Wnętrza: dom w Madrycie
To miała być pusta przestrzeń, neutralna i pozbawiona ozdobników - taka, w którą łatwo wkomponować rekwizyty do dowolnej sesji zdjęciowej. Ale gospodarz ma duszę artysty. Z potrzebą dyscypliny wygrała jego malarska wyobraźnia.
Kto tu mieszka? Manolo Yllera, znany hiszpański fotograf, z dwoma psami - Pipą i Taco.
Gdzie? W Barrio de Tetuán, starej dzielnicy Madrytu.
Metraż: 135 m2, w starej kamienicy.
Modelki o regularnych, ale mało charakterystycznych rysach zawsze były cenione przez kreatorów, bo ich twarze są jak niezapisana kartka: łatwo poddają się stylizacji za pomocą makijażu i fryzury. Za taką właśnie architektoniczną „bladą, ale proporcjonalną twarzą” rozglądał się wzięty hiszpański fotograf Manolo Yllera, szukając miejsca na swoje madryckie studio. Manolo jest dziś u szczytu kariery: portretuje sławy i fotografuje ich mieszkania, robi również zdjęcia dla całej plejady firm i wydawców, od Orange po Vogue, od Louisa Vuittona po Christie`s. Wiele sesji fotograficznych realizuje u siebie, dlatego zależało mu na klarownej i niezagraconej, dobrze doświetlonej przestrzeni z odpowiednim klimatem i zapleczem. - Potrzebowałem też domu, moje wymagania były więc jednocześnie bardzo konkretne i... doskonale dwoiste! - przyznaje ze śmiechem.
Strych w starym Barrio de Tetuán, w samym sercu miasta okazał się prawdziwym rarytasem. Wnętrze wysokości 4,5 metrów z pięknymi dużymi oknami wypełnia idealne dla fotografa rozproszone światło. Sąsiedztwo dawnych warsztatów czy odlewni, adaptowanych dziś na kafejki, sklepy i galerie, oraz kosmopolityczny charakter miejscowej społeczności - Tetuán należy do najbardziej wielonarodowościowych obszarów Madrytu - w zadowalającym stopniu trącą klimatem cyganerii.
Manolo wprowadził się tu pełen dobrych chęci. - Mieszkanie było fantastyczne: żadnych słupów podtrzymujących sufit, które przeszkadzałyby mi w pracy, ogromna kubatura... Wyobrażałem sobie, że będzie mi tu łatwo utrzymać organizacyjny rygor, oddzielić strefę zawodową od osobistej. Niestety, największym problemem okazałem się ja sam i moje dekoratorskie skłonności - przyznaje. Pierwszy barokowy fotel obił tapicerką z zadrukowanego jutowego worka tuż po przeprowadzce. Kolejne pomysły realizował w przypływie natchnienia. - Po mamie, projektantce wnętrz, odziedziczyłem oko do ładnych tkanin i przedmiotów, a po babci wiele starych mebli - opowiada. Wszystkie leciwe komody i etażerki przemalował po swojemu, „żeby wpisać je w nastrój miejsca”. Potem pojawiły się ludwikowskie sofy i kolejne fotele, bo XVIII stulecie to okres, który szczególnie fascynuje fotografa. Żeby przełamać pałacowy kanon, Manolo wstawił do wnętrz sporo charakterystycznych mebli z lat 50. i 60. XX wieku: krzesła Tolix i Tulip, szezlong La Chaise oraz pokaźną kolekcję siedzisk, stolików i lamp w stylu vintage. Przedmioty szybko podbiły niemal całą przestrzeń. Co zostało z planów pustego neutralnego studia? Chyba tylko profesjonalne reflektory będące ilustracją historii rozwoju fotografii. Potraktowane jak klasyczne lampy salonowe, stoją po kątach na swoich statywach, wystają ze ścian i zwieszają się z sufitu.
Oczywiście są również zdjęcia; mieszkanie jest nimi niejako umeblowane. Wielkie portrety przedstawiające członków najbliższej rodziny - psy - tworzą balustradę antresoli zbudowanej nad kuchnią i jadalnią. W regale fotografie zajmują całe półki na równi z książkami. Przeplata się z nimi grafika, która pojawia się w różnych miejscach w postaci rysunku, swobodnego ornamentu, a nawet spontanicznych, z pozoru niekontrolowanych maźnięć krwiście czerwoną farbą. Wnętrza wydają się nią podpisane; Manolo niczego nie pozostawia samemu sobie, wszystko nosi ślad jego twórczej inwencji. - Chciałem zachować estetyczny minimalizm, ale w którymś momencie ta przestrzeń przemówiła do mnie na tyle mocnym głosem, że nie mogłem go nie posłuchać - opowiada. - A najzabawniejsze, że gdy już obrosła w meble i dekoracje, zaczęła żyć na własny rachunek i robić samodzielną karierę - dodaje. Mieszkanie było już scenerią dla ponad dziesięciu wideoklipów i więcej niż pół setki filmów reklamowych. W kuchni nagrywano odcinki programu kulinarnego, po sofach skakały skąpo ubrane modelki w bieliźnie Women`Secret, a na krześle „stygła” niejedna gitara elektryczna. Sam tylko tapicerowany workiem fotel wystąpił na okładce albumu i na dwóch plakatach!
- Wszystkie moje praktyczne ambicje i cele zostały tu zaprzepaszczone - przyznaje gospodarz. - Dziś, kiedy planuję sesję dla klienta, muszę wystawiać meble na ulicę, bo ta aranżacja jako tło dla konwencjonalnych zdjęć zupełnie się nie sprawdza. To szalenie uciążliwy system pracy! Musiałem wynająć w pobliżu domu magazyn, w którym trzymam rekwizyty i część sprzętu. Ale z drugiej strony te wnętrza są odbiciem mojego stylu życia, bardzo ściśle splecionego z fotografią. Dlatego ich historię uznaję za scenariusz nonsensu ze szczęśliwym zakończeniem.
Skomentuj:
Wnętrza: dom w Madrycie