Meble z indyjskiej bajki
Nudzą cię minimalistyczne wnętrza urządzone jak dla wszystkich, czyli dla nikogo? Nawet jeden indyjski mebel może odmienić twoje mieszkanie
Gdzie szukać mebli i dodatków, które nie będą tylko schematem wyciętym przez roboty w nowoczesnych fabrykach? Jarmarków staroci i zapomnianych strychów prawie już nie ma, a własnoręczne odnawianie wiekowych mebli jest zbyt trudne i pracochłonne. Aukcje w internecie omijam, bo przed zakupem chcę dotknąć mebla i mieć pewność, że zachwycający kolor ze zdjęcia jest taki sam w rzeczywistości. Na włóczęgi po sklepach nie mam czasu, więc idealne byłoby jedno miejsce, gdzie można na żywo obejrzeć setki różnych wzorów i dopasować sobie nie tylko meble, ale i różne dodatki, z oświetleniem i jakimś drobiazgiem na parapet. Założenie było jedno - powinno być to rękodzieło i coś oryginalnego, tylko mojego.
Odpowiedzią okazały się Indie - chyba nie do pobicia jeśli chodzi o różnorodność wzornictwa. Współczesne meble i drobiazgi indyjskie są tak różne, jak różne są tradycje zostawione w tym kraju przez Portugalczyków, Holendrów, Francuzów, Anglików i Persów. Niepowtarzalne, jak odmienne regiony i rodzinne warsztaty, w których powstają. Ciepłe, kolorowe i egzotyczne jak Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy.
Sklep, w którym jest wszystko
Pierwsza wizyta w podwarszawskim sklepie Orange Tree, specjalizującym się w meblach z Indii, przyprawiła mnie o zawrót głowy. Nie spodziewałam się aż tak bogatego wyboru, począwszy od drobiazgów, jak gałki do szuflad, poprzez poduszki i lampy, stoły, komody, kredensy, łóżka, krzesła, aż po pałacowe wrota i tron ze srebra. Była nawet stara 4-sobowa karoca Ufff.
Za pierwszym razem niczego nie kupiłam. Nie sposób było się zdecydować. Musiałam ochłonąć i przy pomocy strony internetowej (orange-tree.pl) poukładać sobie w głowie to, co widziałam. Pojechałam jeszcze raz. Kupiłam stary turkusowy dzbanek z drewna tekowego. Po prostu spodobał mi się. Nie miałam pomysłu, co z nim zrobię.
Kiedy go postawiłam na regale, przyszło olśnienie. Wzory indyjskie są poza trendami: nieważna jest moda, tylko to, co nam się podoba. Nie grozi nam też zamienienie mieszkania w hinduską świątynię - wystarczy jeden większy mebel lub kilka drobiazgów, by nadały naszemu wnętrzu niepowtarzalny charakter. Mały turkusowy dzbanek świetnie pasował do neutralnych bieli, beży i brązów, które tak mnie znudziły, a jednocześnie wnosił coś bardzo ożywczego.
Eksperyment z dzbankiem dodał mi odwagi. Kolejnym zakupem była ława kawowa, bo dotychczasowa szybko się porysowała i wyglądała już obskurnie. Zaszalałam i kupiłam przecieraną skrzynię w kolorze soczystej zieleni. Znów okazało się, że kolor świetnie komponuje się ze swoją najbliższą sąsiadką, czyli beżową kanapą, a dodatkowo wnętrze skrzyni mogę wykorzystać na ukrycie rzadziej używanych szpargałów. I nie muszę bać się o każdą ryskę na blacie, bo już jest przecierany ręką artysty rzemieślnika i każda następna rysa dodaje mu tylko uroku.
Potem był jeszcze klasyczny kinkiet z kloszem z ręcznie ciętego szkła jak 100 lat temu, oraz kilka świeczników z kolorowego szkła. Nie zawsze trafiałam w dziesiątkę - np. lekko patynowane krzesło barowe z przecieranego na biało surowego drewna świetnie wyglądało solo, ale przy moim barku okazało się bez wyrazu. Nie bałam się jednak eksperymentować, bo sklep daje klientom możliwość wypożyczenia i zwrotu towaru na wypadek pomyłki. Dlatego drewniane krzesło wymieniłam na takie z siedzeniem wyplatanym paskami ze skóry wielbłąda.
Tych kilka drobiazgów odmieniło wnętrze. Wprowadziło dużo świeżości, oryginalności, ciepła. Moje mieszkanie zaczęło być moje, a nie katalogowe.
Na czyją kieszeń
Czy egzotyka i niepowtarzalność są kosztowne? I tak, i nie. Z jednej strony trudno oczekiwać, by meble importowane z odległych Indii, ręcznie, a nie maszynowo rzeźbione w litym drewnie, wielowarstwowo malowane i patynowane lub obite ręcznie młotkowanym mosiądzem, były w takiej cenie jak nasza płyta wiórowa oklejona folią. Uśredniając w sprzętach w miarę porównywalnych (choć wielu rzeczy porównać się nie da, bo nie ma ich na naszym rynku), płaciłam za meble dwukrotnie więcej niż za wszechobecną w sklepach masową produkcję. Efekt uznałam za warty tego wydatku.
Doliczyłam jeszcze korzyść w postaci możliwości sprzedania indyjskiego mebla, gdy mi się znudzi, ale nic nie straci ze swojej jakości i wartości artystycznej - a więc i z ceny. Nudnego seryjnego kompletu z taśmy fabrycznej nikt ode mnie kupić nie chce - dlatego nie mogę pozbyć się starych mebli, aby zrobić więcej miejsca dla tych indyjskich. Bo chociaż trochę podniszczone, to jednak szkoda wyrzucić, dopóki się nie rozleciały.
- Więcej o: