Renowacja starego, wapiennego domu
Zniszczony budynek kupił w latach dziewięćdziesiątych malarz, Piotr Żółkiewski. Nie zniechęciła go ucieczka pierwszej ekipy remontowej. Znalazł kolejnych fachowców, odnowił budynek i zrobił w nim galerię.
Projekt przebudowy: inwestorzy
Projekt ganku: architekt Rudolf Buchalik
Powierzchnia domu: około 110 m2
Mieszkańcy: cztery osoby
Domy z kamienia
Ten dom widać na czarno-białej przedwojennej fotografii, której kopię ma w swoich zbiorach jego obecny właściciel. Na pierwszym planie można oglądać postać starozakonnego w tradycyjnym chałacie. Być może to ówczesny właściciel domu albo po prostu jeden z mieszkańców miasteczka.
W dawnym Kazimierzu było wielu Żydów, i to oni w znacznej mierze tworzyli od wieków aurę tego miejsca. Podczas okupacji wszyscy zniknęli na zawsze, zamordowani przez hitlerowców. Pozostały jedynie domy z pięknego, białego, miejscowego kamienia. Wśród nich ostał się ten ze starej fotografii. Jest niewielki, stoi w sąsiedztwie podobnych budynków, bokiem do brukowanej ulicy. Jedną ze ścian opiera się o stok kazimierskiej Góry Trzech Krzyży.
Spółdzielnia i malarz
Dom wzniesiono w XIX wieku. Mieszkali w nim kazimierscy Żydzi. W czasie drugiej wojny światowej budynek zniszczyły niemieckie wojska. Około 1950 roku odbudowała go Miejska Spółdzielnia Zaopatrzenia i Zbytu "Zgoda", która przez następne pięćdziesiąt lat prowadziła w nim sklep. Sprzedawano tu metalowe akcesoria: śruby, nakrętki, gwoździe i inne produkty potrzebne rolnikom. W budynku działał też punkt skupu jaj, wełny, włókna i włosia. W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku sklep zamknięto, a budynek powoli niszczał.
W 1997 roku kupił go młody malarz Piotr Żółkiewski, który chciał urządzić w Kazimierzu swoją pracownię. Spółdzielni bardzo zależało na sprzedaniu nieruchomości, do transakcji doszło zatem bez biurokratycznej mitręgi.
Dobre sąsiedztwo
W Kazimierzu trudno znaleźć równie atrakcyjnie położony dom, choć konkurencja pod tym względem jest w miasteczku bardzo duża. W tle budynku widać uwiecznioną na setkach obrazów i zdjęć malowniczą sylwetkę renesansowego kościoła farnego, a równie słynny kazimierski Rynek jest dwa kroki stąd. W bezpośredniej bliskości, "przez płot", stoi najbardziej znaczący ze współczesnych domów Kazimierza, kanon tamtejszego budownictwa, autorskie dzieło Karola Sicińskiego, wieloletniego miejscowego konserwatora i wybitnego architekta. Takie sąsiedztwo zobowiązuje, niezależnie od czekających inwestora trudności.
Artyście zależało, by przywrócić budynkowi utraconą urodę i należne mu znaczenie w pejzażu miasteczka. Nie zniechęcił go opłakany stan domu - uszkodzone stropy, zniszczony dach, zawilgocone ściany. Nie zmniejszyła jego entuzjazmu nawet rejterada ekipy budowlanej, która po zapoznaniu się ze stanem budynku odmówiła pracy.
Syberyjskie doświadczenie
Nie pierwszy raz okazało się, że wiara w powodzenie przedsięwzięcia decyduje o końcowym sukcesie. Pan Piotr, niezrażony niepowodzeniami z pierwszą ekipą, poszukał następnej, która potrafiłaby spełnić jego wymagania. Było to o tyle trudne, że wszystkie prace budowlane miały być objęte rygorami konserwatorskimi. Na szczęście szef nowo pozyskanej ekipy okazał się człowiekiem opatrznościowym. Pracował kiedyś w Mostostalu na Syberii. - Moje niepokoje dotyczące rekonstrukcji budynku rozproszył jednym zdaniem: A dlaczego ma się nie udać? - opowiada pan Piotr Żółkiewski.
I rzeczywiście, prace posuwały się w zaskakująco szybkim tempie. Remont zaczął się w kwietniu i zakończył w sierpniu tego samego roku. Jednocześnie kładziono dach, osuszano mury, prowadzono roboty ziemne. Na szczęście funkcjonowały wszystkie media.
Działka, na której stoi budynek, była pierwotnie mocno nachylona. Żeby zyskać więcej terenu, zniwelowano pochyłość stoku. Dzięki temu dojście do drzwi wejściowych stało się wygodniejsze, powstało także miejsce zabaw dla córeczki. Jednak po zdjęciu warstwy ziemi, przewody wodno-kanalizacyjne znalazły się niebezpiecznie blisko powierzchni gruntu, co groziło ich zamarznięciem w czasie mrozów. I wtedy przydało się syberyjskie doświadczenie szefa budowy. Rury owinięto kilkoma warstwami wełny mineralnej, która doskonale izoluje od działania zimna. - Nigdy nie mieliśmy kłopotów, a przecież w Kazimierzu temperatura zimą nierzadko spada do minus 25°C - mówi właściciel.
Dom ogrzewany jest kominkiem z rozprowadzeniem ciepła. Grube kamienne ściany dobrze trzymają ciepło zimą, a latem chronią przed upałami.
Dom dla rodziny
W trakcie generalnego remontu dom państwa Żółkiewskich zachował swój historyczny kształt, ale został przystosowany do potrzeb współczesnej rodziny. Jedną z najważniejszych zmian było zbudowanie schodów łączących parter z piętrem. We wnętrzu dawnego sklepu nie było komunikacji pomiędzy tymi poziomami, a poddasze było nieużywane.
Największe pomieszczenie na parterze to pokój dzienny z kominkiem. Stąd przechodzi się do pozostałych pomieszczeń. Od strony ulicy znalazły się łazienka i kuchnia. W kuchni udało się zachować tradycyjny piec z fajerkami; pali się w nim drewnem. W łazience zmieściła się półokrągła, nowoczesna wanna. Z pokoju dziennego wchodzi się też do pracowni, urządzonej w dawnym magazynie. Tę część dobudowano za czasów działania spółdzielni, wkopując ściany w zbocze góry. Napór ziemi i skał powstrzymuje kamienny mur oporowy o grubości aż dwóch metrów. Pracownia jest jednocześnie galerią, w której pan Żółkiewski wystawia swoje obrazy.
Na strychu przekształconym w poddasze mieszkalne zaprojektowano sypialnię rodziców, pokój dzieci oraz bibliotekę. Pokoje są doświetlone dodatkowo oknami połaciowymi, umieszczonymi w dachu od przeciwnej strony niż wejście. Z największego pomieszczenia na piętrze można wyjść na taras.
Odkrycie na zakończenie
Dwa lata po zakończeniu zasadniczych robót remontowych do domu dobudowano drewniany ganek i umieszczony nad nim balkon. Z kolei nad pracownią pojawił się zadaszony taras, który pełni też rolę drewutni. Te dodatki, łączące elementy drewniane z kamieniem, nawiązują do starej kazimierskiej architektury i są dziełem znanego miejscowego architekta, malarza i konserwatora Rudolfa Buchalika.
Największą niespodzianką okazała się... piwnica. - Przez dłuższy czas nie wiedzieliśmy, że istnieje, bo zejście było przykryte starymi deskami - mówi malarz. - Kiedy je uprzątnęliśmy, ujawniły się zasłonięte prostokątem blachy schodki, prowadzące w głąb ciemnego wnętrza. Na dole ukazała się beczkowato sklepiona piwnica, rozciągająca się pod całym budynkiem i sięgająca stoku góry. Zamykała ją odsłonięta, wspaniała ściana skalnego urwiska - pozostałość po dawnej kopalni kamienia.
Właściciele dowiedzieli się, że w piwnicy, w której przez cały rok panuje bardzo niska temperatura, przed wojną przechowywano bloki lodu dla restauracji w hotelu Esterka. Każdy nowy transport lodu przykrywano dla ochrony przed roztopieniem warstwą trocin, których nigdy nie usuwano; po latach wysokość tworzonej przez nie warstwy sięgała kilku metrów. Po ich uprzątnięciu właściciele przekonali się, że piwnica ma ponad cztery metry wysokości. Otynkowana, z nową, pokrytą kamiennymi płytami podłogą i ceglanymi opaskami zdobiącymi sklepienie - była imponująca.
- Więcej o: