Budowa

Ogród

Wnętrza

Design

Architektura

DIY

HGTV

Trendy budowlane

Opowieści ze starego parku

Wojciech Stasiak
Opowieści ze starego parku - Leszek Ogrodnik

Jeśli właściciele są zdeterminowani do zawalczenia o swój wymarzony dom, a projektant, do którego się zwrócą, ma wiedzę, doświadczenie, talent i empatię, wówczas nawet miejscowy plan zagospodarowania będzie bezradny… Sukces murowany!

Metryka budynku

Projekt architektoniczny: arch. Leszek Kalandyk; www.lk-projekt.pl
Powierzchnia użytkowa domu: 284,34 m2 plus powierzchnia garażu 29,25 m2
Powierzchnia działki: 772 m2
Mieszkańcy: małżeństwo z trojgiem dzieci

Na początku była… kolumna.

Gdy pani Agata i jej mąż Michał zdecydowali się rozpocząć rozmowy na temat projektu swojego domu z pracownią LK Projekt, zaprosili do siebie jej głównego architekta Leszka Kalandyka. Przyjechał obejrzeć działkę, sprawdzić jej plusy i minusy, a na rozmowie spędzili w sumie dobrych kilka godzin. – Nie da się zrobić teoretycznego domu, on musi być dla kogoś – tłumaczy architekt. – Odwiedzenie działki stanowi istotę całego procesu, bo działka wiąże się z genius loci, czyli z duchem danego miejsca. Jak można coś zaprojektować, nie czując tego miejsca, czyli kontekstu, oddziaływania różnych elementów, czegoś, co na posesji jest ładne, brzydkie, może niebezpieczne, jak kształtują się strony świata, czy rosną drzewa itd.? Jak można, mając tylko prostokąt na kartce papieru, sytuować przyszły budynek? Przecież projektowanie domu jednorodzinnego to jest niesamowite wydarzenie, coś jak stwarzanie nowego człowieka! Jako rodzaj referencji inwestorzy wskazali, które z projektów biura najbardziej do nich przemawiają.

– Zwróciliśmy w nich uwagę na kolumny, bo te naszym zdaniem nadają charakteru jego projektom i ciekawie wyglądają, szczególnie wieczorem, odpowiednio podświetlone – mówią. Kiedy słyszymy słowa „katalog projektów” i „kolumna”,  a myśl przychodzą od razu projekty dworkowe. To jednak skojarzenia nie z tej ery, a w odniesieniu do propozycji krakowskiej pracowni niemal przedpotopowe i w dużej mierze nieadekwatne. Jak bowiem podkreśla Leszek Kalandyk, katalogową część oferty jego pracowni stanowią de facto prawie wyłącznie projekty indywidualne, które za pisemną zgodą swoich pierwotnych właścicieli są następnie proponowane do dalszej sprzedaży. Nie ma więc tu mowy o typowej „seryjności” i powtarzalności.

Może właśnie dlatego kolumny autorstwa architekta Leszka Kalandyka z pracowni LK Projekt są nowoczesne, geometryczne, często odważnie pociągnięte w górę przez dwie kondygnacje, trochę modernistycznie, niemające nic wspólnego z sarmacko- -ziemiańskim wzorcem. Tak zresztą, jak proponowane przez biuro budynki, bo przecież żeby nie wiem, jak się natężać, w samej kolumnie nie da się zamieszkać. – Przeglądając mnóstwo stron internetowych, szukając projektów ciekawych wizualnie, znalazłam zdjęcie domu, który moim zdaniem wyróżniał się spośród innych – opowiada pani Agata. – Tak trafiłam na stronę pracowni LK Projekt. Obejrzałam najpierw sama, a potem z mężem, wiele zamieszczonych tam projektów. Spodobały nam się tak, że byliśmy pewni, iż chcemy dom zaprojektowany właśnie przez to biuro.

Wszystko to oczywiście, zdaniem pani Agaty, przypadek, bo przecież wcześniej mieli już polecaną miejscową architekt. Mimo to sprawdzali, czy nie istnieje na tym świecie osoba, która jeszcze lepiej sprosta zadaniu stworzenia nietypowego, jak sądzili, i wymagającego kreatywności domu. Ale czy rzeczywiście można przypadkiem trafić na architekta, który swoją działalność traktuje tak odpowiedzialnie? Który mówi: – Architektura jest sztuką. A także nauką i wiedzą.

Architekt jest zdania, że na takim płaskim dachu usytuowanym wśród pięknych drzew można by urządzić grządki, zrobić placyk zabaw, albo nawet stworzyć punkt obserwacyjny z widokiem na Starówkę. Niestety, na nic podobnego nie pozwolił miejscowy plan zagospodarowania - Leszek Ogrodnik

Skok bez asekuracji

Pod koniec lata roku 2018 rodzina oraz znajomi Agaty i Michała zaczęli być mocno zaskoczeni, a nawet zaniepokojeni ich zachowaniem. Oboje mieli już bowiem trójkę dzieci i dom na obrzeżach średniej wielkości miasta między Łodzią a Warszawą, który w dodatku sami wznieśli. Budynek otaczał piękny ogród, w cichej spokojnej okolicy, kilka minut jazdy samochodem od centrum. I  nagle okazało się, że zamiast cieszyć się życiem w tych stabilnych warunkach, o jakich wielu może tylko marzyć, zaczęli być widywani, jak krążą po okolicy, usilnie wypatrując tablic z napisem „na sprzedaż”. Musieli ich wypatrywać, bo właśnie, tak na szybko, sprzedali własny dom i wynajęli dla siebie mieszkanie w centrum, rozpoczynając etap poszukiwań nowej nieruchomości. –

W poprzednim mieszkaliśmy sześć lat, ale powoli zaczynaliśmy czuć, że to nie jest to, czego oczekujemy – tłumaczą. – Powiększyła nam się rodzina i zaczęło być trochę ciasno. Szukaliśmy większej przestrzeni do życia, której brakowało nam w zbyt małej strefie dziennej budynku. Z kolei bliska perspektywa dowożenia całej trójki dzieci do szkoły i na różnego rodzaju zajęcia dodatkowe sprawiła, że zaczęliśmy marzyć o domu jak najbliżej centrum miasta. Chcieliśmy, żeby dzieci miały niedaleko do szkół, do kina, na boisko itp., i żeby jak najszybciej mogły stać się niezależne od naszych podwózek. Pragnęliśmy też mieć szansę na zmianę ustawienia domu względem stron świata, bo w naszym okna i taras wychodziły na południe i południowy zachód, więc przez większość dnia latem nie korzystaliśmy ani z tarasu, ani ogrodu, ponieważ było za gorąco. Sami przyznają, że decyzja była dość odważna, coś na kształt skoku na główkę, bo poza chęciami, nie mieli w sumie absolutnie nic, tylko plany. Zdawali sobie sprawę z tego, że łatwo nie będzie. – Naszym marzeniem był nowy dom w środku miasta, ale wiedzieliśmy, że szansa na to jest bliska zeru – mówią. – Rynek nieruchomości nie jest tu zbyt duży i płynny, więc znalezienie działki w centrum graniczyło z cudem. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma.

3 sposoby na udaną budowę - Ładny Dom

Zdziwienia w formie trapezu

Szykując się na starcie z realiami, określili sobie dwa awaryjne plany, oprócz tego głównego, obejmującego wzniesienie domu od zera. Pierwszy, łagodniejszy, z literką B, zakładał znalezienie budynku do remontu w centrum albo ewentualnie pustej działki dalej od centrum, czyli tak jak poprzednio, ale tym razem pod budowę takiego domu, który nie miałby mankamentów tego pierwszego. Plan C, radykalny, oznaczał kupno mieszkania w Warszawie. Mając to z tyłu głowy, ruszyli na poszukiwania. Rzeczywistość szybko potwierdziła ich obawy. Znaleźli jedną względnie pasującą działkę, ale jednak zbyt daleko od centrum.

Była też wyszperana willa z początku XX wieku, położona w środku miasta, ale z pewnymi niedogodnościami, które ich wstrzymały przed decyzją. Gdy chcieli je spokojnie omówić z właścicielami, okazało się, że budynek został sprzedany. W takich chwilach powtarzali sobie: „widocznie tak miało być”. Mimo tego trochę stoickiego, a trochę metafizycznego podejścia, cały czas działał precyzyjny rodzinny bank informacji, w postaci męża, systematycznie i wytrwale prowadzącego nasłuch ofert. Gdy więc pewnego dnia pojawiło się ogłoszenie o sprzedaży posesji w centrum, mogli zareagować natychmiast. Na miejsce pojechali jednak raczej z ciekawości, bo propozycja początkowo nie wydawała się atrakcyjna. Plac był dość mały (772 m2), z dojazdem drogą wewnętrzną, czyli między domami. – Okazało się, że działka znajduje się w dzielnicy starych willi, w której już praktycznie nie ma niezabudowanych posesji, tym bardziej na sprzedaż – relacjonują oboje.

Od tego momentu historia zaczęła się rozwijać na podobieństwo starego, magicznego papirusu, powoli odkurzanego z warstw kurzu i pajęczyn. Albo jak w filmach, gdzie nieoczekiwaną puentę skrywa gąszcz faktów, zdarzeń i postaci. Przede wszystkim działka leżała w prawdziwej „terra incognita”, przestrzeni nieodkrytej, choć położonej tuż koło szlaku przechodniów. Mówiąc krótko, w ogóle nie powinno jej tam być. – Zdziwiliśmy się, że tyle razy szliśmy obok chodnikiem i nie wiedzieliśmy, że w głębi niepozornej uliczki znajduje się niezabudowana posesja – opowiadają. – Była porośnięta wysoką trawą ponad kolana, rosło na niej również kilka starych owocowych drzew i krzewów. Prawie na środku stał domek holenderski, w rogu znajdował się bardzo zaniedbany garaż, a w jednej z granic rozpościerał się odrapany mur, będący ścianą budynków gospodarczych sąsiada. Na posesjach obok nie brakowało bujnej roślinności, ładnie komponującej się z pobliskim parkiem miejskim. Cały ten zabudowany teren, włącznie z oglądanym placem, był zresztą ponad sto lat temu parkiem, czego pozostałością były właśnie wznoszące się wszędzie potężne drzewa. – Ta działka była jakby otulona zielenią – mówią. – Poczuliśmy się na niej nie jak w mieście, ale w jakimś ukrytym przed ruchem ulicznym tajemniczym ogrodzie.

Pani Agata z miejsca uległa urokowi genius loci i od razu oznajmiła właścicielowi, że są zainteresowani kupnem, a proszą jedynie o chwilę czasu do finalnego namysłu. Trochę wyrwała się przed szereg, bo mąż rozpatrywał ofertę zdecydowanie bardziej na chłodno. Miał powody. – Zaletami tej nieruchomości na pewno były lokalizacja i usytuowanie względem stron świata, ale mieliśmy wątpliwości, czy na tak niedużej przestrzeni, w dodatku o kształcie trapezu, z wjazdem w rogu, da się zbudować wystarczająco duży dom, na czym nam zależało – przyznają. Poszukiwania trwały już jednak siódmy miesiąc! Rynek był przejrzany niemal na wylot i w sumie brakowało alternatywy. Doszli do wniosku, że nawet jeśli nie uda im się tu zbudować niczego w pełni satysfakcjonującego, to potraktują działkę inwestycyjnie, czyli do dalszej sprzedaży, z domem lub bez. Jedno było pewne – w warunkach tej lokalizacji budynek musi powstać według projektu indywidualnego. Dlatego, gdy po miesiącu parcelę nabyli, a po kolejnych dwóch przyjechał ją obejrzeć architekt Kalandyk, wiadomo było, że żadna typowa propozycja z katalogu nie wchodzi w grę.

Z architekturą bywa czasem jak z rzeźbą – jej twórca bierze materiał, dłuto i po prostu usuwa wszystko, co niepotrzebne, wydobywając właściwe kształty. Tu punktem wyjścia był dwukondygnacyjny prostokąt, z którego wyłoniono efektowne kolumny, duże przeszklenia, tarasy i balkony - Leszek Ogrodnik

Zanim zaczęliśmy budowę, mieliśmy już pewne doświadczenia w tym zakresie. W 2011 r. rozpoczęliśmy wznoszenie swojego pierwszego domu, na obrzeżach miasta, tzw. metodą gospodarczą. Wprowadziliśmy się do niego rok później. Wcześniej zaś mieliśmy mieszkanie – nowe, spore, wykończone „pod siebie”, do którego wprowadziliśmy się zaraz po ślubie. I chyba możemy powiedzieć, iż co prawda pierwsza nieruchomość nie była dla przysłowiowego wroga (ocenialiśmy ją jako bardzo fajną, ale jednak mieszkanie to nie dom), to już drugą (czyli pierwszy dom) dałoby się określić jako dla przyjaciela, a trzecią – obecną, wymarzoną – na pewno wznieśliśmy już całkowicie dla siebie, jak w znanym powiedzeniu.

Wystawiając nasz poprzedni dom na sprzedaż, nie byliśmy na 100% zdecydowani, czy chcemy się go pozbyć, ale postanowiliśmy sprawdzić, czy w ogóle znajdą się chętni. Sprawy potoczyły się jednak tak, że szybko doszło do korzystnej transakcji i z końcem lata 2018 r. wyprowadziliśmy się do wynajętego mieszkania w centrum miasta – na okres przejściowy (który ostatecznie mocno się przeciągnął). Działki szukaliśmy długo. Tę „ukrytą” odwiedziliśmy po raz pierwszy wiosną roku 2019 i kupiliśmy ją po około miesiącu. Projekt był gotowy na jesieni tego samego roku i wtedy też uzyskaliśmy pozwolenie na budowę. Już na początku roku 2020 mieliśmy dogadanego głównego wykonawcę, a sama budowa rozpoczęła się w czerwcu. Licząc od pierwszych prac aż do ostatniego zawieszonego obrazka, założonej firanki i ustawionego kwiatka, trwała niecałe dwa lata. Na placu mieliśmy kilka ekip.

Główny wykonawca odpowiedzialny był za wzniesienie murów, dachu i elewacji, a do reszty prac byli zatrudniani poszczególni specjaliści. Najgorsze było ich znaleźć, bo realizacja tego domu stanowiła jednak wyzwanie, zwłaszcza na małym rynku budowlanym naszego miasta. Ale wyszło świetnie. Zarówno obojgu nam, jak i dzieciom, mieszka się tu idealnie. Córki i syn doceniają zarówno sam dom, jak i lokalizację, dzięki której dość szybko się usamodzielniają. Wszyscy mamy do dyspozycji komfortowy budynek stojący w samym centrum miasta, a jednocześnie odizolowany od jego gwaru. Wreszcie czujemy, że trafiliśmy pod właściwy adres. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy z mężem i… nie zmienilibyśmy w naszym domu dosłownie niczego :-) .

Właściciele
Współczesne domy jednorodzinne lubią zamykać się od drogi dojazdowej, dbając o prywatność mieszkańców i przerzucając całą ich „witalność” na tyły budynku. Ten obiekt jest inny – już od bramy wjazdowej otwiera się na świat, któremu można nawet pomachać z piętra - Leszek Ogrodnik

Główka pracuje!

W ofercie biura LK Projekt domów jest zatrzęsienie, a ich nowoczesność i jakość przywodzi na myśl pudełko czekoladek, ale nie to słynne, filmowe, tylko takie z niemal samymi smakołykami. – Prowadzę swoją pracownię już 34 lata, bez przerwy – mówi Leszek Kalandyk. – Na podstawie wielu zebranych doświadczeń mogę otwarcie powiedzieć, że dom jednorodzinny to najtrudniejszy temat architektoniczny. Myśląc o architekturze, zazwyczaj skupiamy się bowiem na biurowcach, obiektach użyteczności publicznej czy stadionach, a tymczasem dopiero dom jednorodzinny dotyczy pojedynczego człowieka czy rodziny, ich spraw i łączących ich więzi. Te ostatnie rozwijają się również w jego wnętrzu, więc chodzi o kwestie niezwykle istotne. Kupując działkę, właściciele wiedzieli już, że osiągnęli jeden ze swoich trzech głównych celów, czyli mają posesję w środku miasta. Nie byli wcale pewni, czy uda się zrealizować dwa pozostałe, a więc wznieść w miarę duży dom, odpowiednio usytuowany względem stron świata. Zakładali więc, że już spełnienie dwóch z trzech będzie sukcesem. Sporządzili też listę życzeń odnośnie wnętrz i wszystko to przynieśli w „projektowym wianie” architektowi.

– Przedstawiliśmy główne założenia co do wielkości budynku, liczby i rozkładu pomieszczeń, wśród których były takie elementy, jak: powierzchnia do 300 m2, trzy podobne pokoje dla dzieci z przestrzenią wspólną dla nich, strefa małżeńska zawierająca sypialnię z łazienką i garderobą, kuchnia łączona z salonem, gabinet na dole oraz spiżarnia jak najbliżej kuchni, a także pralnia – wyliczają. – Ważne było dla nas, aby okna z sypialni nie wychodziły na stronę, gdzie graniczymy ze wspomnianą wcześniej ścianą z sąsiadem. Zależało nam też, aby dom był dobrze doświetlony przez światło dzienne, ale jednocześnie nie zamieniał się latem w „piekarnik”. Dla posesji obowiązywał miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, który ograniczał poczynania projektowe. – Jak to często w Polsce bywa, zawierał szereg nieszczęsnych zapisów, czyli takich, które koncentrują się zupełnie nie na tym, co jest rzeczywiście istotne dla danego miejsca i planowanego nowego budynku – ocenia architekt.

– Miejscowe plany często niestety niweczą u źródła bardzo ciekawe projekty. W trudnych przypadkach posługuję się więc inteligencją, jak zaspokoić wszystkie wymagania formalne, nie tracąc z oka dobrej architektury i wytycznych inwestora... Biorąc to wszystko pod uwagę, Leszek Kalandyk sięgnął po swoje zwyczajowe procedury twórcze. – Wszystkie zebrane info wkładam do mojego software’u, czyli własnej głowy, i uruchamiam myślenie – zdradza. – Oczywiście projektowanie musi być zawsze poddane pewnemu reżimowi i mieć prawidłową konstrukcję, a wcześniejsze realizacje nie mają dla nowej inwestycji żadnego znaczenia. Pracuję najpierw ręcznie, na kalkach, jak w dawnych czasach, bo tylko wtedy widać pewne kwestie, proporcje itd. Dopiero po stworzeniu projektu w ten sposób wrzucam efekty do komputera, uzyskując bryłę, którą mogę sobie obracać do woli. Gdy po kilku tygodniach przyszły efekty prac projektowych studia, w postaci wstępnej wizualizacji i rozkładu pomieszczeń, inwestorzy zorientowali się, że całe ich lekko szalone przedsięwzięcie ma szansę zakończyć się sukcesem. – Okazało się, że panu Leszkowi udało się uwzględnić praktycznie wszystkie nasze założenia – opowiadają.

– Wprowadziliśmy chyba tylko trzy drobne zmiany. Jedną szerszą kolumnę zastąpiliśmy dwiema węższymi. Dodaliśmy balkon przy naszej sypialni i panoramiczne okno w kuchni. Kominek przesunęliśmy na sąsiednią ścianę. Wydzieliliśmy drzwiami strefę dzieci. Po tych poprawkach jeszcze raz otrzymaliśmy wizualizację z naniesionymi poprawkami. Nie mieliśmy więcej uwag, wszystko się zgadzało, więc pracownia przystąpiła do finalnych prac nad projektem, trwających kilka miesięcy.

Tu architekturą jest nawet coś, czego nie ma – najlepiej widać to w potężnej pustce w narożniku, czyli nad tarasem ogrodowym, otwartym w górę przez dwie kondygnacje, aż po dach. W innych miejscach elewacje są niczym sztuka teatralna: co chwila inny element dochodzi w nich do głosu - Leszek Ogrodnik

Domowy unboxing

W dobrym kryminale strzelba z pierwszego aktu wypala w ostatnim, a w dobrej opowieści powraca pudełko z czekoladkami… Tak, ten budynek, postawiony na planie prostokąta, wygląda trochę jak wielkie pudło z łakociami, a w każdym razie pełne atrakcji. Brakuje tylko wstążki na czubku. Jest jak duża foremna bryła, w której ktoś najpierw zagęścił przestrzeń do zwartego dużego kubika, a potem ciekawie ją rozrzeźbił, dzięki czemu wyłaniają się z niej intrygujące formy – a to wielkie przeszklenia, a to umieszczone i od frontu, i od ogrodu balkony ze szklanymi balustradami, w których sielsko przeglądają się chmury i niebo, a to wystające z bryły masywne garażowe zadaszenie. Na dobrą sprawę, częścią tego projektu jest nawet… powietrze, gromadzące się w obszernym wycięciu nad tarasem, sięgającym od posadzki aż pod dach drugiej kondygnacji.

Tym, co przyciąga wzrok, są też wykończenia elewacji. O szkle już było, a dochodzi jeszcze pokrywający mury tynk, efektownie różnicujący wygląd ścian. – Na elewacji leży gładki tynk w trzech kolorach: białym, ciepłym szarym oraz grafitowym, prawie czarnym – opisują właściciele. – Ten ostatni wygląda trochę jakby był aksamitną tkaniną, mimo że prawie czarną, to ciepłą w odbiorze. Ciekawy ozdobny efekt dają też poziome boniowania elewacji. No i kolumny. Smukłe, czworokątne, biegnące na całej wysokości, wyglądają wręcz, jakby trzymały w ryzach całość, stabilizując konstrukcję, łącząc posadowienie z zadaszeniem. Z jednej strony wzbudzają respekt, są poważne i reprezentacyjne, jak w niektórych typach modernistycznych willi międzywojnia, a z drugiej, otwierają pole do zabaw architektonicznych w przestrzeni, która jest za nimi. I tak jak w innych swoich wersjach kolumny przyciągnęły uwagę Agaty i Michała, tak zapewne i te zwrócą uwagę kolejnych poszukiwaczy dobrej architektury na dokonania krakowskiej pracowni.

Po dachu ją poznacie – ale dopiero od góry. Ta przypominająca trapez działka jest naprawdę nieduża, w dodatku wtłoczona między dość gęstą sąsiednią zabudowę i wtopiona w zieleń, nic więc dziwnego, że z biegnących traktów komunikacyjnych pozostaje w zasadzie niewidoczna - Leszek Ogrodnik

Funkcjonalnie i opłacalnie

Jasna, ciekawie i klarownie podzielona, pełna szkła bryła, podobnie prezentuje się i od środka. W budynku królują szerokie przestrzenie, rozjaśnione naturalnym światłem multiplikowanym jeszcze przez przezroczyste powierzchnie balustrad. Aranżacja współkreowana jest przez sięgnięcie po naturalne materiały, gdzie niemal wszechpanującą biel wielkich ściennych powierzchni świetnie, „na miękko” uzupełnia drewno, obecne na dębowych posadzkach obu kondygnacji i na schodach oraz w części mebli. Wszystko to widać świetnie na parterze, czyli w otwartej przestrzeni dziennej, złożonej z połączonych ze sobą salonu, jadalni i kuchni. Na górnej kondygnacji dominują z kolei pokoje prywatne, czyli trzy sypialnie dzieci (dziesięcioletniej Apolonii, trzynastoletniego Franka i piętnastoletniej Tosi), oraz master bedroom gospodarzy. Ale tu też powstał swego rodzaju open space.

Gdy wdrapiemy się po schodach, znajdziemy się na czymś w rodzaju dość głębokiej antresoli, z której z jednej strony wiodą drogi ku sypialniom, ale z drugiej otwiera się w dół i w górę robiąca wrażenie, pustka nad salonem. Przenikanie światła z zewnątrz, przez duże okna, jest wspomagane przez sztuczne oświetlenie, na którego zaprojektowanie właściciele postanowili położyć nacisk. – Oświetlenie było dla nas ważne i wyraźnie zaznaczyliśmy to na etapie omawiania założeń do projektu wnętrz, który zresztą wykonywała już  inna pracownia – mówią gospodarze. – Chcieliśmy mieć możliwość tworzenia w różnych okolicznościach zróżnicowanej atmosfery. Bardzo dobrze sprawdzają się tu linie ledowe, także te z możliwością ściemniania. Ściemnianie, kreowanie atmosfery, i odpowiedniej scenerii, to dziś domena automatyki, ale Agata i Michał nie chcieli oddać swego domu całkowicie w jej władanie. Uznali, że nowoczesność ma swoje granice. – Nie widzimy realnej i szczególnie przydatnej automatyki na rynku – twierdzą. – Większość to gadżety i efekt marketingu. Zastosowali więc to, co jest im rzeczywiście potrzebne w domu. Zdecydowali się na zdalne otwieranie drzwi (na odcisk palca i elektroniczne), bram oraz furtki, a także sterowanie systemem alarmowym i kamer. Do tego dołożyli wygodne, elektryczne otwieranie żaluzji zewnętrznych oraz kontrolowanie temperatury podłóg w każdym pomieszczeniu, niezależnie, poprzez czujki w w specjalną lewce. Czujki dbają też o stan powietrza w budynku.

– Mamy również wyprowadzone np. okablowanie do zdalnego sterowania zainstalowaną u nas wentylacją mechaniczną z rekuperacją oraz piecem gazowym, który podgrzewa ciepłą wodę użytkową i wodę do podłogówki – wyjaśniają. – Nie widzimy jednak na dziś potrzeby uruchamiania tych systemów, bo wg nas to zabawa a nie realne usprawnienie. Jak często zdalnie zmieniamy ustawienia choćby pieca? Raz w roku, więc to nie ma sensu. Postawiliśmy na faktycznie przydatne i wykorzystywane nowoczesne rozwiązania. Podobnie podeszli do fotowoltaiki. Z rezerwą. Wyprowadzili okablowanie do paneli, z dachu  do rozdzielni na parterze, po czym póki co… na tym poprzestali. – W każdej chwili możemy ją łatwo zamontować, ale powstrzymują nas dwa czynniki – mówią. – Po pierwsze, w zasadach rozliczania uzyskiwanej tą drogą energii zaszły niekorzystne dla użytkowników zmiany. Po drugie, ważny był dla nas swobodny dostęp do płaskiego dachu. Konserwujemy go prewencyjnie co roku, a przy zamontowanych panelach ewentualne usterki byłyby trudne do lokalizacji i naprawy. Fotowoltaika na razie im się więc nie opłaca, a aspekt utrzymania kosztów eksploatacji domu na rozsądnym poziomie był w końcu istotnym elementem bilansowania całej realizacji. Nie przywiązywali wprawdzie jakiejś szczególnej wagi do jej energooszczędności, ale starali się, by rachunki za media utrzymywały się w ryzach. Udało się.

Na ten dom wydają mniej niż na poprzedni (relatywnie rachunki są niższe). Współodpowiedzialne za to są, rzecz jasna, właściwe działania projektowe. Dach płaski ze stropu żelbetowego ocieplono styropianem ekstrudowanym o grubości 10-50 cm (różnice wynikają z miejsca położenia), a ściany – 20-centrymetrową warstwą styropianu Widok na kuchnię. Uzupełnieniem światła naturalnego, rozchodzącego się swobodnie po tym domu, jest zróżnicowane oświetlenie sztuczne, którego zaprojektowaniu właściciele poświęcili sporo uwagi. Bardzo dobrze sprawdziły się m.in. zastosowane linie ledowe. Zastosowano też okna w tzw. ciepłym montażu, trójszybowe. – W tej chwili takie okna są już w naszych projektach standardem – dodaje Leszek Kalandyk. – Podobnie zresztą, jak samo podejście do energooszczędności. Dbamy o nią zawsze. Z reguły koszty utrzymania naszych domów kształtują się na poziomie 400-600 zł miesięcznie.  Obiekt powstał w  konstrukcji tradycyjnej, murowanej (ściany z pustaka z cegły poryzowanej), z elementami żelbetowymi (w stropach oraz punktowo tam, gdzie trzeba było zadbać o dużą rozpiętość pomieszczeń). Źródłem ciepła dla budynku jest gaz z sieci, która już w momencie zakupu działki biegła w pobliżu. Delikatnym, wsparciem rozłożonej w całym domu podłogówki, wspomaganej elektrycznymi grzejnikami w łazienkach, jest salonowy kominek, spełniający jednak głównie funkcję kreatora nastroju. 

Na tarasie ogrodowym powstał układ przypominający przestrzeń stworzoną we wnętrzach części otwartej: dołem salon, tym razem w wersji na powietrzu, a nad nim wysunięty na podobieństwo antresoli, nadwieszony fragment piętra. Posadzkę wyłożono płytami 60x60 cm, współgrającymi z nowoczesnym charakterem realizacji - Leszek Ogrodnik
Znowu jesteśmy po drugiej stronie, od ulicy, tuż przy podjeździe do garażu. Wyłożono go kostką, celowo postarzaną, co współgra z naturalistycznym, parkowym charakterem działki, zwłaszcza gdy dość grube nieregularne fugi zaczynają porastać mchem – co jest przy okazji praktycznym rozwiązaniem - Leszek Ogrodnik

Perfekcja i piękno, czyli jak stworzyć projekt optymalny?

Żeby powstał piękny dom, musi zgrać się wiele uwarunkowań zewnętrznych. Nie da się zrobić projektu, nie wykonując go dla kogoś konkretnego – dlatego też architektura jest sztuką. Stąd tworzone przeze mnie bryły są zawsze endemiczne, tzn. dotyczą tych a nie innych właścicieli i warunków, jakie panują na danej posesji. Architektura jest także nauką, bo zawiera określone reguły izasady. To jeszcze nie wszystko. Ja np. rozpatruję projekty również pod kątem energii życiowej, czyli męskiej i żeńskiej, która cały czas jest w naszym otoczeniu. Ma ona ogromne znaczenie dla komfortu przebywania w domu, dobrego samopoczucia dzieci, zdrowia mieszkańców itd. Tego rodzaju dodatkowe aspekty są u nas pomijane, a przecież stanowią konkretną wiedzę, sięgającą renesansowego architekta Palladia, a wywodzącą się jeszcze dalej, gdzieś od Witruwiusza i mającą umocowanie w wielu obserwacjach.

