Lek na frustrację
Na budowę domu i wyprowadzenie się z tłocznego miasta zdecydowałem się podczas jednego z dyżurów w szpitalu. Byłem wtedy młodym, trochę sfrustrowanym lekarzem i poczułem, że nadszedł czas na ważne zmiany w życiu.
Ukończyłem studia, pracowałem w szpitalu, miałem narzeczoną i otow pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nadszedł czas, by zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić potomka. Zacząłem od poszukiwania działki. Udało się.
Droga do domu
Przyznaję, że jako mieszkaniec miejskiego bloku, niemający pojęcia o budowie domu, nie zwracałem wtedy uwagi na takie ważne elementy parceli, jak choćby jej wyposażenie w media. Liczyły się dla mnie wygląd posesji, spokojna okolica i odpowiednie sąsiedztwo. Jednak mimo że przydatne media znajdowały się w sporej odległości od wybranej działki, miała ona wiele zalet, w tym najważniejszą - dobre połączenie z miastem. Jej powierzchnia była dwukrotnie większa od zaplanowanej, ale cena nie przekroczyła założonego wcześniej limitu.
Ponieważ na ziemię wydałem wszystkie oszczędności, postanowiłem poczekać kilka lat z budową. Ten czas wykorzystaliśmy z Jolą, moją narzeczoną, na uporządkowanie terenu, zdobycie podstawowej wiedzy na temat budownictwa jednorodzinnego oraz na znalezienie odpowiedniego projektu. W międzyczasie wzięliśmy ślub.
Pomysły na oszczędności
Staraliśmy się nie przesadzić z gabarytami domu. Uznaliśmy, że potrzeba nam będzie około 200 m2 powierzchni użytkowej, na których zmieścimy - oprócz pomieszczeń dla czteroosobowej rodziny (początkowo planowaliśmy tylko dwoje dzieci) - także gabinet lekarski. Właśnie ze względu na moje plany otwarcia w domu gabinetu musieliśmy nieco przerobić wybrany projekt, oczywiście wspólnie z jego autorem. Zmieniając wielkość niektórych pomieszczeń gospodarczych, "wykroiliśmy" na dolnej kondygnacji zgodną z parametrami Unii Europejskiej przestrzeń na gabinet, poczekalnię i w.c. dla pacjentów. Cała strefa lekarska jest niezależna od reszty parteru i ma osobne wejście z zewnątrz.
Ściany naszego domu są trójwarstwowe, z pustaków ceramicznych i z 10-centymetrową warstwą ocieplenia między nimi. Pod podgrzewanymi podłogami na całym parterze zastosowaliśmy 15-centymetrową warstwę styropianu (5+10 cm). Ławy fundamentowe ociepliliśmy również w pionie - 5 cm styropianu. Jeśli chodzi o dach, na razie nie ociepliliśmy połaci nad nieużytkowym strychem, lecz jedynie strop nad użytkowym poddaszem.
Rachunki za gaz wskazują na to, że dom został dobrze zabezpieczony przed stratami ciepła. Nie wykluczamy jednak, że na wszelki wypadek położymy jeszcze wełnę mineralną w górnych partiach połaci dachowych. We wszystkich oknach mamy szyby z U = 1,1.
Staraliśmy się myśleć przyszłościowo i nowocześnie wyposażyć dom, uwzględniając rosnące ceny paliw oraz potrzebę ochrony środowiska. Choć mieliśmy wielką chęć zastosowania pompy ciepła, zrezygnowaliśmy z niej ze względu na koszty. Instalacja centralnego ogrzewania z pompą miała kosztować 60 tys. zł! Dlatego mimo że sieć gazowa znajdowała się 100 m od naszej działki, czyniliśmy starania o przyłączenie jej do niej. Niestety, ciągle piętrzono przed nami trudności. Pierwszą zimę po przeprowadzce musieliśmy ogrzewać dom kominkiem (zużywając aż 18 m3 drewna) oraz grzejnikami elektrycznymi. Przy malutkich dzieciach było to uciążliwe i kosztowne.
Pieniądze nie takie straszne
Na szczęście po długich perypetiach z gazownią los nagle się do nas uśmiechnął. Z nieznanych nam przyczyn cena przyłącza gazowego spadła z 15 tys. do... 1500 zł, którą to kwotę na dodatek podzieliliśmy na pół z nowym sąsiadem. Potem tak korzystnie udało mi się wynegocjować cenę instalacji i urządzeń centralnego ogrzewania, że kupiłem nie tylko kocioł kondensacyjny, ale również instalację solarną z kolektorami próżniowymi oraz 300-litrowy zbiornik na ciepłą wodę. Cały ten pakiet kosztował tylko 20 tys. zł. Uznałem, że to zadośćuczynienie od losu za wcześniejsze problemy.
Zastosowaliśmy wodne ogrzewanie podłogowe oraz zakupiliśmy kocioł kondensacyjny, bo taka "spółka" również daje duże oszczędności w zużyciu gazu. Latem korzystamy z kolektorów słonecznych. W kominku palimy teraz jedynie okazjonalnie, bo pamiętamy uciążliwości tego rodzaju ogrzewania. W ramach oszczędności zamierzamy za to wykopać studnię, aby nie używać droższej wody z wodociągu do podlewania ogrodu. Korzystamy tylko z energooszczędnych żarówek i urządzeń. Poszanowania energii uczymy też dzieci. Bardzo starannie segregujemy śmieci, dzięki czemu mniej płacimy za ich wywóz.
Marzyliśmy o jasnym, przestronnym i ciepłym budynku, więc tak ustawialiśmy dom na działce, aby pomieszczenia gospodarcze znalazły się od strony północnej, natomiast dzienne - od południowo-zachodniej. Nie przerażały nas ostrzeżenia, że przy takim układzie latem wnętrza będą się nadmiernie nagrzewać. Rozwiązaliśmy ten problem, montując na zewnątrz żaluzje. Choć nie były tanie, latem osłaniają wnętrza przed słońcem, a w zimie przed chłodem, stanowią bowiem dodatkową przegrodę cieplną.
Budowa prowadzona systemem zleceniowym trwała cztery lata. Jako pracownicy budżetówki (żona jest nauczycielką) mieliśmy kiepską zdolność kredytową, więc aby zdobyć fundusze, zacząłem pracować w prywatnych przychodniach; zaciągaliśmy też małe pożyczki u rodziny. Dom jest ciągle nieumeblowany, ale za to nie mamy długów.
Droga do domu
Przyznaję, że jako mieszkaniec miejskiego bloku, niemający pojęcia o budowie domu, nie zwracałem wtedy uwagi na takie ważne elementy parceli, jak choćby jej wyposażenie w media. Liczyły się dla mnie wygląd posesji, spokojna okolica i odpowiednie sąsiedztwo. Jednak mimo że przydatne media znajdowały się w sporej odległości od wybranej działki, miała ona wiele zalet, w tym najważniejszą - dobre połączenie z miastem. Jej powierzchnia była dwukrotnie większa od zaplanowanej, ale cena nie przekroczyła założonego wcześniej limitu.
Ponieważ na ziemię wydałem wszystkie oszczędności, postanowiłem poczekać kilka lat z budową. Ten czas wykorzystaliśmy z Jolą, moją narzeczoną, na uporządkowanie terenu, zdobycie podstawowej wiedzy na temat budownictwa jednorodzinnego oraz na znalezienie odpowiedniego projektu. W międzyczasie wzięliśmy ślub.
Pomysły na oszczędności
Staraliśmy się nie przesadzić z gabarytami domu. Uznaliśmy, że potrzeba nam będzie około 200 m2 powierzchni użytkowej, na których zmieścimy - oprócz pomieszczeń dla czteroosobowej rodziny (początkowo planowaliśmy tylko dwoje dzieci) - także gabinet lekarski. Właśnie ze względu na moje plany otwarcia w domu gabinetu musieliśmy nieco przerobić wybrany projekt, oczywiście wspólnie z jego autorem. Zmieniając wielkość niektórych pomieszczeń gospodarczych, "wykroiliśmy" na dolnej kondygnacji zgodną z parametrami Unii Europejskiej przestrzeń na gabinet, poczekalnię i w.c. dla pacjentów. Cała strefa lekarska jest niezależna od reszty parteru i ma osobne wejście z zewnątrz.
