Polski dom - ''kostka'' zaprojektowany na nowo
Tradycyjna polska ?kostka? z lat 70. jest zazwyczaj byle jaka - jak niemal wszystko w czasach, w jakich ją budowano. Właściciele takiego domu - kostki, powróciwszy po latach z wygodnej rezydencji pod Dublinem, postanowili ją przebudować.
Na początku lat 80. znany fizyk Jacek Rayski wyjechał z rodziną do Irlandii. Od kilku lat prowadzi tam z sukcesami firmę konsultingową, ale nigdy nie zerwał kontaktów z ojczyzną. Ostatnio zaczął przyjeżdżać do kraju coraz częściej, również w sprawach zawodowych, a w podróżach zazwyczaj towarzyszyła mu stęskniona za rodzinnymi stronami żona Jola. Częstsze i dłuższe pobyty w Polsce sprowokowały gospodarzy do rozmów o kupieniu tutaj mieszkania. Oczywiście w grę wchodził tylko Kraków, z którym państwo Rayscy są związani od pokoleń.
Nie ma jak w domu
Z czasem do Krakowa systematycznie zaczęły wpadać także dorosłe dzieci naszych gospodarzy, mieszkające z nimi w Irlandii. W tej sytuacji pierwotny pomysł kupienia małego apartamentu został szybko zarzucony. Powrót do starego domu-kostki, w którym rodzina mieszkała w latach siedemdziesiątych, wydawał się niemożliwy. Zaczęto więc snuć plany budowy nowego. A wymagania były niemałe, bo dom miał spełniać funkcje reprezentacyjne i zapewnić wygodne mieszkania dwom parom małżeńskim, z których na dodatek każda bardzo lubi przyjmować przyjaciół. Musiało też się w nim koniecznie znaleźć miejsce na pracownię architektoniczną i wygodny "służbowy" gabinet.
Syn Jacka Rayskiego, Patryk - z zawodu architekt - tak dalece zaangażował się w to przedsięwzięcie, że zrezygnował z pracy w Dublinie i zajął się wyszukiwaniem parcel i projektami przyszłego domu. W poruszaniu się w gąszczu obcych mu przecież przepisów i zarządzeń pomagali dawni polscy przyjaciele rodziców.
Choć zaczęły się już poszukiwania działki i rozmawiano o planach nowej siedziby, mama, pani Jola, wciąż nie przestawała marzyć o powrocie "na stare śmieci" - do domu, który przed laty wybudował dla niej ojciec, i w którym cała rodzina mieszkała przed wyjazdem za granicę. Im częściej rozmawiało się o planach nowej budowy, tym częściej i bardziej stanowczo pani Jola powracała do pomysłu, by odzyskać stary dom. Tak długo nie dawała za wygraną, że do swego pomysłu przekonała syna, który pamiętał jeszcze uroki życia w wybudowanej w latach siedemdziesiątych dziadkowej kostce. Potem do zmiany planów przekonała się reszta rodziny.
Zamiast budowy - przebudowa
Po odzyskaniu domu zaczęto poważnie zastanawiać się nad gruntowną przebudową starego budynku, bo sentymenty sentymentami, ale wszystko w nim było nie tak. Patryk, mimo że jeszcze zaangażowany w nowe projekty, szybko skoncentrował się na tym zadaniu, bo - jak mówi - zwyciężyły nie tylko dobre wspomnienia, ale i uświadamiane sobie przez niego już w dzieciństwie możliwości tego miejsca. W zaawansowanej fazie projektowej do męża dołączyła pani Agata - również architekt z wykształcenia.
Ich drogi do zawodu były zupełnie różne. Agata dwa lata temu z wyróżnieniem skończyła krakowską Politechnikę. W czasie studiów odbyła kilka zagranicznych staży: semestr w 2002 roku spędziła w Stanach Zjednoczonych (College of Architecture and Design University of Tennessee w Knoxville), później kilka miesięcy pracowała w nowojorskiej firmie Ehrenkantz Eckstute & Kuhn Architects, nieco wcześniej, w 2000 roku - w Brukseli w biurze CDG-Architects. Patryk, który jako dziecko wyjechał z rodzicami do Irlandii, studiował architekturę w DIT Bolton, w latach 1997-2002 pracował w Michael McShane Architects, a potem był asystentem Andrew Lohana w firmie Brazil Lohan Architects.
O architekturze domu wybudowanego w latach siedemdziesiątych niewiele dobrego da się napisać. Zwykła dwukondygnacyjna kostka, z klatką schodową wykończoną szarym lastryko, prowadzącą do dwóch mieszkań, a w każdym z nich - kilka małych pomieszczeń. Tak wówczas budowano, a że sam fakt budowania domu już był wysoce podejrzany, na odstępstwa od zadekretowanej sztampy pozwalali sobie nieliczni. W tym wypadku rekompensatą za nienajwyższe loty architektury była cisza, piękna zieleń i bezkonkurencyjny widok na miasto.
Wyburzanie i budowanie
Starą kostkę postanowiono przerobić na współczesną willę, ale przeszkodą przebudowy okazała się jedna z nielicznych zalet domu: solidna tradycyjna żelbetowa konstrukcja, i to nie tylko fundamentów i stropów, ale też ścian zewnętrznych i niektórych wewnętrznych. Aby nadać domowi reprezentacyjny charakter, a zamiast małych klitek stworzyć funkcjonalną, otwartą przestrzeń pokoju dziennego, trzeba było wyburzyć część ścian.
- To zaś oznaczało spore przeróbki konstrukcji budynku i wydawało się niezwykle trudne - wspomina Patryk. - Podobnie problematyczne było uzyskanie odpowiedniego doświetlenia. Rozwiązanie było tylko jedno: zastąpić wymagające usunięcia ściany nośne konstrukcją stalową. I tak zamiast niektórych ścian stanęły w domu ramy z dwuteowników. To umożliwiało otwarcie przestrzeni parteru i właściwe doświetlenie wnętrz. Oczywiście w związku z nowymi potrzebami zaplanowaliśmy też powiększenie budynku. Zapadła decyzja o zachowaniu dwóch kondygnacji i rozbudowaniu przyziemia.
Najdalej idące zmiany, które nadały budynkowi nowy charakter, zaszły na parterze, gdzie dobudowano foyer i lekkie, ażurowe zewnętrzne schody, a także "otworzono" schody prowadzące na piętro.
Rzut schodów zewnętrznych w formie nieregularnego trapezu nawiązuje do kształtu działki, na której stoi dom. W projekcie miały regularną formę, ale już w czasie budowy zaczęła razić. Projektanci próbowali więc je modyfikować przy komputerze, konfrontując swoje pomysły z pracującymi na dole specjalistami, a wreszcie ustalili taką geometrię konstrukcji stalowej, by dwuteowniki spełniały też funkcję estetyczną. Wielkie tafle szklane, osłaniające schody i podest, osadzono w ramach aluminiowych.
Od wschodu - w miejscu dawnego garażu - do starego ryzalitu dobudowano rodzaj apsydy na trzech kolumnach stalowych, na rzucie półkola. Średnica tego półkola (6 m) odpowiada skrętowi kół samochodów domowników - i tym samym ułatwia wjazd do garażu oraz wiaty umieszczonych po tej stronie domu.
W najniższej części "apsydy", w przyziemiu, zaprojektowano gabinet, ograniczony od ogrodu szklaną taflą wielkich okien schodzących do ziemi. Nad gabinetem - na parterze - powstała reprezentacyjna kuchnia z pasem okien doświetlającym wnętrze i zestawem specjalnie zaprojektowanych mebli kuchennych. Ogromne okna oranżerii na przeciwległej ścianie budynku otwierają się na powiększony taras schodzący stopniami do ogrodu. Na najwyższej kondygnacji urządzono wielki taras wypoczynkowy.
Efektowne przeszklenia, które całkowicie zmieniły charakter budynku, wymagały rozwiązań najwyższej jakości. O wyborze okien aluminiowych zadecydowały ich świetne parametry izolacyjne, co miało duże znaczenie ze względu na znaczną powierzchnię przeszkleń. Szarość ram doskonale harmonizuje z chłodnym odcieniem piaskowego gresu, którym wyłożono tarasy, oranżerię i schody wejściowe. Podłoga w części jadalnej i w salonie jest z laminowanych desek mahoniowych, których kolor tworzy zdecydowany kontrast z płytami gresu.
Ocieplone styropianem ściany zewnętrzne wykończono tynkiem akrylowym zbrojonym siatką z włókna szklanego. Płaski dach z wysuniętymi podsufitkami zdobi blacha stalowa, malowana proszkowo na odcień szarości o kilka tonów ciemniejszej niż ramy okienne. Proste balustrady stalowe balkonów na piętrze stanowią nawiązanie do formy okapu.
Czas na radość
Po kłopotliwych pracach remontowych, które - jak to zwykle bywa - zabrały więcej czasu niż przewidywano, mieszkańcy domu cieszą się z odświeżonego wyglądu swojego nowego-starego domu i korzystają ze wszystkich jego uroków. Odpoczywają w oranżerii, pracują w wygodnych, przystosowanych do ich potrzeb gabinetach, goszczą przyjaciół i znajomych, nie przeszkadzając sobie wzajemnie (bywa, że w domu odbywają się równocześnie dwie imprezy towarzyskie), a kiedy zapragną kontaktu z naturą, wychodzą na jeden z tarasów i dalej - do ogrodu.
Zielone otoczenie domu wiele zawdzięcza Patrykowi i jego mamie. Ona zaczęła walkę z porastającymi działkę chwastami i krzakami, teraz pałeczkę przejął jej syn, który okazał się pilnym i troskliwym ogrodnikiem. Dziś ogród stanowi ładne dopełnienie budynku i jest przedmiotem dumy gospodarzy.
Nie ma jak w domu
Z czasem do Krakowa systematycznie zaczęły wpadać także dorosłe dzieci naszych gospodarzy, mieszkające z nimi w Irlandii. W tej sytuacji pierwotny pomysł kupienia małego apartamentu został szybko zarzucony. Powrót do starego domu-kostki, w którym rodzina mieszkała w latach siedemdziesiątych, wydawał się niemożliwy. Zaczęto więc snuć plany budowy nowego. A wymagania były niemałe, bo dom miał spełniać funkcje reprezentacyjne i zapewnić wygodne mieszkania dwom parom małżeńskim, z których na dodatek każda bardzo lubi przyjmować przyjaciół. Musiało też się w nim koniecznie znaleźć miejsce na pracownię architektoniczną i wygodny "służbowy" gabinet.
Syn Jacka Rayskiego, Patryk - z zawodu architekt - tak dalece zaangażował się w to przedsięwzięcie, że zrezygnował z pracy w Dublinie i zajął się wyszukiwaniem parcel i projektami przyszłego domu. W poruszaniu się w gąszczu obcych mu przecież przepisów i zarządzeń pomagali dawni polscy przyjaciele rodziców.
Choć zaczęły się już poszukiwania działki i rozmawiano o planach nowej siedziby, mama, pani Jola, wciąż nie przestawała marzyć o powrocie "na stare śmieci" - do domu, który przed laty wybudował dla niej ojciec, i w którym cała rodzina mieszkała przed wyjazdem za granicę. Im częściej rozmawiało się o planach nowej budowy, tym częściej i bardziej stanowczo pani Jola powracała do pomysłu, by odzyskać stary dom. Tak długo nie dawała za wygraną, że do swego pomysłu przekonała syna, który pamiętał jeszcze uroki życia w wybudowanej w latach siedemdziesiątych dziadkowej kostce. Potem do zmiany planów przekonała się reszta rodziny.
Zamiast budowy - przebudowa
Po odzyskaniu domu zaczęto poważnie zastanawiać się nad gruntowną przebudową starego budynku, bo sentymenty sentymentami, ale wszystko w nim było nie tak. Patryk, mimo że jeszcze zaangażowany w nowe projekty, szybko skoncentrował się na tym zadaniu, bo - jak mówi - zwyciężyły nie tylko dobre wspomnienia, ale i uświadamiane sobie przez niego już w dzieciństwie możliwości tego miejsca. W zaawansowanej fazie projektowej do męża dołączyła pani Agata - również architekt z wykształcenia.
Ich drogi do zawodu były zupełnie różne. Agata dwa lata temu z wyróżnieniem skończyła krakowską Politechnikę. W czasie studiów odbyła kilka zagranicznych staży: semestr w 2002 roku spędziła w Stanach Zjednoczonych (College of Architecture and Design University of Tennessee w Knoxville), później kilka miesięcy pracowała w nowojorskiej firmie Ehrenkantz Eckstute & Kuhn Architects, nieco wcześniej, w 2000 roku - w Brukseli w biurze CDG-Architects. Patryk, który jako dziecko wyjechał z rodzicami do Irlandii, studiował architekturę w DIT Bolton, w latach 1997-2002 pracował w Michael McShane Architects, a potem był asystentem Andrew Lohana w firmie Brazil Lohan Architects.
O architekturze domu wybudowanego w latach siedemdziesiątych niewiele dobrego da się napisać. Zwykła dwukondygnacyjna kostka, z klatką schodową wykończoną szarym lastryko, prowadzącą do dwóch mieszkań, a w każdym z nich - kilka małych pomieszczeń. Tak wówczas budowano, a że sam fakt budowania domu już był wysoce podejrzany, na odstępstwa od zadekretowanej sztampy pozwalali sobie nieliczni. W tym wypadku rekompensatą za nienajwyższe loty architektury była cisza, piękna zieleń i bezkonkurencyjny widok na miasto.
Wyburzanie i budowanie
Starą kostkę postanowiono przerobić na współczesną willę, ale przeszkodą przebudowy okazała się jedna z nielicznych zalet domu: solidna tradycyjna żelbetowa konstrukcja, i to nie tylko fundamentów i stropów, ale też ścian zewnętrznych i niektórych wewnętrznych. Aby nadać domowi reprezentacyjny charakter, a zamiast małych klitek stworzyć funkcjonalną, otwartą przestrzeń pokoju dziennego, trzeba było wyburzyć część ścian.
- To zaś oznaczało spore przeróbki konstrukcji budynku i wydawało się niezwykle trudne - wspomina Patryk. - Podobnie problematyczne było uzyskanie odpowiedniego doświetlenia. Rozwiązanie było tylko jedno: zastąpić wymagające usunięcia ściany nośne konstrukcją stalową. I tak zamiast niektórych ścian stanęły w domu ramy z dwuteowników. To umożliwiało otwarcie przestrzeni parteru i właściwe doświetlenie wnętrz. Oczywiście w związku z nowymi potrzebami zaplanowaliśmy też powiększenie budynku. Zapadła decyzja o zachowaniu dwóch kondygnacji i rozbudowaniu przyziemia.
Najdalej idące zmiany, które nadały budynkowi nowy charakter, zaszły na parterze, gdzie dobudowano foyer i lekkie, ażurowe zewnętrzne schody, a także "otworzono" schody prowadzące na piętro.
Rzut schodów zewnętrznych w formie nieregularnego trapezu nawiązuje do kształtu działki, na której stoi dom. W projekcie miały regularną formę, ale już w czasie budowy zaczęła razić. Projektanci próbowali więc je modyfikować przy komputerze, konfrontując swoje pomysły z pracującymi na dole specjalistami, a wreszcie ustalili taką geometrię konstrukcji stalowej, by dwuteowniki spełniały też funkcję estetyczną. Wielkie tafle szklane, osłaniające schody i podest, osadzono w ramach aluminiowych.
Od wschodu - w miejscu dawnego garażu - do starego ryzalitu dobudowano rodzaj apsydy na trzech kolumnach stalowych, na rzucie półkola. Średnica tego półkola (6 m) odpowiada skrętowi kół samochodów domowników - i tym samym ułatwia wjazd do garażu oraz wiaty umieszczonych po tej stronie domu.
W najniższej części "apsydy", w przyziemiu, zaprojektowano gabinet, ograniczony od ogrodu szklaną taflą wielkich okien schodzących do ziemi. Nad gabinetem - na parterze - powstała reprezentacyjna kuchnia z pasem okien doświetlającym wnętrze i zestawem specjalnie zaprojektowanych mebli kuchennych. Ogromne okna oranżerii na przeciwległej ścianie budynku otwierają się na powiększony taras schodzący stopniami do ogrodu. Na najwyższej kondygnacji urządzono wielki taras wypoczynkowy.
Efektowne przeszklenia, które całkowicie zmieniły charakter budynku, wymagały rozwiązań najwyższej jakości. O wyborze okien aluminiowych zadecydowały ich świetne parametry izolacyjne, co miało duże znaczenie ze względu na znaczną powierzchnię przeszkleń. Szarość ram doskonale harmonizuje z chłodnym odcieniem piaskowego gresu, którym wyłożono tarasy, oranżerię i schody wejściowe. Podłoga w części jadalnej i w salonie jest z laminowanych desek mahoniowych, których kolor tworzy zdecydowany kontrast z płytami gresu.
Ocieplone styropianem ściany zewnętrzne wykończono tynkiem akrylowym zbrojonym siatką z włókna szklanego. Płaski dach z wysuniętymi podsufitkami zdobi blacha stalowa, malowana proszkowo na odcień szarości o kilka tonów ciemniejszej niż ramy okienne. Proste balustrady stalowe balkonów na piętrze stanowią nawiązanie do formy okapu.
Czas na radość
Po kłopotliwych pracach remontowych, które - jak to zwykle bywa - zabrały więcej czasu niż przewidywano, mieszkańcy domu cieszą się z odświeżonego wyglądu swojego nowego-starego domu i korzystają ze wszystkich jego uroków. Odpoczywają w oranżerii, pracują w wygodnych, przystosowanych do ich potrzeb gabinetach, goszczą przyjaciół i znajomych, nie przeszkadzając sobie wzajemnie (bywa, że w domu odbywają się równocześnie dwie imprezy towarzyskie), a kiedy zapragną kontaktu z naturą, wychodzą na jeden z tarasów i dalej - do ogrodu.
Zielone otoczenie domu wiele zawdzięcza Patrykowi i jego mamie. Ona zaczęła walkę z porastającymi działkę chwastami i krzakami, teraz pałeczkę przejął jej syn, który okazał się pilnym i troskliwym ogrodnikiem. Dziś ogród stanowi ładne dopełnienie budynku i jest przedmiotem dumy gospodarzy.
Skomentuj:
Polski dom - ''kostka'' zaprojektowany na nowo