Raty zamiast czynszu
Kroplą, która przelała czarę goryczy, była wizyta właścicieli wynajmowanego przez nas mieszkania. Kiedy podjechali pod blok nowiutkim samochodem, stało się jasne: to my im go zafundowaliśmy! Wart był tyle, ile dotąd otrzymali od nas za wynajem mieszkania. Powiedzieliśmy sobie: dosyć!
Tak mieszkaliśmy
Po ślubie wynajmowaliśmy kolejne mieszkania. Kiedy urodziła się nasza córka Marysia, akurat mieszkaliśmy w bloku na czwartym piętrze bez windy. Codzienne spacery, poprzedzone i kończące się noszeniem wózka po schodach, były dla nas okropnie uciążliwe. Z moją żoną, Eweliną, uznaliśmy wtedy, że czas pomyśleć wreszcie o sobie.
Na początku przymierzaliśmy się do kupna mieszkania. Obliczyliśmy, że na nasze obecne potrzeby wystarczy trzy-, czteropokojowe, o powierzchni 80-100 m2. Zaczęliśmy jeździć na targi mieszkaniowe, oglądaliśmy gotowe i budujące się mieszkania. Niestety, te poszukiwania nie przynosiły skutku. Mieszkania były albo za drogie, albo nieustawne, albo zlokalizowane w brzydkich miejscach. Po blisko dwóch latach zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie lepiej kupić ziemię pod miastem i rozpocząć budowę domu. Jednak nasi znajomi wybili nam ten pomysł z głowy. Opowiedzieli, jak długo załatwiali sprawy notarialne, pozwolenia i wreszcie z jakim trudem brnęli przez budowę domu. Zapewniali, że nie będę w stanie dobrze prowadzić firmy i jednocześnie szybko budować domu, a żona z zaledwie dwuletnią córeczką niewiele mi pomoże. Przyznajemy, trochę nas wystraszyli. Z bólem serca płaciliśmy więc wciąż "haracz" za wynajem mieszkania i czekaliśmy na cud.
Pieniądze nie takie straszne
Nieoczekiwanie z pomocą przyszła koleżanka z pracy. Pokazała nam nowo budujące się osiedle domów jednorodzinnych. Na miejscu zobaczyliśmy pięknie wkomponowane w krajobraz domy na sporych działkach i do tego w cenach, które nie zwaliły nas z nóg. Panował tu taki spokój, że od razu spływały z nas wszystkie stresy.
- Zupełnie jak na wakacjach! - wymienialiśmy z żoną uwagi. - A jakie wspaniałe powietrze! Tu naprawdę będzie można odpoczywać!
Oferowany dom był ostatnim do kupienia spośród kilkunastu innych, które zastaliśmy na osiedlu. Kupiliśmy go, nie zastanawiając się długo, po sprawdzeniu w różnych bankach, że możemy na niego zaciągnąć kredyt hipoteczny. W ten sposób kwotę 1500 zł, jaką w tamtym okresie płaciliśmy za wynajem mieszkania, zamieniliśmy na ratę kredytu i to jeszcze z wymierną korzyścią. W zależności od kursu franka szwajcarskiego (w tej walucie uzyskaliśmy kredyt) comiesięczna rata wynosiła poniżej 1000 zł, więc "zarabialiśmy" jeszcze na tym przynajmniej 500 zł.
Droga do domu
Parterowy dom ma taką powierzchnię, jakiej szukaliśmy w mieście (cztery pokoje i dwie łazienki), ale dodatkowo - jeszcze garaż oraz rozległy taras z widokiem na las.
Zaskoczyło nas, że budynek, choć położony w lesie, jest wyposażony we wszystko, co niezbędne do wygodnego życia: elektryczność, wodociąg, a nawet gaz. Dzięki niemu dom ogrzewamy gazowym piecem c.o., a pierwszy sezon grzewczy upewnił nas, że jest to rozsądne rozwiązanie. W zimie ogrzewanie domu kosztowało nas do 500 zł miesięcznie. Zupełnie nie brakuje nam podłączenia do kanalizacji, ponieważ szambo znakomicie się sprawdza.
Zaraz po przejęciu domu na własność tak kierowaliśmy pracami wykończeniowymi wewnątrz domu, aby wyprowadzić się z miasta jak najprędzej i nie zwiększać kosztów związanych z wynajmowaniem mieszkania. Zrezygnowaliśmy ze żmudnego układania tradycyjnych podłóg z klepki na rzecz paneli drewnianych. Przenieśliśmy się na wieś zaraz po tym, jak wykończyliśmy łazienkę, nie bacząc na niewygody - nie przeszkadzało nam, że na razie śpimy na materacach, a w kuchni mamy zamontowany tylko... kran. Ważne było, że zamieszkaliśmy wreszcie u siebie.
W ciągu kolejnych lat zdążyliśmy wyposażyć cały budynek i choć ciągle planujemy nowe inwestycje, mieszkamy już bardzo wygodnie. Wszystko jest przygotowane na narodziny drugiego dziecka, które pojawi się jeszcze w tym roku.
Po ślubie wynajmowaliśmy kolejne mieszkania. Kiedy urodziła się nasza córka Marysia, akurat mieszkaliśmy w bloku na czwartym piętrze bez windy. Codzienne spacery, poprzedzone i kończące się noszeniem wózka po schodach, były dla nas okropnie uciążliwe. Z moją żoną, Eweliną, uznaliśmy wtedy, że czas pomyśleć wreszcie o sobie.
Na początku przymierzaliśmy się do kupna mieszkania. Obliczyliśmy, że na nasze obecne potrzeby wystarczy trzy-, czteropokojowe, o powierzchni 80-100 m2. Zaczęliśmy jeździć na targi mieszkaniowe, oglądaliśmy gotowe i budujące się mieszkania. Niestety, te poszukiwania nie przynosiły skutku. Mieszkania były albo za drogie, albo nieustawne, albo zlokalizowane w brzydkich miejscach. Po blisko dwóch latach zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie lepiej kupić ziemię pod miastem i rozpocząć budowę domu. Jednak nasi znajomi wybili nam ten pomysł z głowy. Opowiedzieli, jak długo załatwiali sprawy notarialne, pozwolenia i wreszcie z jakim trudem brnęli przez budowę domu. Zapewniali, że nie będę w stanie dobrze prowadzić firmy i jednocześnie szybko budować domu, a żona z zaledwie dwuletnią córeczką niewiele mi pomoże. Przyznajemy, trochę nas wystraszyli. Z bólem serca płaciliśmy więc wciąż "haracz" za wynajem mieszkania i czekaliśmy na cud.
Pieniądze nie takie straszne
Nieoczekiwanie z pomocą przyszła koleżanka z pracy. Pokazała nam nowo budujące się osiedle domów jednorodzinnych. Na miejscu zobaczyliśmy pięknie wkomponowane w krajobraz domy na sporych działkach i do tego w cenach, które nie zwaliły nas z nóg. Panował tu taki spokój, że od razu spływały z nas wszystkie stresy.
- Zupełnie jak na wakacjach! - wymienialiśmy z żoną uwagi. - A jakie wspaniałe powietrze! Tu naprawdę będzie można odpoczywać!
Oferowany dom był ostatnim do kupienia spośród kilkunastu innych, które zastaliśmy na osiedlu. Kupiliśmy go, nie zastanawiając się długo, po sprawdzeniu w różnych bankach, że możemy na niego zaciągnąć kredyt hipoteczny. W ten sposób kwotę 1500 zł, jaką w tamtym okresie płaciliśmy za wynajem mieszkania, zamieniliśmy na ratę kredytu i to jeszcze z wymierną korzyścią. W zależności od kursu franka szwajcarskiego (w tej walucie uzyskaliśmy kredyt) comiesięczna rata wynosiła poniżej 1000 zł, więc "zarabialiśmy" jeszcze na tym przynajmniej 500 zł.
Droga do domu
Parterowy dom ma taką powierzchnię, jakiej szukaliśmy w mieście (cztery pokoje i dwie łazienki), ale dodatkowo - jeszcze garaż oraz rozległy taras z widokiem na las.
Zaskoczyło nas, że budynek, choć położony w lesie, jest wyposażony we wszystko, co niezbędne do wygodnego życia: elektryczność, wodociąg, a nawet gaz. Dzięki niemu dom ogrzewamy gazowym piecem c.o., a pierwszy sezon grzewczy upewnił nas, że jest to rozsądne rozwiązanie. W zimie ogrzewanie domu kosztowało nas do 500 zł miesięcznie. Zupełnie nie brakuje nam podłączenia do kanalizacji, ponieważ szambo znakomicie się sprawdza.
Zaraz po przejęciu domu na własność tak kierowaliśmy pracami wykończeniowymi wewnątrz domu, aby wyprowadzić się z miasta jak najprędzej i nie zwiększać kosztów związanych z wynajmowaniem mieszkania. Zrezygnowaliśmy ze żmudnego układania tradycyjnych podłóg z klepki na rzecz paneli drewnianych. Przenieśliśmy się na wieś zaraz po tym, jak wykończyliśmy łazienkę, nie bacząc na niewygody - nie przeszkadzało nam, że na razie śpimy na materacach, a w kuchni mamy zamontowany tylko... kran. Ważne było, że zamieszkaliśmy wreszcie u siebie.
W ciągu kolejnych lat zdążyliśmy wyposażyć cały budynek i choć ciągle planujemy nowe inwestycje, mieszkamy już bardzo wygodnie. Wszystko jest przygotowane na narodziny drugiego dziecka, które pojawi się jeszcze w tym roku.
Skomentuj:
Raty zamiast czynszu