W łowickiej chacie
Kupno starej chaty było dla nas jedynym tanim i szybkim sposobem na własny dom. Drewniany dom kosztował nas 4600 zł, zaadaptowaliśmy go za 125 000 zł. I zamieszkaliśmy w nim już po pół roku .
Droga do domu
Od dawna interesowała mnie etnografia i sztuka ludowa. Dawała mi inspirację do działań muzycznych. Często urządzałem samotne wypady rowerowe po wsiach i skansenach w całej Polsce. Choć mieszkałem w Warszawie, planowałem, że kiedyś zaszyję się na odludziu. Pewnego razu na taką wycieczkę pojechałem z Martą, która wtedy mieszkała w Łowiczu. Mieszkanie w bloku było dla niej, podobnie jak i dla mnie, prawie więzieniem. Marta jeszcze przed naszym poznaniem się kupiła łąkę na obrzeżach Puszczy Bolimowskiej - w nadziei, że w przyszłości opuści miasto. Udało się to dopiero, gdy los nas połączył. W czasie wspólnej wycieczki rowerowej znaleźliśmy opustoszałą łowicką chałupę. Stała w miejscowości Boczki Chełmońskie i była ładniejsza od innych regionalnych domów. Okazalsza, z półokrągłymi oknami przy rzeźbionej werandzie przyciągała wzrok przechodniów. Zaciekawieni odmiennością jej architektury zapytaliśmy właścicieli o jej dzieje. Pochodziła z 1900 roku i została zbudowana przez najlepszego w okolicy cieślę na zlecenie bogatego gospodarza, który właśnie planował ślub. Ze względów prestiżowych młodzieniec (którego ojcem chrzestnym był Józef Chełmoński) dobudował dodatkowe pomieszczenie mieszkalne (typowe wiejskie chałupy miały tylko dwie izby: "czarną" i "białą", usytuowane po obu stronach centralnej sieni, oraz tzw. komorę), a także zlecił bardziej kunsztowne ozdobienie werandy i elewacji budynku regionalnymi ornamentami z drewna.
Pierwsi właściciele bardzo dbali o swój dom, ale ponieważ nie mieli dzieci, po ich śmierci przeszedł on w ręce dalszej rodziny. Opustoszał kilkanaście lat temu, kiedy na wsiach nastała moda na murowane budynki, jednak ostatnim zarządcom żal było go tak po prostu rozebrać. Po cichu liczyli, że odkupi go okoliczny skansen. Niestety, mimo zainteresowania ze strony władz skansenu nie porozumiano się co do ceny i pusta chata nadal niszczała. Wtedy pojawiliśmy się my.
Nasze pomysły na obniżenie kosztów utrzymania
Kiedy zbadaliśmy, że dom nadal jest w świetnym stanie, postanowiliśmy z Martą przenieść go na naszą łąkę.
Ostatni właściciele chaty pomogli nam w jej przenosinach. Rozebrali dom na czynniki pierwsze i zabezpieczyli (wgłębnie) środkami chemicznymi każdy nadający się jeszcze do użytku drewniany element. Mieliśmy dużo szczęścia, bo udało się odzyskać aż 80% starego budulca.
Ustaliliśmy, że utrzymamy regionalny charakter budynku, ale jednocześnie zastosujemy nowoczesne metody ocieplenia. Na fundamentach z kamieni polnych zbrojonych prętami stalowymi wykonaliśmy "ciepłą" płytę fundamentową - na grubej warstwie piasku i wylewce z chudego betonu ułożone zostały: papa izolacyjna, 5 cm styropianu i kolejna wylewka z betonu. W trakcie wykańczania wnętrz pod podłogami z desek ułożyliśmy między legarami drugą warstwę styropianu (5 cm). Chcąc zmniejszyć do minimum koszty instalacji wodnych i odprowadzania ścieków do szamba, w trakcie budowy fundamentów zainstalowaliśmy w płycie węzeł hydrauliczny prowadzący z wykopanej nieopodal domu studni głębinowej do sąsiadujących ze sobą kuchni i łazienki.
Wiedząc, że drewniane domy są ciepłe dopóty, dopóki nie zacznie dąć wiatr, na zewnątrz ścian z grubych bali (15 cm) umocowaliśmy wełnę mineralną (15 cm) i grubą folię wiatroszczelną, a całość wykończyliśmy szalówką z desek (mocowanych na wpust). Pod gontem bitumicznym na dachu (zamontowanym na papie, deskowaniu i folii paroprzepuszczalnej) położyliśmy wełnę mineralną grubości 15 cm, folię wiatroszczelną oraz płyty g-k.
Pieniądze nie takie straszne
Postanowiliśmy ogrzewać dom kuchnią węglową i dwoma piecami kaflowymi. Obliczyliśmy, że są najtańsze zarówno w budowie, jak i w eksploatacji. U znajomych sprawdziliśmy, że trzymają ciepło przez całą dobę. Naszym zdaniem są też najładniejsze i pasują do regionalnej chałupy. Nie zdecydowaliśmy się na ogrzewanie elektryczne, podłączenie do sieci gazowej było niemożliwe, a ogrzewanie olejem opałowym czy gazem płynnym wykluczyły wysokie koszty inwestycji i eksploatacji. Przygotowując się do prac zduńskich, skupowaliśmy po wsiach stare kafle (płacąc zazwyczaj 1/3 ceny nowych). Potrzebowaliśmy ich dużo - po 300 kafli na każdy piec i kolejne 100 na obudowę kuchni węglowej.
Zrezygnowaliśmy ze stawiania pieców w każdej izbie na rzecz dwóch dużych pieców usytuowanych (podobnie jak kominy) symetrycznie po obu stronach sieni. Zbudowaliśmy je w ścianach przylegających do siebie pomieszczeń, w taki sposób, by każdy piec ogrzewał aż trzy izby, a palenisko wychodziło na sień. Przelotową sień, celowo wyłożoną terakotą (dla łatwiejszego sprzątania), połączyliśmy ze składzikiem na opał przez zadaszony taras, co jest szczególnie wygodne w zimie. Ciepło do grzejników na poddaszu poprowadziliśmy rurami z wężownicy wmontowanej w kuchnię węglową, którą ogrzewamy kuchnię i na której gotujemy potrawy.
W ciągu roku spalamy do trzech ton węgla i do 10 m3 drewna. Drewno kupujemy od leśniczego (za 40-60 zł/m3) lub dostajemy od sąsiadów za darmo. Cena opału jeszcze nigdy nie przekroczyła 1800 zł rocznie.
Cieszymy się, że w naszej wsi zbudowano wreszcie wodociąg i że dzięki dotacjom unijnym podłączenie do niego naszego domu kosztowało tylko 1000 zł. Teraz brakuje nam tylko kanalizacji, bo koszty wywozu szamba są wysokie. Wodę czerpiemy i z wodociągu, i ze studni. Tej studziennej używamy przede wszystkim do podlewania ogrodu.
Od dawna interesowała mnie etnografia i sztuka ludowa. Dawała mi inspirację do działań muzycznych. Często urządzałem samotne wypady rowerowe po wsiach i skansenach w całej Polsce. Choć mieszkałem w Warszawie, planowałem, że kiedyś zaszyję się na odludziu. Pewnego razu na taką wycieczkę pojechałem z Martą, która wtedy mieszkała w Łowiczu. Mieszkanie w bloku było dla niej, podobnie jak i dla mnie, prawie więzieniem. Marta jeszcze przed naszym poznaniem się kupiła łąkę na obrzeżach Puszczy Bolimowskiej - w nadziei, że w przyszłości opuści miasto. Udało się to dopiero, gdy los nas połączył. W czasie wspólnej wycieczki rowerowej znaleźliśmy opustoszałą łowicką chałupę. Stała w miejscowości Boczki Chełmońskie i była ładniejsza od innych regionalnych domów. Okazalsza, z półokrągłymi oknami przy rzeźbionej werandzie przyciągała wzrok przechodniów. Zaciekawieni odmiennością jej architektury zapytaliśmy właścicieli o jej dzieje. Pochodziła z 1900 roku i została zbudowana przez najlepszego w okolicy cieślę na zlecenie bogatego gospodarza, który właśnie planował ślub. Ze względów prestiżowych młodzieniec (którego ojcem chrzestnym był Józef Chełmoński) dobudował dodatkowe pomieszczenie mieszkalne (typowe wiejskie chałupy miały tylko dwie izby: "czarną" i "białą", usytuowane po obu stronach centralnej sieni, oraz tzw. komorę), a także zlecił bardziej kunsztowne ozdobienie werandy i elewacji budynku regionalnymi ornamentami z drewna.
Pierwsi właściciele bardzo dbali o swój dom, ale ponieważ nie mieli dzieci, po ich śmierci przeszedł on w ręce dalszej rodziny. Opustoszał kilkanaście lat temu, kiedy na wsiach nastała moda na murowane budynki, jednak ostatnim zarządcom żal było go tak po prostu rozebrać. Po cichu liczyli, że odkupi go okoliczny skansen. Niestety, mimo zainteresowania ze strony władz skansenu nie porozumiano się co do ceny i pusta chata nadal niszczała. Wtedy pojawiliśmy się my.
Nasze pomysły na obniżenie kosztów utrzymania
Kiedy zbadaliśmy, że dom nadal jest w świetnym stanie, postanowiliśmy z Martą przenieść go na naszą łąkę.
Ostatni właściciele chaty pomogli nam w jej przenosinach. Rozebrali dom na czynniki pierwsze i zabezpieczyli (wgłębnie) środkami chemicznymi każdy nadający się jeszcze do użytku drewniany element. Mieliśmy dużo szczęścia, bo udało się odzyskać aż 80% starego budulca.
Ustaliliśmy, że utrzymamy regionalny charakter budynku, ale jednocześnie zastosujemy nowoczesne metody ocieplenia. Na fundamentach z kamieni polnych zbrojonych prętami stalowymi wykonaliśmy "ciepłą" płytę fundamentową - na grubej warstwie piasku i wylewce z chudego betonu ułożone zostały: papa izolacyjna, 5 cm styropianu i kolejna wylewka z betonu. W trakcie wykańczania wnętrz pod podłogami z desek ułożyliśmy między legarami drugą warstwę styropianu (5 cm). Chcąc zmniejszyć do minimum koszty instalacji wodnych i odprowadzania ścieków do szamba, w trakcie budowy fundamentów zainstalowaliśmy w płycie węzeł hydrauliczny prowadzący z wykopanej nieopodal domu studni głębinowej do sąsiadujących ze sobą kuchni i łazienki.
Wiedząc, że drewniane domy są ciepłe dopóty, dopóki nie zacznie dąć wiatr, na zewnątrz ścian z grubych bali (15 cm) umocowaliśmy wełnę mineralną (15 cm) i grubą folię wiatroszczelną, a całość wykończyliśmy szalówką z desek (mocowanych na wpust). Pod gontem bitumicznym na dachu (zamontowanym na papie, deskowaniu i folii paroprzepuszczalnej) położyliśmy wełnę mineralną grubości 15 cm, folię wiatroszczelną oraz płyty g-k.
Pieniądze nie takie straszne
Postanowiliśmy ogrzewać dom kuchnią węglową i dwoma piecami kaflowymi. Obliczyliśmy, że są najtańsze zarówno w budowie, jak i w eksploatacji. U znajomych sprawdziliśmy, że trzymają ciepło przez całą dobę. Naszym zdaniem są też najładniejsze i pasują do regionalnej chałupy. Nie zdecydowaliśmy się na ogrzewanie elektryczne, podłączenie do sieci gazowej było niemożliwe, a ogrzewanie olejem opałowym czy gazem płynnym wykluczyły wysokie koszty inwestycji i eksploatacji. Przygotowując się do prac zduńskich, skupowaliśmy po wsiach stare kafle (płacąc zazwyczaj 1/3 ceny nowych). Potrzebowaliśmy ich dużo - po 300 kafli na każdy piec i kolejne 100 na obudowę kuchni węglowej.
Zrezygnowaliśmy ze stawiania pieców w każdej izbie na rzecz dwóch dużych pieców usytuowanych (podobnie jak kominy) symetrycznie po obu stronach sieni. Zbudowaliśmy je w ścianach przylegających do siebie pomieszczeń, w taki sposób, by każdy piec ogrzewał aż trzy izby, a palenisko wychodziło na sień. Przelotową sień, celowo wyłożoną terakotą (dla łatwiejszego sprzątania), połączyliśmy ze składzikiem na opał przez zadaszony taras, co jest szczególnie wygodne w zimie. Ciepło do grzejników na poddaszu poprowadziliśmy rurami z wężownicy wmontowanej w kuchnię węglową, którą ogrzewamy kuchnię i na której gotujemy potrawy.
W ciągu roku spalamy do trzech ton węgla i do 10 m3 drewna. Drewno kupujemy od leśniczego (za 40-60 zł/m3) lub dostajemy od sąsiadów za darmo. Cena opału jeszcze nigdy nie przekroczyła 1800 zł rocznie.
Cieszymy się, że w naszej wsi zbudowano wreszcie wodociąg i że dzięki dotacjom unijnym podłączenie do niego naszego domu kosztowało tylko 1000 zł. Teraz brakuje nam tylko kanalizacji, bo koszty wywozu szamba są wysokie. Wodę czerpiemy i z wodociągu, i ze studni. Tej studziennej używamy przede wszystkim do podlewania ogrodu.
Skomentuj:
W łowickiej chacie