Rodzina za miedzą
Przyjechaliśmy do Polski z Włoch, a nasz dom postawiliśmy na działce, której właścicielką stałam się w wyniku podziału rodzinnego majątku. Nie zraził nas brak mediów, bo mogliśmy liczyć na pomoc rodziny mieszkającej na sąsiedniej posesji.
Droga do domu
Zaraz po ślubie przez pięć lat mieszkałam we Włoszech. Jednak po pewnym czasie postanowiliśmy z moim mężem, że osiedlimy się w Polsce i tu zbudujemy nasz dom. Decyzja była tym łatwiejsza, że w wyniku rodzinnych podziałów miałam do dyspozycji dużą działkę ładnie położoną w lesie sosnowym. Rozległa polanka w samym jego sercu idealnie nadawała się do postawienia domu, a na dodatek miałam do niej stosunek emocjonalny. Pamiętam, jak w dzieciństwie grałam tu w piłkę z czworgiem rodzeństwa. Jedyną wadą parceli była spora, bo 150-metrowa, odległość od mediów. "Coś za coś" - stwierdziliśmy z mężem i zdecydowaliśmy się ostatecznie na budowę. Dodatkowym argumentem "za" było sąsiedztwo - w pobliżu swoje domy mieli moja siostra i brat, znałam też dobrze innych sąsiadów, którzy już nieraz okazali się sprawdzonymi znajomymi.
Postanowiliśmy wznieść dom drewniany w konstrukcji szkieletowej, nawiązujący formą do polskich dworów. Taki dom pasował do naturalnego krajobrazu i do naszych marzeń.
Do budowy wynajęliśmy firmę specjalizującą się w tego rodzaju budownictwie, ale przez cały czas sami pilnowaliśmy staranności wykonania, a przede wszystkim - solidnego ocieplenia budynku. Dlatego między innymi zamiast proponowanej przez wykonawcę wełny mineralnej o rzadszej strukturze zdecydowaliśmy się na bardziej gęstą - o lepszych parametrach. Ściany zewnętrzne ociepliliśmy 15-, a dach - 20-centymetrową warstwą wełny mineralnej, stosując na nich specjalne folie (wiatroszczelną i paroprzepuszczalną), które także zabezpieczają dom przed stratami ciepła. Płytę fundamentową odizolowaliśmy od gruntu 10 cm wełny.
Nasze patenty na oszczędności
W tworzeniu nowego domu bardzo nam pomogli mieszkający w sąsiedztwie członkowie mojej rodziny. Wodę na budowę doprowadzaliśmy z domu brata, a prąd - od siostry. Potem, gdy budynek już stanął, też nie obyło się bez pomocy rodzeństwa - brat pozwolił podłączyć się do swojej "nitki" sieci wodociągowej i kanalizacyjnej, dzięki czemu zaoszczędziliśmy 50 m w stosunku do odległości sieci biegnących wzdłuż głównej drogi. Tylko prąd musieliśmy ciągnąć z daleka.
Razem z rodzeństwem zamówiliśmy jeden kontener na śmieci i wspólnie opłacamy ich wywóz, na zmianę odśnieżamy drogę dojazdową do naszych posesji, planujemy też budowę wspólnej studni do podlewania ogrodów.
Ze względu na bardzo wysokie koszty zrezygnowaliśmy z gazu ziemnego. Fachowcy wyliczyli nam, że za przyłącze musielibyśmy zapłacić niemal jedną trzecią kosztów budowy domu!
Problem ogrzewania domu rozwiązaliśmy z mężem bez większych sporów, bo już wcześniej oboje mieliśmy fioła na punkcie kominków. On znał je z rodzinnych Włoch, a ja z licznych podróży po Francji, gdzie kominki stosowane są z powodzeniem do ogrzewania. Dlaczego więc nie miałyby się sprawdzić u nas? Pozostawało nam tylko dobrać odpowiedni rodzaj wkładu kominkowego i zamontować rury rozprowadzające ciepło po całym domu.
Pieniądze nie takie straszne
Dom już dziesięć lat ogrzewamy kominkiem i nadal jest to nasze podstawowe źródło ciepła. Jednak dwa lata temu, na wszelki wypadek, zainstalowaliśmy dodatkowo piec na gaz płynny (propan-butan) i podłączyliśmy do niego kuchenkę do gotowania. Choć gotujemy dla pięcioosobowej rodziny, a ubiegłej zimy były przecież srogie mrozy, w ciągu roku nie zużyliśmy nawet połowy zbiornika, ogrzewanie gazowe wykorzystujemy bowiem naprawdę sporadycznie - ogrzewanie kominkiem jest znacznie przyjemniejsze i tańsze. Drewno do kominka sprowadzamy co dwa lata od rodziny z Mazur, od razu w wielkiej ilości (ciężarówka z przyczepą), a więc oszczędzamy tym samym na transporcie. Składujemy je w specjalnie do tego celu wybudowanej zadaszonej drewutni (połączonej z wiatą na samochody), w której odpowiednio wysycha. Rocznie zużywamy go około 15 m3, co kosztuje nas zaledwie 1500 zł.
Najwięcej płacimy za elektryczność, około 2500 zł w ciągu roku, ale i ta kwota w porównaniu z innymi gospodarstwami domowymi nie jest straszna, jeśli się weźmie pod uwagę to, że w domu mieszka trójka dzieci, którym bardzo trudno wytłumaczyć, że wodę trzeba oszczędzać, a podgrzewamy ją aż trzema przepływowymi termami elektrycznymi. Zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie ze względu na dużą odległość między kuchnią i łazienkami.
Zaraz po ślubie przez pięć lat mieszkałam we Włoszech. Jednak po pewnym czasie postanowiliśmy z moim mężem, że osiedlimy się w Polsce i tu zbudujemy nasz dom. Decyzja była tym łatwiejsza, że w wyniku rodzinnych podziałów miałam do dyspozycji dużą działkę ładnie położoną w lesie sosnowym. Rozległa polanka w samym jego sercu idealnie nadawała się do postawienia domu, a na dodatek miałam do niej stosunek emocjonalny. Pamiętam, jak w dzieciństwie grałam tu w piłkę z czworgiem rodzeństwa. Jedyną wadą parceli była spora, bo 150-metrowa, odległość od mediów. "Coś za coś" - stwierdziliśmy z mężem i zdecydowaliśmy się ostatecznie na budowę. Dodatkowym argumentem "za" było sąsiedztwo - w pobliżu swoje domy mieli moja siostra i brat, znałam też dobrze innych sąsiadów, którzy już nieraz okazali się sprawdzonymi znajomymi.
Postanowiliśmy wznieść dom drewniany w konstrukcji szkieletowej, nawiązujący formą do polskich dworów. Taki dom pasował do naturalnego krajobrazu i do naszych marzeń.
Do budowy wynajęliśmy firmę specjalizującą się w tego rodzaju budownictwie, ale przez cały czas sami pilnowaliśmy staranności wykonania, a przede wszystkim - solidnego ocieplenia budynku. Dlatego między innymi zamiast proponowanej przez wykonawcę wełny mineralnej o rzadszej strukturze zdecydowaliśmy się na bardziej gęstą - o lepszych parametrach. Ściany zewnętrzne ociepliliśmy 15-, a dach - 20-centymetrową warstwą wełny mineralnej, stosując na nich specjalne folie (wiatroszczelną i paroprzepuszczalną), które także zabezpieczają dom przed stratami ciepła. Płytę fundamentową odizolowaliśmy od gruntu 10 cm wełny.
Nasze patenty na oszczędności
W tworzeniu nowego domu bardzo nam pomogli mieszkający w sąsiedztwie członkowie mojej rodziny. Wodę na budowę doprowadzaliśmy z domu brata, a prąd - od siostry. Potem, gdy budynek już stanął, też nie obyło się bez pomocy rodzeństwa - brat pozwolił podłączyć się do swojej "nitki" sieci wodociągowej i kanalizacyjnej, dzięki czemu zaoszczędziliśmy 50 m w stosunku do odległości sieci biegnących wzdłuż głównej drogi. Tylko prąd musieliśmy ciągnąć z daleka.
Razem z rodzeństwem zamówiliśmy jeden kontener na śmieci i wspólnie opłacamy ich wywóz, na zmianę odśnieżamy drogę dojazdową do naszych posesji, planujemy też budowę wspólnej studni do podlewania ogrodów.
Ze względu na bardzo wysokie koszty zrezygnowaliśmy z gazu ziemnego. Fachowcy wyliczyli nam, że za przyłącze musielibyśmy zapłacić niemal jedną trzecią kosztów budowy domu!
Problem ogrzewania domu rozwiązaliśmy z mężem bez większych sporów, bo już wcześniej oboje mieliśmy fioła na punkcie kominków. On znał je z rodzinnych Włoch, a ja z licznych podróży po Francji, gdzie kominki stosowane są z powodzeniem do ogrzewania. Dlaczego więc nie miałyby się sprawdzić u nas? Pozostawało nam tylko dobrać odpowiedni rodzaj wkładu kominkowego i zamontować rury rozprowadzające ciepło po całym domu.
Pieniądze nie takie straszne
Dom już dziesięć lat ogrzewamy kominkiem i nadal jest to nasze podstawowe źródło ciepła. Jednak dwa lata temu, na wszelki wypadek, zainstalowaliśmy dodatkowo piec na gaz płynny (propan-butan) i podłączyliśmy do niego kuchenkę do gotowania. Choć gotujemy dla pięcioosobowej rodziny, a ubiegłej zimy były przecież srogie mrozy, w ciągu roku nie zużyliśmy nawet połowy zbiornika, ogrzewanie gazowe wykorzystujemy bowiem naprawdę sporadycznie - ogrzewanie kominkiem jest znacznie przyjemniejsze i tańsze. Drewno do kominka sprowadzamy co dwa lata od rodziny z Mazur, od razu w wielkiej ilości (ciężarówka z przyczepą), a więc oszczędzamy tym samym na transporcie. Składujemy je w specjalnie do tego celu wybudowanej zadaszonej drewutni (połączonej z wiatą na samochody), w której odpowiednio wysycha. Rocznie zużywamy go około 15 m3, co kosztuje nas zaledwie 1500 zł.
Najwięcej płacimy za elektryczność, około 2500 zł w ciągu roku, ale i ta kwota w porównaniu z innymi gospodarstwami domowymi nie jest straszna, jeśli się weźmie pod uwagę to, że w domu mieszka trójka dzieci, którym bardzo trudno wytłumaczyć, że wodę trzeba oszczędzać, a podgrzewamy ją aż trzema przepływowymi termami elektrycznymi. Zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie ze względu na dużą odległość między kuchnią i łazienkami.
Skomentuj:
Rodzina za miedzą