Samotnie stopem przez pół świata!
72 lata dla kobiety to żaden wiek - przekonuje o tym Teresa Bancewicz, która stopem zjeździła pół świata. Choć czasem było groźnie i straszno wciąż podróżuje samotnie. Zresztą nie jest jedyną kobietą, która wybiera taką przygodę
Teresa, plastyczka, lat 72
Po 35 latach pracy jako projektantka w wojewódzkim przedsiębiorstwie handlu wewnętrznego Teresa Bancewicz zostaje 55-letnią bezrobotną. Gdy kilka miesięcy później mąż również traci pracę, przenoszą się z Jeleniej Góry na wieś. Puszcza Bolesławiecka to piękna okolica. Przy remoncie i ogrodzie było dużo roboty, ale Teresa popada w depresję. Pojawiają się objawy fizyczne: nieżyt żołądka, pękanie skóry na dłoniach, problemy z sercem. Lekarz doradza: zmienić otoczenie. Ale jak? 300 zł wcześniejszej emerytury ledwo starcza na podstawowe potrzeby.
Aż w końcu Teresa w wieku 62 lat postanawia spełnić marzenie swojego życia i pojechać do Skandynawii. Autostopem.
Do Estonii dotarła w trzy dni. W Olsztynie zatrzymała się u koleżanki, od której pożyczyła 50 dol., 20 potrzebowała na prom z Tallina do Helsinek. W Kaliningradzie nocowała u Rosjanki, na Łotwie - w świeżo wyremontowanej szkole dla dzieci upośledzonych. - W Helsinkach przeszłam się z moimi kartkami okolicznościowymi po galeriach i kwiaciarniach. Sprzedałam wszystkie w ciągu kilku godzin! - opowiada z zadowoleniem pani Teresa, z wykształcenia plastyczka. Za zarobione pieniądze kupiła w supermarkecie jogurt, banany, chleb i po raz pierwszy, odkąd wyjechała z Polski, zjadła coś innego niż płatki z mlekiem. Resztę przeznaczyła na drogie w Skandynawii schroniska młodzieżowe.
Machając biało- czerwonym proporczykiem, przejechała całą Finlandię i Szwecję. Na samochodowy - bo tańszy - prom w Ystad wsiadła w końcu października. Śpieszyła się, bo zbliżał się czas wykopków.
Od tej pory wykopkami zajmuje się mąż Jan, ona sadzi i pielęgnuje, a we wrześniu wyrusza w świat. Dwa tygodnie przed wyjazdem pakuje plecak i codziennie przez pół godziny chodzi z nim po podwórku, żeby przyzwyczaić się do wysiłku. Na plecach nosi: od 8 do 10 kg płatków zbożowych i mleka w proszku (starcza na dwa posiłki dziennie przez dwa miesiące), 250 tabletek suchego denaturatu, którym pali pod puszką z dziurkami - kuchenką zrobioną przez syna Miłosza - kubek aluminiowy, śpiwór, namiot, kilka kilogramów kartek okolicznościowych, przybory higieniczne, ciepłe ubrania, łyżkę i nóż. Wraca dziesięć tygodni później, przed zimą.
Była już w Ameryce Północnej, Afryce Północnej, Azji. Przeszkodą są jedynie ceny wiz. - W Afryce dotarłam tylko do granicy z tzw. Czarną Afryką, bo każdy kraj tranzytowy to opłata za wizę.
Sahara przypadła pani Teresie do gustu. W Maroku tak się zagalopowała, że gdy postanowiła wracać, nie wiedziała, w którą stronę. - Przesiadałam się z osiołka na osiołka, z furmanki na furmankę i w pewnym momencie nie miałam pojęcia, gdzie jest główna droga. Uratował mnie chłop, który wiózł butle z gazem. Światowy - pomyślałam - bierze gaz ze stacji, musi wiedzieć, gdzie jest główna droga.
W Tunezji rozbiłam się obok rodziny Berberów, która mieszkała w skalnej grocie. Zaprzyjaźniłam się z 11-letnim Ahmedem, nie odstępował mnie na krok. Myłam zęby, on wystawiał palec po pastę; szłam do namiotu, kładł się obok na derce. Chodził za mną nawet na stronę. Pewnego dnia przyjechał do nas autokar z wycieczką. Zrobili nam kilka zdjęć, za które Ahmed wziął bakszysz. Gdy autokar odjechał, podszedł do mnie i wręczył mi dolara. Oddałam jego mamie przy wyjeździe.
Muzułmanie widzą w pani Teresie pielgrzyma, a Koran nakazuje pielgrzyma napoić, nakarmić i użyczyć cienia. Traktują ją z szacunkiem i honorami. Tylko jedno im nie pasuje: taki ciężki plecak, a właścicielka nie ma nawet osła?
- Tego dnia, gdy opuściłam rodzinę Ahmeda, z drogi zabrał mnie przewodnik turystyczny, któremu pochwaliłam się, że sama spałam na pustyni. 'Nie, Teresa, ty nie byłaś sama, Allah był z tobą' - utarł mi nosa. Przez wiele kilometrów nie widzieliśmy ani jednego domu czy człowieka. I wtedy mojemu przewodnikowi zebrało się na amory. 'Czy wyobrażasz sobie miłość tutaj, na pustyni?' - zagadnął. 'Allah widzi wszystko' - odpowiedziałam. Uśmiechnął się, poklepał mnie po ramieniu i odpuścił.
Imię Allaha uratowało panią Teresę również w Egipcie. - Rozbiłam namiot 400 metrów od dużej drogi pewna, że jestem niewidoczna, i poszłam nad rzekę. Zachciało mi się gruntować trzciną Nil. Musiałam sprawdzić, czy brzeg jest bezpieczny, żeby się umyć. Obok mnie przepłynęła szalupa z nastolatkami. Wymieniliśmy pozdrowienia i odpłynęli. Wrócili o 11 w nocy. Gdy usłyszałam, że ktoś przyszedł, zdążyłam tylko założyć koszulę, bo śpię nago. Złapali mnie za ręce i rzucili się na moje rzeczy, a ja zaczęłam ryczeć jak syrena: 'Allah, ratuj! Allah, ratuj!'. Myślę, że imię Boga otrzeźwiło ich, puścili mnie i uciekli. Ukradli aparat. Od tamtej pory byłam pod opieką policji i wojska. W Dolinie Królów od czasu zamachu na turystów co 10-15 km są posterunki. Przekazywali mnie sobie, częstowali kawą i colą.
Takie przygody nie przerażają pani Teresy. - Coś złego może mi się przydarzyć wszędzie. A w każdej chwili może przyjść jakaś starcza choroba. Póki mogę, chcę doświadczyć jak najwięcej.
Rok temu pani Teresa wybrała się na najdłuższą do tej pory, trzymiesięczną, podróż do Azji. - Pierwszy raz regularnie korzystałam z emerytury. Do Moskwy dojechałam stopem, koleją transsyberyjską do Pekinu. W Chinach zrobiłam zapasy żywności, mleko krowie jest trudno dostępne, ale mleko sojowe okazało się pyszne. W Japonii podreperowałam budżet, ambasada polska zorganizowała wystawę i sprzedaż moich kartek.
Po Japonii podróżowała z kartką A4, na której zamiast nazwy miasta był cały elaborat. - Gdy trafiłam do Osaki, od razu udałam się na policję, żeby zapytać, która droga prowadzi do Tokio. Panowie zaprosili mnie na kawę, napisali kilka słów na kartce i kazali mi to pokazywać kierowcom. Stałam więc na stacjach benzynowych z tą kartką w rękach. Ludzie zatrzymywali się i podchodzili, żeby przeczytać. Wszystko odbywało się błyskawicznie. Dopiero w polskiej ambasadzie dowiedziałam się, co było na niej napisane: 'Ja, polska turystka Teresa Bancewicz, podróżuję autostopem po świecie. Teraz jadę do polskiej ambasady w Tokio'.
Marzeniem pani Teresy jest Ameryka Południowa. Kiedyś już próbowała załapać się na prom wypływający z Hiszpanii. - Szukałam statku, który za pracę wziąłby mnie na pokład. Nie znam języka, więc nie było łatwo. Po tygodniu udało mi się dostać na statek na Wyspy Kanaryjskie za 10 proc. ceny. Po raz pierwszy szukam sponsora na bilet lotniczy.
Ilona, historyczka sztuki, lat 37
Autostopem jeździ mimochodem. Nigdy nie stoi na drodze, nie macha, nie trzyma żadnych napisów. Wcześniej sama wybierała kierowców na stacjach benzynowych, teraz kierowcy zatrzymują się dla niej, gdy czeka na przystankach autobusowych.
Woli jeździć w pojedynkę niż w grupie. - Samemu łatwiej wchodzi się w kontakt z otoczeniem, ma się oczy szeroko otwarte - tłumaczy Ilona. - I nigdy nic złego mnie nie spotkało - dodaje. - Ale bardzo uważałam, na stacjach benzynowych podchodziłam do ludzi, którzy mi się podobali. To były pary albo kobiety, nie wsiadałam do mężczyzn, nawet jak im dobrze z oczu patrzyło.
No, chyba że w Nepalu, dokąd Ilona zaplanowała wyjazd na miesiąc, a została trzy. - Miałam tak mało kasy, że zostałam zmuszona, żeby jeździć stopem. Zabierali mnie głównie faceci. Trzeba im było bardzo szybko pokazać, że jest się silną. Nosiłam chustkę i zdarzało się, że słyszałam: 'Rozpuść włosy'. Wtedy od razu mówiłam: 'Zatrzymaj się, ja wysiadam'.
- Z biegiem lat stałam się leniwa. Nie chce już mi się szukać samochodów. Rok temu w Izraelu poszłam sobie grzecznie z plecakiem na przystanek autobusowy i czekam. Zatrzymuje się fajny samochód. 'Takim czymś to by się szybko dojechało' - pomyślałam. Z samochodu wyszła pani z pieskiem i spytała, skąd jestem, odpowiedziałam po hebrajsku. Uśmiechnęła się i zapytała, dokąd mnie podwieźć. Okazało się, że jechała w to samo miejsce co ja. Znalazła mi jeszcze nocleg.
W Egipcie Ilona złapała na stopa turystycznego busa niechcący. Gdy okazało się, że autobus ma dopiero za trzy godziny, usiadła przy drodze i zaczęła czytać.
- Where you go? - zapytał egipski kierowca.
- Santa Katarina.
- OK, Santa Katarina - three hundred.
- No, thank you.
- OK, for you special price - two hundred.
- I have no money, sorry.
- OK, hundred fifty, special price.
- No, no money.
- No money? OK, come, no money.
I zawiózł Ilonę bez pieniędzy. Po drodze zwierzyła mu się, że chciałaby zobaczyć wielbłądy, więc zawiózł ją jeszcze do wiosek beduinów. Tam wypiła herbatę - tak mocną, że całą noc nie spała.
Kolejnym wyjątkiem był Izraelczyk Tom. Czuła się bezpiecznie, wszędzie policja, a ona trzyma się głównych szlaków. No i znowu czeka na przystanku autobusowym. Podjeżdża jakiś facet i straszy, że autobus może nie przyjechać, że deszcz ma padać. Wsiadła i spędziła z nim cały dzień, obwiózł ją po wszystkich miejscach kultu wokół jeziora Genezaret. Widziała ludzi z Ghany, którzy przyjechali specjalnie po to, żeby się tam ochrzcić. Śpiewali wzruszeni do łez.
Gosia, psycholożka, lat 26
'Autostopowa podróż dookoła świata. A potem może na Księżyc'. Blog Gosi i Pawła skrupulatnie podlicza osiągi - odwiedzonych krajów: 8, przebytych kilometrów: 1898, czas podróży: 174 dni.
Na początku stop był dla Gośki Szepielow formą oszczędności. Hipisowskie pielgrzymki do Częstochowy, wypady nad morze i do Krakowa były możliwe tylko autostopem. Poza tym po co się tłuc 'pośpiechem', gdy można wsiąść do luksusowego samochodu. Do tego zawsze można wysiąść, nie ma ciśnienia, że się zapłaciło albo że następny autobus jest dopiero za 24 godziny. Po Polsce przyszła kolej na Szwajcarię, Francję. Ani się obejrzała, a stopem jeździła nawet wtedy, gdy stać ją było na bilet. Gdy poznała Pawła, który rzucił hasło 'podróż dookoła świata', jedna rzecz była pewna - autostopem.
