Zaglądamy do drewnianej willi w stylu świdermajer
Przytulne werandy drewnianej willi w stylu świdermajer, piękny ogród za oknami i gościnne gospodynie snujące ciekawe opowieści o historii domu, która sięga 1910 roku. Zapraszamy do niezwykłych wnętrz!
Przeszklone werandy otaczają parter i piętro domu. Na obydwu poziomach są po trzy, a z każdej roztacza się widok na inną stronę świata - wyjaśnia Katarzyna Otwinowska, prawnuczka Izydora Snitko-Pleszko. To on kupił od hrabiego Branickiego parcelę numer 36 w Aninie i nadał jej hipoteczną nazwę Snitkówka. Na porośniętej sosnowym lasem działce postanowił wybudować obszerny dom, w którym wraz z rodziną mógłby spędzać wakacje. Willa Snitkówka szczęśliwie przetrwała dwie wojny światowe i dziś, tak samo jak sto lat temu, zachwyca urodą. Wciąż należy do tej samej rodziny, żyje tu już jej szóste pokolenie. Katarzyna Otwinowska wraz z córkami: Anną, Joanną i Julią zajmuje pierwsze piętro, jej brat mieszka na parterze. Oboje od lat zabiegają o zachowanie dawnego klimatu Snitkówki. A nie jest to łatwe. Powierzchnia domu to prawie 400 m kw., wszystko jest z drewna i bardzo stare. Okna się nie domykają, drzwi są spaczone, a podłogi uginają się i skrzypią. - Ale ja to uwielbiam - mówi Katarzyna. - Myślę, że pradziadkowie cieszyliby się, widząc, ile serca wkładamy w utrzymanie domu.
Złote lata świdermajerowskiej architektury
Te wille, jak wójt podaje, są w stylu „świdermajer”, napisał przed laty Konstanty Ildefons Gałczyński w wierszu „Wycieczka do Świdra”, żartobliwie parafrazując termin biedermeier (popularny w XIX wieku mieszczański styl urządzania wnętrz). Zapewne nie przypuszczał, że ta nazwa się przyjmie i przetrwa dłużej niż większość drewnianych domów, które wznoszono w miejscowościach usytuowanych wzdłuż linii kolejowej Anin-Otwock. W latach 90. XIX było ich 100, dekadę później - już 500. Wszystkie nawiązywały do stylu, który stworzył polski rysownik i malarz Michał Elwiro Andriolli. Sam od 1886 roku mieszkał nad Świdrem, gdzie wybudował willę dla siebie oraz kilka domów na wynajem. Przypominały modne wówczas alpejskie schroniska, tyle że bryły budynków zostały wzbogacone o werandy, przedsionki i ganki z kunsztownymi ażurowymi zdobieniami oraz szpiczaste zwieńczenia dachów.
Snitkówka jest doskonałym przykładem świdermajerowskiej architektury, choć ma płaski dach. - A to z powodu zmian w przepisach - wyjaśnia właścicielka. - Kiedy pradziadek rozpoczynał budowę, już szykowano się do wojny i nie pozwolono mu wznieść budynku wyższego od otaczających go sosen, by nie ograniczał pola widzenia podczas ostrzału artyleryjskiego.
Wojenne losy domu
- W czasie okupacji Snitkówka była schronieniem dla całej rodziny - wspomina mama Katarzyny Tamara Kasprzysiak. - To były straszne czasy, ciągłe poczucie zagrożenia, niedostatek. W drugiej połowie 1944 roku w naszej willi ulokowano oddział saperów rozminowujących okoliczne lasy.
- Okres powojenny też był udręką - dodaje Katarzyna. Snitkówka została objęta kwaterunkiem i zasiedlona obcymi ludźmi. Zamieszkał w niej m.in. szewc z siedmiorgiem dzieci, który na jednej z werand urządził sobie pracownię. Gotował tu klej, a resztki wylewał za okno. Po tych ponurych latach, kiedy dom wreszcie przeszedł w nasze ręce, porządki zaczęliśmy od czyszczenia zewnętrznych ścian, upapranych tym klejem. Wewnątrz też była ruina. Mieliśmy więc co robić i tak jest do dziś; stary dom to skarbonka bez dna. - I ona, i jej brat Andrzej Pieczyński inwestowali w Snitkówkę niemal każdy zarobiony grosz. Nie żałują, bo to, że zdołali ocalić rodzinny dom, napawa ich wielką dumą.
Odzyskana świetność
Jakie to niezwykłe, że mimo tylu zawirowań historii wszystko tu pozostało prawdziwe, myślę, zajadając czereśnie na werandzie. Przeszklone ściany i drewniane sufity, pamiętające początek ubiegłego wieku, tworzą niepowtarzalny klimat. Nic dziwnego, że wielu filmowców widziało w Snitkówce idealną scenerię. Nakręcono tutaj m.in. parę odcinków serialu „Ojca Mateusza”, a przed laty „Kronikę wypadków miłosnych” w reżyserii Andrzeja Wajdy, na podstawie scenariusza Tadeusza Konwickiego.
Każdej zimy nieogrzewane werandy zamieniają się w lodówki; przechowuje się na nich marynaty, pieczone mięsa i przetwory. Wraz z nadejściem lata ożywają - jedna znów staje się salonem, druga (ta najbliżej kuchni) jadalnią, a trzecia pracownią.
- Letni podwieczorek można podać na każdej z nich. Którą pani wybiera? - pyta z uśmiechem gospodyni. Trudna decyzja, wszystkie kuszą i z każdej można podziwiać ogród z kwitnącymi krzewami i wiekowymi drzewami.
- Więcej o:
- aranżacje wnętrz