Ściany naszego domu są trójwarstwowe, z pustaków ceramicznych i z 10-centymetrową warstwą ocieplenia między nimi. Pod podgrzewanymi podłogami na całym parterze zastosowaliśmy 15-centymetrową warstwę styropianu (5+10 cm). Ławy fundamentowe ociepliliśmy również w pionie - 5 cm styropianu. Jeśli chodzi o dach, na razie nie ociepliliśmy połaci nad nieużytkowym strychem, lecz jedynie strop nad użytkowym poddaszem.
Rachunki za gaz wskazują na to, że dom został dobrze zabezpieczony przed stratami ciepła. Nie wykluczamy jednak, że na wszelki wypadek położymy jeszcze wełnę mineralną w górnych partiach połaci dachowych. We wszystkich oknach mamy szyby z U = 1,1.
Staraliśmy się myśleć przyszłościowo i nowocześnie wyposażyć dom, uwzględniając rosnące ceny paliw oraz potrzebę ochrony środowiska. Choć mieliśmy wielką chęć zastosowania pompy ciepła, zrezygnowaliśmy z niej ze względu na koszty. Instalacja centralnego ogrzewania z pompą miała kosztować 60 tys. zł! Dlatego mimo że sieć gazowa znajdowała się 100 m od naszej działki, czyniliśmy starania o przyłączenie jej do niej. Niestety, ciągle piętrzono przed nami trudności. Pierwszą zimę po przeprowadzce musieliśmy ogrzewać dom kominkiem (zużywając aż 18 m3 drewna) oraz grzejnikami elektrycznymi. Przy malutkich dzieciach było to uciążliwe i kosztowne.
Pieniądze nie takie straszne
Na szczęście po długich perypetiach z gazownią los nagle się do nas uśmiechnął. Z nieznanych nam przyczyn cena przyłącza gazowego spadła z 15 tys. do... 1500 zł, którą to kwotę na dodatek podzieliliśmy na pół z nowym sąsiadem. Potem tak korzystnie udało mi się wynegocjować cenę instalacji i urządzeń centralnego ogrzewania, że kupiłem nie tylko kocioł kondensacyjny, ale również instalację solarną z kolektorami próżniowymi oraz 300-litrowy zbiornik na ciepłą wodę. Cały ten pakiet kosztował tylko 20 tys. zł. Uznałem, że to zadośćuczynienie od losu za wcześniejsze problemy.
Zastosowaliśmy wodne ogrzewanie podłogowe oraz zakupiliśmy kocioł kondensacyjny, bo taka "spółka" również daje duże oszczędności w zużyciu gazu. Latem korzystamy z kolektorów słonecznych. W kominku palimy teraz jedynie okazjonalnie, bo pamiętamy uciążliwości tego rodzaju ogrzewania. W ramach oszczędności zamierzamy za to wykopać studnię, aby nie używać droższej wody z wodociągu do podlewania ogrodu. Korzystamy tylko z energooszczędnych żarówek i urządzeń. Poszanowania energii uczymy też dzieci. Bardzo starannie segregujemy śmieci, dzięki czemu mniej płacimy za ich wywóz.
Marzyliśmy o jasnym, przestronnym i ciepłym budynku, więc tak ustawialiśmy dom na działce, aby pomieszczenia gospodarcze znalazły się od strony północnej, natomiast dzienne - od południowo-zachodniej. Nie przerażały nas ostrzeżenia, że przy takim układzie latem wnętrza będą się nadmiernie nagrzewać. Rozwiązaliśmy ten problem, montując na zewnątrz żaluzje. Choć nie były tanie, latem osłaniają wnętrza przed słońcem, a w zimie przed chłodem, stanowią bowiem dodatkową przegrodę cieplną.
Budowa prowadzona systemem zleceniowym trwała cztery lata. Jako pracownicy budżetówki (żona jest nauczycielką) mieliśmy kiepską zdolność kredytową, więc aby zdobyć fundusze, zacząłem pracować w prywatnych przychodniach; zaciągaliśmy też małe pożyczki u rodziny. Dom jest ciągle nieumeblowany, ale za to nie mamy długów.
Skomentuj:
Lek na frustrację