nie miał być ich pierwszy dom. – Mąż mieszkał w dzieciństwie w domu jednorodzinnym, ja nie – opowiada pani Anna. – Było to moje marzenie. Jakiś czas później marzenie się spełniło, gdy już byli parą. W roku 2005 zamieszkali w stumetrowym budynku jednorodzinnym na osiedlu Osada Leśna w podpoznańskiej Dąbrówce. – Tamten dom był nowoczesny i bardzo praktyczny, czyli mądrze pomyślany w kontekście wykorzystania powierzchni oraz układu pomieszczeń, a to właśnie lubimy – mówią. – W porównaniu jednak z tym, który mamy dzisiaj, to była zupełnie inna liga, nieporównywalna. Grali w tej lidze do roku 2010. Już pięć lat później, gdy zaczynał powstawać projekt obecnej siedziby, zebrane wcześniej doświadczenia dały im solidne podstawy do myślenia o jej kształcie i zawartości. Przede wszystkim, oprócz części dziennej, chcieli mieć odpowiednią liczbę pomieszczeń do komfortowego życia dwójki dorosłych, czyli siebie, oraz dzieci, czyli rodzeństwa nastolatków (obecnie 17- i 19-letnich): trzy sypialnie i pokój gościnno-biurowy. Do tego koniecznie pralnia, i to usytuowana na piętrze, aby nie trzeba było wciąż znosić rzeczy na dół, a potem z powrotem. – Co do wyglądu samej bryły, chcieliśmy aby wpasowała się w osiedle „kostek”, czyli nie odbiegała od nich za bardzo formą i nie rzucała się w oczy – relacjonują. – Nasze wytyczne były dosyć ogólne. Konkretne pomysły zostawiliśmy totalnie po stronie architekta. Wybór architekta to kolejny moment, który (już tym razem całkiem na serio) powinien dać naszym właścicielom do myślenia, że z tym pożądanym wtopieniem się w osiedlowy krajobraz może być naprawdę różnie. Wprawdzie pracownię, na jaką się zdecydowali, polecił po prostu znajomy z branży wnętrzarskiej, który wykańczał im wspominany dom w Dąbrówce, ale jak ich zareklamował? – Jako geniuszy w preferowanych przez nas projektach nowoczesnych – przyznają inwestorzy. Czy po takim początku nie należało się spodziewać spektakularnej realizacji?
Co komu pisane
Gdy obie strony się spotkały, w roku 2015, biuro PL.architekci nie miało jeszcze na koncie prestiżowych nagród branżowych i dopiero zaczynało gromadzić nominacje i wyróżnienia. Było już jednak m.in. finalistą prestiżowego konkursu Życie w Architekturze, w kategorii najlepszych budynków wzniesionych w Polsce w latach 2000–2012, choć za obiekt nie jednorodzinny, a rekreacyjno-hotelowy: Fala Park w Wolsztynie. Właściciele wyczuli od razu, że to dobry adres. – Nie mieliśmy co prawda poleceń innych pracowni, ale i nie prowadziliśmy już po naszej pierwszej wizycie dalszych poszukiwań – przyznają. – Od razu dobrze się rozmawiało. Podstawę do udanej rozmowy stanowi dość szeroka baza wiedzy o tym, co można zrobić z domem, ale i wzajemna uważność, czyli otwartość. – Mamy to szczęście, że trafiają do nas inwestorzy, którzy nam ufają – mówi Bartłomiej Bajon, jeden z dwójki współwłaścicieli pracowni PL.architekci. – Przychodzą świadomie, widząc, co projektujemy i, co najważniejsze, realizujemy. Architekt musi być przede wszystkim dobrym słuchaczem i psychologiem. W banalnych z pozoru rozmowach o życiu, funkcjonowaniu mieszkańców w domu i ich zainteresowaniach trzeba uchwycić pomysł na budynek. Zdaniem Bartłomieja Bajona, zazwyczaj w wyniku tych działań rozpoznawczych aż ok. 95% pokazywanych potem projektów jest przez inwestorów akceptowane do dalszej, szczegółowej obróbki. W tym przypadku było nieco inaczej. – Pierwsza koncepcja domu bardzo się klientom podobała, byli nią zachwyceni – opowiada architekt. – Elewację frontową bardzo prostej bryły tworzyły ruchome panele aluminiowe zapewniające dostęp światła, ale chroniące też od hałasu i pieszych na ulicy. Po zamknięciu dom wyglądał niemal jak sześcian powleczony połyskliwym jasnym aluminium. Niestety, po tygodniu od prezentacji klienci wrócili i wytłumaczyli, że mimo iż dom bardzo im odpowiada, to nie chcą, by stało się o nim głośno, czy też by ciągnęły do niego pielgrzymki studentów architektury. Tę historię już znamy. A jak zareagowali architekci? – Wykonaliśmy drugi projekt. Jeszcze bardziej prosty – relacjonuje Bartłomiej Bajon. – Jakiś czas po zakończeniu inwestycji okazało się jednak, że co jest pisane, tego nie da się zmienić.
Zamiast fajerwerków
W sumie powstała rzeczywiście bryła pozornie bez żadnych fajerwerków. Cóż… anioł jednak tkwi w szczegółach. Po pierwsze, proporcje: dom wzniesiono na planie kwadratu, jednej z symetrycznie doskonałych figur. Po drugie, funkcjonalna prostota: w porównaniu do sąsiedniej zabudowy uderza ostentacyjny brak niemal jakichkolwiek ozdób – w bryle nie ma w zasadzie niczego poza delikatnie naszkicowanymi cienkimi horyzontalnymi liniami opasującymi elewacje oraz kilkoma wnękami na okna, drzwi wejściowe i ogrodowe wyjście tarasowe. – Początkowo architekt zaproponował okna zlicowane z zewnętrznymi ścianami, nieotwierane – opowiada pani Anna. – Zupełnie mi to jednak nie odpowiadało, stąd nastąpiła zmiana koncepcji na obecną, a więc na piętrze powstały „tarasiki”, aby móc wyjść i okno umyć. Ten aspekt praktyczny był dla mnie ważny. Architekci również uznali go za ważny, skoro śmiało wspomnieli o myciu nawet w opisie projektu, dodając jednak dwa słowa o estetyce i formie: „Wszystkie okna zostały osadzone w licu ściany od strony wewnętrznej, przez co wnęki okienne zyskały dodatkową głębię, podkreśloną czarnymi obramowaniami”. Po trzecie, materiał. Całą bryłę obłożono efektownie stonowanymi i jednocześnie wysmakowanymi grafitowo- -szarymi płytkami ceramicznymi o wydłużonym kształcie i porowatej strukturze. Ta faktura, by zacytować znowu opis, „ożywia elewacje i staje się tłem do gry cieni padających z drzew”. W efekcie tych zabiegów stworzono bryłę, która nawiązując do otoczenia, jednocześnie wręcz manifestacyjnie się od niego odcina poziomem architektury, a może dokładniej – spojrzeniem na architekturę. Wygląda niemal jak UFO, obiekt z innej planety, który przysiadł tu na moment, żeby zademonstrować Ziemianom, czym może być nowoczesne budownictwo jednorodzinne. A w środku wcale nie jest inaczej…
Odważnie patrzeć w przyszłość
W Bukareszcie żyło nam się świetnie, bo Rumuni to wspaniali ludzie. Są bardzo przyjacielscy, otwarci, szczególnie dla Polaków, kochają dzieci i komunikują się w języku angielskim. W samym mieście nie da się może zakochać od pierwszego wejrzenia ze względu na minione czasy – trzęsienia ziemi oraz reżim komunistyczny, ale od drugiego – zdecydowanie tak. Aglomeracja jest bardzo ciekawa, z pochowanymi perełkami architektonicznymi. Po pięcioletnim pobycie postanowiliśmy jednak wracać do kraju i poszukać działki w Poznaniu… Początkowo braliśmy pod uwagę także zakup dużego mieszkania, ale kalkulacja kosztów skłoniła nas, aby budżet ulokować w nieruchomość indywidualną. Zastanawialiśmy się też nad zakupem starej willi do remontu. Jednak niepewność co do zakresu prac, jakie trzeba by było przeprowadzić, skierowała nas ostatecznie na budowanie od zera, według własnych preferencji projektowych. Posesji szukaliśmy przy pomocy agencji nieruchomości, jak również samodzielnie, jeżdżąc autem po okolicy osiedla Grunwald. Pustych działek prawie nie było w tej okolicy, ale generalnie poszukiwania nie trwały długo – 3-4 miesiące, a zakup został dokonany w bardzo szybkim czasie. Zgodnie z umową, zajmował się on później także naszą budową, jako osoba z branży deweloperskiej. Zlecał poszczególne prace i wszystko nadzorował, podczas gdy nas wówczas… nie było w kraju. Po powrocie bowiem z Rumunii, zamiast pozostać w Polsce, na czas budowy wyprowadziliśmy się do czeskiej Pragi, skąd… przenieśliśmy się do Madrytu :) Przyjeżdżaliśmy tylko od czasu do czasu na inspekcje, byliśmy też z naszym nadzorcą w stałym kontakcie telefonicznym. Sama inwestycja przebiegała na początku dosyć nerwowo ze względu na wysoki stan wód gruntowych i na konieczność zabezpieczenie domu sąsiadki, której ściana garażu była granicą działki. Przy tej granicy powstawał zjazd do naszego garażu, więc trzeba było wykonać poważne zabezpieczenia, aby nie uszkodzić jej domu – stawiając tzw. ściankę berlińską. W sumie budowa trwała mniej więcej trzy lata. Ale wszystko, jak widać, się udało!
Mniej znaczy więcej
Prostota jest ponadczasowa, będzie aktualna teraz i w przyszłości. Od początku tak właśnie projektujemy, bo – jak mówił Leonardo da Vinci – „prostota jest największą formą wyrafinowania”. Nigdy nie projektujemy modnie. Moda przemija, a budowanie pozostaje zbyt drogie, by miało być chwilowe… W jakiej konstrukcji powstał ten budynek? Garaż – w całości żelbetowy plus izolacje z mat bentonitowych – wykonano w technologii szczelnej wanny. Kondygnacje naziemne to mieszkanka Mniej, znaczy więcej konstrukcji żelbetowych i murowanych, a czasami i stalowych. Rozcięcie budynku świetlikiem wyeliminowało podparcie stropu na ścianach pośrednich, dlatego wszystkie stropy wykonano jako strunobetonowe, oparte tylko na ścianach zewnętrznych. Projektujemy zawsze razem z wnętrzami – wszak dom to nie tylko bryła, ale przede wszystkim jego środek, o którym nie da się myśleć oddzielnie. Tak naprawdę wnętrza opisywanej realizacji ukształtowało wspomniane formalne rozcięcie budynku świetlikiem. Reszta to tylko wybór odpowiednich przedmiotów, mebli, okładzin, podkreślających to, co stanowi największą wartość tego projektu.
Witajcie na pokładzie
Właściciele, tak jak przy „dealu” zakupowym działki załatwili sobie od razu wykonawcę budowy, tak i przy wyborze architekta zyskali jednocześnie autora wnętrz. – Niemal w każdym z naszych projektów tworzymy także wnętrza – przyznaje Bartłomiej Bajon. – Są u nas one bardzo mocno połączone z architekturą. Tak naprawdę – naszym zdaniem to ona je kreuje. I znowu – na pozór powstały tutaj zwykłe nowoczesne wnętrza jednorodzinne, choć rozrzucone na naprawdę sporej powierzchni 313 m2. Na dole otwarta część połączonych ze sobą salonu, jadalni oraz kuchni, wzbogacona o gabinet pracy. Na górze sypialnia gospodarzy, dwie sypialnie nastolatków, łazienki, pralnia...
Dom rozcięty – bo rozcięto go na pół wielkim świetlikiem w dachu, którym naturalne światło słoneczne wdziera się do wnętrz, opływa kładkę spinającą na piętrze część rodziców i dzieci, po czym opada na salon i przyległości.
Do czasu, gdy nie spojrzymy w górę...
Zobaczymy wtedy, że architekci przecięli cały budynek na pół wielkim podłużnym sufitowym świetlikiem, dzięki czemu światło spływa dosłownie do wnętrz, niczym „fale łaski” ze starego przeboju grupy Tilt. Na piętrze omiata ono długi korytarz dzielący kondygnację na dwie części, dla dorosłych i dla nastolatków, połączone krótką kładką, po czym spada niżej, bo z obu stron kładki zostawiono puste przestrzenie otwierające widok z góry na parterowy ciąg salonowo-jadalniano-kuchenny. – Ze względu na ten świetlik w dachu, poprowadzony przez całą długość domu, przebywanie w części dziennej jest niesamowicie przyjemne – opisują właściciele. – Nawet w pochmurne dni widzimy z dołu niebo, co dodaje energii. Jeśli mówimy o naszych wrażeniach dotyczących rozmaitych rozwiązań wnętrzarskich, to właśnie ten pomysł architekta możemy uznać za coś, co napawa nas największą dumą. Uwagę zwraca też sporo mniejszych lub większych detali. Z tych pierwszych na pewno całe sekwencje czarnych ścian wykonanych z frezowanych pionowych lakierowanych lameli płyt MDF, które przewijają się zarówno przez salon, jak i korytarze parteru czy gabinet. Niektóre z nich są w rzeczywistości frontami ukrytych w ścianach szaf czy zabudowanych wnęk. Nadmiar czerni z reguły nie jest dobrym towarzyszem mieszkańców domów jednorodzinnych, ale tu tworzy ciekawy, dość elegancki klimat. W dodatku to czerń, która w zależności od padającego na fakturę lamelek światła wydaje się lekko nawigować w kierunku grafitu. Architekci i właściciele najwyraźniej zadbali też o detale sztucznego oświetlenia, nie tylko je różnicując zależnie od miejsca, ale i powierzając odpowiedzialne zadania intrygującym „aktorom”. Są wśród nich zarówno ci dość tradycyjni, w rodzaju potężnych kloszy w gabinecie i nad salonowym stołem, jak również mocno oryginalni, wśród których miano największych kosmitów przypada chyba dwóm okazałym, jarzącym się bańkom w salonie, stylizowanym na lampy ze starych odbiorników radiowych czy wzmacniaczy. Na podłogach królują dwa rodzaje materiałów: panele z olejowanej deski dębowej oraz z szarych spieków kwarcowych. Wszystko to tworzyło się – znowu, jak w dobrej psychoterapii – z rozmów architektów z inwestorami. – Nasz udział w projekcie wnętrz to długie rozmowy z projektantami o stylu życia i rozmaitych preferencjach – mówi pani Anna. – W moim przypadku dotyczyły głównie aspektów praktyczności, przytulności oraz łatwego utrzymania czystości. Od nas wyszły na pewno zestawy kolorów „jasne drewno” oraz „szary z elementami bieli”. Z kolei ze względu na koncepcję pana Bartłomieja, który w doskonały sposób nie marnuje przestrzeni na ciągi komunikacyjne, mąż wymyślił windę towarową z garażu podziemnego przez parter aż po piętro. Dzięki niej po dosyć wąskich korytarzach nie trzeba nosić walizek czy zakupów. We wnętrzach nie ma natomiast jednego – płytek przypominających szarą cegłę elewacji (choć szarości są obecne w wykładzinie mebli czy w stali kuchennej wyspy). Zazwyczaj architekci lubią wprowadzać elementy z zewnątrz do wnętrz, podkreślając jedność obu przestrzeni, ale tu jest trochę inaczej. Budynek zyskał w ten sposób dwa niemal oddzielne wymiary. Dla przypadkowych przechodniów, mieszkańców osiedla czy przemieszczających się przezeń kierowców/rowerzystów jest zamkniętym „lądownikiem”, który tak naprawdę ożywa dopiero od środka.
Mimo nowoczesnego projektu właściciele nie naszpikowali domu automatyką. Jest jej tylko tyle, ile potrzeba do pomocy w eksploatacji budynku – obejmuje bramę garażową, żaluzje i roletki na oknie dachowym.
Drewno wyprowadzić!
O dziwo, ponieważ wnętrza dążą do minimalizmu i dobrej organizacji przestrzeni, brakuje w nich jednego z podstawowych punktów wyposażenia współczesnego domu jednorodzinnego. Nie uświadczysz tu bowiem ani kominka, ani kozy. Właściciele tłumaczą to najprościej, jak się da. – Nie chcieliśmy bałaganu z wnoszeniem drewna – twierdzą. Czytelników naszego pisma ów brak może zaskakiwać, wszak w zamieszczanych tu na przestrzeni ostatnich lat prezentacjach trudno znaleźć realizację pozbawioną tego prawdziwego „must- -have”. Z drugiej strony, nie sposób nie przyznać, że obecność kominka czy kozy przeważnie więcej ma wspólnego z kwestiami reprezentacyjno-prestiżowymi, zahaczającymi o atawistyczne pragnienie wpatrywania się w żywy ogień, niż z rzeczywistymi potrzebami grzewczymi. Do ich zaspokajania w dzisiejszym budownictwie służą przecież zupełnie inne systemy. W tym przypadku na parterze zainstalowano ogrzewanie podłogowe, a na piętrze w sypialniach zamontowano kaloryfery w podłodze przy oknach. Źródłem ciepła w budynku jest kocioł gazowy. Temperaturę powietrza wspiera wentylacja mechaniczna z rekuperacją. Aby obieg ciepła miał rzeczywisty sens, trzeba oczywiście zadbać o szczelność całej konstrukcji, począwszy od samych fundamentów. – Pod całym budynkiem usytuowano garaż, co zapewnia ciągłość konstrukcji oraz ogranicza dodatkowe koszty – tłumaczy Bartłomiej Bajon. – Wykonany jest on w technologii wanny szczelnej, z żelbetu i ciężkich izolacji przeciwwodnych, bo raptem zaledwie 10 cm poniżej płyty fundamentowej zaczyna się poziom wody gruntowej. Takie rozwiązanie wymagało ogromnej dbałości o jakość wszystkich elementów. Ściany początkowo miały być obłożone długą cegłą betonową, projektowaną pod ciężkie wiszące fasady. Cegła nawet przyjechała już na budowę, ale okazała się pełna wad. Ostatecznie ściany zostały ocieplone nadprogramową ilością izolacji o grubości 30 cm, by zachować grubość wnęk okiennych. Wszystko to obłożono płytką ceramiczną. Właściciele są zadowoleni z uzyskanej energooszczędności, zwłaszcza że już po zamieszkaniu, co nastąpiło we wrześniu 2020 r., zdecydowali się zamontować panele fotowoltaiczne, które w założeniu mają zmniejszać koszty eksploatacji domu. – Rachunki są znośne – oceniają.
Niełatwo, a jednak
Całkiem nie znośne jest zaś mieszkanie tutaj. :) W tym domu żyje się bowiem nie znośnie, ale wprost wspaniale! – Z perspektywy tych kilku lat od przeprowadzki oceniamy naszą realizację bardzo wysoko – podsumowują Anna z Markiem. – Mieszka się super. Niczego byśmy nie zmienili. Całość otacza nieduży, operujący bardzo prostymi środkami ogród, zaprojektowany przez małą firmę poleconą przez sąsiadów. – Zgodnie z ideą miało być jak najbardziej zielono, bez roślin trudnych, wymagających – twierdzą gospodarze. Miało być też w miarę intymnie, choć na niedużej działce (542 m2), wtłoczonej w okoliczną zabudowę, z wejściem do budynku tuż przy drodze dojazdowej, odgrodzonej od niej ledwie niskim, ale eleganckim murkiem, wcale o to niełatwo. – Rośliny jednak cały czas rosną i gęstnieją – podkreślają gospodarze. – Można się zrelaksować. Okolica jest cicha i spokojna, ruchliwsze ulice są w bezpiecznym pobliżu. Ostatecznie okazało się, że nawet ogólnopolska nagroda niczego im nie popsuła. To dom został rozcięty, świetlikiem, ale nie ich życie...
Skomentuj:
Dom rozcięty