Współpraca z inwestorami nie dość że była przyjemnością, to przebiegała wzorcowo – można by ją wręcz opisać w podręczniku. Miłym jej zwieńczeniem była prośba pani domu o kalki, na których rysowałem projekt. Właściciele mają w holu wejściowym wyspecjalną ścianę na galerię rodzinną, zawierającą różne dokumenty, zdjęcia, pamiątki. Wśród nich zawisły te moje oryginały, oprawione, stanowiące ciekawy przyczynek do rozważania istoty całego procesu projektowego. Na jego początku jest zawsze Słowo – inwestorów, a potem architektów. Następnie są rozmowy, powstaje projekt, rusza budowa, a na końcu mamy dom. Te moje kalki, od których zawsze zaczynam tworzenie, są w tym wszystkim ważnym elementem ludzkim. To wielki błąd, że w biurach projektowych obok komputerów nie stoi dziś deska kreślarska. Bo komputer sam w sobie jest tępy, nie ma uczuć, namiętności. A sztuka bez wiedzy i miłości nic nie znaczy, nie jest sztuką. Jeśli ktoś kupuje obraz za 100 mln dolarów, to również dlatego, że jest w nim zawarte uczucie i że to uczucie leczy. Liczy się pasja, czyli uczucie i miłość – właśnie one przyciągają ludzi do sztuki. Inwestorzy zaprezentowali też nieczęstą u nas dbałość o to, by dom wykonano dokładnie według projektu. W Polsce – pięknym kraju dziwnych ludzi – projekt, żeby nawet był złotym tuszem wydrukowany, na budowie często nic nie znaczy, bo tam wychodzą nierzadko rozmaite kompleksy budowlańców. Zaczynają opowiadać, jacy to są wspaniali, ile wybudowali, ile im zębów przy tym wypadło, i zaczynają wprowadzać swoje rozwiązania – i to takie, które mogą zniszczyć cały projekt. A w architekturze, jak w muzyce, żeby usłyszeć piękny utwór Bitelsów, trzeba wygrać wszystkie nuty.

We wznoszonym domu nutami są detale, tymczasem gdy budowlańcy uznają, że coś w projekcie jest niepotrzebne, potrafią to wyrzucić, bo po co się męczyć. To tak, jakby z pięknej wieczorowej sukienki usunąć np. srebrną wstążkę, nadającą jej charakteru, bo ktoś uzna, że nie ma ona znaczenia. Mało tego – gdy projekt trafia do urzędu, który ma go zaakceptować, bywa rozpatrywany niezwykle drobiazgowo, często sprawdzany jest pod kątem jakiegoś przecinka czy niewłaściwie użytego wyrazu. Potem zostaje opieczętowany dużą pieczęcią w kolorze czerwonym, w środku której znajduje się duży orzeł. To ważna pieczęć, ale okazuje się, że po wybudowaniu domu traci znaczenie. Bo zgodność już wzniesionego obiektu z projektem praktycznie nikogo nie interesuje. Chyba że „sąsiad donosi” – wtedy się sprawdza... Jak oceniam tę realizację, gdzie umieszczam ją w portfolio biura? Na pewno każde moje architektoniczne dziecko jest przeze mnie kochane, ale na początku trudno o nim coś więcej powiedzieć. Z architekturą jest jak z randką i ze związkiem – najpierw wiele nas zachwyca, a dopiero sporo później okazuje się, jak to działa. Czas jest zawsze najlepszym weryfikatorem.

arch. Leszek Klandyk, www. lk-projekt.pl
Przestrzeń zamknięta vs otwarta i to szeroko – a wszystko dzięki parze dwuskrzydłowych drzwi, odpowiednio usytuowanych na osi komunikacyjnej poprowadzonej na przestrzał górnego piętra. Wrażenie podkreślają: naturalne światło, biel ścian i prostotę formy dębowych podłóg - Leszek Ogrodnik
Przestrzeń zamknięta vs otwarta i to szeroko – a wszystko dzięki parze dwuskrzydłowych drzwi, odpowiednio usytuowanych na osi komunikacyjnej poprowadzonej na przestrzał górnego piętra. Wrażenie podkreślają: naturalne światło, biel ścian i prostotę formy dębowych podłóg - Leszek Ogrodnik
To właśnie odniesienia do tego wnętrza można dostrzec w ukształtowaniu ogrodowego tarasu. Serce domu – wygodny i przestronny salon, gotowy, by swoich użytkowników zrelaksować: czy to w formie oglądania telewizji, grzania się przy ogniu kominka, obserwacji ogrodowej zieleni przez duże przeszklenia czy rozmowy. Nad tym wszystkim balkon swoistej antresoli piętra - Leszek Ogrodnik
Salon, jadalnia i w głębi kuchnia, czyli standardowa w dzisiejszych domach jednorodzinnych otwarta przestrzeń parteru zachęca wszystkich mieszkańców do wspólnego spędzania wolnego czasu. Nastrój kreują ciepłe barwy uzupełniające biel ścian, miękkie formy wyposażenia i ponownie, jak na górze, dębowa deska podłóg, dwuwarstwowa, w kolorze whiskey - Leszek Ogrodnik

Na dziko

Zimną wodę właściciele mają prosto z miejskiej sieci, ale jej zasoby uzupełniają, zbierając deszczówkę z własnego dachu. To dla nich ważna kwestia. – Woda deszczowa spływa z dachu niewidocznymi, schowanymi w elewacji rynnami, prosto do okalającej dom opaski rozsączającej – tłumaczą. – Jej nadmiar wpływa do studni, w której znajduje się pompa. Dzięki temu pozyskaną wodę możemy wykorzystywać do podlewania ogrodu. Ogród wokół domu to prawdziwy „dar natury”. Dosłownie. Inwestorzy uznali bowiem, że to, co rosło na działce, gdy stawiali tu pierwszy raz swoje stopy, to co ich wtedy urzekło i zainspirowało do kupna, powinno pozostać. – Nasz ogród to praktycznie ta sama zieleń, którą tu wtedy zastaliśmy, bez projektu i właściwie żadnych zmian – przyznają Agata i Michał. – Składa się na niego kilka wysokich krzewów tui, dwa duże drzewa orzecha włoskiego z tyłu posesji, dzięki którym mamy upragniony cień w gorące letnie dni, oraz trawnik. Nie mamy na razie planów, żeby cokolwiek dodawać.

Mieliśmy już wypielęgnowany ogród w pierwszym domu i tym razem chcieliśmy czegoś naturalnego, a jednocześnie niewymagającego pracy. Mamy więc ogród typu park, jaki znajduje się w okolicy, czyli jest w nim dziko i bardzo, bardzo zielono. Jednocześnie wystarczy wychylić nos z tej „dziczy”, by od razu być niemal wszędzie tam, gdzie się chce dotrzeć. Na Starówkę idzie się niecałe pięć minut. Na wyciągnięcie ręki są dom kultury, kino, szkoły, dworzec. Dzieci nie muszą już korzystać z rodzicielskich „usług taksówkarskich”. A kto pragnie pozostać w domu, robi to z przyjemnością, niezależnie od płci i wieku. – Od czasu, kiedy się tu przeprowadziliśmy z wynajmowanego mieszkania, czyli od końca kwietnia 2022 r., już tylko cieszymy się domem – uśmiecha się pani Agata. – Nie chwaląc się, cały wyszedł nam taki, jak sobie wymarzyliśmy. Leszka Kalandyka w ogóle to nie dziwi. – To byli inwestorzy idealni dla architekta – zauważa. – Nie chodzi tylko o to, że okazywali szacunek dla naszego zawodu i jednocześnie wiedzieli, co chcą uzyskać. Dodatkowym elementem, który wpływał na przyjemną pracę z Państwem, było doświadczanie uczucia, jakie ich łączy. Związek i uczucie, i dom stanowią dopełnienie. Bo dom jest miejscem, gdzie się pielęgnuje uczucia. I tak właśnie było...

Schody na piętro stanowią ważny element wnętrz, tak wizualny, jak i po prostu funkcjonalny. Są zarówno wyraziście materialne, jak i – poprzez otaczające je przezroczyste balustrady, łączące się z tymi na piętrze – nieco eteryczne, otulone światłem wpadającym przez okna - Leszek Ogrodnik
Widok na kuchnię. Uzupełnieniem światła naturalnego, rozchodzącego się swobodnie po tym domu, jest zróżnicowane oświetlenie sztuczne, którego zaprojektowaniu właściciele poświęcili sporo uwagi. Bardzo dobrze sprawdziły się m.in. zastosowane linie ledowe - Leszek Ogrodnik
Kuchnia widziana od drugiej strony. „Roboczy” stół jadalniany, niczym dostawka na skraju wyspy kuchennej, dobrze wpasowuje się swoim usytuowaniem w podłużny kształt tej części parteru. Samą wyspę obłożono kamieniem naturalnym – kwarcytem, z którego wykonano też niewidoczny na tym ujęciu zlewozmywak - Leszek Ogrodnik
Glazura/terakota z żyłkowaniem wprowadza motyw przewodni, pojawiający się w całym domu: w holu wejściowym, w kuchennej wnęce przy ekspresie do kawy, w łazience małżeńskiej czy tej gościnnej, na parterze, widocznej na zdjęciu - Leszek Ogrodnik
Udostępnij

Przeczytaj także

Innowacyjny sposób ogrzewania wreszcie w ofercie marki Blaupunkt
Stal na dachu i elewacji stanowi idealną kompozycję
Dział Sprzedaży i kontakt z klientem w FORMEE w Miedzyrzeczu.

Polecane

Ekologiczne innowacje w architekturze. Dom w Portugalii z certyfikatem A+
Dom miesiąca. Dom w kolorach ziemi
Projekty domów z master bedroom

Skomentuj:

Opowieści ze starego parku

Ta strona używa ciasteczek w celach analitycznych i marketingowych.

Czytaj więcej