Przez Europę przefrunęli. W tydzień byli w Turcji, gdzie powoli zaczynali rozumieć, czym jest muzułmańska gościnność. Im dalej na wschód, tym częstsze postoje na czaj, obiad lub wizytę u rodziny. Lokalni podwożą za pieniądze, więc żeby nie było wątpliwości, Gosia i Paweł zawsze na początku pokazują plecaki: 'Student, tourist, no money'.
Pierwszy problem ze złapaniem stopa pojawił się w Kurdystanie przy przeprawie przez Eufrat.
- Czekając na samochodowy prom, napisaliśmy po turecku 'stop'. Zatrzymała się ciężarówka. W kabinie czterech mężczyzn, na pace krowy, szpilki nie wciśniesz. A panowie przyczepili plecaki nad krowami, lekko się ścisnęli i wzięli nas do kabiny jako piątą i szóstą osobę. Gdy dojechaliśmy do Siverku, kierowca pożegnał się z kolegami, rozładował krowy i powiedział, że jedzie do domu, a my z nim.
W Iranie na parkingu podszedł do nas pan i zaprosił na herbatę. Wtedy piliśmy już średnio ze 20 herbat dziennie. Potem zapytał, czy nas podwieźć. Jak już podwiózł, zapytał, czy przenocujemy u niego, no i tak zatrzymał nas w Isfahanie na trzy dni, w czasie których codziennie o pierwszej musieliśmy się meldować u niego na lunchu.
W pakistańskim Beludżystanie jedna rodzina trzymała nas cztery dni. Każdego dnia prosili, żebyśmy zostali jeszcze jeden dzień. Trzeciego dnia już nie mogłam powiedzieć, że mam tylko siostrę, bo nasz przyjaciel Mohim dopowiadał: 'I jeszcze brata w Panjgurze'. Jego siostry też mnie zaadoptowały, ubrały w beludżystański strój, umalowały ręce henną i zaczęły uczyć haftu. Nie było możliwości, żebyśmy się sami gdzieś ruszyli, żebyśmy sobie coś kupili. Jak mi się wyrwało, że potrzebuję chustki, Mohim natychmiast mi ją kupił. Odwiedziliśmy jego dalszą rodzinę w wiosce jak sprzed dwóch stuleci - bez prądu, bez studni, bez kontaktu z cywilizacją, tylko kozy i pustynia wokół. Zorganizowali nam nawet rajd na wielbłądach. Na koniec, gdy chcieliśmy złapać jakąś ciężarówkę, nasz pakistański brat powiedział, że jesteśmy jego gośćmi i on na to nie może pozwolić. Zatrzymał autobus i kupił nam bilety.
Z doświadczeń Gośki wynika, że jak ktoś się zatrzymuje, to dlatego, że chce pomóc. Ale na wszelki wypadek rzadko jeździ sama i ubiera się tak, żeby było widać, że jest turystką, a nie poszukiwaczką erotycznych przygód. - Jedyne, czego się obawiam, to umiejętności kierowcy. W Turcji śmialiśmy się, że zagrożeniem jest rak płuc, bo oni strasznie palą w samochodach.
Najpiękniejsze są ciężarówki pakistańskie. Maski niektórych to dzieła sztuki. Do tego zamykają się na skobelek, nie mają szyb i jadą 30 na godzinę. Kierowcy nie używają lusterek, zamiast tego trąbią przy każdym manewrze, a w mieście lusterka składają w obawie przed uszkodzeniem. Dużo się mówi o szalonych kierowcach w Indiach, ale w Iranie ciężarówka potrafi jeździć 120 na godzinę. To właśnie tam jechali cysterną, która przy prędkości 120 na godzinę wyprzedzała na trzeciego i zmuszała wszystkich, żeby zjeżdżali jej z drogi.
W Iranie i Kurdystanie złapali na stopa motory. Wytrzęsło strasznie. - Coś trzeba zrobić, gdy skończy się ląd - mówi Gosia. W dalekosiężnych planach jest stop jachtem. - Słyszałam, że ludzie nawet samoloty łapią na stopa - przypomina sobie.
- Więcej o: