Nie tylko dla bogaczy
Wydawało się nam, że jednorodzinne domy są tylko dla ludzi bardzo majętnych. Dziś śmiejemy się z tego, bo na własnej skórze przekonaliśmy się, jak bardzo nie mieliśmy racji.
Droga do domu
Od zawsze mieszkaliśmy z Andrzejem w blokach. Najpierw z rodzicami, a potem już jako para - u rodziców. Do czasu usamodzielnienia się gościny udzielili nam bowiem rodzice Andrzeja. Oczywiście zaczęliśmy rozglądać się za własnym mieszkaniem, ale ceny nie dawały nam nadziei na szybką wyprowadzkę. I wtedy pojawiła się okazja kupna taniej działki pod miastem. Postanowiliśmy zainwestować i potraktować zakup ziemi jako lokatę oszczędności.
Działka o powierzchni prawie 2000 m2 miała dostęp do elektryczności i sieci gazowej, co sprzyjało ewentualnej budowie domu. Początkowo jednak w ogóle o tym nie myśleliśmy, obawiając się, że nie udźwigniemy kosztów budowy ani późniejszego utrzymania domu.
Nie minęło jednak dużo czasu, gdy obserwując, co się dzieje na rynku mieszkaniowym i słuchając tego, co mówią nasi mieszkający w budynkach jednorodzinnych znajomi, zaczęliśmy powoli zmieniać zapatrywania na dom.
Nasza budowlana przygoda zaczęła się od intensywnej lektury fachowych pism branżowych. Ale pewnie domu nie byłoby do dziś, gdyby nie obecni sąsiedzi, którzy zaproponowali nam pomoc przy załatwianiu formalności związanych z budową. To dzięki nim sprawy nabrały szybszego tempa.
Ani się obejrzeliśmy, jak trzymaliśmy w rękach pozwolenie na budowę. Trudno to było zaprzepaścić. Zdecydowaliśmy więc z Andrzejem, że ruszamy z budową. Oszczędności starczyło na stan surowy, a na wykończenie budynku wzięliśmy kredyt budowlano-hipoteczny.
Pieniądze nie takie straszne
Gotowy projekt, za nieduże pieniądze, znaleźliśmy w ŁADNYM DOMU (nr 3/1999). Zdecydowaliśmy się na budynek, który ma wyraźny podział na część reprezentacyjną i prywatną i który można wznosić dwuetapowo. Postanowiliśmy, że poddasze zaadaptujemy później, kiedy na świecie pojawią się dzieci.
Ponieważ nasz dom wznosiliśmy w otwartej przestrzeni, gdzie nic nie chroniło ani przed słońcem, ani przed wiatrem, zależało nam na solidnej izolacji murów. Jednocześnie myśleliśmy o oszczędnościach. Dlatego w porozumieniu z architektami zamiast warstwowych ścian z pustaków ceramicznych, ocieplonych styropianem wybudowaliśmy jednowarstwowe ściany z bloczków betonu komórkowego (grubości 24 cm) z zewnętrznym ociepleniem (12 cm styropianu). Wybrane przez nas rozwiązanie okazało się tańsze, a jednocześnie - jak nas zapewnili fachowcy - nie groziło zwiększeniem strat ciepła przez ściany budynku.
Kupiliśmy porządne, drewniane okna (U = 1,1) i pod podłogami na parterze ułożyliśmy 10 cm styropianu, a strop nad parterem typu terriva ociepliliśmy pięciocentymetrową warstwą styropianu pokrytą betonową szlichtą. W domu było ciepło (21°C), ale spodziewamy się, że ocieplenie połaci dachu 15 centymetrami wełny mineralnej, które wykonaliśmy w tym roku z myślą o rozpoczęciu dalszych prac na poddaszu, zmniejszy koszty ogrzewania. Przekonamy się o tym już podczas najbliższej zimy.
Lektura pism budowlanych spowodowała, że rozważaliśmy możliwość zamontowania pompy ciepła, ale uznaliśmy, że to rozwiązanie jest dla nas zbyt drogie. Mając w pobliżu sieć gazową, zdecydowaliśmy się na ogrzewanie domu gazem. Znajomi, którzy prowadzą firmę budowlaną, doradzili nam, abyśmy zanadto nie oszczędzali na urządzeniach grzewczych i od razu kupili dobrej jakości piec c.o. oraz wkład kominkowy. Zapewniali, że taki wybór docenimy po pierwszych rachunkach i... mieli rację.
Inwestycje zmniejszające koszty utrzymania
Ponieważ nasza działka leży 150 m od drogi, przy której znajdują się sieci gazowa i elektryczna, aby zmniejszyć koszty podłączenia domu do sieci, zdecydowaliśmy się na wspólną inwestycję z sąsiadami. Dało to wymierne oszczędności. Za podciągnięcie przyłącza gazowego razem z całą instalacją w budynku zapłaciliśmy 6000 zł, natomiast za instalację elektryczną - 3000 zł. Podobne koszty ponieśli sąsiedzi.
W naszej miejscowości nie było wodociągu i kanalizacji, wybudowaliśmy studnię oraz ekologiczną oczyszczalnię ścieków. Zainwestowaliśmy we własną oczyszczalnię, aby uniknąć uciążliwości związanych z obsługą zwykłego szamba i wysokich kosztów wywozu ścieków. To był naprawdę strzał w dziesiątkę, bo w ciągu czterech lat od przeprowadzki wydaliśmy na ścieki zaledwie 150 zł.
Dwa lata po zamieszkaniu podłączyliśmy nasz dom do nowo powstałej sieci wodociągowej. Skorzystaliśmy z tego, że władze naszej gminy zorganizowały dopłaty unijne (SAPART) i całe przyłącze kosztowało nas zaledwie 1000 zł.
Jak na pierwszy dom, który zgodnie z przysłowiem, buduje się "dla wroga", uważamy, że nasz bardzo się nam udał. Nie wyobrażamy sobie powrotu do bloku i nawet dojazdy nie są dla nas problemem, choć wydajemy na nie około 500 zł miesięcznie.
Od zawsze mieszkaliśmy z Andrzejem w blokach. Najpierw z rodzicami, a potem już jako para - u rodziców. Do czasu usamodzielnienia się gościny udzielili nam bowiem rodzice Andrzeja. Oczywiście zaczęliśmy rozglądać się za własnym mieszkaniem, ale ceny nie dawały nam nadziei na szybką wyprowadzkę. I wtedy pojawiła się okazja kupna taniej działki pod miastem. Postanowiliśmy zainwestować i potraktować zakup ziemi jako lokatę oszczędności.
Działka o powierzchni prawie 2000 m2 miała dostęp do elektryczności i sieci gazowej, co sprzyjało ewentualnej budowie domu. Początkowo jednak w ogóle o tym nie myśleliśmy, obawiając się, że nie udźwigniemy kosztów budowy ani późniejszego utrzymania domu.
Nie minęło jednak dużo czasu, gdy obserwując, co się dzieje na rynku mieszkaniowym i słuchając tego, co mówią nasi mieszkający w budynkach jednorodzinnych znajomi, zaczęliśmy powoli zmieniać zapatrywania na dom.
Nasza budowlana przygoda zaczęła się od intensywnej lektury fachowych pism branżowych. Ale pewnie domu nie byłoby do dziś, gdyby nie obecni sąsiedzi, którzy zaproponowali nam pomoc przy załatwianiu formalności związanych z budową. To dzięki nim sprawy nabrały szybszego tempa.
Ani się obejrzeliśmy, jak trzymaliśmy w rękach pozwolenie na budowę. Trudno to było zaprzepaścić. Zdecydowaliśmy więc z Andrzejem, że ruszamy z budową. Oszczędności starczyło na stan surowy, a na wykończenie budynku wzięliśmy kredyt budowlano-hipoteczny.
Pieniądze nie takie straszne
Gotowy projekt, za nieduże pieniądze, znaleźliśmy w ŁADNYM DOMU (nr 3/1999). Zdecydowaliśmy się na budynek, który ma wyraźny podział na część reprezentacyjną i prywatną i który można wznosić dwuetapowo. Postanowiliśmy, że poddasze zaadaptujemy później, kiedy na świecie pojawią się dzieci.
Ponieważ nasz dom wznosiliśmy w otwartej przestrzeni, gdzie nic nie chroniło ani przed słońcem, ani przed wiatrem, zależało nam na solidnej izolacji murów. Jednocześnie myśleliśmy o oszczędnościach. Dlatego w porozumieniu z architektami zamiast warstwowych ścian z pustaków ceramicznych, ocieplonych styropianem wybudowaliśmy jednowarstwowe ściany z bloczków betonu komórkowego (grubości 24 cm) z zewnętrznym ociepleniem (12 cm styropianu). Wybrane przez nas rozwiązanie okazało się tańsze, a jednocześnie - jak nas zapewnili fachowcy - nie groziło zwiększeniem strat ciepła przez ściany budynku.
Kupiliśmy porządne, drewniane okna (U = 1,1) i pod podłogami na parterze ułożyliśmy 10 cm styropianu, a strop nad parterem typu terriva ociepliliśmy pięciocentymetrową warstwą styropianu pokrytą betonową szlichtą. W domu było ciepło (21°C), ale spodziewamy się, że ocieplenie połaci dachu 15 centymetrami wełny mineralnej, które wykonaliśmy w tym roku z myślą o rozpoczęciu dalszych prac na poddaszu, zmniejszy koszty ogrzewania. Przekonamy się o tym już podczas najbliższej zimy.
Lektura pism budowlanych spowodowała, że rozważaliśmy możliwość zamontowania pompy ciepła, ale uznaliśmy, że to rozwiązanie jest dla nas zbyt drogie. Mając w pobliżu sieć gazową, zdecydowaliśmy się na ogrzewanie domu gazem. Znajomi, którzy prowadzą firmę budowlaną, doradzili nam, abyśmy zanadto nie oszczędzali na urządzeniach grzewczych i od razu kupili dobrej jakości piec c.o. oraz wkład kominkowy. Zapewniali, że taki wybór docenimy po pierwszych rachunkach i... mieli rację.
Inwestycje zmniejszające koszty utrzymania
Ponieważ nasza działka leży 150 m od drogi, przy której znajdują się sieci gazowa i elektryczna, aby zmniejszyć koszty podłączenia domu do sieci, zdecydowaliśmy się na wspólną inwestycję z sąsiadami. Dało to wymierne oszczędności. Za podciągnięcie przyłącza gazowego razem z całą instalacją w budynku zapłaciliśmy 6000 zł, natomiast za instalację elektryczną - 3000 zł. Podobne koszty ponieśli sąsiedzi.
W naszej miejscowości nie było wodociągu i kanalizacji, wybudowaliśmy studnię oraz ekologiczną oczyszczalnię ścieków. Zainwestowaliśmy we własną oczyszczalnię, aby uniknąć uciążliwości związanych z obsługą zwykłego szamba i wysokich kosztów wywozu ścieków. To był naprawdę strzał w dziesiątkę, bo w ciągu czterech lat od przeprowadzki wydaliśmy na ścieki zaledwie 150 zł.
Dwa lata po zamieszkaniu podłączyliśmy nasz dom do nowo powstałej sieci wodociągowej. Skorzystaliśmy z tego, że władze naszej gminy zorganizowały dopłaty unijne (SAPART) i całe przyłącze kosztowało nas zaledwie 1000 zł.
Jak na pierwszy dom, który zgodnie z przysłowiem, buduje się "dla wroga", uważamy, że nasz bardzo się nam udał. Nie wyobrażamy sobie powrotu do bloku i nawet dojazdy nie są dla nas problemem, choć wydajemy na nie około 500 zł miesięcznie.
Skomentuj:
Nie tylko dla bogaczy