Dom z naszych marzeń
Na sporej działce w okolicach Poznania stanął dom, który łączy w sobie nowoczesność geometrii i dużych przeszkleń z tradycyjną formą chatki na wzgórzu.
Jako małe dziecko, podczas spacerów z rodzicami, Bartosz nieraz z przekonaniem mówił, że tam gdzie dziś widać kłosy będzie stał jego dom. Konkretnie na środku pola, przed lasem. Skąd to wiedział, nie wiadomo... Trzysta metrów dalej znajdował się dom rodzinny, prawdziwy i niewymyślony. Las stanowił część Wielkopolskiego Parku Narodowego, tego samego, o którym inicjator jego stworzenia, prof. Adam Wodziczko, powiedział kiedyś, że to „prawdziwe muzeum form polodowcowych i żywe muzeum przyrody”. – Okolica była i jest cudowna – potwierdza dziś, dorosły już, Bartosz. – Prawie wszędzie sama natura, park narodowy, nie może być lepiej.
BAR do myślenia
Od tego rodzinnego domu właściwie wszystko się zaczęło. Nasz bohater mieszkał w nim od dziecka. Budynek stanowił centrum dla rozmaitych wypadów po okolicy, ale i miejsce, do którego Bartosz przyprowadził pewnego dnia swoją dziewczynę, a później żonę, Monikę. Gdy zamieszkali razem, to właśnie tam, na ładnych kilka lat, choć miało być tylko na chwilę. – Ale jak to w życiu bywa: przedłużyło się – śmieją się oboje. Prawdę mówiąc, trochę potrwać to musiało. Bo gdy w końcu na małżeński warsztat trafił pomysł urzeczywistnienia dawnych przepowiedni, czyli wzniesienia własnego domu na działce pod lasem, to wiadomo było, że taka inwestycja wymaga czasu. Na szczęście jedno nie zaprzątało naszej parze głowy: wybór architekta. Mąż miał w tym względzie tak mocne papiery, że zaprzątać sobie nic nie musiał. Od roku 2006 prowadził w Poznaniu swój… Bar… dla spragnionych dobrego budownictwa, nie tylko jednorodzinnego – pracownię architektoniczną BARCHITECTURE.
Receptą Bartosza Koniecznego – założyciela biura, współprowadzonego aż do dziś z architektem Tomaszem Sołtysiakiem – na udane projektowanie był i jest kontrast, a dewizą intrygujące zdanie: „Cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie”... Gdy więc przyszło do ustalania kształtu własnego domu, życiowej siedziby dla siebie, żony i dzieci, to faktycznie zaczął od intensywnego myślenia. O czymś w rodzaju nowoczesnej stodoły. Właśnie taka forma pojawiała się na początkowych szkicach.
Były pierwsze lata drugiej dekady XXI wieku. Tego rodzaju budynki jednorodzinne zaczynały już krążyć po rodzimym pejzażu, ale raczej nie składały się jeszcze na obowiązujący trend, jak dziś. Jednocześnie architekta nie opuszczały wspomnienia corocznych wyjazdów cała rodziną do Chorwacji. – Mamy tam swoje ulubione miejsce – przyznaje. – Kiedyś, siedząc na tarasie, patrząc na zielone wzgórza na wyspie Korcula i na małe domki porozrzucane na nich, powiedziałem, żechciałbym mieć taki mały domek na górze… I to był ten moment, gdy pojawiła się idea domu. Chwila, w której pomyślał odwrotnie.
Ukryć w ziemi
Działka była pustym polem, a obejmujący ją miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego nie narzucał przyszłej zabudowie żadnych specjalnie restrykcyjnych wymagań. Pewne ograniczenia wyznaczała oczywiście obecność pod bokiem parku narodowego, ale dla procesu projektowego nie miało to akurat większego znaczenia. Jeśli coś tu twórcę uwierało, to… brak górki. Nie było na czym rozrzucić małego domku rodem z południowej wyspy. Na ratunek przybył odwrotny pomyślunek… – Ponieważ nie miałem górki, więc postanowiłem wybudować parter domu, zasypać go ziemią i na tak stworzonej górze postawić mały domek – relacjonuje pan Bartosz.
Tak zrodzona koncepcja poprowadziła go krok za krokiem, dalej, prosto do ciekawej formy, w ramach której właściciele otrzymali właściwie dwa domy w jednym. Pierwszy to dość obszerny wspomniany parterowy pawilon, solidnie przeszklony od strony ogrodu i prawie wyłącznie stamtąd dobrze widoczny, bo od frontu i po bokach w dużej mierze przysypany ziemią. Przypomina trochę nowoczesną galerię sztuki współczesnej, z tym że wypełnionej sztuką prawdziwego współczesnego życia. Jego wartki dzienny strumień płynie przez połączoną obszerną przestrzeń salonu, jadalni i kuchni. Obok istnieje też parterowa strefa zamknięta, prywatna, w której we własnych pokojach odpoczywają i śpią Borys lat 17, Olga lat 14 i Mila lat 11.
Cały pawilon przekryty jest dachem odwróconym, zielonym, bo pokrytym roślinnością trawiastą. Właśnie na tym trawniku stoi sobie dom numer dwa, czyli tradycyjna bryła, w zasadzie pozbawiona detali, zwieńczona dość wysokim dachem dwuspadowym, stanowiąca dalekie echo idei domków z Korculi. I to jest to, co widać od drogi dojazdowej: nieduży domek, niemal wiejską chatkę, prawie całą na czarno, bardzo oszczędnie przeszkloną. Sztucznie usypane wzniesienie, na którym ją postawiono, co prawda w połowie rozstępuje się na boki, zdradzając istnienie parterowego pawilonu, ale tylko „na chwilę”, by dzięki temu stworzyć przestrzeń na umiejscowienie głównego wejścia do domu. – W ten sposób powstał swoisty wakacyjny domek na życie codzienne, w którym znajdują się nasza sypialnia, garderoba i łazienka – opowiadają właściciele. – Co wieczór idziemy do niego, żeby się zrelaksować, zregenerować i nabrać sił na wyzwania kolejnego dnia.
Budowa trwała ok. trzech lat. Trudne momenty? Były, zawsze są. W naszym przypadku warto wspomnieć o sytuacji, w której wprawdzie wynegocjowaliśmy dobrą cenę z generalnym wykonawcą, ale chyba za dobrą, bo nie był w stanie skończyć budowy i z niej zszedł… Ostatecznie udało się zakończyć to wszystko rozwiązaniem polubownym, ale w efekcie budowa się prawdopodobnie przedłużyła – wykonawca generalny dokończył pewne etapy, a wykończenie przejęliśmy już we własnym zakresie, z koordynowaniem poszczególnych ekip. Zdecydowanie rekomendujemy jednak generalne wykonawstwo całości albo co najwyżej podzielenie go na dwa etapy: osobno od budowy do stanu deweloperskiego i osobno dla całej fazy wykończenia. Mieszka się tu wspaniale. Każdemu życzymy, żeby się tak dobrze czuł w swoim domu jak my.
Naszym ulubionym miejscem jest chyba strefa dzienna, z kuchnią i salonem. Została tak zaprojektowana, że w 100% odpowiada naszemu trybowi życia. Tu często gotujemy i tu spotykamy się z przyjaciółmi. Oczywiście mały domek na górce to również jedno z naszych ulubionych miejsc. Często udajemy się do niego jak najwcześniej, relaksując się w wannie przy łóżku, czytając książki czy oglądając filmy, a w weekendy schodzimy na parter nieco później niż w tygodniu. No i do tego wspaniała okolica. Dookoła znajduje się kilka działek rezydencjonalnych, obok mieszka brat męża z rodziną, niedaleko wciąż stoi rodzinny dom Bartosza, jest też rodzinny hotel ze spa – ale oprócz tego mamy mnóstwo przyrody, no i park narodowy…
Zintegrować beton z ludźmi
Tak, można powiesić hamak w ogrodzie – i czemu tego nie zrobić, gdy ma się wokół domu sprzyjające warunki. Właściciele doszli jednak do wniosku, że prawdziwe zalety tego wiszącego łóżka da się odkryć w zupełnie innym miejscu. – Zainstalowaliśmy go w kuchni – przyznają z radością. – Świetnie się tu sprawdza i korzystamy z niego prawie codziennie. Na zewnątrz byłby pewnie używany kilka razy w roku, służąc bardziej jako element dekoracyjny. Hamak wnosi do strefy kuchennej ruch, a także kolory i fantazję. Ta interwencja przydaje się, bo generalnie jest to przestrzeń zdominowana przez szarości betonu pokrywającego ścianę oraz marmurowych blatów. Ów loftowo-przemysłowy klimat nie do końca przełamywany jest przez jasne drewno stołu, ławy i podściennej komody, na której stoi m.in. wyszukany sprzęt hi-fi, a która służy też niekiedy jako nadwieszona ławka dla dzieci. Ale tak właśnie miało być.
– Gdy wprowadzaliśmy się tutaj w 2016 r., dom był jeszcze w dużym stopniu niewykończony – wspominają Monika i Bartosz. – Zamieszkaliśmy prawie na budowie, jednak zrobiliśmy to, bo nie mogliśmy się już doczekać. Jak to się potocznie mówi, przeprowadziliśmy się na betony. No i w pewnym sensie tak jest do dziś, bo, jak widać, beton został z nami nawet w wykończonym budynku. Betonowa posadzka, betonowe ściany... Po drugiej stronie, w salonie, za energetyczne barwy odpowiadają kolorowe grzbiety książek wypełniających półki biblioteki. Barwy cieszą, ale nie tylko one same, bo nie da się ukryć, że taka obfita dawka książek w salonie niekoniecznie stanowi standard wyposażenia współcześnie wznoszonych willi… Tu też rządzi beton, uzupełniony szarościami miękkich mebli i betonowej podłogi. Rządzi jednak tylko do momentu, gdy do salonu czy kuchni nie wejdą ludzie, zwłaszcza ci znacznie młodsi, którzy może nawet wjadą tam na deskorolce. To oni wszyscy są właściwym „wyposażeniem” wnętrz, nośnikiem ich energii i kolorytu. Wszystkich wnętrz, tych otwartych i prywatnych, tych na górze i na dole.
– Podstawowym i najważniejszym założeniem określającym charakter wnętrz jest zawsze CZŁOWIEK – opowiada pan Bartosz, autor również tej warstwy projektu. – Ważne, kto nim będzie i jak będzie się czuł w swoim domu. Kluczem do aranżacji pomieszczeń jest więc najpierw zrozumienie potrzeb, ale tych prawdziwych, czyli stylu życia mieszkańców, ich emocji i pragnień. A ponieważ w tym przypadku użytkownikiem miałem być ja z rodziną, to te same pytania, o potrzeby i emocje, musiałem zadać sobie i nam. Zakres pytań trochę wykraczał zresztą poza domowników, bo właściciele lubią spędzać czas w towarzystwie przyjaciół, o których wyobrażony komfort też trzeba było tu zawczasu zadbać.
– Prowadzimy dom otwarty, często odwiedzają nas znajomi, z którymi biesiadujemy w jednej dużej otwartej przestrzeni, więc wnętrza części dziennej od początku miały sprzyjać integracji – przyznają małżonkowie. Całości otwartej części parteru dopełniają liczne akcenty czerni. I duże okna, tworzące wielki elewacyjny ekran, na którym niemal non stop wyświetlane są ogrodowe widoki. To trochę jak z hamakiem – nie trzeba koniecznie wychodzić na zewnątrz, by czerpać z uroków otaczającej budynek przyrody.
Projektować optymalnie
Temat energooszczędności domu był dla nas ważny, ale w rozsądnym ujęciu, zgodnie z tym, jak traktowano te kwestie w połowie poprzedniej dekady, gdy prowadziliśmy inwestycję. Dom posadowiłem na tradycyjnych fundamentach, jako częściowo murowany, ale w dużej części żelbetowy. Strop jest cały żelbetowy, a piętro to konstrukcja stalowa w formie ram, wypełniona ścianami murowanymi – zależało mi na stworzeniu na górnej kondygnacji czystej przestrzeni, bez jętek. Ocieplenie parteru nie było aż tak istotne, jak w bardziej standardowych projektach, ponieważ mało tam mamy ścian zewnętrznych, a te, które są, w większości zasypaliśmy ziemią, tworząc sztuczny nasyp dla domku na piętrze.
Praktycznie 3/4 elewacji parteru stanowią szyby, dlatego to na ich jakość i szczelność cieplną położyłem największy nacisk. Dach jest zielony, w systemie odwróconym, więc kluczowe było dokładne wykonanie tego typu przekrycia. Zastosowałem Projektować optymalnie izolację przeciwwodną Resitrix i ocieplenie ze styroduru – a wszystko to pokryła ok. 20-centymetrowa warstwa substratu do dachów intensywnych.
Dom jest ogrzewany gazem – kocioł gazowy dostarcza ciepło na potrzeby podgrzania wody użytkowej (zimną mamy z ujęcia gminnego) oraz instalacji podłogowej rozłożonej w całym domu (w pobliżu szklanych ścian wydzielone są osobne obwody). Ścieki trafiają do kanalizacji, więc szambo nie było potrzebne. Za właściwą temperaturę, jakość i ilość powietrza we wnętrzach odpowiada wentylacja z rekuperacją. Bilans cieplny poprawia dodatkowo fotowoltaika, o której mogę powiedzieć tyle, że się sprawdza. Z automatyki domowej mamy tylko prosty system do sterowania oświetleniem. Teraz pewnie sięgnąłbym po bardziej inteligentne rozwiązania.
Do czterech razy sztuka
Gdy to las ma zbliżać się do bohatera, a nie odwrotnie, wtedy, mówiąc krótko, nie jest dobrze… Nasi inwestorzy postanowili jednak nic nie robić sobie z przestróg rodem z dawnych szekspirowskich opowieści i zamarzyli sobie, by las właśnie jakby nigdy nic szedł do nich. Wszystko zgodnie z ideą czwartej przyrody. Po kolei. Przyroda pierwsza to ta dzika, zazwyczaj pradawna, już na wieki wieków zniszczona, albo przechowywana jeszcze na terenach pod specjalną ochroną, choćby takich jak Wielkopolski Park Narodowy. Druga i trzecia to natura ujarzmiona przez człowieka, w pierwszym przypadku – na polach czy w lasach, w drugim – w aglomeracjach, parkach, na miejskich trawnikach.
Od pewnego czasu modne staje się jednak pozostawienie takiej przyrody samej sobie, bez pielęgnacji, lub prawie bez, również tej pojawiającej się na nieużytkach czy terenach (pozornie) zdegradowanych. I to jest właśnie ta w kolejności czwarta, zyskująca coraz większą popularność. – W naszym ogrodzie przyświecała nam przede wszystkim idea jak najmniejszej ingerencji w roślinność – tłumaczą Monika i Bartosz. – Uważamy, że to kierunek przyszłości. W ramach czwartej przyrody pozwalamy naturze rozwijać się i nie ingerujemy w nią zanadto. Głównym zabiegiem pozostaje więc strzyżenie rozległej połaci trawnika otaczającego dom. Drugim: cierpliwe czekanie.
– Posadziliśmy na działce kilkadziesiąt dosyć dużych drzew rodzimych gatunków, takich samych jak w przyległym parku narodowym, i pozwoliliśmy im rosnąć, jak również dosiewać się kolejnym – mówią gospodarze. – Tworzy to niesamowity efekt, jakby las podchodził do nas coraz bliżej. Zatraca się też granica między parkiem a ogrodem, na czym nam bardzo zależało. Widok na las jest dla właścicieli ważny.
W weekendy, z kawą w ręku, gdy czas nie pogania, lubią delektować się patrzeniem nań. Bartosz ma do tego nawet specjalny punkt medytacyjno- obserwacyjny: salonowy fotel, w którym często zatapia się, słuchając przy tym muzyki. – To mnie relaksuje i resetuje – mówi. Zresztą bądźmy szczerzy – cała strefa dzienna, z kuchnią i salonem, jest ulubionym miejscem małżonków w tych przestrzeniach. A cały dom jest czymś, co zdobyło ich serce. – Powstało magiczne miejsce, w którym dobrze się mieszka, spędza weekendy, żyje... – oceniają. – Nie zmienilibyśmy w nim niczego! Przeczucia małego chłopca zostały urzeczywistnione. Challenge completed.
- Więcej o: