Chata z kraja
Wiejski dom - wytchnienie od zgiełku miasta
1 z 8
2 z 8
3 z 8
4 z 8
5 z 8
6 z 8
7 z 8
8 z 8
Naprzeciwko domu, przy piaszczystej drodze, stoi drewniany krzyż. U sąsiadów po lewej stronie w najlepsze pasie się koń; po prawej leniwie przeżuwają trawę krowy. Tu można uciec od zgiełku miasta. Porozmawiać z przyjaciółmi lub pomilczeć i posłuchać własnych myśli.
To niezwykłe miejsce należy do Emilii Krakowskiej, aktorki Andrzeja Wajdy ("Brzezina", "Wesele"), niezapomnianej Jagny z filmu "Chłopi" (ekranizacji powieści W. S. Reymonta w reżyserii Jana Rybkowskiego), a ostatnio m.in. Gabrysi z telewizyjnego serialu "Na dobre i na złe".
W gościnnym wiejskim domu pani Emilii świetnie się czują jej dwie dorosłe córki Weronika i Eleonora. Na długie weekendy i wakacje przyjeżdżają jak do siebie przyjaciółki właścicielki, ich dzieci, a ostatnio dzieci tychże dzieci. Całe zaprzyjaźnione rodziny.
Chłopską chatę nad Świdrem niedaleko Warszawy Emilia Krakowska kupiła pod koniec lat siedemdziesiątych. Angaże do dwóch niewielkich zachodnich produkcji filmowych przyniosły niespodziewany przypływ gotówki. - Jak mówią, na pół litra było tego za dużo, na interes za mało. W sam raz na taki dom! - żartuje aktorka. Śmieje się, że w latach gierkowskiego boomu, kiedy inni kupowali działki i stawiali na nich dacze, ona zainwestowała w coś, o czym dziś, w czasach wolnego rynku, wszyscy marzą - w święty spokój.
Emilia Krakowska z nadejściem wiosny ucieka z "miejskiego betonu" na wieś. Nic nie smakuje lepiej niż woda z własnej studni, a nieco prymitywne warunki dają poczucie, że dopiero tu się żyje! Wypędzają ją stąd dopiero pierwsze przymrozki.
O tej drewnianej chacie wiadomo tylko, że do poprzednich właścicieli należała ponad pięćdziesiąt lat. Ostatni gospodarz był sołtysem. Przed ćwierćwieczem obok chaty stały dwie stodoły, ceglano-kamienna obórka z drewutnią i drewniana sławojka. Wszystkie budynki w zagrodzie były kryte strzechą. Przyjaciele żartowali, że "Emilcia kupiła Chełmońskiego".
Walące się stodoły z braku funduszy na remont trzeba było rozebrać. Nie udało się także uratować strzech, a nikt w okolicy nie potrafił ułożyć nowych. Wyremontowane budynki przykryto zatem blachą.
Od pewnego już czasu na zewnętrznych ścianach chaty co rusz powstają nowe malowidła. Tak charakterystyczne, że nietrudno doszukać się w nich reymontowskich fascynacji autorek: Małgorzaty Kapłan i Małgorzaty Czernik.
Wewnątrz chaty na parterze zachowano dawny rozkład pomieszczeń - cztery izby rozdziela stojący centralnie stary komin nazywany portkami, bo przypomina spodnie. Od góry ma jeden przewód kominowy, który niżej rozdziela się na dwa (jak nogawki), połączone z dwoma wciąż sprawnymi piecami.
Spore zmiany zaszły natomiast na górze. Wiodącą na nią drabinę zastąpiły lekkie ażurowe schody. Po gruntownych porządkach i remoncie okazało się, że na poddaszu nie tylko zmieści się kilka łóżek oraz biblio- teczka, ale da się także wygospodarować miejsce na kąt z fotelem i stolikiem.
Dom jest pełen przedmiotów i ciągle ich przybywa. Każda rzecz ma swoją historię. W dawnej obórce (obecnie składziku) leżą kilkudziesięcioletnie narzędzia rolnicze i stare przedmioty codziennego użytku pozostawione przez byłych właścicieli. W kuchni stoi kanapa - rekwizyt ze spalonego teatru - i kredens - przedwojenna swarzędzka robota. Na poddaszu solidny dębowy stół kupiony podczas gościnnych występów w Olsztynie.
Chata żyje, nieustannie się zmienia, zaskakuje. Prosty drewniany stół na krzyżakach od niepamiętnych czasów stał w kuchni. W wakacje z powodu chwilowego kaprysu któregoś z gości wylądował w altanie. Z kolei ten z altany, okrągły, powędrował do kuchni.
Są tu też prezenty od gości (nie wolno wyrzucać!), pamiątkowe obrazki wykonane przez córki, gdy były jeszcze małe, fotele, foteliki, łóżka, wersalki, współczesne krzesła i nadstawki w stylu art deco. Na ścianach wiszą święte obrazy kupowane na odpustach przez poprzednich gospodarzy. Przedziwna harmonia w dysharmonii...
Obecna właścicielka, miłośniczka sztuki i dobrego malarstwa, żyje z tymi wszystkimi przedmiotami w najlepszej komitywie. - Czasami robimy głupstwa, usuwając wszystko po poprzednikach - mówi pani Emilia. - Choć było to dla mnie egzotyczne przeżycie estetyczne, z szacunku dla cudzej przeszłości pozostawiłam te przedmioty. I nigdy tego nie żałowałam - dodaje. Teraz ma świadomość, że nie zadała temu miejscu żadnego gwałtu. I, co najważniejsze, jest tu szczęśliwa.
To niezwykłe miejsce należy do Emilii Krakowskiej, aktorki Andrzeja Wajdy ("Brzezina", "Wesele"), niezapomnianej Jagny z filmu "Chłopi" (ekranizacji powieści W. S. Reymonta w reżyserii Jana Rybkowskiego), a ostatnio m.in. Gabrysi z telewizyjnego serialu "Na dobre i na złe".
W gościnnym wiejskim domu pani Emilii świetnie się czują jej dwie dorosłe córki Weronika i Eleonora. Na długie weekendy i wakacje przyjeżdżają jak do siebie przyjaciółki właścicielki, ich dzieci, a ostatnio dzieci tychże dzieci. Całe zaprzyjaźnione rodziny.
Chłopską chatę nad Świdrem niedaleko Warszawy Emilia Krakowska kupiła pod koniec lat siedemdziesiątych. Angaże do dwóch niewielkich zachodnich produkcji filmowych przyniosły niespodziewany przypływ gotówki. - Jak mówią, na pół litra było tego za dużo, na interes za mało. W sam raz na taki dom! - żartuje aktorka. Śmieje się, że w latach gierkowskiego boomu, kiedy inni kupowali działki i stawiali na nich dacze, ona zainwestowała w coś, o czym dziś, w czasach wolnego rynku, wszyscy marzą - w święty spokój.
Emilia Krakowska z nadejściem wiosny ucieka z "miejskiego betonu" na wieś. Nic nie smakuje lepiej niż woda z własnej studni, a nieco prymitywne warunki dają poczucie, że dopiero tu się żyje! Wypędzają ją stąd dopiero pierwsze przymrozki.
O tej drewnianej chacie wiadomo tylko, że do poprzednich właścicieli należała ponad pięćdziesiąt lat. Ostatni gospodarz był sołtysem. Przed ćwierćwieczem obok chaty stały dwie stodoły, ceglano-kamienna obórka z drewutnią i drewniana sławojka. Wszystkie budynki w zagrodzie były kryte strzechą. Przyjaciele żartowali, że "Emilcia kupiła Chełmońskiego".
Walące się stodoły z braku funduszy na remont trzeba było rozebrać. Nie udało się także uratować strzech, a nikt w okolicy nie potrafił ułożyć nowych. Wyremontowane budynki przykryto zatem blachą.
Od pewnego już czasu na zewnętrznych ścianach chaty co rusz powstają nowe malowidła. Tak charakterystyczne, że nietrudno doszukać się w nich reymontowskich fascynacji autorek: Małgorzaty Kapłan i Małgorzaty Czernik.
Wewnątrz chaty na parterze zachowano dawny rozkład pomieszczeń - cztery izby rozdziela stojący centralnie stary komin nazywany portkami, bo przypomina spodnie. Od góry ma jeden przewód kominowy, który niżej rozdziela się na dwa (jak nogawki), połączone z dwoma wciąż sprawnymi piecami.
Spore zmiany zaszły natomiast na górze. Wiodącą na nią drabinę zastąpiły lekkie ażurowe schody. Po gruntownych porządkach i remoncie okazało się, że na poddaszu nie tylko zmieści się kilka łóżek oraz biblio- teczka, ale da się także wygospodarować miejsce na kąt z fotelem i stolikiem.
Dom jest pełen przedmiotów i ciągle ich przybywa. Każda rzecz ma swoją historię. W dawnej obórce (obecnie składziku) leżą kilkudziesięcioletnie narzędzia rolnicze i stare przedmioty codziennego użytku pozostawione przez byłych właścicieli. W kuchni stoi kanapa - rekwizyt ze spalonego teatru - i kredens - przedwojenna swarzędzka robota. Na poddaszu solidny dębowy stół kupiony podczas gościnnych występów w Olsztynie.
Chata żyje, nieustannie się zmienia, zaskakuje. Prosty drewniany stół na krzyżakach od niepamiętnych czasów stał w kuchni. W wakacje z powodu chwilowego kaprysu któregoś z gości wylądował w altanie. Z kolei ten z altany, okrągły, powędrował do kuchni.
Są tu też prezenty od gości (nie wolno wyrzucać!), pamiątkowe obrazki wykonane przez córki, gdy były jeszcze małe, fotele, foteliki, łóżka, wersalki, współczesne krzesła i nadstawki w stylu art deco. Na ścianach wiszą święte obrazy kupowane na odpustach przez poprzednich gospodarzy. Przedziwna harmonia w dysharmonii...
Obecna właścicielka, miłośniczka sztuki i dobrego malarstwa, żyje z tymi wszystkimi przedmiotami w najlepszej komitywie. - Czasami robimy głupstwa, usuwając wszystko po poprzednikach - mówi pani Emilia. - Choć było to dla mnie egzotyczne przeżycie estetyczne, z szacunku dla cudzej przeszłości pozostawiłam te przedmioty. I nigdy tego nie żałowałam - dodaje. Teraz ma świadomość, że nie zadała temu miejscu żadnego gwałtu. I, co najważniejsze, jest tu szczęśliwa.
Skomentuj:
Chata z kraja