Dom projektowany rodzinnie
Niewiele zajęć tak wiąże ze sobą rodzinę jak wspólne projektowanie, budowanie i urządzanie domu. Zwłaszcza gdy trwa to wiele, wiele lat.
Budowanie i urządzanie domu zajęło państwu Grażynie i Juliuszowi Margolinom prawie dziesięć lat. Gospodarz każdego roku przez trzy miesiące remontował mieszkania w Anglii. Zarobione tam pieniądze wystarczały na kontynuowanie przedsięwzięcia, a dzięki zdobytym doświadczeniom prace wewnątrz budynku mógł wykonywać sam.
Zanim kupili działkę pod Krakowem, wiedzieli, że projekt przyszłego domu powierzą zaprzyjaźnionemu architektowi Piotrowi Drozdowi. Budynek ma dość nietypowy kształt - litery T. Uwagę zwraca w nim wysoki na dwie kondygnacje hol, który łączy kuchnię z salonem. Na piętro, gdzie znajdują się pokoje gospodarzy oraz córki Alicji, prowadzi reprezentacyjna klatka schodowa. Ściany i podłoga holu i klatki stanowią znakomite tło dla kolorowych kilimów. Większość to zdobycze z targów staroci; jeden z nich trafił tu nawet z giełdy kwiatowej - zachwycona i zdeterminowana pani Grażyna dosłownie wyciągnęła go spod siedzącego na nim sprzedawcy. Barwne są tu zresztą nie tylko kilimy, ale również same ściany. Na początku wszystkie były białe - gospodarze woleli pozostawić neutralny kolor, nie wiedząc jeszcze, jak wykończą dom. Dopiero w trakcie urządzania podejmowali decyzje co do barw, które w naturalny sposób zaczęły "wypełniać" wnętrze.
Każde pomieszczenie ma swój odrębny, charakterystyczny klimat. W salonie mieszają się ze sobą współczesne meble i antyki. Studio nagrań, w którym pan domu oddaje się swojemu hobby - komponowaniu - jest bardzo nowoczesne. Ascetyczny salonik zwany przez domownikom japońskim zdobią skrzydła autentycznego parawanu z Kraju Kwitnącej Wiśni, a wokół stolika zamiast krzeseł są rozłożone wprost na podłodze poduszki.
Wspólnym konikiem właścicieli, często goszczących na giełdzie staroci w Bytomiu, jest pomysłowe przerabianie starych mebli i przedmiotów. I tak na przykład wejście do salonu zdobią fragmenty wiekowej szafy. Inne sprzęty doskonale sprawdzają się w zupełnie nowych rolach, między innymi kufer, który służy jako stolik. Pana Juliusza oprócz muzyki i budownictwa fascynują też stare zegary. Wszystkie okazy z jego kolekcji nadal działają. Największy z nich, stojący w holu, jest duszą domu. Za zakończenie przeprowadzki domownicy zgodnie uznali moment, gdy zegar został uroczyście ustawiony na nowym miejscu.
W tym domu tradycja łączy się z nowoczesnością w sposób bezkonfliktowy i niewymuszony. Pewnie dlatego, że urządzano go bardzo spontanicznie. Jedynymi pomysłodawcami i wykonawcami (oprócz zaprzyjaźnionego stolarza, który zrobił meble kuchenne) byli domownicy. Wspólna praca scementowała rodzinne więzi.
Zanim kupili działkę pod Krakowem, wiedzieli, że projekt przyszłego domu powierzą zaprzyjaźnionemu architektowi Piotrowi Drozdowi. Budynek ma dość nietypowy kształt - litery T. Uwagę zwraca w nim wysoki na dwie kondygnacje hol, który łączy kuchnię z salonem. Na piętro, gdzie znajdują się pokoje gospodarzy oraz córki Alicji, prowadzi reprezentacyjna klatka schodowa. Ściany i podłoga holu i klatki stanowią znakomite tło dla kolorowych kilimów. Większość to zdobycze z targów staroci; jeden z nich trafił tu nawet z giełdy kwiatowej - zachwycona i zdeterminowana pani Grażyna dosłownie wyciągnęła go spod siedzącego na nim sprzedawcy. Barwne są tu zresztą nie tylko kilimy, ale również same ściany. Na początku wszystkie były białe - gospodarze woleli pozostawić neutralny kolor, nie wiedząc jeszcze, jak wykończą dom. Dopiero w trakcie urządzania podejmowali decyzje co do barw, które w naturalny sposób zaczęły "wypełniać" wnętrze.
Każde pomieszczenie ma swój odrębny, charakterystyczny klimat. W salonie mieszają się ze sobą współczesne meble i antyki. Studio nagrań, w którym pan domu oddaje się swojemu hobby - komponowaniu - jest bardzo nowoczesne. Ascetyczny salonik zwany przez domownikom japońskim zdobią skrzydła autentycznego parawanu z Kraju Kwitnącej Wiśni, a wokół stolika zamiast krzeseł są rozłożone wprost na podłodze poduszki.
Wspólnym konikiem właścicieli, często goszczących na giełdzie staroci w Bytomiu, jest pomysłowe przerabianie starych mebli i przedmiotów. I tak na przykład wejście do salonu zdobią fragmenty wiekowej szafy. Inne sprzęty doskonale sprawdzają się w zupełnie nowych rolach, między innymi kufer, który służy jako stolik. Pana Juliusza oprócz muzyki i budownictwa fascynują też stare zegary. Wszystkie okazy z jego kolekcji nadal działają. Największy z nich, stojący w holu, jest duszą domu. Za zakończenie przeprowadzki domownicy zgodnie uznali moment, gdy zegar został uroczyście ustawiony na nowym miejscu.
W tym domu tradycja łączy się z nowoczesnością w sposób bezkonfliktowy i niewymuszony. Pewnie dlatego, że urządzano go bardzo spontanicznie. Jedynymi pomysłodawcami i wykonawcami (oprócz zaprzyjaźnionego stolarza, który zrobił meble kuchenne) byli domownicy. Wspólna praca scementowała rodzinne więzi.
Skomentuj:
Dom projektowany rodzinnie