Własnymi rękami
Daliśmy radę! Z nauczycielskiej pensji trudno w cokolwiek zainwestować, ale nie znaczy to wcale, że nauczyciele nie mogą mieć wspaniałego domu z ogrodem. Nam się udało, bo byliśmy naprawdę zdeterminowani i choć dom kosztuje wiele wyrzeczeń, jesteśmy z niego dumni.
Tak mieszkaliśmy
Nasza historia zaczyna się wiele, wiele lat temu, gdy siedmioletni Tomek wraz z rodzicami opuścił duży stary dom, by rozpocząć nowe, miejskie życie w bloku na warszawskim Bródnie. Wychowany w prawdziwym ogrodzie, nigdy nie przystosował się do warunków panujących na olbrzymim, gęsto zaludnionym osiedlu. Postanowił, że kiedy tylko będzie mógł, na powrót zamieszka w domu.
Lata mijały - mały chłopiec stał się studentem i wyjechał na rok do pracy w Londynie. Zarobione pieniądze przywiózł z postanowieniem budowy rodzinnego domu. Udało mu się przekonać rodziców i tak powstał dom w Łomiankach. Kilka lat później pobraliśmy się i odtąd przez pięć lat dom w Łomiankach stał się naszą pierwszą małżeńską siedzibą. Dom był tylko w połowie nasz, dlatego rodzice zaproponowali, że odkupią naszą część, sami zostaną w Łomiankach, a my będziemy mogli zacząć myśleć o budowie czegoś nowego - już zupełnie własnego. Oczywiście o żadnym mieszkaniu w bloku mowy być nie mogło. Rozpoczęliśmy intensywne poszukiwania działki. Ponieważ dysponowaliśmy skromnymi środkami, interesowały nas tylko oferty okazyjne, co nie znaczy, że byliśmy gotowi brać cokolwiek, byle tanio. W rezultacie na "naszą" działkę trafiliśmy dopiero po dwóch latach poszukiwań - w 1999 roku. Ale nie żałujemy tego czasu. Przeznaczyliśmy go na gromadzenie środków potrzebnych na budowę.
Pieniądze nie takie straszne
Ponieważ oboje mamy niespecjalnie dochodowe zawody, a liczne zainteresowania (Tomek jest nauczycielem w szkole, a ja jestem pedagogiem szkolnym i prowadzę zajęcia na wydziale pedagogiki UW), musieliśmy znaleźć jakiś sposób na dom. I znaleźliśmy. Postanowiliśmy, po pierwsze, maksymalnie oszczędnie gospodarować każdym groszem, po drugie - możliwie jak najwięcej zrobić samodzielnie, po trzecie - zarobić na dom pracą poza granicami kraju.
Byliśmy młodzi, szczęśliwi i żadnej pracy się nie baliśmy. Tomek od wczesnych lat studenckich każdą wolną chwilę spędzał na tzw. saksach w Szwecji, a kiedy się pobraliśmy, zaczęliśmy tam jeździć razem. Kolega, widząc smykałkę Tomka do prac budowlanych, szybko wciągnął go do ekipy wznoszącej domy szkieletowe. To było wspaniałe doświadczenie, zwłaszcza dla kogoś, kto od dziecka nie myślał o niczym innym tylko o własnym domu... Nabyte umiejętności Tomek wykorzystał potem przy wznoszeniu więźby dachowej w naszym domu, a także później - przy wykańczaniu wnętrz.
Ponieważ budowaliśmy systemem gospodarczym, samodzielnie zatrudnialiśmy ekipy. I co odkryliśmy? Nie warto polegać na obiegowych opiniach - na przykład tani Ukraińcy okazali się znacznie drożsi niż zatrudniona przez nas ekipa fachowców z Krosna, którą znaleźliśmy jeszcze jesienią. Byliśmy dla nich pierwszymi pracodawcami spod Warszawy. Zależało im na wejściu na rynek warszawski, więc zgodzili się pracować po najniższych stawkach. Ludzi do stawiania więźby dachowej polecił nam z kolei inspektor nadzoru. Dobrze, że go posłuchaliśmy, bo nasi sąsiedzi zatrudnili okolicznych fachowców za trzy razy takie pieniądze jak my...
