Wnętrza pełne sztuki - z wizytą u Andrzeja Dudzińskiego
Andrzej Dudziński rysował polityczne komentarze dla "New York Timesa", pracował dla "Tygodnika Powszechnego" i skandalizującego londyńskiego "OZ". Stworzył wyluzowanego ptaka Dudiego i zgryźliwego Pokraka, którego lubił sam Czesław Miłosz. Perfekcyjne rysunki piórkiem i pełne ekspresji - patykiem. Dudziński lubi zmieniać swój styl, nie zatrzymuje się na jednej, zwycięskiej formule. Idzie dalej, a raczej biegnie.
Kim on jest?
Andrzej Dudziński - grafik, rysownik, malarz, fotograf, twórca postaci Dudiego i Pokraka. Z Jonaszem Koftą tworzył "felieton pisano-rysowany", ze Stanisławem Barańczakiem wymyślali nieistniejące filmy - ich plakaty i recenzje. Za animację "Dłuży się Doży" dostał Grand Prix ReAnimacja 2007. Reżyserował film "Mój ojciec Staś", wg scenariusza Magdy Dygat-Dudzińskiej. Znalazł się w "100 Graphic Designers of the Word" japońskiej Idei i "Illustration: America - 25 wybitnych artystów". Współpracował z pismami: Szpilki, Literatura, Ty i ja, Polska, OZ, Time Out, Frendz, Ink, New York Times, Washington Post, Newsweek, The Boston Globe, Playboy, Rolling Stone, Vanity Fair, Time, The Atlantic, Vogue, Elle, Forbes, Tygodnik Powszechny, Zwierciadło, Gazeta Wyborcza (dodatek Polityka Extra). www.andrzejdudzinski.com
Dudziński: praca z największymi
Już myślałem, że udało mi się wyrwać, kiedy wciągnęło mnie z powrotem - tak opisuje swój powrót do Polski Andrzej Dudziński cytując Michaela Corleone z "Ojca Chrzestnego". Po latach bycia emigrantem z wyboru a potem z konieczności, powrócił na dobre. Jeszcze w czasach studenckich popularność zyskał mu ptak Dudi - alter ego artysty. Gdy wyjechał do Londynu współpracował ze skandalizującym "OZ" i "Time out". Wsiąkł w środowisko dzieci kwiatów, w kulturę undergroundu. "Żyłem tym na co dzień, a nie, że w Empiku coś oglądałem" - wspomina. Potem wszystko w kraju wydawało mu się za ciasne, zbyt wolne. Wyjechał. Tym razem do Stanów, gdzie nawiązał współpracę z takimi tytułami jak m.in. "New York Times", "Washington Post", "Newsweek", "Playboy", "Vanity Fair" czy "Vogue". I wydawało się, że już tylko przeczytamy o Dudzińskim, a raczej pooglądamy, w Empiku. Na szczęście zmieniło się to w latach 90., gdy projekty polskie zaczęły stopniowo zabierać czas amerykańskim. Zwłaszcza, że pozwalały na większą swobodę twórczą. I w końcu amerykański świat zaczął odjeżdżać. A ptak Dudi (i sam artysta) mógł zapowiedzieć rysunkiem - "Wracam, nie ma przed czym się bronić".
Mieszkanie z klimatem
Szukając odpowiednika nowojorskiego lokum, albo raczej "takiego, które by zrekompensowało niemieszkanie w Nowym Jorku, (z żoną Magdą spędzili tam 24 lata) trafili na mieszkanie w XIX-wiecznej kamienicy w centrum Warszawy.
Wynajmowane na sesje mody jako "paryski apartament" zachowało przedwojenną klasę - oryginalne stiuki i parkiety, kominek, balkony z kutymi balustradami. Przestrzegano ich przed hałasem, ale co tam, przecież mieszkali w centrum Manhattanu. Raczej panująca tu wieczorem cisza była z początku niepokojąca.
Mieszkanie wypełniły meble i obrazy, które Magda nazywa "urywkami z życia, z różnych etapów". Trochę mebli i obrazów rodzinnych, pamiątki po ojcu Magdy, Stanisławie Dygacie. Rzeczy kupowane na targach staroci, z odzysku, darowane, przechowywane do ich powrotu. Ze Stanów przywieźli ulubione komódki - tę ze 100 szufladkami i tę ze sklepu bławatnego z napisami, w której przechowują kolekcjonerskie zbiory dziecięcych książeczek. Andrzej wyznaje iż kupuje wszystko, co wpada mu w ręce ze starych szafek drukarskich, zecerskich, bibliotecznych.
Fot. Michał Mutor
Mieszkanie z antykami
Głównym bagażem "powracających" była zawartość pracowni, a raczej szuflad. - Zawsze byłem odpowiedzialny za zbytnią ilość przedmiotów - przyznaje artysta, nałogowy zbieracz. Magda stara się okiełznać nadmiar, ale cokolwiek się zjawi, proszone czy nieproszone, nie może wyjść. Szczęśliwie Andrzej swe trofea wykorzystuje w assemblage'ach, co pozwala zbiory dziwnych znalezisk wypchnąć z domu. Antyczna komoda, jedwabne zasłony znalezione na manhattańskiej ulicy to prawdziwe skarby, ale co innego puszki, papierki, pognieciony plastikowy znak, rzeczy rozjechane po deszczu, które szczególnie sobie upodobał Dudziński. Trójwymiarowe asamblaże powstały z tych porzuconych rzeczy - metaforycznych skarbów. Nadawał im drugie znaczenie zamykając w gabloty. Wykorzystywał też stare koperty (manila envelope), w których odsyłano mu prace z amerykańskich redakcji. Szczególnie interesował go ślad pozostawiony przez nadawcę lub gońca - sklejenie taśmą, odcisk buta, naderwany brzeg. "Taka sztuka pocztowa" jak ją żartobliwie określa. W formie kolażu, wciąż nośnej dla artysty. W formule kolażu były też wczesne reklamy robione wspólnie z Ryszardem Horowitzem, m.in. dla paryskiej firmy Charles Jourdan.
Pracownia artysty w domu, dwukrotnie większa od tej na Manhattanie, z przywiezionymi stamtąd komodami na grafiki i stołem - pulpitem idealnym do malowania pasteli, to też gabinet Magdy. Twórcza i dosłowna koegzystencja na ogół się sprawdza, choć podczas pracy nad książką "Mały Alfabet Magdy i Andrzeja Dudzińskich" żona artysty wolała pisać w salonie. Przesyłali sobie maile z kolejną porcją haseł, które na zmianę opracowywali. Książka powstała na styku dwóch pokoi. Wkrótce zaczną pracę nad jej sfilmowaniem. Ich debiut filmowy, paradokument "Mój ojciec Staś" o Stanisławie Dygacie, już jest na etapie postprodukcji.
Pracowania Andrzeja Dudzińskiego
Na pracownię malarską udało się wynająć mieszkanie piętro wyżej. W domu artystyczny nieład zbyt ingeruje w przestrzeń mieszkalną. Tu, nie bacząc na rozpryski farby można zatracić się w malowaniu. Czasem i ozdobny piec kaflowy nabiera dodatkowych kolorów. Ale nawet szaleństwo, zapamiętanie w pracy, ma swą metodę - narzędzia ułożone są zaskakująco schludnie, wszystko ma swe miejsce. - Ład jest dla mnie rodzajem terapii - wyjaśnia artysta. - Porządek istnieje równolegle do chaosu tworzenia, spalania się, to jest jak silnik na wysokich obrotach: lecą iskry, dym uszami wychodzi i nagle wzrok pada na jakieś uspokojenie i wtedy wiem: to jest szaleństwo, ale ma ono zabezpieczenie - wyjaśnia.
Czym jest malowanie na żywioł doświadczył w czasie zeszłorocznego koncertu na pożegnanie starej filharmonii szczecińskiej. Nazwał to za poetą Adamem Zagajewskim "malowaniem muzyką na płótnie". W trakcie pracy był jak w transie, niczym medium natychmiast reagował na dźwięki i przenosił je na płótno. Podobno w czasie prób muzycy zamiast na dyrygentkę patrzyli na Dudzińskiego, a stojące za malarzem w czasie koncertu dzieci w białych koszulkach szybko odsuwano, gdy tylko zbliżał się do płótna. - Ta kreska, ta plama, to musiało iść, biec cały czas - mówi. - Byłem jak medium odbierające rozkazy: żółty - buch, czerwony - buch! Nie było czasu na namysł, że może wrócić do tego później, spróbować inaczej.
Fot. Michał Mutor
Wspomnienia z New York Timesa
Szkołą tworzenia "na wczoraj" była dla niego praca dla "New York Times". - To była szkoła szybkiej jazdy! - podkreśla. Nie tylko dotrzymania terminu, ale i sprawności warsztatowej. Na użytek sekcji recenzji książkowych NYT, od której zaczął współpracę, stworzył styl "400 kresek na centymetr kwadratowy" inspirowany rycinami starych mistrzów. Potem dział polityczny (op-ed Page) dał mu większą swobodę wykonania ilustracji, ale za to mordercze terminy - wieczorem dostawał zlecenie, rano musiał oddać rysunek. Precyzyjna praca piórkiem dała mu się we znaki, gdy dyrektorzy artystyczni, czołowi agenci chcieli, żeby i dla nich robił podobne rysunki.
Piórko od tej pory kojarzy się Dudzińskiemu z niechcianą perfekcją. Rzadko go używa, jeśli już to sięga po połamane. W tuszu woli teraz zanurzyć patyk albo pędzel, też zużyty, taki, co zasechł. - Chciałoby się go wyrzucić, ale jak umoczysz to jeszcze coś z niego wyciągniesz - tłumaczy. Do ilustracji przekładów Miłosza "Haiku", które chciał szczególnie uhonorować, opracował odrębną formułę. - Chciałem to oprzeć na brutalnych notacjach, takich chlapnięciach, uderzeniach pędzla, nie w celu uzyskania gracji, a jeśli już to z przypadku - wyjaśnia rysownik.
Brak koloru w rysunkach dla "New York Timesa" wynagrodził sobie, tworząc chyba najbardziej charakterystyczne dla niego i rozpoznawalne prace pastelami. Ciemne tło a na nim mocno zaznaczone konturami sylwetki w ostrych, psychodelicznych barwach. Do bardziej precyzyjnych rysunków używał kredek olejowych Neocolor firmy Caran d'Ache, które oszołomiły go już w latach 70. w Londynie swą paletą czystych kolorów. Było w nich coś pasującego do epoki dzieci kwiatów, jej estetyki. Przez kilka dekad były jego podstawowym narzędziem zanim przerzucił się na łatwiejsze w obsłudze pastele. Pozostałe po zatemperowaniu wiórki, których żal było mu wyrzucać zamykał w słojach tworząc swoiste konfitury kredkowe (Confitures des crayones). A może raczej klepsydry, gdzie upływ czasu odmierzany jest kredką?
Prace artysty będzie można zobaczyć od 1 do 31 grudnia w Galerii Gazety Wyborczej, Warszawa ul. Czerska 8/10.
Obraz we wnętrzu: Anna Reinert
Stodoła przerobiona na dom - tu tworzy polska artystka
Obraz we wnętrzu: Michał Szuszkiewicz
Nie kupuj gotowych dekoracji na ściany - wykorzystaj to, co masz w domu
Wnętrza w stylu Memphis
Renowacja drzwi drewnianych
Mieszkanie w duchu vintage na warszawskim Muranowie
Minimalistyczne wnętrza w Berlinie z naturalnymi akcentami