Mały, ale własny
Nie uniknęliśmy kryzysów finansowych i stresów, ale teraz cieszymy się życiem w prawdziwym domu. Co z tego, że jest mały. Można go przecież rozbudować.
Droga do domu
Ślub braliśmy w styczniu, a już w maju kupiliśmy działkę z myślą o budowie domu. Trzy lata zabrało nam jej spłacanie. Przyznajemy, że mieliśmy wtedy poważny kryzys finansowy i nachodziły nas myśli, żeby sprzedać parcelę i pozbyć się balastu w postaci pożyczek. Ale udało nam się przezwyciężyć kłopoty finansowe i po kilku latach wreszcie przystąpiliśmy do budowy.
Ponieważ wtedy kredyty nie były tak dostępne jak obecnie, nie chcieliśmy się zadłużać w banku. Zapożyczyliśmy się natomiast u rodziny i przyjaciół, aby jak najszybciej wystartować z pracami budowlanymi. Pocieszaliśmy się z Pawłem, że jeśli budowa będzie nas nazbyt obarczała finansowo, sprzedamy połowę działki.
Okazało się, że dom stanął w niecały rok, i to bez potrzeby sprzedaży części działki. Choć musieliśmy budować bardzo, bardzo oszczędnie i nie obyło się bez wyrzeczeń, nie żałujemy naszych decyzji.
Nasze pomysły na oszczędności
Nasz dom jest nieduży i był budowany z myślą o trzech osobach - o nas i naszej córeczce Julii.
Zależało nam bardzo na tym, by forma i układ całego budynku pozwalały na jak najtańszą budowę, a jednocześnie, by dom był maksymalnie funkcjonalny i tani w eksploatacji. Zrezygnowaliśmy z podpiwniczenia budynku, jak również z użytkowego poddasza. Nie budowaliśmy także oddzielnego garażu, tylko wciągnęliśmy go pod wspólny z częścią mieszkalną dach. W ten sposób powstała prosta bryła domu, przykryta dwuspadowym zadaszeniem. Aby ją trochę urozmaicić, wypuściliśmy do przodu ganek, z boku dobudowaliśmy wiatę na narzędzia i sprzęt sportowy, a z tyłu budynku zaplanowaliśmy taras.
Po długich konsultacjach z fachowcami zdecydowaliśmy się na dom z bali. Technologia drewniana przekonywała nas szybkością budowy i niskimi kosztami oraz tym, że taki budynek można w przyszłości łatwo rozbudować. Znaleźliśmy firmę, która stawiała solidne, tanie drewniane domy, no i... machina poszła w ruch.
Szczególnie pieczołowicie doglądaliśmy prac wykonywanych na etapie izolowania i ocieplania budynku. Już pierwsza zima po przeprowadzce pokazała, że ściany parterowego domu - wykonane z bali o grubości 8 cm, łączonych na felc, które od strony wnętrz zostały zabezpieczone folia wiatroszczelną, a następnie ocieplone warstwą wełny mineralnej (15 cm) - są dostatecznie ciepłe. Jesteśmy też zadowoleni z tego, że ściany od strony wnętrz wykończyliśmy boazerią z desek, pod którą zamocowano jeszcze folie paroprzepuszczalne - są nie tylko ciepłe, ale także łatwe w pielęgnacji. Jedyny mankament domu stanowią okna. Zamontowaliśmy tanie, skrzynkowe, aby nie podnosić kosztów budowy o dodatkowe kilkanaście tysięcy złotych. Ich wymianę zaplanowaliśmy na następne lata, po przeprowadzce. Na szczęście wymieniliśmy już wielkie okno tarasowe, gdzie były największe straty ciepła. Budynek dobrze izoluje także 20-centymetrowa warstwa wełny mineralnej, ułożona na drewnianych stropach, oraz 10-centymetrowa warstwa styropianu w płycie fundamentowej.
Pieniądze nie takie straszne
Położenie domu 35 m w głębi działki dodatkowo zwiększało koszty doprowadzenia mediów. Bez względu na okoliczności musieliśmy dociągnąć elektryczność. Przyłącze o długości 120 m kosztowało nas sporo, bo aż 12 tys. zł.
Trochę czasu upłynęło, nim dopracowaliśmy system grzewczy. Najbliższa sieć gazowa znajduje się w odległości ponad 300 m od naszego domu, dlatego od razu zrezygnowaliśmy z jego przyłączenia.
Przez pierwsze dwa lata ogrzewaliśmy dom grzejnikami elektrycznymi - konwektorami - oraz kominkiem z otwartym paleniskiem. Szybko się jednak przekonaliśmy, że nie jest to korzystne rozwiązanie. Miesięcznie w zimie płaciliśmy za prąd kilkaset złotych, a palenie w otwartym kominku było raczej stratą drewna niż ekonomicznym źródłem ciepła. Drewno spalało się bardzo szybko, dawało ciepło na krótko i tylko w bezpośredniej bliskości kominka. W ciągu zimy zużywaliśmy 15 m3 drewna za ponad 2000 zł i dodatkowo jeszcze słono płaciliśmy za prąd. Musieliśmy więc szybko coś na to zaradzić. Zdecydowaliśmy się na przebudowę kominka i zamontowanie żeliwnego wkładu z systemem rur rozprowadzających ciepło do innych pomieszczeń. Zmiana była kolosalna. Miesięczne rachunki za prąd spadły w zimie o ponad połowę, choć w łazience zostawiliśmy elektryczną termę do podgrzewania wody i duży grzejnik elektryczny. Obecnie zużywamy też o połowę mniej drewna - maksimum do 10 m3 w czasie surowej zimy, a do ośmiu - podczas łagodniejszej. Koszty ogrzewania domu obniżą się jeszcze, gdy dokończymy wymianę okien. To nasz priorytet, jeśli chodzi o inwestycje na najbliższy czas.
Ślub braliśmy w styczniu, a już w maju kupiliśmy działkę z myślą o budowie domu. Trzy lata zabrało nam jej spłacanie. Przyznajemy, że mieliśmy wtedy poważny kryzys finansowy i nachodziły nas myśli, żeby sprzedać parcelę i pozbyć się balastu w postaci pożyczek. Ale udało nam się przezwyciężyć kłopoty finansowe i po kilku latach wreszcie przystąpiliśmy do budowy.
Ponieważ wtedy kredyty nie były tak dostępne jak obecnie, nie chcieliśmy się zadłużać w banku. Zapożyczyliśmy się natomiast u rodziny i przyjaciół, aby jak najszybciej wystartować z pracami budowlanymi. Pocieszaliśmy się z Pawłem, że jeśli budowa będzie nas nazbyt obarczała finansowo, sprzedamy połowę działki.
Okazało się, że dom stanął w niecały rok, i to bez potrzeby sprzedaży części działki. Choć musieliśmy budować bardzo, bardzo oszczędnie i nie obyło się bez wyrzeczeń, nie żałujemy naszych decyzji.
Nasze pomysły na oszczędności
Nasz dom jest nieduży i był budowany z myślą o trzech osobach - o nas i naszej córeczce Julii.
Zależało nam bardzo na tym, by forma i układ całego budynku pozwalały na jak najtańszą budowę, a jednocześnie, by dom był maksymalnie funkcjonalny i tani w eksploatacji. Zrezygnowaliśmy z podpiwniczenia budynku, jak również z użytkowego poddasza. Nie budowaliśmy także oddzielnego garażu, tylko wciągnęliśmy go pod wspólny z częścią mieszkalną dach. W ten sposób powstała prosta bryła domu, przykryta dwuspadowym zadaszeniem. Aby ją trochę urozmaicić, wypuściliśmy do przodu ganek, z boku dobudowaliśmy wiatę na narzędzia i sprzęt sportowy, a z tyłu budynku zaplanowaliśmy taras.
Po długich konsultacjach z fachowcami zdecydowaliśmy się na dom z bali. Technologia drewniana przekonywała nas szybkością budowy i niskimi kosztami oraz tym, że taki budynek można w przyszłości łatwo rozbudować. Znaleźliśmy firmę, która stawiała solidne, tanie drewniane domy, no i... machina poszła w ruch.
Szczególnie pieczołowicie doglądaliśmy prac wykonywanych na etapie izolowania i ocieplania budynku. Już pierwsza zima po przeprowadzce pokazała, że ściany parterowego domu - wykonane z bali o grubości 8 cm, łączonych na felc, które od strony wnętrz zostały zabezpieczone folia wiatroszczelną, a następnie ocieplone warstwą wełny mineralnej (15 cm) - są dostatecznie ciepłe. Jesteśmy też zadowoleni z tego, że ściany od strony wnętrz wykończyliśmy boazerią z desek, pod którą zamocowano jeszcze folie paroprzepuszczalne - są nie tylko ciepłe, ale także łatwe w pielęgnacji. Jedyny mankament domu stanowią okna. Zamontowaliśmy tanie, skrzynkowe, aby nie podnosić kosztów budowy o dodatkowe kilkanaście tysięcy złotych. Ich wymianę zaplanowaliśmy na następne lata, po przeprowadzce. Na szczęście wymieniliśmy już wielkie okno tarasowe, gdzie były największe straty ciepła. Budynek dobrze izoluje także 20-centymetrowa warstwa wełny mineralnej, ułożona na drewnianych stropach, oraz 10-centymetrowa warstwa styropianu w płycie fundamentowej.
Pieniądze nie takie straszne
Położenie domu 35 m w głębi działki dodatkowo zwiększało koszty doprowadzenia mediów. Bez względu na okoliczności musieliśmy dociągnąć elektryczność. Przyłącze o długości 120 m kosztowało nas sporo, bo aż 12 tys. zł.
Trochę czasu upłynęło, nim dopracowaliśmy system grzewczy. Najbliższa sieć gazowa znajduje się w odległości ponad 300 m od naszego domu, dlatego od razu zrezygnowaliśmy z jego przyłączenia.
Przez pierwsze dwa lata ogrzewaliśmy dom grzejnikami elektrycznymi - konwektorami - oraz kominkiem z otwartym paleniskiem. Szybko się jednak przekonaliśmy, że nie jest to korzystne rozwiązanie. Miesięcznie w zimie płaciliśmy za prąd kilkaset złotych, a palenie w otwartym kominku było raczej stratą drewna niż ekonomicznym źródłem ciepła. Drewno spalało się bardzo szybko, dawało ciepło na krótko i tylko w bezpośredniej bliskości kominka. W ciągu zimy zużywaliśmy 15 m3 drewna za ponad 2000 zł i dodatkowo jeszcze słono płaciliśmy za prąd. Musieliśmy więc szybko coś na to zaradzić. Zdecydowaliśmy się na przebudowę kominka i zamontowanie żeliwnego wkładu z systemem rur rozprowadzających ciepło do innych pomieszczeń. Zmiana była kolosalna. Miesięczne rachunki za prąd spadły w zimie o ponad połowę, choć w łazience zostawiliśmy elektryczną termę do podgrzewania wody i duży grzejnik elektryczny. Obecnie zużywamy też o połowę mniej drewna - maksimum do 10 m3 w czasie surowej zimy, a do ośmiu - podczas łagodniejszej. Koszty ogrzewania domu obniżą się jeszcze, gdy dokończymy wymianę okien. To nasz priorytet, jeśli chodzi o inwestycje na najbliższy czas.
Skomentuj:
Mały, ale własny