Wznieśliśmy nasz dom naprawdę tanio, ale - trzeba przyznać - poszukiwaniom rozmaitych okazji poświęciliśmy bardzo dużo czasu i energii. Każdą decyzję związaną z domem analizujemy pod kątem opłacalności, często rezygnując z rozmaitych pomysłów ze względu na ich koszty. Staramy się jednocześnie nie pozwolić sobie na żadną fuszerkę. Na dachówkę zbieraliśmy dobrych kilkanaście miesięcy, ale już jest, i to taka jak chcieliśmy - prawdziwa, porządna i trwała.
Na razie nie inwestujemy w meble i wygodne wyposażenie wnętrz - żyjemy bez luksusowego umeblowania kuchni, grzejemy się przy nieobudowanym wkładzie kominkowym, bo postanowiliśmy się zająć ogrodem. Meble można kupić w 10 minut i przywieźć, kominek też jeszcze zdążymy wykończyć, a drzewa potrzebują dużo czasu, by z sadzonek zamienić się w piękne okazy... Jeśli chcemy cieszyć się piękną zielenią wokół domu, musimy ją tam posadzić jak najszybciej.
Droga do domu
Nic za wszelką cenę - dom nie może się stać naszą udręką. To nasza dewiza. I dlatego, gdy kiedyś przez rok pracowaliśmy w Stanach, większość zarobionych pieniędzy "przeputaliśmy" w podróży po Parkach Narodowych. Oprócz zarabiania na dom trzeba przecież normalnie żyć: zwiedzać, bawić się, uczyć.
Zasadę złotego środka wyznajemy do dziś. Ponieważ w ramach oszczędności nasz dom w dużym stopniu budowaliśmy rękami Tomka i pozostałych członków rodziny (jakie to szczęście mieć trzech szwagrów!) postanowiliśmy nie robić niczego ponad siły. Pracujemy tylko wtedy, gdy mamy na to siłę i pieniądze. Pozostały czas przeznaczamy na cieszenie się tym, co już jest. I starannie przestrzegamy zasad higieny pracy - na przykład już na początku postanowiliśmy, że jeden dzień w tygodniu musi być wolny od budowania, żeby nie wiem, co się działo. I dotrzymujemy tego postanowienia do dziś. Jest rok 2005, w domu nadal sporo do zrobienia, ale niedziela zawsze jest wolna, choć czasem ręce świerzbią. Może dlatego tworzenie domu wciąż sprawia nam prawdziwą satysfakcję i jest źródłem nieustannej radości i dumy.
Nasza historia zaczyna się wiele, wiele lat temu, gdy siedmioletni Tomek wraz z rodzicami opuścił duży stary dom, by rozpocząć nowe, miejskie życie w bloku na warszawskim Bródnie. Wychowany w prawdziwym ogrodzie, nigdy nie przystosował się do warunków panujących na olbrzymim, gęsto zaludnionym osiedlu. Postanowił, że kiedy tylko będzie mógł, na powrót zamieszka w domu.
Lata mijały - mały chłopiec stał się studentem i wyjechał na rok do pracy w Londynie. Zarobione pieniądze przywiózł z postanowieniem budowy rodzinnego domu. Udało mu się przekonać rodziców i tak powstał dom w Łomiankach. Kilka lat później pobraliśmy się i odtąd przez pięć lat dom w Łomiankach stał się naszą pierwszą małżeńską siedzibą. Dom był tylko w połowie nasz, dlatego rodzice zaproponowali, że odkupią naszą część, sami zostaną w Łomiankach, a my będziemy mogli zacząć myśleć o budowie czegoś nowego - już zupełnie własnego. Oczywiście o żadnym mieszkaniu w bloku mowy być nie mogło. Rozpoczęliśmy intensywne poszukiwania działki. Ponieważ dysponowaliśmy skromnymi środkami, interesowały nas tylko oferty okazyjne, co nie znaczy, że byliśmy gotowi brać cokolwiek, byle tanio. W rezultacie na "naszą" działkę trafiliśmy dopiero po dwóch latach poszukiwań - w 1999 roku. Ale nie żałujemy tego czasu. Przeznaczyliśmy go na gromadzenie środków potrzebnych na budowę.
Pieniądze nie takie straszne
Ponieważ oboje mamy niespecjalnie dochodowe zawody, a liczne zainteresowania (Tomek jest nauczycielem w szkole, a ja jestem pedagogiem szkolnym i prowadzę zajęcia na wydziale pedagogiki UW), musieliśmy znaleźć jakiś sposób na dom. I znaleźliśmy. Postanowiliśmy, po pierwsze, maksymalnie oszczędnie gospodarować każdym groszem, po drugie - możliwie jak najwięcej zrobić samodzielnie, po trzecie - zarobić na dom pracą poza granicami kraju.
Byliśmy młodzi, szczęśliwi i żadnej pracy się nie baliśmy. Tomek od wczesnych lat studenckich każdą wolną chwilę spędzał na tzw. saksach w Szwecji, a kiedy się pobraliśmy, zaczęliśmy tam jeździć razem. Kolega, widząc smykałkę Tomka do prac budowlanych, szybko wciągnął go do ekipy wznoszącej domy szkieletowe. To było wspaniałe doświadczenie, zwłaszcza dla kogoś, kto od dziecka nie myślał o niczym innym tylko o własnym domu... Nabyte umiejętności Tomek wykorzystał potem przy wznoszeniu więźby dachowej w naszym domu, a także później - przy wykańczaniu wnętrz.
Ponieważ budowaliśmy systemem gospodarczym, samodzielnie zatrudnialiśmy ekipy. I co odkryliśmy? Nie warto polegać na obiegowych opiniach - na przykład tani Ukraińcy okazali się znacznie drożsi niż zatrudniona przez nas ekipa fachowców z Krosna, którą znaleźliśmy jeszcze jesienią. Byliśmy dla nich pierwszymi pracodawcami spod Warszawy. Zależało im na wejściu na rynek warszawski, więc zgodzili się pracować po najniższych stawkach. Ludzi do stawiania więźby dachowej polecił nam z kolei inspektor nadzoru. Dobrze, że go posłuchaliśmy, bo nasi sąsiedzi zatrudnili okolicznych fachowców za trzy razy takie pieniądze jak my...
Wznieśliśmy nasz dom naprawdę tanio, ale - trzeba przyznać - poszukiwaniom rozmaitych okazji poświęciliśmy bardzo dużo czasu i energii. Każdą decyzję związaną z domem analizujemy pod kątem opłacalności, często rezygnując z rozmaitych pomysłów ze względu na ich koszty. Staramy się jednocześnie nie pozwolić sobie na żadną fuszerkę. Na dachówkę zbieraliśmy dobrych kilkanaście miesięcy, ale już jest, i to taka jak chcieliśmy - prawdziwa, porządna i trwała.
Na razie nie inwestujemy w meble i wygodne wyposażenie wnętrz - żyjemy bez luksusowego umeblowania kuchni, grzejemy się przy nieobudowanym wkładzie kominkowym, bo postanowiliśmy się zająć ogrodem. Meble można kupić w 10 minut i przywieźć, kominek też jeszcze zdążymy wykończyć, a drzewa potrzebują dużo czasu, by z sadzonek zamienić się w piękne okazy... Jeśli chcemy cieszyć się piękną zielenią wokół domu, musimy ją tam posadzić jak najszybciej.
Droga do domu
Nic za wszelką cenę - dom nie może się stać naszą udręką. To nasza dewiza. I dlatego, gdy kiedyś przez rok pracowaliśmy w Stanach, większość zarobionych pieniędzy "przeputaliśmy" w podróży po Parkach Narodowych. Oprócz zarabiania na dom trzeba przecież normalnie żyć: zwiedzać, bawić się, uczyć.
Zasadę złotego środka wyznajemy do dziś. Ponieważ w ramach oszczędności nasz dom w dużym stopniu budowaliśmy rękami Tomka i pozostałych członków rodziny (jakie to szczęście mieć trzech szwagrów!) postanowiliśmy nie robić niczego ponad siły. Pracujemy tylko wtedy, gdy mamy na to siłę i pieniądze. Pozostały czas przeznaczamy na cieszenie się tym, co już jest. I starannie przestrzegamy zasad higieny pracy - na przykład już na początku postanowiliśmy, że jeden dzień w tygodniu musi być wolny od budowania, żeby nie wiem, co się działo. I dotrzymujemy tego postanowienia do dziś. Jest rok 2005, w domu nadal sporo do zrobienia, ale niedziela zawsze jest wolna, choć czasem ręce świerzbią. Może dlatego tworzenie domu wciąż sprawia nam prawdziwą satysfakcję i jest źródłem nieustannej radości i dumy.
Skomentuj:
Własnymi rękami