W pracowni: kaflarka Krystyna Kaszuba-Wacławek
Piec to sprawa osobista. Wie o tym każdy, kto postawił go w swoim domu. Dotyk ciepłych kafli ma magiczną moc. A kafle Krystyny Kaszuba-Wacławek mają jeszcze coś. Styl.
Proszę nie nazywać mnie artystką. Uprawiam raczej pewien rodzaj rzemiosła artystycznego. O ulubione książki, filmy też proszę nie pytać.
Dlaczego?
Bo to stereotyp. Wolałabym raczej mówić o ceramice...
A co pani ogląda, czyta?
(Śmiech) Szczerze? „Szklaną pułapkę” widziałam kilkakrotnie. Uwielbiam filmy akcji, katastroficzne też. Jeśli jednak chodzi o warstwę estetyczną czy scenografię, to bliższe są mi klimaty skandynawskie. Oszczędny, jasny design pozbawiony zbędnych detali, atmosfera książek Camilli Läckberg, surowe krajobrazy, chłodna kolorystyka. Kocham biel, matową i błyszczącą, subtelne połączenia odcieni i faktur, ledwie dostrzegalne. Lubię ascetyczne formy, to mi w duszy gra.
Ale piece robi pani nie tylko białe, także kolorowe i wypala spektakularne kafle. Skąd ten piękny misterny dziergany wzór na pani ceramicznych płytkach?
Kolory kafli wybierają klienci, stąd różnorodność. Zaś koronka, jaką odbijam na kaflach, to wspomnienie z dzieciństwa. Leżała w moim rodzinnym domu pod szkłem na stole w salonie.
Który ze swoich pieców lubi pani najbardziej?
Ten zaprojektowany dla przyjaciela, Stefana Kuryłowicza (nieżyjącego już znanego architekta). Czerwony, strzelisty, odważny. Jest rozpoznawalny. Każdy piec to pewnego rodzaju wyzwanie, każdy ma swoją historię i tajemnicę. Dobrą albo złą, bo budowie zawsze towarzyszą emocje. Klienci bardzo dbają o efekt, doglądają wyrobu kafli, przeżywają każdy etap. Dotykają kafli jak czegoś żywego. Czasami zastanawiam się, dlaczego? Może dlatego, że piec... grzeje? Można się do niego przytulić, a w tym tkwi magia.
A tajemnice?
Tylko ja i moi pracownicy wiemy, co się nie udało i to są nasze sekrety. Trudno na sto procent przewidzieć, jak zachowa się w piecu glina, czasem trzeba robić wiele prób, by uzyskać zamierzony efekt. Glinę i składniki do masy sprowadzam z Dolnego Śląska. Mam opracowane własne autorskie receptury. Po latach eksperymentów wiem doskonale, jak na danym czerepie wypali się szkliwo. Ale i tak zdarzają się niespodzianki. Np. kiedyś klientka zamówiła piec z niebieskimi kaflami, które miały kojarzyć się z widokiem spływającej wody. Wypalaliśmy te kafle wielokrotnie, ale bez dobrego efektu (na surowym szkliwie maluje się tlenkami metali, a kolor widać dopiero po wypaleniu). Opracowałam szkliwo, obmyśliłam sposób wypału. Wypalamy, rano otwieramy piec i... są za ciemne. Zaczynamy od nowa. Kafle znowu do pieca. I jeszcze raz to samo. W końcu udało się osiągnąć dokładnie to, o co chodziło, ale długo się nie poddawałam. Albo czarny piec. Marzyłam, by móc taki zrobić. Wreszcie zjawił się klient. Od progu dostrzegł angobowany czarny kafel. Oznajmił, że na swój piec chce dokładnie takie jak ten. Kafel był matowy, z ciekawą fakturą, którą bardzo trudno powtórzyć. Kominek już stoi, jest piękny. Ale pamiętam, że przy każdym otwarciu furty pieca czułam niepokój. Czasem budziłam się z myślą, czy aby piec „nie przeleciał”.
To znaczy?
Czy pomimo nowoczesnego sterowania elektronicznego, zamiast do 1200 stopni C, nie rozgrzał się do 1350 stopni. Wtedy szkliwo płynie, kolor wybarwia, kafel się kurczy... Czasem wystarczy, że przylepi się do niego milimetrowy okruch i już wyjdzie z pieca ze skazą. I wszystko trzeba zaczynać od nowa.
Musi mieć pani anielską cierpliwość.
O tak, staram się. Jestem cierpliwa i pedantyczna. Ta praca wymaga też pokory. Zawsze dociekam, gdzie był błąd, gdy coś się nie udało. Mam specjalny zeszyt, w którym codziennie dokładnie zapisuję, jaka była temperatura w piecu, jaki odcień szkliwa... Potem z moimi pracownikami (a mam szczęście pracować ze świetnymi fachowcami) wszystko analizujemy.
Od kogo uczyła się pani rzemiosła?
Ceramiką zajęłam się przez przypadek. Znajomy architekt poprosił, bym wypaliła koronę do kominka jego projektu. Tak się zaczęło. Potem kupiliśmy z mężem mały piec ceramiczny w Kopenhadze i promem przewieźliśmy go do Polski. Tak naprawdę uczyłam się sama. Studiowałam książki, dochodziłam do wszystkiego metodą prób i błędów. Eksperymentując ze składnikami mas ceramicznych, opracowałam receptury, poszukiwałam własnych szkliw. Wyważałam otwarte drzwi. Gdy zaczynałam w latach 80., niewielu artystów ceramików robiło kafle. Za to realizowali inne wspaniałe projekty. Np. Henryk Lula. Jego prace są piękne, formy perfekcyjne, doskonale zrobione. A to w ceramice największa trudność.
Efekt wymaga wielkiej dyscypliny. Powiedziała pani, że woli mieć poczucie, że osiągnęła cel także dzięki niej, a nie dlatego, że „tak się udało”. Jak znosi pani konkurencję?
Bardzo lubię konkursy, wystawy. Wtedy mogę zmierzyć się nie tylko z nową technologią, tematem, ale też ze sobą, swoimi słabościami.
O której pani dzisiaj wstała?
Około szóstej.
A o której była pani przy piecu?
Myślami zaraz po obudzeniu. Potrafię przyjechać do pracowni nad ranem czy w nocy, żeby sprawdzić, czy piec działa jak należy. Mój mąż (architekt) żartuje, że powinniśmy mieć mieszkanie nad pracownią, jak to bywało przed laty w kaflarniach. Budzę się wcześnie, mam sporo zajęć związanych z manufakturą. Ponadto trochę projektuję, np. meble do domu. Ubrań prawie nie kupuję, wybieram materiały, wymyślam fasony i zanoszę do krawcowej, by uszyła.
A już chciałam zapytać o projektanta tej sukienki, którą ma pani na sobie.
Bardzo na czasie. Jakimś zmysłem wyczuwam, co jest modne, bo specjalnie modą się nie interesuję. Od kiedy pamiętam, sama szyję sobie np. waciaki. Zmieniam tylko kolory i misterne wykończenia. Mam ich wiele, to mój strój flagowy (śmiech).
Czy przy tym projektowaniu pani odpoczywa?
Właściwie tak, bardzo lubię to, co robię. Poza tym regularnie jeżdżę na nartach, lubię podróże. Przy okazji tych wyjazdów, po drodze obowiązkowo odwiedzamy z mężem regionalne muzea. Ostatnio Muzeum Louvre w Lens we Francji. Niebywała prostota architektury tego miejsca i wystawy zrobiły na mnie wielkie wrażenie. O prostocie staram się zawsze pamiętać, gdy projektuję.
Co panią ostatnio zachwyciło?
Album Jerzego Nowosielskiego z jego wczesnym malarstwem. Wspaniałe „Krajobrazy”. Zawsze też mnie zachwyca detal architektury Carlo Scarpy.
A z czym się pani teraz mierzy?
Śmieję się, że jestem niespełnionym architektem, uwielbiam budować, odnawiać. Niedawno skończyłam remont własnego domu (a kominek mam własnego projektu, z białymi kaflami). Tak serio - najbardziej chciałabym, by moje ceramiczne kratki wentylacyjne malowane na kolor ściany „poszły do ludzi”, a projekt zaczął żyć.
Skomentuj:
W pracowni: kaflarka Krystyna Kaszuba-Wacławek