Piękny dom wśród lasów
Cisza może krzyczeć; właścicielka tego domu, królowa performance'u, wielokrotnie to udowodniła. Ale tym razem jest inaczej. Prosto i jednoznacznie. Harmonia przestrzeni wyrasta z harmonii natury. Marina Abramović odpoczywa tu od zgiełku i chaosu miasta.
Kto tu mieszka? Marina Abramović, światowej sławy performerka i artystka intermedialna, ikona body artu, prowokatorka i eksperymentatorka.
Gdzie? W dolinie rzeki Hudson, na północ od Nowego Jorku.
Metraż: ok. 320 m2.
Zbudowano go na planie gwiazdy, ale ten, kto dopatrywałby się banalnej paraleli, byłby w błędzie: artystka nie wybrała tego domu przez zwykłą próżność. - Nadmiernie wybujałe ego jest przeszkodą, która może stanąć ci na drodze - mówi. - Ta chwila, kiedy zaczynasz wierzyć w swoją wielkość, to koniec twojej kreatywności.
Astralny kształt willi to jednak nie przypadek. Ten symbol prześladuje Marinę Abramović od dzieciństwa. Urodziła się w Jugosławii, w rok po proklamacji Socjalistycznej Federacyjnej Republiki. - Gwiazda jest na moim akcie urodzenia, była też na moich wszystkich szkolnych książkach - wspomina. Element flagi państwowej stał się dla niej niczym osobiste znamię, piętno przypominające o latach spędzonych w ustrojowej opresji. Uznawana dziś za pionierkę performance'u, sama woli nazywać się jego babcią. Ma 68 lat, ale wygląda, jakby dopiero dobijała pięćdziesiątki: czarno-oka, o mrocznej śródziemnomorskiej urodzie i młodzieńczej sylwetce, którą zachowała, mimo że swoje ciało od lat traktuje brutalnie, używając go jako artystycznego tworzywa.
Marina żyje na wysokich obrotach. Zanim osiadła w zielonym Malden Bridge w dolinie rzeki Hudson, dwie godziny jazdy od Manhattanu, przewędrowała ze swoimi niezwykłymi projektami pół świata. Jej eksperymenty są radykalne, często bolesne. Mają wstrząsać, poruszać sumienia, dlatego uporczywie dotykają tabu. Przekraczają jego granice, ale ona sama płaci za to najwyższą cenę. Po głośnym pokazie "Artystka obecna", prezentowanym przez 90 dni w nowojorskim MoMA, była tak wyczerpana, że zapowiedziała: koniec ze skandalizowaniem. W jej ustach deklaracja zabrzmiała wyjątkowo poważnie; kto jak kto, ale ona wie, o czym mówi!
- Decyzja o kupnie domu zajęła mi 30 sekund - wspomina. - Liczył się nie tylko jego kształt, choć miał on dla mnie bardzo osobiste znaczenie. Urzekł mnie doskonały spokój tego miejsca, wzruszająca harmonia przestrzeni i światła, a także niezwykły widok ze środka - panorama o zasięgu 360 stopni. Wielkomiejski hałas może przyprawić o rozstrój nerwowy. Ten dom zapewnia mi wyciszenie i relaks, a z drugiej strony niesamowitą dawkę energii.
Zbudowano go w 1997 roku według projektu nowojorskiego architekta Dennisa Wedlicka dla lekarskiej rodziny z trójką dzieci. Stanął na polanie, wśród soczystej zieleni lasów Hudson Valley. Gdy Marina Abramović pierwszy raz przekroczyła próg, wnętrze robiło przytłaczające wrażenie. - Wystrój był ciężkostrawny - opowiada. - Żółte podłogi z gruboziarnistego drewna sosnowego, jakiego nie znoszę. Na wszystkich ścianach wielokolorowe murale. Postanowiłam wezwać na pomoc autora projektu.
Wedlick z rozbawieniem wspomina początki ich znajomości. - Dostałem SMS-a, który kompletnie zbił mnie z tropu: "Tu Marina. Właśnie kupiłam Twój dom gwiazdę. Jutro przyjeżdża moja kanapa! Potrzebuję Cię na miejscu". Nie miałem pojęcia, kim jest owa Marina, więc oddzwoniłem po dwóch tygodniach - przyznaje. Ale kiedy wreszcie się spotkali, architekt bez reszty uległ urokowi artystki. - Jak na kogoś, kto tworzy tak kontrowersyjne spektakle, jest osobą niezwykle naturalną i pełną uroku. Totalnie się zakochałem!
Fot. Reto Guntl/Living Inside
Tak rozpoczęła się historia udanej i inspirującej współpracy. Nowa klientka, która raczej nie słynie z powściągliwości, nie udzieliła projektantowi wielu wskazówek. Powiedziała tylko: Dennis, zrób ten dom na biało! - Dała mi na to osiem tygodni i ćwierć miliona dolarów - opowiada Wedlick.
Wnętrza "rozebrano do naga". Ściany i sufity pokryła biała farba, a mocny odcień podłogi zneutralizował rozjaśniający preparat Bona Naturale, który jednocześnie zgasił jej połysk i wygładził fakturę. Z zewnątrz dom poddano restylingowi: część kolumn podpierających piętro zniknęła, podobnie jak kolisty podjazd. - Amerykanie uwielbiają parkować auta przed domem. Dla mnie to nie do przyjęcia - mówi artystka. - Miejsce samochodu jest za stodołą!
Z domu i jego otoczenia zniknęło wszystko, co mogłoby zakłócać harmonię architektury i natury. To, co było ciemne, stało się białe i przejrzyste. Dzięki temu zamysł architekta wydaje się dziś czytelniejszy. Parter można obejść dookoła, wędrując przez sześć ramion gwiazdy, z których każde pełni odmienną rolę. Jedno to wygodny salon, w kolejnym mieści się jadalnia, w innym - połączona z nią szerokim przejściem kuchnia. Każde pomieszczenie ma formę trójkąta z przeszklonym wierzchołkiem wcinającym się w kraj-obraz. Oddziela je od siebie, niczym mocny kręgosłup, centralnie umieszczony trzon budynku - klatka schodowa o podstawie sześciokąta, która mieści też piony instalacyjne. Metamorfozę przeszły pokoje na piętrze, dawne sypialnie dzieci doktora; tu także mocne kolory zostały wyparte przez biel i wszechobecne światło.
Wnętrza, otwarte dzięki dużym oknom na zielone otoczenie, są jasne i puste. Na ścianach nie ma ani jednego obrazu. Ten dom to prawdziwe "opakowanie dla duszy" - przejrzysta bryła, w której nic nie zakłóca nastroju kontemplacji i wytchnienia. O przeznaczeniu pomieszczeń informują podstawowe sprzęty. - Lubię czystą funkcję - przyznaje performerka. Trzeba przyznać, że przeszła długą drogę od czasów swojego pierwszego dekoratorskiego eksperymentu, gdy jako nastolatka opróżniła swój pokój w Belgradzie ze wszystkiego poza łóżkiem, stołem i krzesłem, a ściany pomalowała na czarno, zużywając 350 puszek pasty do butów. Jak sama mówi: To był właśnie ten dzień, kiedy zostałam minimalistką.
- Więcej o:
- architekci
- dom
- projektanci