Myśliwa
Strzelby nie kocham, ja kocham strzelać - mówi myśliwa. Ale nie trzeba strzelać do zwierząt, żeby mieć w domu sztukę myśliwską.
Milena Cerek: Ojciec liczył na to, że urodzi się Michał. Ale trudno, ma Milenę. Przy drugim dziecku też spodziewał się chłopca. A ma dwie córki.
I Pani podobno została dumą rodziny.
Oj, nie wiem, no chyba że taty... Jak jego kolegom rodzili się synowie, to trochę zazdrościł, ale teraz się cieszy, bo tamci nie chcą polować. Raz mi powiedział: 'Milenko, wstąp do koła łowieckiego!'. A ja: 'Żebyś miał kim się popisać?'. Musiałam jeszcze przełamać opór mamy. Ona wie, co to znaczy mieć w rodzinie myśliwego.
Aż tak ją ojciec zniechęcił?
No bo jak trzeba w niedzielę iść do kościoła, on jest na polowaniu. W tygodniu też często go nie ma, bo dokarmia zwierzynę. Każdy myśliwy ma teren, o który dba. I jest jeszcze kwestia psów. Mama uważa, że jeden wystarczy. A ojciec kiedyś miał całą zagrodę: dwa wyżły i dwa jamniki.
Skoro wyszła za mąż za myśliwego...
Nie wyszła, to dziadek go wciągnął! Poluje od ponad 30 lat.
Może chociaż babcia Panią popiera?
Załamana jest. 'Jak powiesz kawalerowi, że jesteś myśliwym, to ci ucieknie!' - nie ona jedna to mówi. Słyszałam o pewnej pani. Mąż podał ją o rozwód. Na rozprawie sędzia pyta, dlaczego. 'Bo żona jest myśliwym'. 'A w czym to szkodzi?' 'Jak zaczyna polować na jesień, to wraca wiosną. We wrześniu z Krakowa wyjechała na kaczki, a widzieli ją w Białowieży już na żubrach'.
I co, któryś z facetów już Pani kiedyś uciekł?
Jeden narzekał: 'Ty pójdziesz na polowanie, a ja w domu przy garach zostanę. Nie chcę myśleć o tym, że biegasz po lesie z jakimiś typami!'. Może przy mnie czuł się gorszy, mniej męski. Poznałam teraz chłopaka, który prosi, żebym go zaprowadziła na polowanie. Mam też kolegę, z którym chodzimy na strzelnicę.
Więc same miłe rzeczy...
Raz zatrzymali mnie policjanci. Przekroczyłam prędkość. Byłam ubrana w moro i miałam broń. Otwieram szybę. Policjant robi wielkie oczy: 'Rafał, chodź tu, popatrz! A gdzie pani jedzie?'. 'Na polowanie'. 'Musi nam pani coś strzelić, bo nie puścimy' - żartują. I wszystko mi umorzyli. Strzeliłam dwa zające, jednego dałam im w prezencie.
Kurteczkę ma Pani ładną.
Żartuje pani? Jest męska. Nie wyglądam w niej zbyt seksownie. Wszystko pozakrywane, nie ma jak rozróżnić, gdzie co masz. Nie przewidzieli stroju myśliwskiego dla kobiet. Wszystko jest za duże, a nie jestem przecież jakaś drobizna. Mam rozmiar butów 39, ale dostałam tylko 41. Muszę zakładać po dwie skarpety. Pas myśliwski z nabojami wkładam przez ramię, jak żołnierz. Ale za to się maluję. Na każde polowanie błyszczyk na usta i cienie.
Nie może Pani przyjść po prostu w dżinsach?
Nie ma mowy. Myśliwy ma być ubrany jak myśliwy. Spodnie, kurtka moro. Nakrycie głowy - kiedy jest zimno, noszę czapkę z lisa, którego ustrzelił mi dziadek. A, jeszcze każdy ma piersiówkę. Bo zawsze jest potrzeba kogoś poczęstować. Na przykład cytrynóweczką domową. Na rozgrzanie.
Myśliwi łatwo przyjęli Panią do swojego grona?
Na początku powstrzymywali się przy mnie, ale teraz się rozluźnili. Mówią na wszystkie tematy. Babcia mnie ostrzega: 'Dziecko, pilnuj mi się tam'. Jest taki zwyczaj, że jak rano myśliwy wychodzi na polowanie, to musi żonę chwycić za kolano. Ja żartuję, że jak któryś zapomniał, zawsze jestem pod ręką. Ale mają respekt, nie chwytają.
Broni nie można pożyczać! Mam swoją, jest na mnie zarejestrowana. Ale jak, nie daj Boże, ktoś z nich umrze, dostanę po nim strzelbę. To taki rytuał. Kiedy jeden pan z koła umarł, a nie miał syna, tylko dwie córki, to broń oddano do komendy, do depozytu. Rok tam może leżeć, potem musi być sprzedana. Ale zięć tego pana wstąpił do koła, chyba po namowach teściowej. Już się wciągnął, więc przejmie tę broń. Czasem, kiedy następca się nie znajdzie, żona po uzyskaniu pozwolenia na broń zostawia strzelbę sobie.
Swoją strzelbę sama sobie Pani wybrała?
Z tatą. Kupiłam w komisie. Jeden znajomy ma broń za 50 tys. zł, ja mam za 1500 i też jest dobra. Sprzedawca, wiadomo, się zdziwił: 'O, córkę pan przyprowadził!'. W myśliwskich sklepach pytają mnie, czy kupuję dla tatusia, czy dla męża. Pan z komisu doradził mi broń niemiecką, Merkel. Delikatniejszą, bo dla dziewczyny. Zawsze opowiada, po kim jest, więc się dowiedziałam, że jest po policjancie. Mieszkał w Oświęcimiu, zmarł po siedemdziesiątce. Żona przyniosła ją z płaczem: 'Niech to pójdzie w dobre ręce'. Chcę tę kobietę odwiedzić, ale boję się, że nie zrozumie.
To prawda, że myśliwy kocha strzelbę, ale swojego psa jeszcze bardziej?
Bez tych dwóch rzeczy nici z myśliwego. Pamiętam, że psa dziadka jakiś Francuz chciał kupić i dawał równowartość samochodu. A dziadek nie sprzedał. Psy się narażają, mogą zginąć. Jeden pies wszedł nam do nory borsuka i nie wyszedł. A z bocznego wylotu wystrzelił lis. Myśleliśmy, że go zagryzł, aż nagle pies leci za nami, cały we krwi. Niosłam go do samego domu szczęśliwa, że żyje.
Drugi raz jamniczka nam zaginęła. Okazało się, że weszła do nory i się oszczeniła. Na spółkę z borsuczycą wykarmiły małe. Co do strzelby, to ja jej nie kocham. Ja kocham strzelać.
Co Pani czuje, kiedy Pani strzela?
To jest jakby władza. A może duma. Rozładowuje napięcie. Jak jestem zdenerwowana, idę na strzelnicę. Lubię to, ale boję się siebie.
Siebie?
Bo jeśli masz broń, jest większe prawdopodobieństwo, że jej użyjesz. Babcia żartuje, że jak Milenka pokłóci się z mężem, to najwyżej chwyci za strzelbę. Niedaleko mojej miejscowości złodziej wkradł się do domu i myśliwy go zastrzelił we własnej obronie, a sąd uznał, że nie była to obrona konieczna. Dziadek mówi: 'Dziewczyno, broń jest święta. Trzeba dobrze pomyśleć, zanim strzelisz'. Nawet do zwierzyny.
Ustrzeliła Pani coś większego?
+ Na razie tylko bażanty, zające i kaczki. Lisa jednego.
A jakie było pierwsze trofeum?
Strzeliłam kaczkę. W Oświęcimiu. Tamtejsi myśliwi nas zaprosili. To jest tak, że jeden na łódce płoszy kaczki, a reszta strzela z brzegu. Ojciec opowiada, że na pierwszym polowaniu wystrzelił ze sto naboi, a kaczka spadła jedna. Wszyscy się z niego śmiali, że zabiła się o śrut. U mnie było podobnie. Ale się udało. Więc przeszłam rytuał poświęcenia. Klęka się na lewe kolano i wypowiada słowa przysięgi. Przecięli kaczkę i wymazali mi krwią krzyż na czole. Wszyscy stanęli nade mną w koło. A ja byłam z nich najmłodsza, do tego dziewczyna, więc trochę się wstydziłam.
Nauczyła się Pani strzelać. A gotować?
Jak przynosiłam z polowania zająca, to dziadek pokazywał, jak go obrać, a babcia uczyła robić pasztet. Mięso idzie do wielkiego gara, trzeba je obgotować, obrać z kości, potem przepuścić przez maszynkę. Babcia dodaje jeszcze mięsa z kury, jajka, mąkę. Przyprawia i do pieca. Ja umiem wszystkiego po trochu. Kaczkę przyrządzę, choć za nią nie przepadam. Ma zapach błota, więc jak się ją oskubie, trzeba wymoczyć w mleku. Dzieli się ją na ćwiartki, opłukuje w mące, podsmaża się i dusi z winem. Dzik też ma specyficzny zapach, trzeba go od razu obrać ze skóry i przeciąć, potem ma z osiem godzin wisieć, żeby mięso się odparowało. Lisa się nie je. Mówi się na niego śmierdziel. Jest problem nawet z wzięciem go do ręki. Bażanta nie wolno parzyć wrzątkiem jak kurę, bo traci smak. Z piersi robi się superkotlety, a z reszty rosół leczniczy, żółciutki i tłuściutki, w smaku bardzo delikatny. Dziadek, kiedy byłyśmy chore, zawsze nam przynosił bażanta. Jest jeszcze smalec borsuczy. Jak siostra zachorowała na zapalenie płuc, babcia smarowała ją nim od stóp do głów, do tego herbatę ze smalcem dawała.
Widziałam w sklepach słoiki z borsuczym tłuszczem. Potwornie drogie.
My mamy za darmo.
Mówią o myśliwych, że są bogaci.
Tylko raz spotkałam takich gości z niesamowitą kasą. Przyjechali do nas na polowanie, ale bawili się w swoim gronie. My polujemy nie dla pieniędzy. Kiedyś myśliwi mieli dochód, teraz każdy wyjazd to wydatek. Szczególnie na początku. Kurs myśliwski kosztuje około 1000 zł, trzeba też strzelbę kupić i za każdym razem naboje, po 25 zł paczka. Do tego trzeba wydać po 15 zł od osoby za nagonkę i ze 20 za dojazd. Dochodzą do tego składki do koła łowieckiego.
A taki zając w skupie ile kosztuje?
Ze 100 zł. Ale zajęcy jest coraz mniej. Dziadek opowiada, że kiedyś strzelali po 50, my - po 17-20. Jeśli jest 20 osób na polowaniu i strzelimy 20 zajęcy, to czy ktoś strzeli jednego, czy dziesięć, i tak każdy dostaje po jednym. W latach 70. Polacy kupili zające w Czechach, wypuścili i przez jakiś czas nie strzelali. Żeby populacja się zwiększyła. Teraz znowu trzeba przystopować.
Sprzedajecie, co postrzeliliście?
Dajemy znajomym, a grubą zwierzynę oddajemy do skupu. Na święta mamy zwyczaj zanosić dziczyznę bliskim. Jak raz zapomnieliśmy dać ciotce, to zadzwoniła: 'Nie dostanę zająca w Wigilię na pasztet?'.
W Wigilię też Pani poluje?
Są polowania wigilijne. Nie trwają długo, od godziny ósmej do południa, potem jest opłatek. Przyjeżdżają żony myśliwych, przywiozą jakiś barszcz czy śledzia. Pamiętam, raz, jak byłam mała, dziadek w Wigilię nie wracał z polowania. Czekałam na niego, bo miał przynieść z lasu choinkę. Już się zdenerwowałam, że nie będzie drzewka. Aż wrócił. Przyniósł olbrzymiego dzika, tropili go do późnej nocy. Głaskałam tego dzika przez dwie godziny, popłakałam się nad nim.
Z żalu?
Nie, to raczej z podziwu dla dziadka. Postrzelił olbrzyma.
- Więcej o:
Jak ciekawie wykończyć sufit?
Master bedroom, czyli spokój o poranku
Robaki w domu. 13 insektów, z którymi mieszkasz. Jak się ich pozbyć?
Wnętrze wypełnione roślinami
Czy drzewko szczęścia rzeczywiście grozi nieszczęściem?
Likwidujemy szczelinę między kuchnią a blatem
Mieszkanie na 15 m kw. Mikroskopijna, ale wygodna kawalerka
Nietypowe tradycje Walentynkowe na świecie