Dom z rynku wtórnego, czyli spokój i szczęście w domu nad Zalewem
Zazwyczaj własny dom jest nam potrzebny do tego, żeby komfortowo mieszkać i przyjemnie spędzać czas. Bywa jednak i tak, że chodzi o coś znacznie więcej – czasem nawet o ratunek.
Metryka budynku po przebudowie
Powierzchnia użytkowa domu: 270 m2
Powierzchnia działki: 1600 m2
Mieszkańcy: małżeństwo z dwojgiem dzieci
Jeszcze kilka lat temu życie pani Oli toczyło się zupełnie inaczej. – Mieszkałam w domu na warszawskim Starym Mokotowie, z mężem i dwojgiem dzieci, w piętrowej przedwojennej kamienicy, należącej kiedyś do zakonu karmelitów – opowiada. – Podobało mi się miasto, jego odgłosy, bliskość kawiarni i głośnych spotkań z przyjaciółmi. Byłam zwierzyną miejską. Na weekendy wyjeżdżałam w Polskę lub świat. Lubiłam to wszystko. Pewnego dnia ta miejska perspektywa uległa gwałtownej zmianie. U malutkiej, dwuletniej córki zdiagnozowano autyzm. – Zrozumiałam, jak Tosi jest źle w tym dla mnie miłym hałasie, a dla niej w świecie otaczających dźwięków, które trudno jej wyodrębnić – przyznaje.
Wtedy padł pomysł przeprowadzki za miasto.
Córka lasu na tropie
Człowiek czasem sam nie wie, gdzie mu tak naprawdę pisane szczęście. Niekiedy wystarczy po prostu zatoczyć koło. Miejski kot wraca wówczas tam, skąd wyszedł. Do natury. – Wychowałam się w lesie – mówi pani Ola. – Bo mama jest z zawodu
leśniczym.
Może właśnie dlatego koncepcja opuszczenia stolicy nie wydawała się w sumie żadną nie wiadomo jaką rewolucją, traumatyczną zmianą pełną cierpień i wyrzeczeń. Owszem, rodziła konieczność przemodelowania rodzinnych grafików, zwłaszcza że oboje z mężem musieli na bieżąco dojeżdżać do stolicy. On praktycznie codziennie, bo jako chirurg ortopeda „bez sali operacyjnej nie funkcjonuje”. Ona trochę rzadziej, bo prowadząc fundację „Sukces pisany szminką”, może część pracy wykonywać w domu. Starsza córka, Maja, stanęła przed koniecznością zmiany szkoły, a więc również kręgu znajomych, co dla nastolatki oznacza zazwyczaj mniejszy lub większy wstrząs. Wszyscy jednak liczyli, że życie poza miastem objawi im swoje zalety, a pierwszą z nich będzie ta najważniejsza: lepsze samopoczucie najmłodszej latorośli.
Chcąc jednak podarować komuś życie, które będzie toczyć się znacznie spokojniej niż dotąd, trzeba ten upragniony zwolniony czas najpierw mocno podkręcić. Nie ma sensu tracić go wtedy na dyskusje z architektem przy kawie i ciastkach o żmudnym dopasowywaniu projektu, na dreptanie za urzędnikami wydającymi pozwolenia, na rozglądanie się za ekipami budowlanymi i wreszcie długotrwałe doglądanie powstającej inwestycji. Dom musi już stać, być gotowy do przyjęcia nowych lokatorów, bo szkoda każdego miesiąca rozwoju kilkuletniego dziecka. Dlatego nasi bohaterowie decydują się na szukanie budynku na rynku wtórnym.
– Obejrzeliśmy w Internecie dziesiątki ofert, ale żadne nas nie zainteresowały – opowiadają.
W końcu dostają informację o ciekawej realizacji w pobliżu Zalewu Zegrzyńskiego, znanego ośrodka rekreacyjnego, położonego około pół godziny jazdy samochodem na północny wschód od Warszawy. Dom na zdjęciach wygląda ciekawie, powstał w 2015 r., czyli ma nieduży „przebieg”, a że wszyscy lubią wodę, postanawiają przeprowadzić wizję lokalną.
– To był jedyny budynek, który w naszych poszukiwaniach obejrzeliśmy na miejscu – przyznaje bez ogródek pani Ola. – Kiedy tam pojechaliśmy, szybko podjęliśmy decyzję. Praktycznie od razu wiedzieliśmy, że go bierzemy. Sprawdziliśmy oczywiście przez eksperta stan techniczny budynku, ale też zaufaliśmy poprzednim właścicielom. A i tak najważniejsza była dobra energia płynąca z tego miejsca, no i poznani tam bardzo serdeczni sąsiedzi! Jesienią 2018 r. budynek zyskuje nowych lokatorów.
Stara dusza z nowym blaskiem
Są takie domy, które uspokajają człowieka samym swoim widokiem. Harmonijne z wyglądu, lekkie, nieprzytłaczające rozmiarem i niekonkurujące z otoczeniem przypominają o tym, że ostatecznie wszyscy jesteśmy po prostu częścią natury.
Nowy nabytek pani Oli z rodziną od początku spełniał właśnie takie założenia. Kształtem silnie nawiązywał do tradycyjnej podmiejskiej siedziby, przykrytej dwuspadowym dachem z czerwoną dachówką i niestroniącej od drewna na elewacji i tarasie
– w tym przypadku sosny skandynawskiej. Jednocześnie dom wzniesiono zgodnie z coraz popularniejszą obecnie koncepcją rozbicia funkcji upakowywanych niegdyś w dwóch lub więcej kondygnacjach na dwie bryły połączone miniprzedsionkiem.
W bryle kwadratowej architekt pomieścił otwartą przestrzeń z kuchnią, jadalnią i salonem. Otwarcie przestrzeni podkreślono tu dodatkowo w górę, nie zamykając jej sufitem, ale pozostawiając zawsze efektowny w takich przypadkach widok na krokwie i skośne dachowe połacie. Udanie powiększa to optycznie część dzienną, dodając jej nieco oddechu, który w domu o powierzchni użytkowej 270 m2 zawsze się przydaje.
W wydłużonej bryle prostokątnej znalazła się część prywatna, na którą składają się trzy sypialnie domowników z jedną łazienką, garderoba, toaleta dla gości i umieszczony od frontu budynku – przy bramie – dwustanowiskowy garaż. Całe to skrzydło zostało wyposażone w mieszkalne poddasze, na którym urządzono sypialnię dla gości, pomieszczenie rehabilitacyjno-treningowe oraz pokój gospodarczy-magazynek.
Można powiedzieć, że takie rozpisanie funkcji użytkowych raczej wszerz działki niż wzwyż stanowi wyraz nowoczesności, choć z drugiej strony rozczłonkowywanie budowli na niskie skrzydła czy oficyny jest patentem wykorzystywanym od stuleci. Chodzi więc raczej o udany powrót do przeszłości, tyle że w całkiem nowej odsłonie. O owej współczesności odsłony decydują przede wszystkim zastosowane materiały, które mają zapewnić tak bardzo dziś pożądaną energooszczędność, czyli po prostu niskie koszty utrzymania obiektu. Swoje dorzucają standardowe już obecnie elementy konstrukcyjne, jak duże okna – tu zgromadzone od strony wewnętrznego „dziedzińca” – o dobrych parametrach cieplnych, obficie doświetlające wnętrza i optycznie łączące je z ogrodem. A także – nieobecne w dawnym budownictwie jednorodzinnym okna połaciowe, doskonale przepuszczające do pomieszczeń poddasza słońce, za to bezlitosne dla opadów. Plus oczywiście rozwiązania techniczne, czyli przede wszystkim zastosowane w budynku gazowe ogrzewanie i podgrzewanie wody użytkowej (czerpanej z miejskiej sieci, a odprowadzanej do szamba) oraz wentylacja mechaniczna z rekuperacją. Wszystkie przejęte po poprzednich właścicielach.
Energo i eko
Energooszczędność tej realizacji nie kończy się jednak wcale na rachunkach, które po ok. półtora roku mieszkania w nowym miejscu, w tym dwóch zimach (choć faktycznie zimnych może bardziej z nazwy), utrzymują się na niskim poziomie. Oznacza coś rozumianego znacznie szerzej. – Kwestia energooszczędności miała dla nas od początku duże znaczenie w poszukiwaniach domu – opowiadają właściciele. – Jednak od strony nie tylko ekonomicznej, ale też i tego, co robimy dla środowiska, w którym żyjemy.
To ważny wymiar, który był niejako strukturalnie wpisany w wizję nowego etapu losów tej rodziny.
– Celowo wybrałam dom mniejszy niż poprzedni – tłumaczy pani Ola. – Po kilku latach spędzonych na powierzchni 450 m2, już wiedziałam, że w sypialniach i tak tylko śpimy, a życie lubimy toczyć między kuchnią a salonem, wszyscy razem. Chciałam też uniknąć dodatkowych łazienek czy garderób przy każdej sypialni itd. Na nowym miejscu lubię to, że każdy ma teraz po prostu swój kawałek szafy. W dzisiejszym świecie pełnym zakupów da się przecież zapełnić każdą przestrzeń, a my wolimy, by była to przestrzeń organiczna. Jeśli chodzi o dom, tak właśnie rozumiem myślenie ekologiczne: nie grzeję i nie sprzątam powierzchni, której nie potrzebuję do życia.
Oswoić i zadowolić
Są takie aspekty funkcjonowania tego budynku, które właściwie stanowią prostą kontynuację tego, co działo się tu wcześniej, za pierwszych mieszkańców. Przede wszystkim dotyczy to instalacji technicznych. Przejęte po poprzednikach żyją sobie nieprzerwanie dotychczasowym życiem. Do umieszczonego w garażu pomieszczenia-kotłowni dwa razy w roku przychodzi specjalista, który dogląda kotła na gaz oraz centrum wentylacji mechanicznej, sprawdza, reguluje, co trzeba, po czym znika na pół roku
i tyle. Inne sfery zagospodarowano już jednak po swojemu, zgodnie z charakterami nowych „dusz”.
Najważniejsze rozwiązania zostały oczywiście ustawione pod Tosię, która musi mieć bezpieczny dom o jasno wyznaczonych funkcjach, pełen spokoju, ale zapewniający jednocześnie rozwój. Dobrze oddaje to jej pokój, w którym uwagę przyciąga fantazyjne piętrowe łóżko-zjeżdżalnia, pozwalające na sporą dawkę dziecięcych szaleństw. Równie ważne funkcje pełni jednak szafka z wizualnymi symbolami-oznaczeniami zawartości poszczególnych półek, otwarty stojak na ubrania i cały system koszyków z przeróżną zawartością, zorganizowanych wedle pomysłu Tosi, która ma nad swoim królestwem pieczę. Całości dopełnia przenośny minifortepianik, jakby samym swoim kształtem przywołujący w myślach lekkość i delikatność muzyki, bywającej, jak wiadomo, świetnym terapeutą…
Swoistym uzupełnieniem tej przestrzeni jest wspomniane wcześniej pomieszczenie rehabilitacyjno-treningowe, czyli zlokalizowane na poddaszu miejsce terapii ruchowej dla Tosi, wyposażone w platformy, huśtawki, hamaki i drążki, połączone z minisiłownią dla pozostałych mieszkańców. Ci ostatni oczywiście nie znikają z pola widzenia domowego komfortu, bo dobrze osadzone rodzinne życie musi uwzględniać potrzeby wszystkich. Realizują się one w obszernych, jasnych pomieszczeniach, pełnych funkcjonalnych sprzętów i mebli, a także naturalnych materiałów, z drewnem na czele, co zresztą akurat u córki leśniczego nie powinno dziwić.
– Drewno jest dla mnie ważne – przyznaje pani Ola. – To u nas podstawowy materiał. Widać je na części podłóg salonu (w sypialniach wylano beton, pokryty żywicą epoksydową), fragmentach sufitów czy nawet elementach naściennych. Wykorzystany jasny jesion lub sklejka udanie ociepla charakter wnętrz, dodając swoje trzy grosze do pozytywnego klimatu całości. Dobrze też współgra z kolorystyką pomieszczeń, w której dominują biele, beże, jasne brązy i ogólnie optymistyczne tonacje.
W urządzaniu przestrzeni pomagał zaprzyjaźniony z właścicielami architekt Michał Wrześniak, który dopasowywał do domowych realiów pomysły pani Oli. Wykańczanie wnętrz to jej hobby, ale nie z gatunku tych podporządkowanych dążeniu do perfekcyjnej, skończonej formy. Chodzi raczej o nieustanną przygodę i radość poszukiwań. Wyposażenie ulega więc co jakiś czas modyfikacjom i zmianom. – Drobnostki typu meble zmieniamy na bieżąco – zdradza pani domu. – Na coraz milsze tkaniny i coraz wygodniejsze fotele.
Pierwsza czynność…
...którą wykonujemy latem po powrocie do domu, to otwarcie okien – mówią zgodnie właściciele.
Nie chodzi o zwykłe przewietrzenie pomieszczeń. Jest w tej czynności silny związek z ziemią, na której osiedli, i powietrzem niosącym się znad łąk, zagajników i pobliskiego zalewu. Jest zaproszenie do wnętrz otaczającego dom ogrodu, bo jedno
z drugim stanowi dla naszych bohaterów nierozerwalną całość. – Ogród jest ważny. Pracowaliśmy nad nim sami – opowiadają.
Większą część stanowi w nim trawnik, ładnie eksponujący wzniesione bryły, ale też przeznaczony po prostu do swobodnego i nieskrępowanego biegania. Zieloną przestrzeń uzupełniają pojedyncze akcenty nasadzeń, krzewów i drzew (nieśmiertelne mazowieckie brzozy i sosny!), kwietno-zielne rabaty w drewnianych „skrzyniach”, a także mobilna roślinność
w donicach. Do tego oddalony nieco od domu, oryginalny placyk zabaw dla Tosi, z drewnianym wyposażeniem, wygodny hamak przy tarasie i wreszcie intrygujący, maksymalnie ażurowy obiekt-altanka, zwana letnią jadalnią, autorstwa właścicieli, usytuowana blisko granicy działki, niejako na przedłużeniu kuchennego stołu. Zapewnia nie tyle schronienie – bo nie ma ani ścian, ani dachu, ile niepowtarzalny klimat, trochę jak z wycieczkowego statku, a trochę jak z nadrzecznego bulwaru.
Ten metalowy kubik stanowi dobry przykład siły wyobraźni i kreatywności. Nie ma ścian? Nie szkodzi, stworzymy je w myślach, wyczarujemy, muszą wystarczyć. Z braków uczynimy niepowtarzalne atuty, a zwykłe czynności i zmagania osadzimy w niemal bajkowych ramach… Przecież, jak głosi mądra piosenka, „gdy Bóg zamyka drzwi, otwiera okno”. Trzeba tylko mieć siłę, by je dostrzec i umieć przez nie przeskoczyć w nowy, tajemniczy i nie do końca przenikniony świat.
Skomentuj:
Dom z rynku wtórnego, czyli spokój i szczęście w domu nad Zalewem