Wnętrza: dom dawnej w stajni
Zawód: scenograf. Hobby: zbieranie liter i otaczanie się roślinami. Największa przyjemność: poczuć własny dom w każdym mięśniu.
Kto tu mieszka? Giuseppe Mangia włoski scenograf i stylista pracujący dla studia fotograficznego i filmowego Eye Studio.
Gdzie? Okolice Udine, w północnych Włoszech. Dom z dwiema zaadaptowanymi na cele mieszkalne stajniami.
Fot. Fabrizio Cicconi/Living Inside
Na kultowym, designerskim fotelu Giuseppe rozsiada się ze swobodą barbarzyńcy - w podartych dżinsach, z zakasanymi rękawami, depcząc trampkami tapicerkę. Taki fotel zresztą trochę prowokuje - szeroki i głęboki, a do tego zwieńczony baldachimem zachęca, by sobie trochę w nim pomieszkać, a nie tylko posiedzieć. Po prostu wciągający. Robotniczy look Włocha nie jest hipsterską pozą. Ten człowiek naprawdę potrafi pracować w pocie czoła, co udowodnił, remontując własny dom. Przez pół roku mieszkał na placu budowy - w budynku bez okien, pełnym gruzu i wszechobecnego pyłu. Jego obiadowe menu składało się głównie z kanapek spożywanych na siodełku koparki, bo tam było najczyściej. Własnoręcznie malował ściany, szedł ramię w ramię z cieślą i murarzem, demontując z nimi całą klatkę schodową i ponownie ją stawiając... Swój cel osiągnął w rekordowym czasie sześciu miesięcy.
Giuseppe Mangia spędził dzieciństwo w Apulii, czyli na obcasie włoskiego buta. Ale sprawy zawodowe rzuciły go daleko na północ - tam, gdzie cholewka buta zaczyna się już wywijać - do Udine. Na co dzień stylizuje wielkie sesje zdjęciowe dla prestiżowego studia fotograficznego Eye i projektuje scenografie. Czasu dla siebie ma zawsze za mało, ale od kiedy tylko zadomowił się nieco w Udine, ciągle szukał stąd ucieczki. Wreszcie dojrzała w nim myśl, żeby znaleźć dom za miastem. Koniecznie z kawałkiem zieloności w pobliżu, aby jego dwa psy mogły się wybiegać. Przeczesywanie friulijskiej prowincji trwało bardzo długo, aż wreszcie pojawił się dom dający nadzieję. Stan - daleki od ideału, z zabetonowanym podwórkiem, wewnątrz poszatkowany płytami gipsowo-kartonowymi na wiele pomieszczeń. Ale za to flankowały go dwie niemal nietknięte zębem czasu stajnie, a przy ogrodzeniu szumiało drzewo morwy. Było jak zielony przylądek w morzu betonu i żwiru. Tylko człowiek z wizją mógł zobaczyć je w swoim przyszłym ogrodzie.
Dobrym duchem inwestycji była architektka Silvia Pedron. Zachęcała Giuseppe do zakupu od pierwszej wizyty, gdy tylko zorientowała się, jak wartościowa architektura kryje się pod betonowym "lukrem", który poprzedni właściciel nałożył na dom i jego otoczenie. Trzeba było jedynie wytrwale i uważnie operować kilofem. Skuto tynki, wyburzono ścianki działowe. Kiedy wymieciono gruz, spod tynków wyjrzały piękne faktury ścian z cegieł i naturalnego kamienia - typowe dla domów tej okolicy. Anonimowa przestrzeń nabrała swojskich cech.
- Remont domu - wspomina Silvia - polegał na wyzwoleniu się z brzydoty. Światło hojnie oświetliło wnętrza, kiedy małe okna i drzwi zastąpiono dużymi szklanymi taflami. Jedna ze ścian dawnej stajni stała się całkowicie transparentna, zupełnie jak w oranżerii.
Dobry scenograf musi mieć instynkt szperacza, a Giuseppe ma go w nadmiarze. Całe jego otoczenie to jeden wielki recykling. Rzeczy wyszukane do sesji i obfotografowane na planach zdjęciowych czy filmowych trafiają później pod jego dach. Zardzewiała maska starego cinquecento? Jakże interesująca i dekoracyjna! Stalowa pofabryczna posadzka? Dobry z niej będzie materiał na meble kuchenne. Zszarzałe dębowe deski? Boazeria, jakiej nie znajdziecie w żadnym katalogu.
- Odzyskiwanie to moja pasja - deklaruje Giuseppe. - Z niej narodziła się następna: zbieractwo. Kolekcjonuję między innymi dzbanki do herbaty i figurki Buddy. I mam szczególne oko do liter - ich zbiór wiszący w korytarzu to efekt dziesięciu lat poszukiwań. Nawet w mojej miłości do roślin przejawiam "instynkt akumulacji". Zawsze kiedy wracałem tutaj z Salento, przywoziłem jakąś roślinkę. A teraz stwarzam im cieplarniane warunki.
Dobry architekt powinien mieć zacięcie psychologiczne. Trzeba nie tylko pytać o upodobania klienta, ale też o jego dzieciństwo - przecież za latami pacholęctwa tęskni się nieraz przez całe życie. Silvia Pedron musiała znać te mechanizmy, skoro największą część domu przeznaczyła na kuchnię i jadalnię. Zaplanowała tam wyspę kuchenną z mnóstwem miejsca dookoła i długi na trzy metry stół. Gościnność mieszkańców Apulii jest legendarna, a uwielbiający podejmować przyjaciół i dla nich gotować Giuseppe w stu procentach to potwierdza. Całe dzieciństwo spędził w kuchni, stojąc przy nodze swojej babki, pomagał lepić makaronowe uszka orecchiette i nakrywać do stołu dla kilkunastu osób.
Jak się czuje dziś, przeflancowany 1000 kilometrów na północ, do jednego z najbogatszych włoskich miast? Gdzie zamiast opuncji i aloesów "rosną" luksusowe butiki i salony samochodowe najdroższych marek... Jak wrażliwa, ale odporna na zmiany klimatu roślinka, którą przesadzono. I której udało się pociągnąć za sobą cały ogród.
ZOBACZ ZDJĘCIA>>
- Więcej o:
- architekci
- dom