Ćwiczenia z modernizmu
Czy da się architekturą cofnąć czas? Raczej nie, ale można tak umiejętnie sięgnąć do sprawdzonych wzorców z przeszłości, by jednocześnie celebrować nowoczesność i oddawać hołd czasom minionym.
Metryka budynku:
Projekt architektoniczny: arch. Agata Karczewska, arch. Weronika Rupniewska, arch. Katarzyna Rowińska; www.libidoarchitekci.pl
Powierzchnia użytkowa domu: 203 m2 (266 m2 z garażem)
Powierzchnia działki: 1163 m2
Mieszkańcy: małżeństwo z dwojgiem dzieci
Architektura modernistyczna zawsze mi się podobała, to fakt – stwierdza pan Wojciech. Idzie w tym poglądzie ręka w rękę ze swoją żoną. – Modernizm w architekturze od zawsze był mi bliski – przyznaje pani Agnieszka. Nawet jednak w nowoczesnej parze, takiej… modernistycznej, dobrze jest się czasem w czymś różnić. – W przeciwieństwie do mojej kochanej żony, dla mnie najważniejsza jest funkcjonalność rozwiązań – dodaje małżonek. Z tym że te różnice to niekiedy tylko złudzenie. – Bo ja jestem miłośniczką estetycznej funkcjonalności – puentuje Agnieszka. Gdy więc oboje, tak estetyczno-funkcjonalnie dostrojeni, pojawili się któregoś dnia w pewnym biurze architektonicznym, by rozmawiać o swoim przyszłym domu jednorodzinnym, mieli już z grubsza wspólną wizję tego, w czym chcieliby zamieszkać. – Inwestorzy jasno nakreślili rodzaj architektury, jaki im się podoba – mówi Agata Karczewska, szefowa i założycielka łódzkiej pracowni Libido Architekci, którą wtedy para odwiedziła. – Zebrali wcześniej różne inspiracje modernizmem, również tym gdyńskim. Nie był to dla nas nowy temat, ponieważ w swoim portfolio mieliśmy już jeden budynek z podobnymi korzeniami. Była ich więc już trójka, a nawet więcej, gdy doliczymy dwie współpracowniczki pani architekt. To w sumie okazało się tyle, w sam raz tyle, by postawić wkrótce wspaniały dom.
O ucieraniu słów kilka
Ta działka wpadła im w oko bardzo szybko, a jednak poszukiwania trwały dalej, jakby nic, zupełnie nic się nie wydarzyło. – Proces poszukiwania i zakupu posesji zajął nam dużo czasu, ok. dwóch lat – relacjonuje Wojciech. – Zadanie było trudne, bo mieliśmy bardzo konkretne wymagania odnośnie lokalizacji. Z jednej strony więc usilnie poszukiwali, ale z drugiej myślami wracali do „wybranki”, która utkwiła im w sercu. Zdawali sobie sprawę z tego, że nieruchomość była właśnie taka, jak sobie zakładali. Po pierwsze, leżała w granicach Łodzi, na czym im bardzo zależało. Do centrum były z niej tylko 4 km, w pobliżu wiodły linie komunikacji miejskiej wraz z otaczającą je infrastrukturą, a równocześnie niedaleko znajdowały się największy łódzki park i duży kompleks leśny. – Dla nas lokalizacja idealna! – ocenia Agnieszka. Co ważne, posesja była pusta, gotowa do budowania, co w tej okolicy nie stanowiło wcale reguły. Jak by jednak nie patrzyli, wychodziło im, że to zdecydowanie nie jest partia na ich kieszeń. Czas mijał, wszystkie zalety stopniowo nabierały barw i nawarstwiały się wraz z tym, jak nowe place do obejrzenia pojawiały się i znikały, nie wzbudzając akceptacji, decyzje ucierały się i dojrzewały, aż w końcu całość… przekroczyła masę krytyczną. – To chyba była jednak miłość od pierwszego wejrzenia – ocenia dziś Wojciech. – Bo ostatecznie działka stała się naszą własnością. Agnieszka dorzuca z pełnym przekonaniem: – Teraz nie wyobrażam sobie, jak mogliśmy w ogóle rozważać inne opcje!
Podążyć za podpowiedzią
W sumie działki pod wzniesienie domu mogło w ogóle nie być. Najpierw na tapecie były bowiem inne opcje. – Decyzja o budowie domu dojrzewała w nas dość długo – opowiadają oboje. – Planowaliśmy dwójkę dzieci, a nasze mieszkanie było na to po prostu za małe. Oglądaliśmy więc najpierw duże apartamenty, a później domy deweloperskie. Ciągle nam coś jednak nie do końca pasowało. Dom czy mieszkanie to duży wydatek. Kupując gotowy obiekt, musisz być przygotowany na wiele kompromisów, na które, przy takiej skali inwestycji, nie chcieliśmy się godzić. Zależało nam, żeby efekt finalny był „nasz”, zaprojektowany pod nasze potrzeby. Oboje wychowywali się w domach jednorodzinnych, może więc w głowach grały im podświadomie te stare płyty z dzieciństwa, pełne obrazów i wspomnień? To coś nienazwane i tylko przeczuwane odezwało się również i później, gdy już działkę nabyli i zaczęli szukać projektanta swojej siedziby. Bo mimo że zaczęli rozmowy z różnymi biurami architektonicznymi… – … chyba od początku podskórnie wiedzieliśmy, że nasz dom będzie projektowało Libido – twierdzi Wojciech. On sam „naskórnie” nie był tego jednak wcale taki pewien.
Z Agatą Karczewską znali się z żoną od dawna i… no właśnie. – Staram się być ostrożny w łączeniu relacji prywatno-zawodowej – rzeczowo przyznaje Wojciech. Na szczęście Agnieszka widziała sprawy znacznie prościej. – Mieliśmy dość sprecyzowane potrzeby i zależało nam, żeby architekt był nie tylko świetnym profesjonalistą, ale też miał w sobie gotowość na współpracę z nami – mówi. – Agata, nasza serdeczna koleżanka, ma zdecydowanie obie te kompetencje. I, jak się okazało, wraz z zespołem wykazała ogromnie dużo cierpliwości i zaangażowania w nasz projekt. Architektka potwierdza, że prywatna znajomość czasem przeszkadza. O wszystkim decyduje jednak coś innego. – Myślę, że od samego początku ufaliśmy sobie nawzajem, słuchaliśmy siebie i darzyliśmy się szacunkiem – wylicza. – To kluczowe.
Wierność w mono
Historycy sztuki i tzw. krytycy architektury lubują się w podkreślaniu, że forma budynków, ich funkcjonalność itd. nie powinny iść pod prąd rzeczywistości, w której powstają. Obiekt w stylu renesansu czy secesyjna willa wzniesione w XXI wieku mogą więc zostać określone w najlepszym razie jako intrygujące kopie, ale raczej nigdy jako wartościowe dzieła – by na takie określenie zasłużyły, muszą koniecznie oddawać ducha swojej epoki, co najwyżej nawiązując do dawnych rozwiązań. Zapomina się, że wszystko ostatecznie… zrówna czas i za dwa czy trzy stulecia kontekst straci na znaczeniu, a pozostanie czysta architektura, dobra lub zła. Gdy więc autor tego artykułu patrzy na realizację Agaty Karczewskiej, a także Weroniki Rupniewskiej oraz Katarzyny Rowińskiej („bo to była praca zespołowa”, podkreśla szefowa Libido), pod pióro (klawisz!) ciśnie mu się jedno: to wręcz obłędny modernizm. Wspaniały, ekspresyjny i działający tak świeżo na odbiorcę, jakby był nim jegomość z epoki, w eleganckiej dwurzędowej marynarce i kapeluszu, który właśnie wysiadł z czarnej, chromowanej limuzyny CWS T-1, będąc w drodze np. na powitanie zwycięzców zawodów balonowych o Puchar Gordona Bennetta.
To obiekt niemal żywcem przeniesiony z międzywojnia jako bryła, ale nie tylko. W środku flashbacki dalej działają. Widok na salon, z wypielęgnowaną pod igiełkę drewnianą „jodełką” posadzki oraz rzeźbiarsko, a wręcz malarsko wyprofilowaną linią schodów, przypomina do złudzenia modelowe wille z lat 30. ubiegłego stulecia, wzniesione gdzieś w Warszawie, na Górnym Śląsku, czy w Gdyni, do której zresztą lubi nawiązywać łódzka pracownia w opisach tego budynku. Nie bez przyczyny autorki nazwały łódzką realizację „Dom monochrom”. Wyjaśniły to w opisie projektu udostępnionym na stronie internetowej biura. „Budynek jest bardzo oszczędny pod względem materiałów – na elewacjach występuje tylko biały tynk, a jedynymi detalami są czarne barierki o przekroju rurowym zaokrąglone na samych końcach”, czytamy. „Z pełną premedytacją postawiliśmy na taką ascezę materiałową – chcieliśmy mieć pewność, że każdy z modernistycznych cytatów zostanie odpowiednio wyeksponowany. Urzekła nas gra światłocienia na elewacji, dzięki której w bardzo subtelny sposób uwypuklały się zaokrąglone narożniki i wieloplanowość brył, szczególnie widoczna od frontu. Przy tak oszczędnej bryle detalem są nawet okna wyraźnie odcinające się na białej elewacji, czy czarna linia obróbki blacharskiej zamykająca attykę.”
Po podsumowaniu wszystkich naszych założeń odnośnie do wyglądu przyszłego domu i dodaniu faktu, że chodzić będzie o obiekt w mieście, wybór był jasny: budynek modernistyczny. Oboje lubimy ten styl, cenimy też sobie funkcjonalność – choć żona bardziej zwraca uwagę na estetykę, na piękne przedmioty. Już na pierwsze spotkanie z architektkami przynieśliśmy gotową listę oczekiwań względem projektu. Zależało nam m.in. na stosunkowo prostej, ale niebanalnej bryle z płaskim dachem, „zamkniętej” od ulicy i otwartej od ogrodu. Chcieliśmy też domu, który się „godnie” zestarzeje, a piękno architektury modernistycznej w dużym stopniu wynika z oszczędności w formie, która jest ponadczasowa. Głęboko wierzymy, że za 30-40 lat nasz budynek ciągle będzie atrakcyjny. Mieliśmy bardzo jasno sprecyzowane wymagania odnośnie do pomieszczeń i ich lokalizacji. Od początku przyjęliśmy, że dom będzie piętrowy. Chcieliśmy, żeby parter stanowił dużą, otwartą dla gości część, z możliwie minimalną ilością domowego rozgardiaszu. Piętro zaplanowaliśmy jako strefę prywatno--sypialnianą. Zależało nam, żeby znajdowała się w niej także pralnia, w centralnym punkcie, blisko łazienek i garderoby. Nie chcieliśmy biegać z koszami ubrań po schodach. Na piętrze zlokalizowaliśmy też gabinet, nazwany u nas multiroomem – dzisiaj pełni rolę bawialni i okazjonalnie pokoju gościnnego. Dziewczyny z pracowni Libido świetnie poczuły naszą wizję.
Już na pierwszym spotkaniu zaproponowały koncepcje domu, którą po naprawdę niewielkich korektach zdecydowaliśmy się zrealizować. Cała nasza współpraca przebiegała wzorowo. Okazało się przy okazji, że większą powierzchnię potrzebujemy właśnie na piętrze. Panie architektki genialnie rozwiązały ten problem, projektując podcienia i wypełniając kolejne nasze wymaganie: zadaszony taras. Budowa jak to budowa – miała swoje lepsze i gorsze momenty. Generalnie poszła nam bardzo sprawnie: od pierwszego wbicia łopaty do przeprowadzki minęło siedemnaście miesięcy. Zatrudniliśmy firmę, która odpowiadała za duży zakres prac, choć poza nią na placu działało w sumie aż kilkanaście innych podmiotów. Budowę koordynował osobiście mąż, nie mieliśmy generalnego wykonawcy. Najtrudniejszym momentem był sam start inwestycji. Okazało się, że w miejscu usytuowania budynku zakopane są śmieci! Badania geologiczne tego nie wykazały, dlatego niespodziewanie prace rozpoczęliśmy od wymiany gruntu. Oczywiście trafiło się kilka mniejszych błędów po drodze, co jednak przy takiej skali projektu wydaje się nieuniknione. Przykładem zrywanie parkietu dzień po jego położeniu, bo okazało się że drzwi muszą być zainstalowane jednak 5 cm dalej… Na szczęście uniknęliśmy naprawdę poważnych i kosztownych pomyłek.
Flirty na piętrze
We wnętrzach autorki pozwoliły sobie już na znaczne odstępstwa od modernistycznego wzorca, bo jednak finalnie dom powinien służyć ludziom dzisiejszym, ich potrzebom i wymaganiom. Zadbano więc o typową dla współczesnych budynków jednorodzinnych otwartą strefę dzienną parteru, złożoną z kuchni, jadalni i salonu, a poszerzoną o dwa tarasy łączące wnętrza z przestrzeniami ogrodu. Pozwolono też sobie na grę różnymi konwencjami odnośnie do pomieszczeń na piętrze. – Projektując wnętrza, nie chcieliśmy popaść w stylistyczną ortodoksję i kurczowo trzymać się jednego stylu – opowiada Agata Karczewska. – Takie zresztą było również życzenie Agnieszki i Wojtka. Postanowiliśmy więc poflirtować z różnymi stylami, zachowując jednak spójność i harmonię. Sypialnię i łazienkę właścicieli potraktowano cokolwiek egzotycznym klimatem, podkreślonym jeszcze usytuowaniem wanny „na widoku”, bo jedynie za przezroczystym przesuwnym przeszkleniem. Takie „bezpruderyjne” rozwiązanie bywa dziś dość często spotykane, ale w latach 30. zdecydowałyby się na nie może jedynie ekscentryczne gwiazdy filmu czy estrady. – Inwestorzy od początku chcieli, aby główna sypialnia i powiązany z nią salon kąpielowy były inspirowane klimatami tropikalnymi – mówi główna architektka. – Wojtek marzył o świetliku dachowym nad prysznicem, żeby mieć namiastkę otwartych łazienek z krajów azjatyckich.
W Libido uwielbiamy takie fantazyjne pomysły, więc bardzo chętnie podłapaliśmy ten kierunek. W łazience dwójki dzieci projektowa oryginalność poszła z kolei w zupełnie inną stronę. Matowe płytki z nieregularnym czarno-białym motywem łączą się tu z dużymi satynowymi płytami w kolorze cotto. Do tego szałwiowa barwa szafki pod umywalką, kolorowe plakaty i czarna linia oddzielająca poszczególne kolory, porządkująca przestrzeń. Całość nawiązuje może trochę do krzykliwego postmodernizmu sprzed trzech-czterech dekad, choć w zupełnie innym ujęciu. – Ta łazienka okazała się totalnym szaleństwem – komentuje Agata Karczewska. – Nie chcieliśmy, aby poszła w kierunku infantylnym, ale wiedzieliśmy, że musi być wyrazista. Chyba akurat któraś z nas, architektek, oglądała jakiś film Wesa Andersona i stwierdziłyśmy, że to świetny kierunek oraz inspiracja dla tej łazienki. Naprawdę wszyscy bawiliśmy się tym projektem!
Inwestorzy jasno nakreślili rodzaj architektury, jaka im się podoba, a my mieliśmy już na koncie jeden budynek z modernistycznymi korzeniami (Dom : Willa). Oczywiście przed przystąpieniem do projektowania przejrzałyśmy wiele obiektów z tamtych lat, aby jeszcze lepiej poczuć i zrozumieć tę architekturę, wyłapać z niej to, co stanowi jej esencję. Sam projekt bryły był już naszą wizją, poprzedzoną analizą programu funkcjonalnego, nasłonecznienia i samej działki. W zasadzie przedstawiona na pierwszym spotkaniu z inwestorami koncepcja niewiele się różniła od finalnej wersji. Zmiany odnosiły się bardziej do lokalizacji i gabarytów poszczególnych pomieszczeń niż samej bryły. Działka nie była objęta miejscowym planem zagospodarowania, trzeba więc było wystąpić o warunki zabudowy. Oczywiście już na tym etapie dokonałyśmy wstępnej analizy możliwości zabudowy posesji, aby to, o co występujemy, było zgodne z tym, co chcemy zaprojektować. Dzięki temu uzyskana decyzja o warunkach zabudowy nie stworzyła potem problemów. Zaprojektowałyśmy komplet – wnętrza i zewnętrza, co jest z punktu widzenia architekta idealną opcją, ponieważ wówczas wizja domu jest spójna. Jeśli projektujemy jedynie bryłę, to i tak myślimy od razu o wnętrzach – może nie na poziomie doboru konkretnych płytek czy kanapy, ale planujemy już architektoniczne smaczki. Jeśli chodzi o współpracę z inwestorami, była jedną z najlepszych, jakich doświadczyło nasze biuro. I nie tylko dlatego, że znaliśmy się prywatnie, co wręcz czasami przeszkadza.
Najpierw dokładnie wysłuchałyśmy ich potrzeb, zarówno tych funkcjonalnych, jak i stylistycznych – zresztą zawsze nasza współpraca z klientem jest poprzedzona dogłębną analizą jego potrzeb. Wojtek bardziej skupiał się na kwestii funkcjonalności domu, a Agnieszka na inspiracjach i stylistyce. Nasza pierwsza koncepcja bardzo im się spodobała, ale zawierała kilka elementów do poprawienia i zmiany. Wzajemnie wymienialiśmy „za” i „przeciw” różnych rozwiązań i chyba udało się wspólni wypracować dobry kompromis. Do takiej współpracy potrzebne jest zaufanie i szacunek. Oni traktowali nas jak profesjonalistów, którzy mają wizję, wyczucie i wiedzę. My traktowałyśmy ich potrzeby i wytyczne priorytetowo, ale też inspirowałyśmy się ich pomysłami. Wiele z nich wprost zaimplementowałyśmy do projektu! Myślę, że wszyscy byliśmy otwarci na wzajemne uwagi, sugestie i pomysły. To była bardzo kreatywna i demokratyczna współpraca…Co istotne, dom zrealizowano praktycznie 1:1 zgodnie z projektem – to rzadko się zdarza, ponieważ inwestorzy często wprowadzają własne „ulepszenia”. Tutaj tego nie było, a w dodatku zarówno Wojtek, jak i Agnieszka pilnowali, aby projekt był zrealizowany w 100%. Mamy nawet zdjęcie łazienki tropikalnej, które jest identyczne jak wizualizacja – naprawdę ciężko poznać, które jest prawdziwe! Jak patrzymy na tę realizację z perspektywy? Projektowanie to ciągły rozwój. Wierzymy w to, że każdy projekt nas czegoś uczy, zostawia pewną wiedzę, przemyślenia, rozwiązania funkcjonalne i estetyczne, które potem ewoluują w kolejnych przedsięwzięciach. Możliwe, że gdyby nasze biuro wiele lat temu nie zaprojektowało wspomnianego Domu : Willi, to nie powstałby Dom monochrom, jak nazwałyśmy tę realizację. Dla nas to z wielu względów wyjątkowy projekt. Jest bardzo wyrazisty i wyróżnia się w portfolio pracowni, także z uwagi na wnętrza. Jesteśmy bardzo z niego dumne! Kosztował nas mnóstwo czasu i zaangażowania, ale to naprawdę była czysta przyjemność.
Nowoczesność z umiarem
Zabawa zabawą i epoka epoką, ale współczesny dom musi trzymać jak najbardziej współczesne standardy techniczne. Wymagają tego prawo – i rozum. Budynek powstał w konstrukcji tradycyjnej, murowanej, na ławach fundamentowych i ze stropami gęstożebrowymi Teriva. Od samego początku w projekt wpisana była dbałość o aspekt energooszczędności. – Chyba większość inwestorów w obecnych czasach podchodzi świadomie do tematu energooszczędności – mówi Agata Karczewska. – Obiekt został więc bardzo dobrze ocieplony, styropianem o grubości 20 cm na ścianach i 40 cm na dachu. Zastosowaliśmy aluminiową ślusarkę okienną, zestawy trójszybowe, prawdziwy ciepły montaż. Ogólnie budynek ma bardzo dobre parametry. Wspiera je rzecz jasna standardowa już obecnie instalacja wentylacji mechanicznej z rekuperacją, dostarczająca powietrze o odpowiedniej temperaturze, w odpowiedniej ilości i pozbawione zanieczyszczeń. Źródłem ciepła dla domu jest gruntowa pompa ciepła, która podgrzewa wodę użytkową, pobieraną z ujęcia miejskiego, oraz „napędza” ułożoną w całym budynku podłogówkę. – Musimy przyznać, że kwestie związane z energooszczędnością były dla nas ważne, ale nie kluczowe – mówią właściciele. – Nie mamy np. fotowoltaiki, którą wcześniej rozważaliśmy, ale odrzuciliśmy, uznając, że będzie mało opłacalna. Całościowe efekty nas jednak zadowalają, bo koszty utrzymania i eksploatacji domu są naprawdę niewielkie. Niestety, nie udało się podłączyć obiektu do kanalizacji, gdyż sytuacja „na ulicy” była „skomplikowana” i inwestycja stałaby się bardzo droga. Zamontowano więc przydomową oczyszczalnię. – Nasz dom nie jest też „smart” – przyznają gospodarze. – Uruchomiliśmy co prawda kilka klasycznych opcji automatyki budynkowej, związanych ze sterowaniem niektórymi funkcjami za pomocą smartfonu, ale nie montowaliśmy żadnych ultranowoczesnych rozwiązań.
Zawsze intrygować
Prawdę mówiąc, gdyby jegomość oparty o swoją limuzynę CWS T-1 rozejrzał się dookoła domu, odkryłby, że jednak zabłądził w czasie. Blisko budynku stoją bowiem jak najbardziej współczesne zabudowania sąsiadów, a ponieważ działka jest naprawdę niezbyt duża, więc rzeczywistość otacza ją naprawdę szczelnie. Stworzony na posesji ogród nie jest w stanie chronić tego modernistycznego świata od współczesności, bo po prostu nie ma gdzie się „rozpędzić” i rozgościć. Jego większą część stanowi wypielęgnowany trawnik, okolony nasadzeniami wzdłuż ogrodzenia, przełamany w kilku miejscach czymś na kształt różnokształtnych rabat. Mimo to nawet tak skąpo dawkowana roślinność prezentuje się na tle śnieżnobiałych elewacji, tu i tam stylowo zaokrąglonych na rogach, naprawdę dobrze. Drzewo rosnące w jednym z takich falujących załomów, od strony bramy wjazdowej, być może czeka jeszcze na swój czas, ale już teraz stanowi wyrazisty naturalny element plastyczny, dopełniający bryłę. Świetnie komponuje się też z nią usytuowana w pobliżu linia ostrych zielonych traw, przypominająca klimaty nieco nadmorskie, a nieco meksykańskie.
Te ostatnie być może zresztą wcale nieprzypadkowo. – Powstał pomysł na meksykańskie akcenty w salonie – zdradza główna architektka. – Na razie jeszcze ich za bardzo nie widać, ale to tylko kwestia czasu, kiedy pojawi się tam jakiś szalony dywan. Swoją drogą, ciekawe, czy ten budynek da się… zepsuć? Agata Karczewska jest spokojna. – Zarówno Agnieszka, jak i Wojtek mają naprawdę bardzo dobry gust i wyczucie smaku, więc ze spokojem patrzę na ewolucję ich domu – mówi z uśmiechem. Budynek też ze spokojem patrzy na otoczenie. Wiemy już, że modernistyczne wille dobrze znoszą upływ czasu, zawieruchy, wojny niepokoje, stylistyczne przewroty, architektoniczne manifesty, rewolty i powroty do źródeł. Atakowane przez kolejne wcielenia nowoczesności, same mają coś z nieprzemijającej nowoczesności i świeżości. – Zawsze marzyłam o tym, by zamieszkać w domu, który z jednej strony będzie ponadczasowy i przetrwa próbę czasu, a z drugiej nieustająco będzie mnie intrygował – kończy Agnieszka.
- Więcej o:
Ekologiczne innowacje w architekturze. Dom w Portugalii z certyfikatem A+
Dom miesiąca. Dom w kolorach ziemi
Projekty domów z master bedroom
Dom z naszych marzeń
W leśnym klimacie
Projekty domów dla dwojga
Opowieści ze starego parku
Dom przyjazny dla środowiska. Jak dach może wspierać w zrównoważonej eksploatacji budynku?