Wnętrza: 73 m2 w śródmieściu Warszawy
Postawić szafę na środku pokoju, nagiąć dzieło sztuki do dwóch ścian, a w łazience namalować złotą pajęczynę? Można z powodzeniem. Wbrew pozorom próżno tu szukać ikon designu czy zmyślnych wnętrzarskich gotowców, jest za to odważna aranżacja przestrzeni.
Kto tu mieszka? Agata Kowalczuk, pasjonatka urządzania wnętrz z mężem Maćkiem.
Gdzie? W śródmieściu Warszawy.
Metraż: 73 m2, mieszkanie w starej kamienicy.
Żyjemy w czasach, w których tak dostojnym meblom jak szafy każemy znikać z oczu, udawać, że nie istnieją. Agata Kowalczuk poruszyła ten temat na swoim blogu: „Nie lubię szaf wepchniętych do sypialni albo udających samo lustro w korytarzu i szybko, szybko do salonu - tam panuje nasz gust. Polecam szafy ostentacyjne, w centrum. Jakieś. Na środku szafa jest jak okazała roślina w ogrodzie, wokół niej, bliżej i dalej, zorganizują się wyspecjalizowane kąciki”.
Przez jej szafę można przejść jak przez łuk triumfalny. Powstała z „resztek” ściany dzielącej niegdyś dwa pokoje. Można też ją obejść, przechodząc kolejno przez kącik relaksacyjny z wygodnym białym fotelem, minibiuro i salon właściwy. Ale i można się w niej zakleszczyć jak w małej wieży obronnej, zamykając za sobą dwoje drzwi. Jeden obiekt, a tyle funkcji - od organizowania przestrzeni w całym mieszkaniu do dekoracji - mała architektura oferuje dodatkowe ściany np. do wieszania obrazów.
Fot. Anna Orłowska, Mateusz Lipiński
Urządzanie wnętrz to wielka pasja Agaty. - Jeszcze nie zawód, ale robię wszystko, żeby tak się stało. Wszystko, z wyjątkiem poszukiwania klientów - mówi z uśmiechem. - Na moim blogu można przeczytać, czego ci klienci ode mnie nie dostaną - dodaje. Brzmi intrygująco. Otóż klienci nie dostaną od niej tych wszystkich rozpoznawalnych i zawsze niezbędnych ikon designu w rodzaju leżanki Le Corbusiera czy łukowatej lampy Castiglionich. Niezbędnych po to, by wiadomo było, że to mieszkanie zaprojektowane. Agata przeciwstawia się też mcdonaldyzacji wnętrz. Zmyślnym gotowcom w rodzaju sfabrykowanych antyków, czyli ekspresowo postarzanych mebli, czy pojemników z napisem „Café” czy „Tea”. No bo co, jeśli chce się w nich trzymać płatki owsiane...?
W jej mieszkaniu nie dostaniemy ani Big Maca, ani akademickich już dzieł wzornictwa. W zamian za to - sporo pomysłowych rozwiązań, zaskakujących ready mades i unikatowych mebli. - Tak miało być: klejnociki połyskujące w białej przestrzeni pozbawionej granic. Optycznie powiększyłam ją, malując stary drewniany parkiet mocno kryjącą farbą używaną na jachtach - mówi właścicielka. Do tych klejnotów zalicza między innymi designerską złocistą lampę marki Diesel. I złocistą cygańską lampę z pchlego targu, która trafiła pod sufit toalety i do której wspólnie z panem „złotą rączką” domalowali połyskującą ażurową polichromię. Albo konsolę ze szkła i zespawanej stali, której formę podpatrzyła w pewnym serialu („wstyd się przyznać jakim”). Zrobić coś samodzielnie - oto jej dewiza.
O niechęci Agaty do gotowców świadczą wieszaki w korytarzu - precyzyjna kompilacja kul bilardowych, metalowych kołnierzy i rurek. Z mozołem pracowała nad umieszczeniem w 3D (na dwóch ścianach szafy!) reprodukcji obrazu Charlesa Bella i wmontowaniem w nią włącznika światła (na pytanie: czy nie żal jej było tak wygiąć i przedziurawić ten obrazek, odpowiada zdecydowanie: nie). Z nienawiści do karniszy wymyśliła nietypowo zawieszane zasłony - na kilkunastu haczykach. Razem z zaprzyjaźnionym grafikiem ślęczeli nad zrzutami ekranowymi kadrów filmowych z dzieł Sidneya Lumeta i Jeana-Pierre'a Melville'a po to, by powiesić je oprawione w salonie obok renesansowego obrazu Piera di Cosimy.
Czasem nieco mroczne, czasem pełne humoru detale to tylko niektóre z jej pomysłów. Do kuchni podeszła racjonalizatorsko: mało miejsca, więc nie można zabierać powietrza wstawianiem litych szafek. Wymyśliła jeden otwarty stalowy mebel, integrujący zlewozmywak, płytę grzewczą, półki i piekarnik. Polerowany, by wszystko się w nim odbijało jak w lustrze i dawało wrażenie głębi.
Urządzając swoje pierwsze mieszkanie i dopracowując detale, Agata dobrze się przy tym bawiła. „Jak to zrobić - pisała na blogu - żeby po wyjściu projektanta właściciel wnętrza poczuł się u siebie? I że mu wszystko wolno, np. nakruszyć?” Jej próba odpowiedzi: „Trzeba właściciela pytać, a temu, co mówi, nie dowierzać, zanim się nie rozpozna układu sił w stadle. Dla jego dobra trzeba go prześwietlić. Patrz mi w oczy, jesteś typem psa czy kota? Wodnik? Skorpion? Beatlesi czy Rolling Stonesi?”.
- Więcej o: