Dom niestandardowy
Czy Państwo też, szukając nowego auta, zatrudniacie się najpierw na linii montażowej?
METRYKA BUDYNKU
Projekt architektoniczny: Mariusz Osik
Powierzchnia użytkowa domu: 140 m2
Powierzchnia działki: 2000 m2
Mieszkańcy: właściciel
Skoczyć na główkę
Gdy pan Mariusz dostał w podarunku od rodziców działkę budowlaną, zbliżał się powoli do dziesięciu lat mieszkania w bloku, w Kocku, niedużym mieście w województwie lubelskim, znanym chyba najbardziej z ostatniej bitwy kampanii wrześniowej. Wiedział już, że życie w wielorodzinnej zabudowie nie do końca jest dla niego, a może nawet w ogóle. Doskonale pamiętał swoje dorastanie w spokojnej wsi położonej kilka kilometrów od Kocka, w domu jednorodzinnym i dalsza adaptacja do życia „stadnego” jakoś mu się nie uśmiechała. Chciał wrócić do pagórków leśnych i łąk zielonych.
Nagle okazało się, że opcja powrotu staje się realna – i to dokładnie tam, skąd kiedyś wyruszył w świat. Do tej samej miejscowości, bo w niej właśnie znajdowała się otrzymana posesja.
– Idealnie nadawała się pod budowę ze względu na wzniesienie w stosunku do działek sąsiednich, jak i piaszczyste podłoże – opowiada Mariusz. – Podobało mi się też jej położenie, bezpośrednio przy rzece Wieprz.
Na atrakcje wynikające z położenia, czyli otaczającego krajobrazu, nasz bohater był wyczulony nie tylko z zamiłowania, ale i z zawodu. Miał za sobą studia na wydziale architektury krajobrazu. Postanowił jednak wykorzystać tę okoliczność jako bazę do kolejnego kroku, a właściwie skoku!
– Gdy zacząłem interesować się tematem własnej budowy, uznałem że warto byłoby się dokształcić – tłumaczy. – Jako absolwent architektury krajobrazu, miałem już podstawę i wiedzę z zakresu architektury, ale w nowej sytuacji, zgłębiając kwestie budowlane, strasznie się wkręciłem w architekturę jako taką. Postanowiłem zapisać się na studia i zostać dyplomowanym architektem.
Jak wymyślił, tak zrobił. Dzięki temu, bez pośredników, dyskusji z biurem projektowym, przeciągania liny i przekonywania o swoich racjach, mógł teraz oto sam stworzyć swój własny dom.
Z ręką na sercu – komu z nas przyszłoby to do głowy?
Zaskoczyć i przenikać
Gdy rodzice darowują dziecku działkę, a w dodatku to dziecko zostaje wkrótce architektem, łatwo tym pierwszym wpaść w marzenia o pięknym domu, jaki stanie na placu. Będzie się czym chwalić i z dumą przestępować progi.
Jak tu jednak chwalić się siedzibą, która przypomina… stodołę?! 😊
– Dla mnie jako dla rolnika jest to bryła bardzo oryginalna, biorąc pod uwagę, że chodzi o dom mieszkalny – mówił w materiale programu DDTVN kilka lat później ojciec naszego bohatera, pan Piotr. – Mamy podobne pomieszczenia, co prawda nie z cegły, ale z blachy, które służą nam jako magazyny.
Dom przypominający magazyn mógł zakrawać wręcz na rodzinny skandal, ale gdy się całej sprawie przyjrzeć bliżej, traciła ona jednak swój rewolucyjny charakter. Autor projektu wiedział, że domy-stodoły to w Polsce XXI wieku coraz popularniejszy i coraz bardziej akceptowalny trend, a nie żadna ekstrawagancja. W dodatku tego rodzaju budynek w tej właśnie okolicy miał nie burzyć, ale przeciwnie – podtrzymywać lokalną tradycję i wpisywać się w już istniejącą tkankę podobnych obiektów gospodarczych. Oczywiście wszystko zmieniał kontekst, bo nie da się ukryć, że czym innym jest stworzyć stodołę dla siana, a czym innym dla ludzi.
Równie dobrze można jednak powiedzieć, że to nie żadna stodoła, ale… kaplica, albo nawet (z innej parafii) ex-browar czy fabryczka. Czerwona cegła, wysoka kondygnacja parteru, mogąca mieścić w środku potężne urządzenia z czasów bliskich rewolucji przemysłowej, wielkie okno tarasowe przesłaniane czymś na kształt olbrzymich przesuwanych wrót, jakby gotowych do wjazdu/wyjazdu pojazdów transportowych – to naprawdę kieruje skojarzenia w stronę industrialnych klimatów. Słynne stare hasło futurystów „miasto, masa, maszyna” zamienia się tu w „wieś, masa, maszyna” i nie ma w tym twiście niczego, co mogłoby osłabiać prestiż. Jest raczej dynamika i jest optymizm.
– Od dawna marzyłem o przebudowie starego siedliska i adaptacji na budynek mieszkalny jakiejś starej stodoły – opowiada właściciel.
Działka była jednak pusta, nie było czego adaptować.
– Pomyślałem więc, że wybuduję budynek od podstaw – dodaje.
Założenia były proste.
– Priorytet stanowiły czerwona cegła, dwuspadowy dach i kształt stodoły, tak by nawiązać do sąsiedniej zabudowy zagrodowej – tłumaczy autor koncepcji. – Ważnym elementem w założeniu było to, żeby powstały dwie odrębne bryły połączone szklanym łącznikiem.
Obie połączone bryły nie wyczerpują jednak architektonicznego spektrum tej realizacji, bo do domu od tyłu przylega ażurowy… obiekt ogrodowy. Nie jest to zwykłe dzieło tego typu. Wygląda trochę jak połączenie dwóch wyjętych ze ścian szkieletów konstrukcyjnych budynku, nieco zmniejszonych i zmodyfikowanych. Pierwszy jest zadaszony i ma formę żelbetowych słupów, częściowo wypełnionych ścianami. Tu można spokojnie przysiąść z kawą czy książką, spotkać się ze znajomymi, zjeść z nimi obiad, a wszystko nawet przy niedużym deszczu. To właściwie bardziej wygodny taras niż altana. Druga ażurowa bryła ma kształt szkieletu drewnianego, zepniętego w narożnikach metalowymi kątownikami. To z kolei trochę mniej niż altana. Stąd można bez problemu obserwować chmury, albo ptaki przysiadające na szczebelkach, a nocą gwiazdy.
Całość daje ciekawy efekt. Metafizycznie rzecz ujmując, to jakby duch domu, wystawiony na świat.
Architekt widzi to jednak raczej w kategoriach przestrzennych.
– Zależało mi na swobodnym przejściu między bryłą budynku a ogrodem – mówi. – Chciałem uzyskać efekt przenikania budynku w ogród.
Nie zamykać, otwierać
Dom powstał w technologii murowanej, więc jego wnętrza nie przecinają żadne żelbetowe czy stalowe słupy. I dobrze, bo zakłócałyby otwartą przestrzeń salonu i jadalni, ograniczając np. miejsce na wielki drewniany stół, jakby przygotowany na przybycie… dwunastu apostołów (pomieści nawet osiemnastu). Słupy pojawiają się dopiero na drugim krańcu salonu, tam, gdzie kończy się otwarta przestrzeń, a zaczynają pomieszczenia gospodarcze, ale są one drewniane, bez funkcji nośnych – mają raczej tworzyć stodolany nastrój. Po jednej stronie wizualnie oddzielają od salonu nieduży gabinet. Po drugiej, wypełnione czymś na kształt muru pruskiego, wyznaczają granice kuchni.
Jak najobszerniejsze otwarcie jak najbardziej niepodzielonych przestrzeni dolnej kondygnacji stanowiło jeden z projektowych priorytetów.
– Zależało mi bardzo na tym, by dom miał dużą strefę dzienną oraz by powstała ogólnie duża przestrzeń parteru poprzez rezygnację w części budynku z wprowadzania podziału na dwie kondygnacje i pozostawienie pustej przestrzeni nad salonem – wylicza autor.
Otwarcie salonu i jadalni w górę nadaje wnętrzom oddechu i pozwala na lepsze naświetlenie kondygnacji, zarówno światłem naturalnym, jak i tym pochodzącym z efektownie zwieszających się z sufitu czarnych przemysłowych lamp. Ułatwia także wyeksponowanie ceglanej ściany szczytowej oraz dwuspadowego sufitu nad głowami, spiętego dość nietypowo nie belkami, ale stalowymi linkami.
Dopiero na wysokości wspomnianej kuchni pojawiają się schody wiodące na piętro. A tam? Nad kuchnią i łazienką parteru znajdują się pokój gościnny oraz łazienka, nad strefa gospodarczą zaś usytuowano łazienkę, dwa pokoje oraz sypialnię z własną łazienką i garderobą.
A czym te wszystkie domowe przestrzenie wyposażono?
Starzyzną! 😊
Ta ogrodowa konstrukcja dosłownie wyłania się z powietrza i stopniowo nabiera formy, jakby materializując się na naszych oczach – zaczyna się ażurowymi drewnianymi drabinkami, w których brak szczebelków, a kończy betonowym szkieletem, solidnie zadaszonym
Odmłodzić starocie
Decyzja o powrocie na studia nie byłą jedyną, podjętą w związku z budową. Druga dotyczyła wyposażenia przyszłej siedziby. I znowu – z punktu widzenia rodzinnych tradycji nie należała do standardowych.
– W fazie projektowania domu i załatwiania formalności związanych z uzyskaniem pozwolenia na budowę zacząłem gromadzić meble i rozmaite wnętrzarskie dodatki – opowiada pan Mariusz. – Kupowałem je na aukcjach internetowych czy targach staroci.
Pasja do przedmiotów z historią spowodowała, że do murów stylizowanych na wiekowe, gdy już je wzniesiono, wpłynąć mogły szeroką strugą meble i gadżety z epoki, a właściwie z różnych epok, trochę dalszych i trochę bliższych, odnawiane potem osobiście przez kupującego. Nie było żadnych przeszkód i ograniczeń, bo pan Mariusz sam projektował również swoje wnętrza. Są więc teraz w nich wspomniane masywne czarne lampy z odzysku, kupione po fabrycznym demontażu i potem pięknie odnowione. Jest wielki stół z klepek podłogowych i fotel obrotowy typu muszelka stojący przy kominku. Są fotele z lat 60. ubiegłego wieku, w tym słynny model 366 Józefa Chierowskiego, w czasach Peerelu raczej kojarzący się z wszechobecną przaśnością i biedameblami, a dziś stanowiący absolutną ikonę rodzimego designu. Są datowane na podobny czas drewniane komody i komódki. W szklanej strefie wejścia gości witają paprotki ustawione na odrapanych do granic estetyki fabrycznych szafkach na ubrania, jakby żywcem wyjętych z zaniedbanego pokoju socjalnego. Dwa obrotowe krzesełka-hokery przy kuchennym barku stworzono z siedzisk do starej kosiarki, używanej niegdyś w rodzinnym gospodarstwie, a ponieważ ludzie i „bydło” stanowili kiedyś jedną wielką wiejską rodzinę, więc nie dziwi, że na stole w gabinecie wylądowała… czaszka nieznanego bliżej zwierzęcia, nabyta na jakimś targu.
Motywem przewodnim tego pochodu rzeczy i obiektów mocno używanych, ale nigdy ostatecznie nie zużytych, jest stodoła dziadka. Miała „pójść na opał”, a skończyła jako bohaterka prezentacji w kolorowych magazynach… Z niej pochodzą wspominane słupy kończące część otwartą parteru, ale obszerne pozostałości widzimy też w salonie tuż za telewizorem czy w sypialni gospodarza. Bale dębowe pozyskane z rozbiórki posłużyły tam do stworzenia łóżkowego rusztu, na którym leży materac, a ścianę za łóżkiem wyłożono deskami, którymi obita była stodoła.
Ciekawe, że po zakończeniu budowy i zasiedleniu w 2019 r. nowego domu właścicielska pasja do szperania wcale nie zanikła.
– To już chyba za bardzo weszło mi w krew – śmieje się pan Mariusz. – Wciąż kolekcjonuję, wciąż odnawiam, ale już naprawdę tylko te wyszukane egzemplarze, które po prostu zawsze chciałem mieć, a do tej pory mi się to nie udało.
Z technologią w tle
Oczywiście domu jednorodzinnego spełniającego dzisiejsze standardy budowlane nie da się wznieść bez sięgania po współczesne rozwiązania. We wnętrzach widzimy więc i nowoczesny kominek, i high-endowy piekarnik, i designersko wystylizowaną wolno stojącą wannę, i minimalistyczne schody na piętro wykonane z czarnej surowej stali, a na posadzce salonu popularny w XXI stuleciu mikrocement. Pod podłogą, tą i każdą inną, zainstalowano ogrzewanie podłogowe, obsługiwane cieplnie przez piec gazowy, do którego gaz dostarczany jest z własnego podziemnego zbiornika. Piec podgrzewa też ciepłą wodę użytkową (zimna pochodzi z gminnej sieci), a generowane przez użytkowników ścieki kierowane są do przydomowej oczyszczalni. O właściwy przepływ powietrza, z temperaturą na ustalonym poziomie, dba wentylacja mechaniczna z rekuperacją, czyli odbiorem i ponownym wykorzystanie ciepła ze zużytego już powietrza.
Jest też automatyka, choć nie rozwinięta w żaden szczególnie zaawansowany system.
– Postawiłem na proste rozwiązania: sterowanie ogrzewaniem smart, podstawową instalację elektryczną, sterowane elektrycznie rolety zewnętrzne czy drzwi wejściowe z zamkiem elektrycznym – tłumaczy właściciel.
O fotowoltaice w ogóle nie myślał. I dalej nie myśli. Póki co, rachunki są na przyzwoitym poziomie.
W tak zabezpieczonych przez nowoczesność ramach historia może śmiało snuć swoje meandry.
W cegłach i kolcach
Dom jest niemal cały opakowany w czerwonawą cegłę, która w dodatku w kilku miejscach śmiało przenika do środka. Podobnie jak wyposażenie części wnętrz, ten materiał również nie przyjechał tu z żadnej ze znanych sieciówek.
– Odpowiedniej cegły szukałem bardzo długo – wspomina inwestor. – Nie zależało mi na znalezieniu cegły idealnej, jedna w jedną takiej samej. Udało mi się ją wreszcie zakupić w małej i bardzo starej cegielni, gdzie każda wypalona sztuka ma swój indywidualny, niepowtarzalny charakter.
Widać to na elewacjach. Każdy ich element ma swoją fakturę i wykazuje nieco inny stopień nasycenia kolorem, powodując, że mury daje się wnikliwie studiować i obserwować, choć pozornie niewiele się w nich dzieje – pozbawiono je szczególnej ornamentyki czy wyszukanych podziałów. Zamiłowanie do cegły widać także w gabionowych klatkach, z których wzniesiono fragmenty ogrodzenia. Wypełnia je ceglany gruz, czyli całkiem spore pozostałości po regularnych bloczkach. To oryginalny zabieg, bo z reguły w gabionach widzimy kamień. W kilku miejscach te wielkie metalowe formy są podpierane przez masywne drewniane bele. Nie spełniają one jednak żadnych konstrukcyjnych funkcji, nie stabilizują niczego, co chyliłoby się ku upadkowi. Po prostu są, by wspólnie z ceglanym gruzem cieszyły oczy tych, którzy lubią materiały po przejściach.
Gabiony współtworzą ogrodową przestrzeń, również zaprojektowaną przez pana Mariusza – było nie było, w pierwszej kolejności architekta krajobrazu.
– Przestrzeń działki została zagospodarowana w ten sposób, bym mógł cały czas uzupełniać rośliny – tłumaczy. – Starałem się uzyskać naturalny efekt. Ponieważ posesja była pusta, priorytetem uczyniłem posadzenie drzew. Ale na pełny efekt jeszcze muszę poczekać.
Część tego efektu jest więc w głowie inwestora, część na kartach przyszłej opowieści, ale sporą część już widać. Duży wypielęgnowany trawnik wokół domu stanowi świetną ekspozycję dla budynku, a kto jest spragniony większej dawki natury, może udać się po kamiennych modułach szerokiej ścieżki do krajobrazowego zakątka w rogu działki, gdzie czekają go różne drobne atrakcje, strzeżone przez dwa wielkie polodowcowe głazy ustawione w ogrodowej „bramie”.
Wokół jednej ze ścian budynku w słońcu grzeją się całe zastępy doniczkowych kaktusów przeróżnego rodzaju, wielkości i urody. Dom pełen jest kolców również od środka, gdzie przebywa część kolekcji. Mimo to nic tu nikogo nie kłuje, podobnie jak sam budynek, do którego wszyscy, mający wcześniej swoje zastrzeżenia, już się przyzwyczaili.
– Jeśli chodzi o moich rodziców, to z upływem czasu dom stał się dla nich zupełnie normalny – przyznaje syn. – Chyba nie wyobrażają już sobie innego.
A pan Mariusz co sobie wyobraża?
– Jak to architekt: ciągle mógłbym coś zmieniać… – przyznaje ze śmiechem. – Mieszka się tu jednak bardzo dobrze. Dom spełnia moje oczekiwania, jestem z niego zadowolony.
W środku nie urządził biura architektonicznego. Zajmuje się czymś innym. Od dobrych kilku lat m.in. wydaje pozwolenia na budowę, bo cały czas pracuje jako inspektor w wydziale architektury i budownictwa starostwa powiatowego.
W sumie nic dziwnego. Dom wzniesiony, można było zejść ze stanowiska montażowego…
Zdaniem architekta/ właściciela
Tu się wychowałem, więc była mi to od lat znana i dobrze wspominana okolica. Pomysł na powrót w te strony i wzniesienie własnego domu jednorodzinnego pojawił się po dziesięcioletnim mieszkaniu w bloku w mieście, gdy otrzymałem w prezencie od rodziców działkę.
Zaprojektowałem na niej budynek murowany, do którego wchodzi się poprzez oszklony korytarz, stanowiący łącznik dwóch ceglanych brył. Korytarz rozdziela budynek na dwie strefy: dzienną – gdzie znajdują się kuchnia otwarta na salon, toaleta i klatka schodowa, oraz gospodarczą, z pralnią, kotłownią i garażem. Pod kuchnią jest niewielka piwniczka.
Jeśli chodzi o energooszczędność całej realizacji, to wprawdzie interesowałem się rozmaitymi nowinkami, ale w ostateczności postawiłem na tradycyjne formy. Zadbałem więc o to, aby dom był dobrze zaizolowany termicznie. Ściany zewnętrze są trójwarstwowe. Tworzy je bloczek z betonu komórkowego, izolacja termiczna o grubości 15 cm (kilka lat temu mieściło się to w normie EP), a z zewnątrz ściana z pełnej czerwonej cegły – łącznie daje to mur o grubości 51 cm. Dach jest izolowany pianą o grubości 20 cm. Całość posadowiona została na fundamentach.
Budowa rozpoczęła się w maju 2017 r., a zakończyła wprowadzeniem w grudniu roku 2019. Realizowało ją kilka ekip, które dobierałem w bardzo różny sposób – niektóre znałem z innych inwestycji, inne zatrudniałem tak po prostu, niemal z przypadku. Jak na każdej budowie, tak i na mojej pojawiały się trudności, ale nie przypominam sobie żadnych większych dramatów.
Dziś jednym z moich ulubionych domowych miejsc, a zarazem meblem, jest fotel obrotowy typu muszelka, przy kominku. Myślę, że to za sprawą tego, że rozciąga się z niego widok na całe wnętrze strefy dziennej. W sezonie zimowym miło poczytać w nim książkę, a latem wypić kawę.
Mariusz Osik
- Więcej o: