Spuścizna PRL-u we wnętrzach. Za czym tęsknimy, od czego uciekamy, do czego wracamy
Meblościanki, boazerie, a do tego paprotki i talerze z Włocławka. Niektórzy tęsknią za peerelowskimi wnętrzami, inni wręcz przeciwnie. Niezależnie jednak od sentymentów PRL pozostawił pewne ślady w naszych wnętrzach.
Styl PRL - Ni mebel, ni ścianka
Idea wielofunkcyjnego mebla nazwanego później meblościanką, narodziła się w Stanach Zjednoczonych. U nas jednak trafiła na dużo podatniejszy grunt - stanowiła rozwiązanie problemu małego metrażu. Meblościanka, nazywana także segmentem, przeniknęła do domów wszystkich klas, grup zawodowych, a także mieszkańców miast, miasteczek i wiosek. Wszędzie królowała płyta paździerzowa na wysoki połysk.
Zagadnieniu aranżacji meblościanki wiele miejsca poświęcały pisma o wnętrzach. Radzono m.in. aby za szklanym drzwiczkami eksponować kolorowe wazoniki lub pudełka od zapałek. Polacy jednak aranżowali je po swojemu, i tak w centrum zwykle stawiano telewizor, otaczając go kryształami, muszelkami i koronkowymi serwetkami. "Ni meble, ni ścianka" - napisał Piotr Sarzyński we "Wrzasku przestrzeni".
fot. Meble Kryspol
W niemal każdym polskim mieszkaniu można było spotkać identyczną meblościankę. Po transformacji, kiedy ograniczenia w produkcji przestały doskwierać, ich formy zaczęły ewoluować. Dlatego meblościanki nie zniknęły z naszych domów, wręcz przeciwnie, przeszły metamorfozę i trwają dalej. Niektóre z dostępnych na rynku modeli to dobrze zaprojektowane meble, które wielu Polaków wciąż chętnie wstawia do swoich mieszkań.
Fot. e-meblostyl.pl
Boazeria PR, czyli las w przedpokoju
W latach 80. ściany polskich przedpokoi, a niekiedy i kuchni, pokryły się szczelnie boazerią. Według niektórych trend ten wynikał z tęsknoty Polaków za naturą - tak m.in. stwierdza wspomniany już Piotr Sarzyński w swojej książce "Wrzask przestrzeni". Być może jest w tym szczypta prawdy, gdyż boazeria zdominowała mieszkania przede wszystkim w blokach z wielkiej płyty, które z naturą miały niewiele wspólnego.
Fot. archiwum
Inna rzecz, że ściany nie zawsze były pierwszej urody, a ich przysłonięcie wydawało się dobrym rozwiązaniem. Boazeria jest jednak jednym z tych wnętrzarskich spadków PRL-u, który nie przetrwał próby czasu. Dziś nikt do niej wraca i nie próbuje jej wskrzeszać. Jednak w wielu polskich domach nadal trwa, bo nie do końca wiadomo co z nią zrobić. Pojawiają się na szczęście przykłady udanych transformacji. Okazuje się, że po zmianie koloru z niezbyt trafionego odcienia pomarańczowego na biały, prezentuje się całkiem nieźle.
fot. Gutek Zegier
Półkotapczan PRL, czyli spanie w regale
Półkotapczan najczęściej znajdował się w pokoju dziecięcym. Standardowy meble stanowił część regału lub meblościanki. Ukryty w środku tapczan rozkładało się przed snem, wysuwając go do przodu. Choć nie odznaczał się porywającą estetyką, to w miarę dobrze służył, a z pewnością oszczędzał miejsce. Dzięki temu idea półkotapczanu przetrwała do dziś, choć nie na masową skalę.
Fot. DIG-NET
Obecnie do idei rozkładanego łóżka powraca się coraz częściej. Producenci przykładają jednak większą wagę do materiałów, designu i jakości wykonania. Dzięki temu współczesne składane łóżka nie są już powodem zażenowania.
Fot. DIG-NET
Polska ceramika
Ćmielów, Włocławek, Bolesławiec - te manufaktury porcelany i ceramiki zna każdy Polak. Nic dziwnego. Wyroby tych firm są niemal we wszystkich polskich mieszkaniach. Tak jak przemysł meblarski w czasach PRL-u podupadał, tak ceramiczny miał się całkiem dobrze. W zakładach w Ćmielowie pracowali wybitni polscy artyści, jak Lubomir Tomaszewski, który tworzył słynne już porcelanowe figurki. Swoboda artystyczna była tam możliwa, gdyż władza bagatelizowała znaczenie rzemiosła.
Z kolei talerze z Włocławka często zdobiły pokryte boazerią ściany. Dziś z dumą wracamy do tych wzorów. Produkcja poszczególnych linii naczyń jest wznawiana, a nawet powstają nowe, inspirowane tamtą estetyką.
Fot. Zakłady Ceramiczne "Bolesławiec"
Wykładzina na podłogach
Wykładzina była nieodłącznym elementem podłóg w czasach PRL-u. Jednak wobec braku wyboru wzorów i kolorów, w polskich domach królowały dwie, może trzy wariacje. Z reguły była gładka, szorstka, w odcieniu granatowym, brązowym bądź zielonym. Niezbyt wysoka jakość w połączeniu z nieciekawym wyborem barw spowodowała, że wielu wspomina ją z niesmakiem. Jednak w tym przypadku czas podziałał na korzyść produktu.
Po zmianie ustrojowej na rynku pojawiły się produkty wysokiej jakości w szerokiej gamie wzorów. Pozwoliło to zatrzeć negatywne wspomnienia. Po dzisiejsze wykładziny sięgamy równie chętnie jak dywany i z dumą pokrywamy nimi podłogi.
Wystrój PRL - Paprotki
Czego by nie powiedzieć o mieszkaniach w PRL-u, to nie można zaprzeczyć, że były zielone. Gościły w nich liczne rośliny doniczkowe, wśród których niepodzielny prym wiodła paprotka. Być może ze względu na egzotyczne konotacje, dawała lokatorom posmak odległych i niedostępnych krajów. Niemniej były wszech obecne. Często starannie eksponowane na metalowych stojakach i kwietnikach, bądź zawieszane pod sufitem.
fot. Pewex
W ostatnich latach moda na paprotki zdecydowanie przygasła. Skojarzenie z Peerelem z nią pozostało. Dziś w naszych mieszkaniach kwiatów jest generalnie dużo mniej niż jeszcze trzydzieści lat temu.
fot. archiwum
Oleiste lamperie czyli farba olejna do ścian
Lamperie wykonane farbą olejną na dolnej części ściany były stałym motywem wnętrz publicznych - szkół, urzędów, szpitali. Niestety często z barku lepszych środków na zabezpieczenie ścian, można je było spotkać także w domowych kuchniach i łazienkach. Ciężka, świecąca farba nie przydawała jednak urody wnętrzom. Do tego wywoływała niemiłe skojarzenie z urzędem.
Fot. Forbo Flooring
Choć w przestrzeniach publicznych wciąż królują, to na szczęście odeszły bezpowrotnie z naszych mieszkań. Natomiast w ostatnich latach pojawia się próba przywrócenia lamperiom ich dobrego imienia. Wszakże na długo przed ich oleistą, peerelowską odsłoną, lamperia była drogim i ekskluzywnym sposobem wykończenia ścian. Zamiast malowania ciężką farbą, ściany okładano kamieniem, drewnem bądź innymi materiałami.
Wystój salonu PRL, czyli dywan w tureckie wzory
W niemal każdym polskim mieszkaniu w dobie PRL-u znajdował się wielki dywan w tureckie wzory. Mogłoby się wręcz wydawać, że innych w Polsce nie było. Posiadanie dywanu wiązało się także z rytuałem jego trzepania. Niektórzy być może pamiętają co sobotnie kolejki do osiedlowego trzepaka. Dziś już takich scenek nie spotkamy, podobnie zresztą jak samych trzepaków, które zaczynają znikać z podwórek.
Fot. BCF
Tandetne dywany powoli zaczęły być zastępowane innymi. Jednak pociąg do tureckich wzorów pozostał. Przy czym teraz wybieramy je dużo bardziej świadomie i już nie dlatego, że nie ma innej oferty. Chętniej sięgamy po prawdziwe tureckie dywany np. na przełamanie nowoczesnej aranżacji.
DARIUSZ RADEJ
Pawlacz
Jest to jedno z tych słów, którego młodsze pokolenia mogą nie znać. A pawlacz, to nic innego jak szafka pod sufitem. W czasach PRL-u montowano je najczęściej w przedpokojach, z reguły nad drzwiami wejściowymi. Był to sposób na zyskanie dodatkowej powierzchni na przechowywanie w obliczu małego metrażu.
Jest to coś, do czego dziś w poszukiwaniu miejsca na schowki można śmiało wrócić. Przestrzeń pod sufitem z reguły i tak pozostaje niewykorzystana, a dodanie dodatkowego schowka z pewnością nie zaburzy funkcjonalności pomieszczenia.
Ława zamiast stołu
W czasach PRL-u małe mieszkania nie pozwalały zbytnio na luksus posiadania oddzielnego pokoju dla dziecka czy na jadalnię. Wobec tego tzw. duży pokój stawał się salonem, jadalnią, sypialnią i bawialnią. Jako taki nie zawsze mógł pomieścić stół jadalniany z prawdziwego zdarzenia. Dla zaoszczędzenia miejsca przy tapczanach lub wersalkach stawiano ławy, często rozkładane. Z reguły były pokryte lśniącym fornirem, a na blacie spoczywała szyba. Były niskie, a jedzenie przy nich nie należało do specjalnych przyjemności. Nie dziwi więc, że nie przetrwały próby czasu. Przy kanapach stawiamy teraz stoliki kawowe i coraz częściej możemy sobie pozwolić na prawdziwy stół w mieszkaniu.
- Więcej o: