Z pomocą rodziny i przyjaciół
Zaczynaliśmy od zera. Od kiedy zamieszkaliśmy we własnym nowo wybudowanym domu, sami się dziwimy, że udało się nam go postawić. I nie przestajemy się cieszyć, że ciężko zarabianych pieniędzy po prostu nie przejedliśmy.
Droga do domu
Odziedziczyłam po ojcu wąski pas ziemi o powierzchni 2000 m2. Sąsiednia parcela była własnością mojej ciotki. Namówiłam ją, byśmy połączyły oba nasze pasy i podzieliły całość na nowo - w poprzek, wydzielając konieczną drogę dojazdową. Potem każdą z nowych działek podzieliłyśmy jeszcze na pół - w rezultacie każdej z nas przypadły w udziale po dwie działki po 800 m2.
Postanowiliśmy z mężem jedną z należących do mnie działek sprzedać, a na drugiej wybudować upragniony dom.
Przygotowania rozpoczęliśmy od poszukiwań projektu. Nauczeni doświadczeniem z domu teściów postanowiliśmy, że nasz nowy dom będzie miał tylko jeden poziom - krążenie po piętrach z małym dzieckiem przekonało nas, że kilkupoziomowe mieszkanie skutecznie uprzykrza życie.
Wybrany przez nas projekt miał tylko jeden mankament - nie było w nim garażu, ale zbagatelizowaliśmy ten problem, zakładając, że wolno stojący garaż wybudujemy w drugiej kolejności - po ukończeniu budowy domu, "gdzieś w ogrodzie". Szybko się okazało, że popełniliśmy duży błąd, który wymagał naprawienia jeszcze przed rozpoczęciem budowy. Wzniesienie nieuwzględnionego zawczasu w planach wolno stojącego garażu na 800-metrowej działce jest praktycznie nie do zrealizowania! Architektka Danuta Borys, z którą się w tej sprawie konsultowaliśmy, doradziła nam, żeby za zgodą autora projektu połączyć garaż z bryłą budynku. Na szczęście takie rozwiązanie było możliwe.
Pieniądze nie takie straszne
Dom powstawał pięć lat, bo wznosiliśmy go etapami, w miarę dopływu gotówki - latem budowaliśmy, a zimą zbieraliśmy pieniądze. Wiele prac wykonywaliśmy samodzielnie, a także z pomocą rodziny i kolegów, ale nie oszczędzaliśmy na tym, do czego potrzebni byli fachowcy.
Najpierw mąż z ojcem i kolegami ogrodzili posesję i wylali fundamenty. Wiosną następnego roku wynajęliśmy sprawdzoną firmę murarską, która postawiła mury. Dwuwarstwowe ściany zewnętrzne wzniesiono z bloczków gazobetonowych, między którymi ułożono ocieplenie z podwójnej warstwy styropianu (2×4 cm). Drewnianą więźbę dachu, którą zmontowali cieśle, samodzielnie odeskowaliśmy i pokryliśmy papą. Na tym etapie budowy nieocenioną pomoc niósł nam teść, który doglądał budowy.
Potem, przez kolejne lata, etapami wykańczaliśmy budynek. Ściany po obu stronach zostały wykończone tradycyjnymi tynkami, a dach pokryty blachą.
Instalację elektryczną, gazową oraz wodną i kanalizacyjną (z odprowadzeniem do szamba) mąż wykonał z kolegami (fachowcami w tych dziedzinach), natomiast drewniane okna i drzwi oraz wszystkie prace stolarskie związane z wykończeniem wnętrz - z ojcem lub zupełnie sam. Samodzielnie zaprojektował i wykonał drzwi, położył drewniane podłogi, zbudował blat i schowki na drewno przy kominku. Jak wyliczył, na samych tylko pracach stolarskich oszczędziliśmy przynajmniej 15 000 zł.
Nasz dom wiele zawdzięcza rodzinie i znajomym. Jesteśmy im za to wdzięczni, bo bez ich pomocy budowalibyśmy jeszcze dłużej. Również decyzja o połączeniu, nowym podziale i wreszcie sprzedaży połowy gruntu była strzałem w dziesiątkę - mamy ładniejszą działkę, a dzięki dopływowi większej gotówki sfinansowaliśmy pokrycie dachu blachą. Tego największego, jednorazowego wydatku nie udźwignęlibyśmy z naszych pensji.
- Więcej o: