Z okolic Bauhausu
Nowoczesny dwukondygnacyjny dom powstał jednocześnie z podszeptów losu, kłód rzucanych pod nogi, determinacji właścicieli i znajomości własnych potrzeb, a także interdyscyplinarnych umiejętności architektki.
Metryka budynku
Projekt architektoniczny: architektka Ewa Prejs, https://ewaprejs.pl
Powierzchnia użytkowa domu: 202 m2
Powierzchnia działki: 1080 m2
Mieszkańcy: małżeństwo i dwoje dzieci
Czy pierwsza podróż do znajomych może zmienić czyjeś życie? A gdy wiedzie aleją poprowadzoną przez piękny starodrzew, spoza którego wyłania się widok na przyciągającą nas, nie wiedzieć do końca czemu, górkę pod lasem? I gdy ta górka zaczyna do nas mówić? A dokładniej, podsuwa myśli, że tu, właśnie tu, przyjemnie byłoby zamieszkać. I co wtedy zrobić z taką myślą?
Marzenia z wielkiej płyty
Państwo Edyta i Krzysztof wychowywali się w domach jednorodzinnych. Gdy już jednak byli razem, mieszkali cały czas w bloku z wielkiej płyty. W Katowicach. – Naszym marzeniem było posiadanie własnego kąta, koniecznie z ogrodem – mówią. Może więc nic dziwnego, że gdy pewnego dnia znaleźli się w sprzyjających warunkach przyrodniczych, czyli gdy jadąc autem, zanurzeni w alei starodrzewu, zobaczyli to miejsce pod lasem, ich przeznaczenie wyszło naprzeciw ich marzeniu. I nie puściło. – Całe to otoczenie bardzo nam się spodobało z uwagi na panujący tam spokój, bliskość lasu, a zarazem położenie nieopodal miasta – przyznają. Jakiś czas później ci sami znajomi, do których wtedy jechali, dali im kontakt do agentki nieruchomości, mieszkającej po sąsiedzku. Bo wiedzieli, że szukają na Śląsku działki. – Po umówienia spotkania z przedstawicielem jej agencji okazało się, że parcele przeznaczone do sprzedaży leżą właśnie na terenie, który tak bardzo nam się spodobał – opowiadają. Posesje znajdowały się na ogromnym, pustym terenie pod lasem, będącym uprzednio polem uprawnym. Wystarczyło wybrać.
Ominąć problemy
Ki diabeł mąci nam w tym życiu, nie wiadomo. To, co nasze, może nagle odfrunąć, a to, co zdobyte, potrafi zniknąć, nawet jeśli wydawało się nam przeznaczone. W przypadku Edyty i Krzysztofa mąceniem w kociołku losu zajęła się cała ekipa czortów. Budowlanych. Umówiona na wznoszenie domu na zakupionej działce. Fachowcy wydawali się sprawdzeni, z polecenia, „zweryfikowani pozytywnie”. Dogadani jeszcze w roku 2017 na robotę w następnym, zaczęli niespodziewanie dematerializować się wiosną 2018 r., gdy przyszło do rozmów o szczegółach. Nie odbierali telefonów, cisza. Koniec końców całkiem zniknęli, jak kot z Cheshire. Do właściciela firmy wykonawczej udało się dotrzeć dopiero znajomemu naszych bohaterów, który dał im wcześniej namiary na tę kwantową ekipę. Okazało się, że szef przebywa w Norwegii, a inwestorzy zrobią najlepiej, gdy o całej historii… zapomną. – Po tych doświadczeniach nie byliśmy pewni, czy chcemy się znowu użerać z tego typu ludźmi i czy nie będzie lepiej, jeśli kupimy coś gotowego z rynku – opowiadają.
– Dodatkowo nasze rozważania przypadły na okres, w którym nastąpił bardzo dynamiczny wzrost cen, a proces wyboru nowej firmy budowlanej wiązałby się oczywiście z dalszym oczekiwaniem na nową ekipę, czyli i z dalszymi podwyżkami. Trauma musiała być naprawdę duża, skoro mimo posiadanej działki, i to w atrakcyjnej lokalizacji, małżonkowie postanowili jeszcze raz przepatrzeć oferty, tym razem domów już stojących. – W ciągu kilku tygodni zweryfikowaliśmy rynek i odwiedziliśmy różne nieruchomości – mówią. – Ostatecznie uznaliśmy jednak, że oferty nie są dopasowane do naszych potrzeb. Oglądaliśmy wiele domów na rynku wtórnym, ale niesatysfakcjonujący układ nieruchomości, sposób budowy lub otoczenie pomogły podjąć decyzję o zarzuceniu dalszych poszukiwań i rozpoczęciu procesu budowy na naszej działce. Uznaliśmy, że lepiej wznieść dom taki, jaki chcemy, i w okolicy, która niezmiennie nam się podobała.
Kilka kroków nie zadziałało
Czy lubicie Państwo minimalizm, modernizm i styl architektury Bauhausu (szkoły artystyczno-rzemieślniczej działającej w międzywojennych Niemczech)? Bo właściciele bardzo. Gdy więc zaczęli rozważać na serio przyszły wygląd swojego domu, szybko zgodzili się co do tego, że chcą, by miał on na pewno płaski dach i prostą bryłę, w stylu nowoczesnym. I na tej szybkości nagle utknęli. – Zgromadziliśmy z żoną bardzo pokaźną literaturę dotyczącą projektów domów, w tym liczne zbiory projektów gotowych – opowiada pan Krzysztof. – Niestety, wszystkie wybrane koncepcje uznawane były przez nas za „ostateczność”. Przełom nastąpił niespodziewanie. – Pewnego dnia, będąc u klienta w sprawach zawodowych, natknąłem się na wizualizacje nowoczesnych domów, wyróżniające się spośród innych, nakreślone przez niezidentyfikowanego i nieznanego nam architekta – wspomina właściciel. – Szybko uznaliśmy z Edytą, że styl wizualizacji w całości odpowiada naszym wyobrażeniom i oczekiwaniom. Rozpoczęliśmy poszukiwania autora. Podobno w erze cyfrowej komunikacji wystarczy dosłownie kilka kroków, by dotrzeć do dowolnej osoby na Ziemi. Tym razem jednak wypytywane osoby rozkładały ręce, odsyłały do kolejnych. Mijały miesiące i nic. Musiała dopiero powstać swoista masa krytyczna poszukiwań, żeby przełamać opór materii. – Poprzez licznych wspólnych znajomych dotarliśmy w końcu do pani Ewy – opowiadają inwestorzy.
Temat energooszczędności był ważny dla inwestorów od samego początku procesu projektowego. Wspólnie z architektką ustalili, że dom już w chwili budowy będzie spełniać standardy dużo wyższe niż wymagane wówczas przepisami.
Protokół zbieżności
Na stronie internetowej swojej pracowni spowita w biele i szlachetne szarości pani Ewa Prejs pięknie się uśmiecha, a jeden klik wcześniej prezentuje swoje zawodowe motta. „Lubię, gdy moja architektura wywołuje emocje.” „Przekonuję klientów do odważnych rozwiązań.” „Unikam schematów. Słucham.” Gdy więc Edyta i Krzysztof zapukali do drzwi jej biura, nie musiała przekonywać, bo ich bauhasowskie zainteresowania od razu przypadły jej o gustu. – Okazało się, że nasze cele są zbieżne – wspomina. – Uważałam, że w tę konkretną działkę właśnie postulowany przez nich dom minimalistyczny, nowoczesny, z płaskim dachem wpasuje się najlepiej. Przez chwilę zastanawiałam się co prawda, czy nie warto spróbować zaprojektować bryły jako parterowej, jednak zdecydowaliśmy wspólnie, że chcemy zapewnić wokół budynku więcej przestrzeni. Właściciele od razu wyczuli, że ich śledztwo nie było na marne. I skoro zakończyło się odnalezieniem poszukiwanego-poszukiwanej, to nie muszą już kontaktować się z żadnym innym biurem. Do dalszych prac wnieśli swoje idee, a pani architektka zaczęła przyoblekać je w konkretną bryłę. – Bryła oddaje moją autorską wizję, a w trakcie prac i rozmów z właścicielami została ona jedynie lekko zmodyfikowana – tłumaczy autorka.
– Zamieniliśmy więc miejscami niektóre pomieszczenia, wymieniliśmy jeden z materiałów elewacyjnych, zmodyfikowaliśmy też pewien element małej architektury i to wszystko. Finalna koncepcja zakładała wzniesienie blisko 200-metrowego piętrowego domu, wyglądającego od ulicy tak, jakby ktoś bawił się klockami. Widzimy stąd kilka brył o różnej wysokości, wzajemnie nakładających się na siebie, wnikających jedna w drugą. Piętro zdaje się konkurować na gabaryty z ostro wysuniętym w stronę ulicy dojazdowej pudełkiem garażu, a drobny parter kurczy się gdzieś między nimi, jakby nie chcąc zwracać uwagi – na siebie lub na frontowe drzwi, które zawiera. Od ogrodu jest podobnie, z tym że rolę garażu przejmuje tam kubik salonu, zdecydowanie mniej masywny, bo nieco mniejszy, za to obficie przeszklony. Kolorystycznie wszystko opiera się na silnym kontraście bieli i czerni. Oprócz wspomnianych tylnych przeszkleń, w elewacjach parteru dominuje biały tynk, zasadniczo pozbawiony podziałów, urozmaicony jedynie ciemnymi ramami różnej wielkości okien (od ulicy bardzo skromnymi). Górne piętro z kolei to wyrazisty masyw czerni, lekko rozrzeźbionej dyskretnymi pionowymi pasami boniowań, czyli wyżłobień w elewacjach. – Pierwotnie na elewacji piętra miały być zastosowane włókno-cementowe płyty Equitone – wyjaśnia Ewa Prejs. – W trakcie projektowania zmieniliśmy je jednak na lżejszy od nich i łatwiejszy do wykonania czarny tynk mozaikowy z miką Bolix, zachowując z grubsza podziały pomiędzy płytami, utworzone poprzez profile do boniowania wmontowane w warstwę ocieplenia. Pierwotnym założeniem, które przyjęliśmy, było uzyskanie efektu czarnego łupka i w mojej ocenie udało się go oddać równie dobrze tynkiem z miką, co wcześniej rozważanymi płytami włókno-cementowymi.
Zdaniem właścicieli
Po uporaniu się z konsekwencjami zniknięcia pierwszej ekipy budowlanej, prace ziemne na działce rozpoczęliśmy w połowie grudnia 2019 r. Niestety, inwestycja w większości przypadła na okres pandemii, co wydłużyło zakładany przez nas czas budowy i wykończenia domu. Z powodu wprowadzonych ograniczeń i zakazów nie wykonaliśmy według założeń elewacji i wylewek przed zimą 2020 r., co powodowało dalsze opóźnienia i „wypadnięcie” z kolejki u niektórych wykonawców. Nie mieliśmy jednak żadnego wpływu na to, co się wydarzyło, więc nie reagowaliśmy nerwowo. Wprowadziliśmy się w marcu 2022 r. Co do samej budowy, nasi znajomi uważają, że przebiegła ona zaskakująco gładko i bez problemów. Przychylamy się do tego stanowiska. Mąż uważa, że chyba nawet polubił proces budowlany i mógłby już zaczynać następny projekt…
Współpraca z panią Ewą od samego początku była wzorowa, a jej pomoc wykraczała poza zwykły zakres obowiązków architekta. Byliśmy bardzo zadowoleni z przebiegu pracy nad projektem bryły, dlatego zdecydowaliśmy się poprosić panią Ewę o pomoc przy tworzeniu domowych wnętrz. Ich projektowanie odbywało się poprzez wspólne uzgodnienia, w tym formułowanie naszej wizji oraz oczekiwań. Dla przykładu, przekazywaliśmy jej, że chcemy wyspę w kuchni i podawaliśmy, jakie ma mieć wymiary, albo mówiliśmy, że rezygnujemy z drewna na posadzkach parteru i wolimy beton polerowany lub płytki, czy też, że pragniemy mieć odkryty beton na ścianie lub suficie. Potem sprawy szły chyba typowo, czyli pojawiały się propozycje pani Ewy, różne warianty, zmiany, trwały dyskusje... Świetna współpraca zapewne miała również wpływ na sam przebieg budowy, bo nasza projektantka znała dużo sprawdzonych wykonawców, oraz dostawców materiałów, co znacznie uprościło niejeden temat. Dodatkowo, gdy była taka potrzeba, chętnie jeździła z nami na spotkania w sprawie wyboru materiałów, wystroju itp., a według naszej wiedzy taka współpraca wcale nie jest standardem, więc byliśmy mile zaskoczeni. Jak oceniamy efekty całej inwestycji? Dom jest dokładnie taki, jak chcieliśmy. Mieszka się w nim bardzo dobrze, zaś zakup działki okazał się trafioną decyzją. Oczywiście budynek mógłby być nieznacznie większy, zwłaszcza w zakresie pomieszczeń na górze i liczby pomieszczeń gospodarczych – ale zgodnie z naszymi założeniami miał nie przekraczać 200 m2 i to się prawie udało. Mąż rozważyłby tylko dodanie jeszcze jednego okna na korytarzu na piętrze.
Zdaniem architektki
Inwestorzy okazali się bardzo świadomymi klientami, którzy wiedzą dokładnie, czego oczekują oraz jak ma wyglądać ich przyszły dom i jego wnętrze. Nie oznacza to, że nie brali pod uwagę moich sugestii czy pomysłów. Po prostu przy tym projekcie nasze spostrzeżenia i pomysły były dość zbieżne. Zmiany, jakie wprowadziliśmy w stosunku do pierwotnej koncepcji, były niewielkie i dotyczyły trzech kwestii. Po pierwsze, aby lepiej wykorzystać walory działki, wykonaliśmy odbicie lustrzane układu parteru, wzdłuż osi, jaką jest klatka schodowa. Wszystko to, co było względem tej osi po lewej, przeszło na stronę prawą i odwrotnie. Po drugie, zamieniliśmy miejscami niektóre pomieszczenia na piętrze. Pierwotnie po jednej stronie schodów była oś pokoi dziecięcych z łazienką, a po drugiej oś sypialni master z przechodnią garderobą i łazienką master. Później jednak wymieszaliśmy ten podział.
Główna sypialnia z garderobą zostały więc przerzucone do części, gdzie znajduje się pokój jednego z dzieci, a pokój drugiego dziecka przeszedł na drugą stronę schodów, obok Współpraca miarą sukcesu ogólnodostępnej rodzinnej łazienki. Zamiast osobnej łazienki dzieci wygospodarowaliśmy miejsce na pralnię, z miejscem do prasowania i bezpośrednim wyjściem na dach garażu, gdzie przewidywaliśmy możliwość np. suszenia prania na świeżym powietrzu. Po trzecie, zrezygnowaliśmy na zewnątrz ze ścianki na drewno kominkowe, planowanej pod wspornikową częścią piętra, powtarzającej obrys piętra zrzutowany na ziemię. Po prostu okazało się, że nie będzie ani kominka w salonie, ani żadnego paleniska ogrodowego. Dzięki temu mamy więcej miejsca na działce. Podsumowując, jest to jedna z tych realizacji w moim portfolio, która dzięki dobrej współpracy z klientami została konsekwentnie i w komplecie przeprowadzona od początku do końca, łącznie z projektem wnętrz, z czego bardzo się cieszę. Wpisuje się ona w założenia, które przyjmuję w projektowaniu: dążę do kompleksowej współpracy, poprowadzonej w taki sposób, aby klient czuł, że znajduje się pod dobrą opieką – od momentu zakupu działki do położenia poduszek na kanapie.
Nie ma jak pompa
Wspomniany element małej architektury, który zmodyfikowano w trakcie prac projektowych, dotyczył likwidacji przydomowej przestrzeni na drewno kominkowe. Bo po co komu taka przestrzeń, gdy występuje… brak kominka? To już drugi taki przypadek wśród ostatnich prezentacji w naszym miesięczniku. – Z kominka zrezygnowaliśmy jeszcze na etapie projektu – wyjaśniają inwestorzy. – Taką decyzję pomogły nam podjąć początki rozmów w przestrzeni publicznej o planowanych wówczas zmianach w prawie odnośnie ograniczeń w używaniu kominków. Właściciele i architektka położyli duży nacisk na energooszczędność bryły oraz codziennej eksploatacji budynku, a trzeba uczciwie przyznać, że w bilansie cieplnym nowoczesnego domu jednorodzinnego kominek czy koza mają w najlepszym razie znaczenie uzupełniające i okazjonalne. Podstawą są za to takie kwestie, jak przede wszystkim prostota bryły, ułatwiająca eliminowanie mostków cieplnych, posadowienie domu, grubość i rodzaj ścian, użyte ocieplenie, szczelność okien czy wykorzystane systemy.
Ten budynek stanął na płycie fundamentowej, świetnie izolującej od gruntu. Wzniesiono go w konstrukcji tradycyjnej murowanej, z rdzeniami i stropami żelbetowymi oraz tarczą żelbetową w miejscu, gdzie dom ma spore nadwieszenie (część piętra wspornikowo wystaje poza obrys parteru). Ściany powstały z 24- entymetrowych bloczków Silka, ocieplonych styropianem o obniżonym współczynniku przenikania ciepła, o grubości 18 cm. Stropodachy żelbetowe – wykonane w systemie odwróconego dachu, ułożonego z warstw, kolejno, izolacji termicznej, membrany, izolacji termicznej i żwiru – zostały ocieplone 25-centymetrową warstwą polistyrenu ekstrudowanego XPS. – System ocieplenia uległ zmianie z powodu wykonanej elewacji – zdradzają gospodarze. – Pierwotnie dom miał być ocieplony wełną mineralną, ale zależało nam na bardzo ciemnej elewacji górnej kondygnacji, która wytrzyma próbę czasu. Dostawca systemu, w którym tynk oparty jest o żywicę, nie przewidywał możliwości wykonania elewacji na ociepleniu wełną mineralną, lecz jedynie na ociepleniu ze styropianu. Okna? Na parterze zamontowano aluminiowe, włącznie z dużymi tarasowymi, przesuwnymi, oraz ze szklanym narożnikiem. Na piętrze – PVC dobrej jakości. – Mimo że dom był projektowany w roku 2018, to dostosowaliśmy współczynniki przenikania ciepła do wymagań warunków technicznych mających obowiązywać od roku 2021 – tłumaczy Ewa Prejs. Ważnym elementem każdego prawdziwie energooszczędnego projektu jednorodzinnego jest pompa ciepła, czyli nowoczesne urządzenie odpowiedzialne za dostarczanie ciepła do budynku, pobieranego albo z głębin ziemi, albo z powietrza. W tym przypadku zdecydowano się na model powietrzny. – Pierwotnie miało być montowane ogrzewanie gazowe, ale już w trakcie budowy zmieniliśmy koncepcję – mówią właściciele. – Uznaliśmy, że pompa ciepła to jednak lepsze i bardziej przyszłościowe rozwiązanie, w dodatku bardziej ekologiczne. Lubimy nowoczesne technologie, a w dodatku jeśli można nie mieć gazu w domu, to zawsze warto spróbować. Co prawda pompy powietrzne nie były jeszcze wtedy tak popularne, ale na gruntową nie pozwalał rodzaj terenu. Bo chociaż nie znajdujemy się nad kopalnią węgla, to generalnie na Śląsku, obszarze obfitującym w kopalnie, nie rekomenduje się stosowania pomp gruntowych.
Pompa ciepła nie tylko ogrzewa ten dom (poprzez zainstalowane wszędzie ogrzewanie podłogowe), ale także podgrzewa wodę użytkową (pobieraną obecnie z ujęcia miejskiego, a odprowadzaną w formie ścieków do przydomowej oczyszczalni). Ma też funkcję umożliwiającą latem chłodzenie całego obiektu, poprzez klimakonwektory. Wydajnym wydatkiem do pompy ciepła są panele fotowoltaiczne, zamontowane na dachu górnej kondygnacji. – Przygotowaliśmy możliwość instalacji na dwóch dachach, ale analiza wydajności wskazywała, że osiągniemy satysfakcjonujący efekt (8,3 kW), umieszczając instalację tylko na jednym – wyjaśnia pan Krzysztof. – Pompa ciepła w połączeniu z fotowoltaiką wydaje się obecnie najlepszym rozwiązaniem dla domu energooszczędnego. A do tego ekologicznym. Uzupełnieniem jest oczywiście standardowa już w takich realizacjach wentylacja mechaniczna z rekuperacją, zapewniająca odpowiednią cyrkulację powietrza o odpowiedniej temperaturze. Przydaje się także szczypta automatyki, upraszczająca i optymalizująca funkcjonowanie budynkowych instalacji, choć w tym przypadku nie układa się ona w całościowy system inteligentnego domu – Automatyka obejmuje u nas instalację pompy ciepła wraz z chłodzeniem poprzez klimakonwektory, system rekuperacji, fotowoltaikę, elektryczną regulację wszystkich żaluzji zewnętrznych, a także automatyczne nawadnianie ogrodu i koszenie, które mieliśmy okazję w tym roku bardzo docenić – mówią gospodarze. Jak to wszystko sumuje się kosztowo? – Z wysokości rachunków jesteśmy zadowoleni, chociaż trzeba przyznać, że wprowadziliśmy się dopiero w marcu 2022 r. i wciąż nie mamy jeszcze pełnego rozeznania – uważają właściciele.
Przeciwności się przyciągają
Dopiero gdy w domu ciepło (ale nie za ciepło), gdy nie leje się na głowę (co przy dachach płaskich wciąż wcale nie jest takie oczywiste), a utrzymanie budynku nie pochłania wszystkich pieniędzy, można spokojnie cieszyć się z crème de la crème swojej siedziby, czyli z wnętrz. Ich projekt wyszedł spod ręki tej samej pani Ewy. – Głównymi założeniami aranżacji wnętrz było pogodzenie dwóch pozornie przeciwstawnych stylistyk: minimalizmu, elementów surowego betonu architektonicznego, wielkoformatowych, dość surowych elementów podłogowych oraz, z drugiej strony, ciepła naturalnego drewna, przytulności i przyjemnych faktur tkanin, ciepłej barwy światła – komentuje architektka. – Wnętrze miało być minimalistyczne i funkcjonalne, ale nie zimne, co moim zdaniem udało nam się spełnić. Oczywiście projekt był pochodną znanej już nam autorskiej metody, w której jedną z głównych wytycznych pozostaje słuchanie: klientów, jeśli tylko mają coś do powiedzenia. Ci mieli.
– Przedstawiliśmy konkretne oczekiwania, co do podziału domu na konkretne strefy: dzienną na parterze i prywatną na piętrze – mówią. – Zależało nam, aby przestrzeń wspólna na dole była w całości otwarta, tak aby domownicy, przebywając w kuchni, jadalni i salonie, mieli ze sobą cały czas kontakt, bez ograniczenia ścianami i jakimikolwiek przegrodami. Rzeczywiście, prawie cały parter zajmuje prostokątna, otwarta przestrzeń kuchni, jadalni i salonu, ujęta m.in. w olbrzymie powierzchnie ogrodowych przeszkleń. Z zewnątrz budynku tego może dobrze nie widać, ale gdy spojrzymy na rzut, staje się jasne, że reszta – czyli gabinet, w.c. dla gości i dwustanowiskowy garaż z pomieszczeniami gospodarczymi – została niejako doklejona na obrzeżach tego prostokąta, jako niezbędne dodatki. W równie klarowny sposób stworzono piętro, gdzie po obu stronach osi komunikacyjnej, czyli schodów, powstały dwa ciągi pomieszczeń. Z lewej – główna sypialnia z garderobą i pokojem jednego z dzieci. Z prawej – sypialnia drugiej latorośli, wspólna dla całej rodziny łazienka i miejsce na pralnię. Z pralni można wyjść… na dach. Ten z fotowoltaiką. – Czy mamy w tym wszystkim swoje ulubione miejsca? – zastanawiają się Edyta i Krzysztof. I po chwili namysłu odpowiadają: – Tak, jest to przestrzeń na dole, jasna, otwarta na ogród, z widokiem na schody, wraz z tapetą na największej ścianie. Wielkoformatowe tapety z motywami roślinnymi lub pejzażami rozsiane są praktycznie po całym budynku. Robią spore wrażenie, mocno kontrastując ze zgeometryzowaną i podporządkowaną funkcjonalności aranżacją wnętrz. Tak, jakby otaczająca budynek przyroda (choć wyraźnie z innych szerokości geograficznych) chciała w tej graficznej formie wniknąć do środka, przypomnieć o tym, że dom, choćby najlepszy, jest jednak tylko gościem w świecie natury.
Pod dyktando brzóz
Gospodarzom wcale jednak nie trzeba tego przypominać. Wszak wśród ich głównych wytycznych projektowych, była też i taka: – Przebywając w strefie dziennej, chcieliśmy móc cieszyć się widokiem ogrodu. W sumie nic dziwnego. Działka przed zakupem urzekła ich przecież swoim wyglądem i otoczeniem, a więc tym, co natura dała. Wśród darów tejże wyróżniały się na posesji zwłaszcza brzozy. Właśnie wokół nich osnuto pomysł na ogród, którego autorami są już sami jego użytkownicy. – Bezpośrednio przed rozpoczęciem budowy na działce znajdowało się około stu pięćdziesięciu brzóz – opowiadają właściciele. – Postanowiliśmy wyciąć niezbędne minimum i po uwzględnieniu koniecznych prac pozostało mniej więcej czterdzieści drzew. Do dziś przetrwało blisko trzydzieści, a ich usytuowanie zdeterminowało ostatecznie wygląd otoczenia domu. To przecież właśnie dla nich powstał i mur oporowy, i ogrodowe skarpy, bo drzewa znajdowały się wyżej niż taras. To dla nich usytuowaliśmy też sam taras, jak również cały budynek :)
Projekt nie został jeszcze skończony, znajduje się „w procesie”. Jesienią ubiegłego roku gospodarze przygotowali grunt pod trawnik i wykonali nawodnienie. Pod koniec września wysiali trawę. Miejscami równa jak stół, miejscami pofałdowana zgodnie z ukształtowaniem terenu, wszędzie wygląda świetnie. Między swojskimi brzozami prezentuje się tak naturalnie, jakbyśmy trafili do leśnego zagajnika. Ewa Prejs widzi to obiektywnie, bo nie projektowała ogrodu, wykonywała tylko ogólne zagospodarowanie terenu niezbędne do uzyskania pozwolenia na budowę. – Uważam, że efekt jest doskonały – podsumowuje. – Warto to podkreślić. Edyta i Krzysztof cieszą się, że ogród to naprawdę ich wspólne dziecko, wykonywane „tymi rękami”. A dom? – Dom jest dokładnie taki, jak chcieliśmy, więc podoba nam się niezmiennie. W coraz bardziej niestabilnym świecie dobrze mieć coś, na co tak właśnie się patrzy...
- Więcej o: