Z ołówkiem w ręku
Na budowę domu mieliśmy ściśle określoną kwotę. Nie mogliśmy wydać ani złotówki ponad to, co uzyskaliśmy ze sprzedaży mieszkania, bo wszystkie oszczędności wydaliśmy już wcześniej na zakup działki, a nasze dochody nie pozwalały na bieżące dokładanie do inwestycji.
Zaraz po ślubie ulokowaliśmy się u teściów, w Pruszkowie. Po pięciu latach, gdy moja mama zamieniła swoje duże mieszkanie w Warszawie na dwa mniejsze i jedno z nich ofiarowała nam, zamieszkaliśmy w Warszawie. Byliśmy szczęśliwi, choć nasze nowe lokum miało tylko 40 m2.
Po jakimś czasie jednak zdecydowaliśmy się sprzedać to malutkie mieszkanie w stolicy i kupić za nie większe - tyle że w Pruszkowie.
Powiększyliśmy przestrzeń życiową o 29 metrów kwadratowych, a powrót do Pruszkowa okazał się dobrym posunięciem. Żyło się nam tu spokojnie i wygodnie. Oboje z Agnieszką znaleźliśmy pracę, a Kasia, nasza córka - dobrą szkołę.
Wkrótce okazyjnie kupiliśmy od kolegi działkę w okolicach Grodziska Mazowieckiego. Była piękna, położona w brzozowym lesie, na wysokiej skarpie opadającej w stronę pobliskiej rzeczki. Jej atrakcyjna cena wynikała z ustronnego położenia i braku jakichkolwiek mediów oprócz prądu.
Pieniądze nie takie straszne
Wkrótce magia tego miejsca zrobiła swoje. W blokowym mieszkaniu coraz bardziej brakowało nam pięknych widoków, ciszy i czystego powietrza. Kilka miesięcy po zakupie posesji zaczęliśmy nieśmiało myśleć o budowie domu.
Zanim przystąpiliśmy do konkretniejszego planowania, starannie przeprowadziłem rozeznanie, ile może kosztować budowa domu w takim miejscu oddalonym od hałaśliwego świata.
Musieliśmy się liczyć z każdą złotówką, bo wszystkie oszczędności wydaliśmy na kupno działki i nie stać nas było na dokładanie do budowy z bieżących dochodów. Mogliśmy więc jedynie sprzedać mieszkanie z garażem oraz ewentualnie samochód. Jak się okazało, były warte łącznie 200 tysięcy zł. Zanim poczyniliśmy jakiekolwiek dalsze ruchy, sprawdziliśmy, czy za taką kwotę jesteśmy w stanie wznieść solidny rodzinny dom. Po konsultacji z fachowcami uznaliśmy, że tak.
Zdecydowaliśmy się na budowę sposobem gospodarczym, bo takie rozwiązanie daje oszczędności nawet do 30% ogólnych kosztów budowy. Musieliśmy też zrezygnować z doprowadzenia do budynku innych mediów. Postanowiliśmy zbudować szambo, a dom ogrzewać jedynie ciepłem z kominka. Własna studnia na szczęście już była.
Planując koszty ewentualnej budowy, wziąłem również pod uwagę to, że wspólnie ze szwagrem - elektrykiem - wiele prac wykonamy samodzielnie i w ten sposób sporo zaoszczędzimy.
Założyłem, że wzniesienie metra kwadratowego będzie kosztowało około 1000 zł. Tak więc nasz przyszły dom nie mógł mieć więcej niż 160 m2 powierzchni użytkowej. Resztę pieniędzy przeznaczałem na podstawowe wyposażenie pomieszczeń.
Droga do domu
Wybraliśmy dom według typowego projektu z katalogu, ale ze względu na duży spadek terenu (około 10%) sporo kłopotu sprawiło nam przystosowanie budynku do warunków działki. W końcu zdecydowaliśmy się na całkowite podpiwniczenie. Od frontu piwnica została zagłębiona około 3,5 m, natomiast od strony lasu i rzeki, gdzie skarpa opada w dół, jej ściany wystają ponad teren.
Ponieważ do ogrzewania domu potrzebujemy dużej ilości drewna (około 12 m3 rocznie), wykorzystaliśmy przestrzeń przy wystających ścianach piwnicy do jego przechowywania. Schnie ono w przewiewnych wnękach, osłoniętych od góry daszkami tarasów, które powstały na poziomie parteru.
Oprócz dobudowania piwnicy i usunięcia kilku ścian działowych nie dokonaliśmy innych zmian w projekcie. Udało się nam bowiem wybrać taki dom, który spełniał nasze potrzeby: ze strefą dzienną na parterze, a w niej - otwartymi na siebie kuchnią, jadalnią i salonem z kominkiem, oraz pokojami prywatnymi na górze. W domu jest również osobny pokój gościnny, w którym być może kiedyś zamieszkają rodzice.
Budowę udało nam się przeprowadzić w niecałe dwa lata. Zdecydowałem się na technologię murowaną i na ściany jednowarstwowe z pustaków ceramicznych MAX. Ściany na zewnątrz ociepliliśmy styropianem (10 cm) i pokryliśmy tynkiem akrylowym, a od wewnątrz wykończyliśmy płytami gipsowo-kartonowymi. Dach budynku pokryliśmy blachodachówką, ale ociepliliśmy tylko strop nad piętrem mieszkalnym (zużyliśmy więc mniej wełny mineralnej). Tam, gdzie tylko potrafiliśmy, wnętrza wykańczaliśmy samodzielnie, ale tam, gdzie to było niezbędne, zatrudnialiśmy fachowców, aby nie narażać się na błędy.
Rodzinę wprowadziłem do wykończonego i wyposażonego domu. Choć czekają nas jeszcze wydatki na "wypieszczenie" budynku, wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że nie mieszkamy już w bloku. W naszym lesie nad rzeką o każdej porze roku jest cicho i magicznie.
- Więcej o: