Biłgorajska chata na starych fundamentach
Państwo Szmidtowie na hektarowej działce w Nadrzeczu koło Biłgoraja postawili kupioną w pobliskiej wiosce chałupę. Przed przeniesieniem na nowe miejsce chałupę rozebrano, belki ponumerowano i uzupełniono budulcem.
Znani warszawscy aktorzy Alicja i Stefan Szmidtowie wraz z córką Dominiką Szmidt-Monsuy ustanowili aktem notarialnym z 10 maja 1997 roku w Biłgoraju "Fundację Kresy 2000, Dom Służebny Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu koło Biłgoraja". Niecodzienna nazwa to nawiązanie do podobnych inicjatyw obywatelskich podejmowanych w dziejach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Stefan Szmidt pisze: "Uważam, iż każdy ma swoje talenty, z którymi przyszedł na świat, sukcesy, wiedzę, uzyskany w świecie autorytet, każdy więc powinien choćby w części oddać je na usługi swojej Małej Ojczyźnie. Miejmy poczucie tej powinności".
Powrót do domu
Dla Stefana Szmidta właśnie ziemia biłgorajska jest taką ojczyzną. Jego dom rodzinny stoi w Majdanie Księżopolskim k. Biłogaraja. W rodzinie były żywe tradycje lwowskich przodków. Dziadek Józef, z zawodu inżynier leśnik, przed wojną pracował jako inspektor leśny w Ordynacji Zamojskiej. Matka była lekarką, ojciec - znanym w okolicy chirurgiem, a jednocześnie społecznikiem z zamiłowania i temperamentu.
"Czas wolności i nadziei. Rok 1990" - wspo-mina pan Stefan. "Po trzydziestu latach przyjechałem tu na chwilę. Z żoną i córką. Wśród biłgorajskich lasków, piasków i karasków powietrze zapachniało mi dzieciństwem, młodością, kresami. Spotkałem ludzi stąd i zostałem".
I tak państwo Szmidtowie kupili w Nadrzeczu hektarową działkę z resztkami lasu sosnowo-brzozowego, z kawałkiem młodnika, terenami bagiennymi i dostępem do malowniczego stawu. A także z ukrytymi w trawie śladami domu, który stał tu kiedyś, chociaż trudno dziś ustalić, kim byli jego mieszkańcy. W tym miejscu, symbolicznym dla aktorskiej pary, oboje postanowili na starych fundamentach zbudować własny dom. Nowy - bo patronujący nowemu życiu i nowym nadziejom, ale jedno-cześnie stary - bowiem wywodzący się z tamtego, odległego czasu. Zaczęli więc rozglądać się po okolicy i w pobliskiej wiosce Huta Krzeszowska odkryli starą, zrujnowaną chałupę. Według ponaddziewięćdziesięcioletniej sąsiadki powstała ona w 1904 roku. Postanowili ją kupić. Chałupę rozebrano, belki ponumerowano i uzupełniwszy je budulcem z równie starej szopy, postawiono ją na nowym miejscu.
Liczy się wyczucie i wrażliwość
Dzisiaj chałupa ozdobiona gankiem od frontu i oszkloną werandą od przeciwległej strony, a tym samym upodobniona do dworku zagonowej szlachty robi wrażenie, jakby trwała tu od chwili narodzin, czyli dokładnie od wieku.
Wnętrze zostawia podobne wrażenie "zasiedziałości". To dowód talentów plastycznych pana domu, z upodobania malarza, który powiada, że gdyby nie został aktorem, byłby architektem. W aranżacji tego wnętrza przydał się także panu Stefanowi udział w historycznych filmach, takich jak "Popioły", "Pan Tadeusz" czy "Ogniem i mieczem". Dzięki temu miał możliwość nie tylko podpatrzeć szczegóły wystroju, lecz i na co dzień przebywać we wnętrzach szlacheckich dworków wywodzących się przecież wprost od wiejskiej chałupy; pomogły mu w tym dziele również tradycje rodzinnego domu.
"Dworek" państwa Szmidtów nie sprawia wrażenia filmowej dekoracji czy skansenu. To jest rodzinna siedziba, w której oboje spędzają wiele miesięcy w roku, pracują, przyjmują współpracowników, przyjaciół, gości z najbliższej okolicy i ze świata. Zgromadzone tu przedmioty to w większości pamiątki rodzinne albo podarunki od ludzi, którzy wiedzą, że gospodarze lubią otaczać się wszystkim, co ma walor tradycji i historii. Dlatego to wnętrze tak zwyczajne i nadzwyczajne zarazem jest przyjazne i pełne domowego ciepła.
O gościnności, co rozszerza progi
Artystyczna działalność państwa Szmidtów skłoniła ich do kontynuowania budowlanych inwestycji. Ponieważ dworek był niewielki, a gości przybywało, postanowili zbudować w sąsiedztwie osobny pawilon, który by pomieścił kuchnię i obszerną jadalnię. Wzniesiono go z miejscowego kamienia wapiennego z zastosowaniem drewnianych elementów konstrukcyjnych i - jak wszystkie tutejsze budowle - według projektu pana Stefana. Tutaj nawet intensywniej niż w "dworku" toczy się teraz życie rodzinne i towarzysko-zawodowe. Sprzyja temu stosunkowo spora przestrzeń, w której kuchnia stanowi jedną całość z jadalnią. Pełno tu powietrza i światła przenikającego do środka przez ciąg dużych okien i przeszkloną część dachu. Poza towarzyskimi posiadami i codzienną działalnością kulinarną (a jest kogo karmić), jest to miejsce ważnych prac domowych: pani Alicja przygotowuje tu znakomite konfitury i inne przetwory, tu również wyrabia się sery z mleka własnych kóz. A sąsiedztwo zagrody dla koni przydaje jeszcze temu miejscu uroku.
Dla człowieka, dla miejsca
Jedna z pasji pana Stefana - malarstwo (jest uzdolnionym malarzem) - sprawiła, że oprócz kolegów ze sceny i ekranu w Nadrzeczu zaczęli się pojawiać przedstawiciele tej profesji. Najwcześniej zamieszkał tu Jerzy Duda-Gracz, dla którego zbudowano miniaturową chatkę. Malarzy przybywało, więc wzniesiono osobny pawilon, który jest niczym innym jak miejscową stodołą powiększoną o dwie komórki przeznaczone kiedyś dla drobiu i przystosowaną do nowych potrzeb. Znalazło się też miejsce na małą kuchnię i nowoczesne sanitariaty.
Przez całe lato zjeżdżają tu zatem znani muzycy i malarze, często przyjaciele gospodarzy, ale przede wszystkim aktorzy, którzy występują w Nadrzeczu z recitalami, grają w spektaklach, recytują poezję. Grywali tu m.in. Joanna Szczepkowska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, słynny ukraiński aktor Bohdan Stupka, Zbigniew Zapasiewicz, Ewa Dałkowska, Grażyna Marzec, Sławomira Łozińska, Olgierd Łukaszewicz. Na okolicznych łąkach i w Domu Służebnym koncertowali Janusz Olejniczak, Andrzej Kulka, Waldemar Malicki i inni. Z recitalem wystąpił słynny tenor Wiesław Ochman. To on w trudnym, początkowym okresie działania fundacji przeprowadził na jej rzecz aukcję obrazów w konsulacie RP w Nowym Jorku.
Musiał być teatr
Rozwijająca się aktywność teatralna i widowiskowa gospodarzy zachęciła ich do zaprojektowania amfiteatralnej widowni, schodzącej ku scenie usytuowanej na brzegu stawu. A ponieważ to malownicze miejsce mogło pełnić swą funkcję jedynie w czasie sprzyjającej pogody, trzeba było pomyśleć o wzniesieniu budynku, który by chronił artystów i publiczność przed kaprysami aury. Stefan Szmidt zaprojektował więc, a potem zbudował przy pomocy miejscowych cieśli drewnianą świetlicę w kształcie szlacheckiego dworku, podobnego rodzinnemu domostwu - osobliwe "theatrum", które stało się też salonem wystawowym. Tak powstał wspomniany wyżej Dom Służebny Polskiej Sztuce.
"Fundować" wielokroć przyjemniej niż "brać"
Tak właśnie tłumaczy decyzję o powstaniu fundacji jej założyciel Stefan Szmidt. W Nadrzeczu nie spotyka się ludzi, którzy przychodzą tu jedynie po to, by "brać". Każdy, kto spędzi tutaj choć kilka chwil, zaraz zaczyna się dzielić z innymi swoimi talentami.
Widzami mających tu miejsce wydarzeń artystycznych są przede wszystkim okoliczni mieszkańcy. Artyści ludowi są także ich uczestnikami. Na równi z zawodowymi aktorami występowali w spektaklu "Drzewo" Wiesława Myśliwskiego, zorganizowanym wokół przydrożnej, wiekowej lipy. W plenerowym widowisku na motywach "Chłopów" Reymonta obok warszawskich aktorów wzięli udział członkowie miejscowych zespołów obrzędowych, kapeli i okoliczni mieszkańcy. Dyplomowani artyści pospołu z "tutejszymi" kopali kartofle na sąsiedzkim zagonie. Borynę zagrał osiemdziesięciolatek, "o warunkach Hańczy" - według opinii Szmidta, mówiący tutejszą gwarą mieszającą się z tekstami Reymonta, wypowiadanymi przez innych uczestników spektaklu. W roli księdza wystąpił proboszcz sąsiedniej parafii, który siedząc na dyszlu Szmidtowej bryczki w pożyczonym od starszego kolegi birecie odmawiał brewiarz. Tego jeszcze miejscowi, jak żyją, nie widzieli. Nawet w telewizji.
Powrót do domu
Dla Stefana Szmidta właśnie ziemia biłgorajska jest taką ojczyzną. Jego dom rodzinny stoi w Majdanie Księżopolskim k. Biłogaraja. W rodzinie były żywe tradycje lwowskich przodków. Dziadek Józef, z zawodu inżynier leśnik, przed wojną pracował jako inspektor leśny w Ordynacji Zamojskiej. Matka była lekarką, ojciec - znanym w okolicy chirurgiem, a jednocześnie społecznikiem z zamiłowania i temperamentu.
Obejrzyj galerię zdjęć biłgorajskiej chaty
"Czas wolności i nadziei. Rok 1990" - wspo-mina pan Stefan. "Po trzydziestu latach przyjechałem tu na chwilę. Z żoną i córką. Wśród biłgorajskich lasków, piasków i karasków powietrze zapachniało mi dzieciństwem, młodością, kresami. Spotkałem ludzi stąd i zostałem".
I tak państwo Szmidtowie kupili w Nadrzeczu hektarową działkę z resztkami lasu sosnowo-brzozowego, z kawałkiem młodnika, terenami bagiennymi i dostępem do malowniczego stawu. A także z ukrytymi w trawie śladami domu, który stał tu kiedyś, chociaż trudno dziś ustalić, kim byli jego mieszkańcy. W tym miejscu, symbolicznym dla aktorskiej pary, oboje postanowili na starych fundamentach zbudować własny dom. Nowy - bo patronujący nowemu życiu i nowym nadziejom, ale jedno-cześnie stary - bowiem wywodzący się z tamtego, odległego czasu. Zaczęli więc rozglądać się po okolicy i w pobliskiej wiosce Huta Krzeszowska odkryli starą, zrujnowaną chałupę. Według ponaddziewięćdziesięcioletniej sąsiadki powstała ona w 1904 roku. Postanowili ją kupić. Chałupę rozebrano, belki ponumerowano i uzupełniwszy je budulcem z równie starej szopy, postawiono ją na nowym miejscu.
Liczy się wyczucie i wrażliwość
Dzisiaj chałupa ozdobiona gankiem od frontu i oszkloną werandą od przeciwległej strony, a tym samym upodobniona do dworku zagonowej szlachty robi wrażenie, jakby trwała tu od chwili narodzin, czyli dokładnie od wieku.
Wnętrze zostawia podobne wrażenie "zasiedziałości". To dowód talentów plastycznych pana domu, z upodobania malarza, który powiada, że gdyby nie został aktorem, byłby architektem. W aranżacji tego wnętrza przydał się także panu Stefanowi udział w historycznych filmach, takich jak "Popioły", "Pan Tadeusz" czy "Ogniem i mieczem". Dzięki temu miał możliwość nie tylko podpatrzeć szczegóły wystroju, lecz i na co dzień przebywać we wnętrzach szlacheckich dworków wywodzących się przecież wprost od wiejskiej chałupy; pomogły mu w tym dziele również tradycje rodzinnego domu.
"Dworek" państwa Szmidtów nie sprawia wrażenia filmowej dekoracji czy skansenu. To jest rodzinna siedziba, w której oboje spędzają wiele miesięcy w roku, pracują, przyjmują współpracowników, przyjaciół, gości z najbliższej okolicy i ze świata. Zgromadzone tu przedmioty to w większości pamiątki rodzinne albo podarunki od ludzi, którzy wiedzą, że gospodarze lubią otaczać się wszystkim, co ma walor tradycji i historii. Dlatego to wnętrze tak zwyczajne i nadzwyczajne zarazem jest przyjazne i pełne domowego ciepła.
O gościnności, co rozszerza progi
Artystyczna działalność państwa Szmidtów skłoniła ich do kontynuowania budowlanych inwestycji. Ponieważ dworek był niewielki, a gości przybywało, postanowili zbudować w sąsiedztwie osobny pawilon, który by pomieścił kuchnię i obszerną jadalnię. Wzniesiono go z miejscowego kamienia wapiennego z zastosowaniem drewnianych elementów konstrukcyjnych i - jak wszystkie tutejsze budowle - według projektu pana Stefana. Tutaj nawet intensywniej niż w "dworku" toczy się teraz życie rodzinne i towarzysko-zawodowe. Sprzyja temu stosunkowo spora przestrzeń, w której kuchnia stanowi jedną całość z jadalnią. Pełno tu powietrza i światła przenikającego do środka przez ciąg dużych okien i przeszkloną część dachu. Poza towarzyskimi posiadami i codzienną działalnością kulinarną (a jest kogo karmić), jest to miejsce ważnych prac domowych: pani Alicja przygotowuje tu znakomite konfitury i inne przetwory, tu również wyrabia się sery z mleka własnych kóz. A sąsiedztwo zagrody dla koni przydaje jeszcze temu miejscu uroku.
Dla człowieka, dla miejsca
Jedna z pasji pana Stefana - malarstwo (jest uzdolnionym malarzem) - sprawiła, że oprócz kolegów ze sceny i ekranu w Nadrzeczu zaczęli się pojawiać przedstawiciele tej profesji. Najwcześniej zamieszkał tu Jerzy Duda-Gracz, dla którego zbudowano miniaturową chatkę. Malarzy przybywało, więc wzniesiono osobny pawilon, który jest niczym innym jak miejscową stodołą powiększoną o dwie komórki przeznaczone kiedyś dla drobiu i przystosowaną do nowych potrzeb. Znalazło się też miejsce na małą kuchnię i nowoczesne sanitariaty.
Przez całe lato zjeżdżają tu zatem znani muzycy i malarze, często przyjaciele gospodarzy, ale przede wszystkim aktorzy, którzy występują w Nadrzeczu z recitalami, grają w spektaklach, recytują poezję. Grywali tu m.in. Joanna Szczepkowska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, słynny ukraiński aktor Bohdan Stupka, Zbigniew Zapasiewicz, Ewa Dałkowska, Grażyna Marzec, Sławomira Łozińska, Olgierd Łukaszewicz. Na okolicznych łąkach i w Domu Służebnym koncertowali Janusz Olejniczak, Andrzej Kulka, Waldemar Malicki i inni. Z recitalem wystąpił słynny tenor Wiesław Ochman. To on w trudnym, początkowym okresie działania fundacji przeprowadził na jej rzecz aukcję obrazów w konsulacie RP w Nowym Jorku.
Musiał być teatr
Rozwijająca się aktywność teatralna i widowiskowa gospodarzy zachęciła ich do zaprojektowania amfiteatralnej widowni, schodzącej ku scenie usytuowanej na brzegu stawu. A ponieważ to malownicze miejsce mogło pełnić swą funkcję jedynie w czasie sprzyjającej pogody, trzeba było pomyśleć o wzniesieniu budynku, który by chronił artystów i publiczność przed kaprysami aury. Stefan Szmidt zaprojektował więc, a potem zbudował przy pomocy miejscowych cieśli drewnianą świetlicę w kształcie szlacheckiego dworku, podobnego rodzinnemu domostwu - osobliwe "theatrum", które stało się też salonem wystawowym. Tak powstał wspomniany wyżej Dom Służebny Polskiej Sztuce.
"Fundować" wielokroć przyjemniej niż "brać"
Tak właśnie tłumaczy decyzję o powstaniu fundacji jej założyciel Stefan Szmidt. W Nadrzeczu nie spotyka się ludzi, którzy przychodzą tu jedynie po to, by "brać". Każdy, kto spędzi tutaj choć kilka chwil, zaraz zaczyna się dzielić z innymi swoimi talentami.
Widzami mających tu miejsce wydarzeń artystycznych są przede wszystkim okoliczni mieszkańcy. Artyści ludowi są także ich uczestnikami. Na równi z zawodowymi aktorami występowali w spektaklu "Drzewo" Wiesława Myśliwskiego, zorganizowanym wokół przydrożnej, wiekowej lipy. W plenerowym widowisku na motywach "Chłopów" Reymonta obok warszawskich aktorów wzięli udział członkowie miejscowych zespołów obrzędowych, kapeli i okoliczni mieszkańcy. Dyplomowani artyści pospołu z "tutejszymi" kopali kartofle na sąsiedzkim zagonie. Borynę zagrał osiemdziesięciolatek, "o warunkach Hańczy" - według opinii Szmidta, mówiący tutejszą gwarą mieszającą się z tekstami Reymonta, wypowiadanymi przez innych uczestników spektaklu. W roli księdza wystąpił proboszcz sąsiedniej parafii, który siedząc na dyszlu Szmidtowej bryczki w pożyczonym od starszego kolegi birecie odmawiał brewiarz. Tego jeszcze miejscowi, jak żyją, nie widzieli. Nawet w telewizji.
Skomentuj:
Biłgorajska chata na starych fundamentach